Nie musiała Kate prosić dwa razy. Ellie siedziała na górze i kończyła się czesać.

– Jak wyglądam, mamo?

– Ślicznie, Ellie. Twój ojciec byłby… byłby taki… Och, nie potrafię dziś logicznie myśleć – powiedziała z roztargnieniem Kate. – Chodź do mnie do pokoju, porozmawiamy, kiedy się będę ubierała.

Ellie przyglądała się, jak matka wkłada ciemnobrązową wełnianą sukienkę z rozkloszowaną spódnicą. Ścisnęła się w talii złoto – brązowym plecionym paskiem, który Ellie zrobiła dla matki na obozie, kiedy miała jakieś dziesięć lat. Kate uczesała się, umalowała usta i nałożyła odrobinę różu na policzki. Na koniec okręciła szyję jasnopomarańczową apaszką.

– Musimy pamiętać, że to nie pogrzeb, tylko nabożeństwo. A może jednak pogrzeb? – spytała Kate gwałtownie.

– Przypuszczam, że trochę jedno, trochę drugie. Chowamy wszystko, co pozostało po tacie.

Kate ściągnęła pomarańczową apaszkę.

– Właśnie tak to traktuję. Tak, tak powinnyśmy o tym myśleć. Kiedy wrócimy do domu, będzie… będzie po wszystkim.

Możemy przez kilka dni sobie popłakać. A w Nowy Rok… wstaniemy i… i zaczniemy od początku. Nie wiem, co się zdarzy tego dnia… prawdopodobnie ogarnie nas smutek i… prawdopodobnie będziemy miały poczucie winy. Nie wiem czemu zawsze, kiedy myślę o waszym ojcu, czuję się winna. Potrafisz to wyjaśnić? Ellie potrząsnęła głową.

– Jeśli mi wolno snuć przypuszczenia, powiedziałabym, że to dlatego, że nadal żyjesz, podczas gdy tata zginął. Czas wychodzić, mamo.

Wzięła matkę pod rękę.

– Betsy mi nigdy tego nie wybaczy – stwierdziła Kate. – Ani tobie, że brałaś w tym udział.

– Wiem. Czy wyglądam na zmartwioną? W ubiegłym tygodniu napisałam do niej list. Nie denerwuj się, bardzo miły list. Wyjaśniłam, co czuję i co według mnie ty czujesz. Zganiłam ją, że nie dała nam adresu ani numeru telefonu, pod którym mogłybyśmy się z nią skontaktować. Jej wyjazd na święta był niewybaczalny.

– Ellie, rozumiesz, że decydując się na ten krok rezygnuję z żołdu twojego ojca? Będzie nam trudniej, a nie mogę dłużej brać pieniędzy od Delli i Donalda.

– Nie przejmuj się tym. Jeśli będzie trzeba, mogę się żywić pieczoną fasolą i grzankami. Latem zatrudnię się na pełny etat, jeśli okoliczności mnie zmuszą – pójdę do miejscowego college’u. To dla mnie nieistotne. Ważne, że to, co teraz robimy, wywrze wpływ na całe nasze przyszłe życie. No, rozchmurz się nieco, bo inaczej Della wybuchnie płaczem, a kiedy Della płacze, do wycierania łez potrzebne są ręczniki – powiedziała Ellie, siląc się na lekki ton.

– Zapłaciłam gotówką za miejsce na cmentarzu. Namawiali mnie, żebym kupiła od razu dwa, rozumiesz, na wypadek gdyby… Powiedziałam, że nie mam tyle pieniędzy. Mój Boże, wyobraź sobie, że brakuje ci pieniędzy na własny pogrzeb. – Kate zatrzymała się u podnóża schodów i spojrzała na córkę. – Ale według ciebie to nieważne, prawda?

– Nic a nic. Nawet się cieszę, że nie zdecydowałaś się na kupno miejsca na raty.

Kąciki ust Kate uniosły się w uśmiechu.

