– Wiem, że upłynęło dużo czasu. Każde twoje zapytanie kieruję do odpowiednich ludzi. Posłuchaj mnie, Kate, nie wszczynaj wrzawy. Czy zdajesz sobie sprawę, że jeśli rozpętasz jakąś akcję, komuniści wszystko zwąchają i mogą zacząć źle traktować jeńców? Musisz zachować spokój i opanowanie. Robimy wszystko, co tylko możliwe. Kiedy się czegoś dowiemy, natychmiast cię poinformujemy. A teraz powiedz mi, dlaczego chciałaś się ze mną tak pilnie spotkać.

– Bill, nie pozwolę się już dłużej zbywać. Zamierzam uczynić wszystko, co w mojej mocy, by dowiedzieć się czegoś o losie mojego męża, i zachęcam inne żony do tego samego. Napisałam dziś listy do prezydenta, do Departamentu Stanu, do wszystkich generałów, których nazwiska znalazłam w książce telefonicznej lotnictwa. Jeśli będę musiała, zwrócę się do środków masowego przekazu. To prawda, że mam szczególny powód, by się z tobą spotkać. – Zanim Percy zdążył mrugnąć powieką, wyciągnęła czeki i koperty zza okładki książki kucharskiej. – Co to, do jasnej cholery, ma znaczyć? Domyślam się, ale chcę to usłyszeć od ciebie.

– Nie mam pojęcia, Kate.

– Czy Patrick brał udział w jakiejś… w jakiejś tajnej operacji z rodzaju tych, o których piszą w powieściach szpiegowskich? Czy to łapówka, żeby mnie uciszyć? Nie chcę tych pieniędzy, chcę swego męża, żywego lub umarłego. Chcę wiedzieć, muszę wiedzieć. Więc zabierz to i oddaj, komu trzeba. Chcę, żebyś wiedział, że zrobiłam fotokopie, które znajdują się w bezpiecznym miejscu. Nie sądzę, bym znów do ciebie zadzwoniła, Bill, więc możesz je przekazać komuś bardziej potrzebującemu. Przyjmij też dobrą radę: zmień podejście do swych podopiecznych.

– Słuchaj, Kate, jesteś zmęczona, zrobiło się późno…

– Owszem, zrobiło się późno, ale nie jestem zmęczona. Jestem rozczarowana i zdegustowana.

– Kate, nie łam zasad „polityki nie nagłaśniania sprawy”, jak ją nazywasz.

– Dobranoc, Bill – powiedziała Kate, przytrzymując dla niego drzwi. Zauważyła, że czeki i pisemka schował do aktówki z cielęcej skóry. Obejrzał się, miał minę, jakby chciał coś powiedzieć, ale się rozmyślił. – Wydaje mi się, że zdobyłam punkt dla siebie – mruknęła Kate pod nosem.

Była cudowna noc, niebo iskrzyło się od gwiazd. Odszukała Gwiazdę Północną i wypowiedziała życzenie. Nie dla siebie, tylko dla Patricka. Chroń go i nie pozwól skrzywdzić.

Nie mając ochoty wracać do domu, Kate ruszyła ścieżką w stronę starego, powykręcanego drzewa oliwkowego. Z pomocą jednego z sąsiadów Donald zawiesił na najniższej gałęzi huśtawkę dla dziewczynek. Usiadła na niej ostrożnie. To było normalne życie. Dopiero co zakończone spotkanie nie było normalne. Och, Patricku, gdzie jesteś? Robię, co w mojej mocy, ale to chyba za mało. Boże, tak cię potrzebuję.


* * *

Kate miała rację; jej wysiłki były nie wystarczające. Spotkanie z Bethany przypominało farsę. Starsza od niej kobieta czuła się zalękniona, cały czas tylko płakała i użalała się nad swym losem tak, jak kilka miesięcy temu Kate.

– Nie chcę, żeby uznali Michaela za poległego. Jeśli to zrobią, zaczną mi wypłacać rentę, dodatkowe pieniądze się skończą, nie przeżyję za te grosze. Jeśli nadal będziesz postępowała tak, jak dotychczas, wszystkie nas narazisz na nieprzyjemności. Uważam, że powinnaś przestać, Kate.