Kiedy dotarły na cmentarz, Kate zdumiała się widząc tłum ludzi wokół miejsca, które wybrała na odprawienie nabożeństwa w intencji Patricka. Czekał już pastor w swoim oficjalnym stroju, a także grupa mężczyzn w garniturach i krawatach. Jedynym, którego znała, był Nick Mancuso. Doszła do wniosku, że reszta to przyjaciele, którzy pojawili się, by… no właśnie. Uczcić pamięć Patricka? Gapić się na tę niezwykłą uroczystość? Nie. Uniosła wzrok i napotkała spojrzenie mężczyzny, stojącego z brzegu. Nawet z dala spostrzegła w jego oczach łzy. Nie, na pewno nie przyszli, by się gapić, tylko, by uczcić pamięć Patricka. Poczuła, że pod powiekami zbierają jej się łzy.

Della pchała wózek Donalda po murawie, Ellie szła obok niej, trzymając ją pod ramię. Kate ukłoniła się obecnym i podziękowała za przybycie.

Rozpoczęło się nabożeństwo.

Piętnaście minut później było już po wszystkim. Weterani podchodzili kolejno do Kate, wręczając jej po białym kwiatku. Dziękowała im skinieniem głowy, po policzkach płynęły jej łzy. Ostatnim, który wręczył jej kwiat, był Nick Mancuso.

– Uważam, że postąpiłaś słusznie, Kate. Wiem, jak ci ciężko. Zadzwonię do ciebie za kilka dni – powiedział i poszedł do samochodu.

– Powinnam podziękować pastorowi – mruknęła Kate do Delli, kiedy tłum się rozproszył.

– Już poszedł, Kate – poinformowała ją Della. – Sądzę, że niezbyt dobrze się czuł w tej roli. Nieważne. Kim jest mężczyzna, stojący obok tamtego kamiennego anioła? Widziałam, jak robił zdjęcia.

– Nie mam pojęcia. Przypuszczam, że to jeden z ludzi pana Mancuso. Wróćcie we trójkę do samochodu. Muszę zostać tu kilka minut sama. Nic mi nie jest, nie martwcie się, dam sobie radę. Po prostu potrzebuję kilku minut samotności.

– Mamo, nie uważasz, że…

– Musisz mi pomóc pchać wózek Donalda – powiedziała Della do Ellie. – Strasznie tu nierówno.

– Idź, skarbie. Wszystko będzie dobrze – uspokoiła ją Kate. Kate spoglądała na stary, poobijany kufer Patricka i dwie szare, metalowe skrzynie, które przekazały jej Siły Powietrzne. Nigdy ich nie otworzyła. Łzy już jej obeschły i odczuwała teraz niemal złość. Zaczęła się trząść, nogi się pod nią ugięły. Nagle poczuła czyjąś obecność. Spojrzała wyzywająco i napotkała wzrok nieznajomego, który robił zdjęcia. Patrzyła na niego długo, nim strząsnęła z ramienia jego dłoń. Był młody, miał jakieś dwadzieścia osiem lat, jasnoniebieskie oczy, zmierzwioną czuprynę, a nos i policzki upstrzone piegami, które kończyły się równo z linią włosów. Z miejsca domyśliła się, że mężczyzna nie znosi swych piegów i kręconych włosów. Zanim odwróciła oczy w stronę pni drzew, rosnących przed nią, dostrzegła jeszcze, że jest wysoki i chudy.

– Muszę pożegnać się z mężem w samotności. Doceniam, że pan przyszedł, ale powinien pan odejść z pozostałymi. Proszę, nie chcę być niegrzeczna, po prostu chcę zostać na chwilę sama.

Miał głęboki, kojący głos.

– Przepraszam, pani Starr, nie chciałem być natrętem. Myślałem, że… że jest pani bliska zasłabnięcia.

Skinęła głową, czując, jak mężczyzna się cofa. Po chwili kompletnie o nim zapomniała.

Kate zrobiła krok do przodu, by położyć białe kwiaty na szarych, metalowych skrzyniach. Co powinna powiedzieć i jak?

– Kocham cię, Patricku. Zawsze cię będę kochała. – Ale czy była to prawda? Czy zawsze będzie go kochała? Zacisnęła powieki pragnąc przywołać w myślach jego twarz. Usatysfakcjonowana tym, co zobaczyła, Kate szepnęła: – Do widzenia, Patricku.

Odwracając się potknęła się i upadłaby, gdyby stojący za nią mężczyzna nie złapał jej za rękę.

– Ostrożnie, pani Starr.

– Dziękuję panu, panie…

– Stewart. Gustaw Stewart. Przyjaciele wołają na mnie Gus. Pani Starr, pracuję w „New York Timesie”. Wręczono mi pani list. Chciałbym porozmawiać z panią i pani córką. Wiem, że to nie najlepsza chwila, ale przyleciałem tu na własny koszt i muszę jeszcze dziś wrócić do domu. Chciałbym napisać artykuł o kapitanie Starze i waszej rodzinie, który wzbudziłby zainteresowanie czytelników. – Szedł w stronę samochodu, a ona kroczyła za nim jak zagubiony psiak.

– Który wzbudziłby zainteresowanie czytelników! – skrzywiła się. Stewart uniósł obie ręce do góry.

– Hola, to nie to, co pani myśli. Kiedy ja mówię o wywołaniu zainteresowania czytelników, chodzi mi o to, by świat dowiedział się, co spotkało kapitana Starra i waszą rodzinę. To… to nabożeństwo, jeśli się dobrze orientuję, jest pierwszym tego rodzaju. Uważam, że ludzie powinni się o tym dowiedzieć. Pani Starr, jestem dobrym dziennikarzem. Chciałbym, żeby mi pani zaufała. Przyślę pani artykuł przed opublikowaniem na wypadek, gdyby chciała pani coś zmienić lub wyrzucić. Przecież napisała pani do nas. Czyż nie tego pani oczekiwała? – W oczach dziennikarza było tyle współczucia, że Kate zachciało się płakać.

– Nie wiem, o co mi chodziło, czego się spodziewałam. Musiałam coś zrobić. Nie miałam znikąd pomocy, nie wiedziałam, co jeszcze mogę uczynić. Chyba w ogóle się nie zastanawiałam, co może nastąpić po wysłaniu tego listu. Może miałam nadzieję, że pańska gazeta zajmie się sprawą zaginionych żołnierzy i porozmawia z ich żonami. Że wreszcie zostaniemy zauważone. Przez jedenaście lat mówiono nam to samo. Nic nie wiemy. To nie tylko mój problem, panie Stewart, są inne kobiety w takiej samej sytuacji. Oddałyśmy swoich mężów, a teraz władze traktują nas jak pariasów. Zapraszam pana do siebie. Możemy sobie porozmawiać w cieple przy filiżance kawy. Proszę jechać za nami.

Gus Stewart opuścił dom Starrów o dziewiątej. Czuł się, jakby na barkach niósł stukilowy ciężar. Na sercu było mu jeszcze ciężej. Napisze artykuł, ale czy go wydrukują? Przydzielono mu to zadanie, bo był młodym, początkującym reporterem, a żaden stary wyga nie chciał się zająć tą sprawą. Nie kłamał mówiąc Kate, że jest dobrym dziennikarzem. Przez siedem dni w tygodniu oczy i uszy miał zwrócone ku światu. Przez całą drogę powrotną myśli kotłowały mu się w głowie. Jeśli właściwie podejdzie do tematu, może z tego wyjść wielka rzecz. Nie będzie to również coś, z czym musi się szybko uwinąć, by dotrzymać terminu. Miał nazwiska, kopie listów, a zdobędzie więcej informacji. Może z tego powstać obszerny artykuł, który uczyni wiele dobrego dla sprawy zaginionych żołnierzy. Gotów był poświęcić nawet swój prywatny czas. Nie przyznają mu nagrody Pulitzera, o której marzył, ale powstanie tekst na miarę tego wyróżnienia.

Polubił Kate Starr, szczerze ją polubił. Bez względu na rozwój wypadków, zamierzał utrzymywać z nią kontakt. Jezu, pomyśleć tylko, że pochowała rzeczy, należące do męża, bo nic więcej po nim nie pozostało. Co takiego powiedziała? „Na razie jest to do zaakceptowania. Mamy miejsce, gdzie możemy chodzić, opłakiwać Patricka, rozmawiać z nim”.

Jego zdaniem Kate Starr była niesamowitą kobietą. Nie mógł powstrzymać się od myśli, czy sobie poradzi, jeśli artykuł zostanie opublikowany. Poczuł, jak ściska mu się żołądek. Uśmiechnął się sam do siebie. Doszedł do wniosku, że Kate Starr prawdopodobnie poradzi sobie w każdej sytuacji.