– Co przestać? – spytała zniechęcona Kate. – Nikt nie odpowiada na moje listy. Nie rozumiesz, nikt się nie przejmuje! Cóż takiego złego jest w tym, co robię? Odesłałam pieniądze. Nie mam żadnych zobowiązań. I kim są ci oni, o których tak się martwisz? Przepraszam, wiem, jak ci ciężko. Twój mąż wcześniej zaginął niż mój. Podziwiam cię. Ja przez jakiś czas byłam kompletnie załamana. Teraz pracuję. Myślę o studiach. Zdaję sobie sprawę, że mogę polegać wyłącznie na sobie. Pragnę stworzyć moim córkom takie warunki, jakie obiecał im Patrick. Ponieważ go nie ma, muszę to zrobić za niego. Mogę ci obiecać, że nie pozwolę, by uznali go za zmarłego. Niech sobie biorą nasze zasiłki. Wytrwam, a razem ze mną moje dzieci.

– Nie będę już uczestniczyła w spotkaniach naszej grupy – powiedziała cicho Bethany.

– Jak sobie życzysz – odparła równie cicho Kate.

– Musicie wszystkie być świadome, co robicie. Jeśli chociaż jeden z naszych mężów zginie lub będzie torturowany w wyniku waszych akcji, czy potrafisz z tym żyć?

– Oczywiście, że nie. Chcę tylko wiedzieć, co się stało z moim mężem. Mam do tego prawo. Jeśli zginął, mam prawo go pochować. Jeśli jest jeńcem, też mam prawo o tym wiedzieć. Cała ta wojna była pomyłką. Pomyłką od samego początku. Nie sądź mnie ani innych, Bethany. Czasem trzeba… trzeba stawić opór. Dziękuję, że zechciałaś ze mną porozmawiać. Jeśli będziesz się chciała ze mną kiedyś spotkać, po prostu zadzwoń.

Już na parkingu Bethany dogoniła Kate.

– Naprawdę zwróciłaś pieniądze?

– Tak. Dałam je Billowi Percy’emu. Co z nimi zrobi, to już jego problem. Sprawiło mi to ulgę. Nie lubię go. Uważam, że jest… nic nie znaczącym pionkiem. Mówiąc prawdę, odprawiłam go. Nie zrobił nic, by zmniejszyć moje obawy, nie powiedział jednego słowa, by podtrzymać mnie na duchu. Mam i bez niego dosyć problemów. Więc wykreśliłam go ze swego życia.

Bethany uniosła brwi.

– Z kim będziesz teraz rozmawiała?

– Z każdym, kto zechce mnie wysłuchać. Uważaj na siebie.

– Ty też.

Kate wyjechała z parkingu próbując sobie przypomnieć, co jadła. Nic, napiła się tylko kawy. Bethany zamówiła dwa hamburgery oraz dużą porcję frytek i pozwoliła, by Kate zapłaciła rachunek. Kate zastanawiała się, jak do tego doszło. Chyba przez jej umiłowanie porządku. Automatycznie wzięła rachunek, bo nie powinien leżeć na stole. Właściwie nie miało to żadnego znaczenia.


* * *

I tak toczyło się życie Kate. Brała udział w spotkaniach lokalnej grupy samopomocy, pojechała raz na ważny zjazd Ligi Rodzin, z którego wróciła podbudowana. Pracowała na pełny etat, a wieczorem chodziła do szkoły. Połowę wykładów, na które uczęszczała do college’u, opłacała firma architektoniczna, w której pracowała. Powoli budowała swoje życie. Traktowała ten proces jak budowę domu, cegła po cegle. Każdego wieczoru mówiąc pacierz dziękowała Delli i Donaldowi za ich pomoc, potem modliła się za powrót męża i pomyślność swych córek. Nigdy nie prosiła o nic dla siebie.

Czas płynął coraz szybciej, zanim Kate się obejrzała, minął kolejny rok. Był 23 stycznia 1974 roku. Okropnie bolała ją głowa, o szóstej miała egzamin i mnóstwo roboty w biurze. Za trzy miesiące skończy naukę. Patrick będzie z niej taki dumny. A może nie. Może będzie niezadowolony. Połknęła trzy aspiryny.

– Właśnie sobie pomyślałam, Dello, jaki Patrick będzie ze mnie dumny, kiedy skończę studia. Początkowo nie miałam co do tego pewności. Kiedyś wspomniałam mu o kursach wieczorowych, ale nie zdawał się zachwycony tym pomysłem. Chciałby, żebym poszła do pracy, ale nauka… nie wiem dlaczego odnosił się do tego niechętnie.

Della skrzywiła się.

– Może nie chciał, żebyś stała się taka mądra, jak on. Może traktował to jako zagrożenie swojej pozycji.

Kate zmusiła się do śmiechu.

– Fakt, że jesteś teraz starą mężatką, wcale nie oznacza, że masz aż taką intuicję. – Zawstydziła się, bo w głębi duszy pomyślała to samo, co powiedziała Della. – Nigdy nie będę tak mądra, jak Patrick, nawet gdybym dzień i noc siedziała w szkole. Ma taki ścisły umysł. Jego wiedza mnie zawsze zdumiewała. Przysłuchiwałam się czasami, jak rozmawiał z mężczyznami, mówił tak, jakby pochodził z innej planety.

– Zgoda, ale czy miał zdrowy rozsądek? Z tego, co mi o nim opowiadałaś, widać, że mu go brakowało. Nie miej wobec niego kompleksu niższości. Jestem taka z ciebie dumna. Donald też.

– Nie osiągnęłabym tego wszystkiego bez ciebie, Dello. Gdybyś podczas tamtych świąt nie zagroziła, że odejdziesz, nadal leżałabym w łóżku i ssała palec.

– Skoro już prawimy sobie komplementy, pozwól, że zauważę, iż gdyby nie ty, nigdy nie poznałabym Donalda i dzisiaj nie byłabym szczęśliwą mężatką. Bardzo mi pomógł w angielskim. Potrafię już zupełnie nieźle pisać. Nauczył się też trochę hiszpańskiego. Nigdy nie spłacę swego długu wdzięczności wobec ciebie, Kate. Ale najważniejsze, że pokochałam Betsy, Ellie i ciebie i że traktuję was jak swoich bliskich. Jak rodzinę. Donald czuje to samo. Jesteście naszą rodziną i jak mówi Donald – razem nie zginiemy.

Kate objęła pulchną kobietę.

– Będę wam wdzięczna po wsze czasy – powiedziała czując, jak oczy zachodzą jej łzami.

– Idź już, bo się spóźnisz. Zanim odprowadzę Ellie do szkoły, muszę jeszcze posłuchać, jak literuje wyrazy.

– Do zobaczenia wieczorem. Wrócę chyba wcześniej, bo mam dziś tylko egzamin. Może nawet zdążę na kolację, jeśli nie podasz jej przed siódmą. Co dziś będzie dobrego?

– Ostre meksykańskie chili.

Kate uśmiechnęła się.

– Już mnie piecze język. Do widzenia, Dello.

W ciągu dnia Kate zażyła jeszcze sześć tabletek aspiryny, usłyszała od szefa kilka komplementów, a podczas przerwy na lunch jedząc jabłko przejrzała notatki przed egzaminem. Zanim kwadrans po piątej wyszła z biura, wzięła jeszcze dwie aspiryny.

Jadąc na uczelnię powtarzała w myślach odpowiedzi na prawdopodobne pytania egzaminacyjne, słuchając jednym uchem wiadomości radiowych. Ból głowy minął jak ręką odjął, kiedy usłyszała, jak spiker oznajmił: „Dziś wieczorem prezydent Nixon wygłosi orędzie do narodu”. Następnie komentator zaczął snuć spekulacje na temat, co powie prezydent. Kate przeczuwała, co zamierza obwieścić prezydent, gorąco się o to modliła.

Z jasnym umysłem przebrnęła przez egzamin i punktualnie o wpół do siódmej opuściła salę. Pobiegła na parking. Jechała do domu ogarnięta gorączkowym podnieceniem.

– Słuchaliście wiadomości?! – wykrzyknęła, wchodząc do kuchni.

– Kate, nie wiąż z tym zbytnich nadziei – ostrzegł ją Donald.