– Mądra kobieta – powiedziała uśmiechając się Kate. Ciekawa była, jak to jest, kiedy się ma przyjaciela, do którego można zadzwonić o każdej porze, by sobie porozmawiać.

– A jak tam twoja starsza córka Betsy? Kate odłożyła sandwicza.

– Rzadko z nią rozmawiam. Chce zrobić doktorat. Obecnie wykłada na uniwersytecie Villanova. Widzimy się raz do roku i mniej więcej raz do roku do mnie dzwoni. Nigdy mi nie wybaczyła tego… „pogrzebu”, który urządziliśmy. Aktywnie działa w kilku organizacjach. Nie rozmawia ze mną o tym, co robi. Skąpe informacje o niej zawdzięczam Ellie, która dowiaduje się wszystkiego od koleżanki Betsy. – Zawahała się. – Wiesz, kiedy wyprowadzaliśmy się z naszego dawnego domku, najbardziej mi było żal ogródka Betsy. Pamiętasz tę wspaniałą tęczę z kwiatów, które zasadziła wokół domku? W ciągu ostatnich trzech lat setki razy próbowałam odtworzyć tamten ogród, ale bez powodzenia. Ellie mówi, że Betsy sadziła je z miłością i czystym sercem, dlatego Bóg sprawił, że tak pięknie rosły. Zanim się wyprowadziliśmy, zrobiłam jego zdjęcie z dachu domu sąsiadów. Powiększyłam je i wisi teraz nad kominkiem. Sądzę, że w tej chwili to jedyna rzecz, której żałuję. – Kate wzięła sandwicza i znów zaczęła jeść.

– Dokąd zamierzasz jechać? – spytał Gus. – Może zjedlibyśmy razem kolację?

– Przecież już jemy – roześmiała się Kate. – Zamierzałam jechać do Westfield i odgrzebać stare wspomnienia, ale skoro spotkałam ciebie, sądzę, że pojadę prosto do Toms River. Chciałabym tam dotrzeć przed zmrokiem. – Opowiedziała mu o domu swego teścia. – Niemniej jednak dziękuję za zaproszenie. Ten olbrzymi sandwicz wystarczy mi do jutrzejszego ranka.

– Kocham plażę, słońce, błękitne niebo – powiedział tęsknie Gus.

– Nie obawiasz się czerniaka? – spytała Kate.

– Stosuję krem z filtrem ochronnym numer piętnaście. Latem udaje mi się trzy, cztery razy wyrwać do Point Pleasant. Zawsze lubiłem plaże.

Kate wiedziała, że przymawiał się o zaproszenie. Wypada jej czy nie? Zdecydowanie nie. Bezwzględnie nie.

– Może przyjedziesz na weekend. W sobotę rano albo w niedzielę, jeśli wolisz. Przygotuję obiad. – Śniadanie. Zdecydowanie nie. Bezwzględnie nie. – Albo, jeśli odpowiednio wcześnie wyruszysz, nawet śniadanie.

– Naturalnie, że przyjadę. Dziękuję za zaproszenie. Czy byłaś kiedyś w Atlantic City?

– Nie, nigdy. Nie jestem hazardzistką.

– Ja też nie, zbyt ciężko pracuję, by zarobić pieniądze. Ale to przyjemny sposób spędzenia sobotniego wieczoru.

– Tylko we dwójkę? – spytała Kate i mało nie ugryzła się w język.

– Z parą przyjaciół. Wydaje im się, że wygrają majątek. Ja się im tylko przyglądam.

– Nie masz dziewczyny? – spytała Kate. Poczuła, że uszy zrobiły jej się czerwone. Cóż, u diabła, się z nią działo? To szczeniak, sympatyczny szczeniak. Miał najwyżej trzydzieści jeden lat. Między nimi było przynajmniej czternaście lat różnicy.

– Umawiam się od czasu do czasu z dziewczynami, ale to nic poważnego. Podobnie jak ty, mam bardzo mało czasu. Przeważnie pracuję nad jakimś artykułem. Ejże, cóż to za ponura mina? Słuchaj, mam referencje. Nie jestem nieznajomym, już się kiedyś spotkaliśmy. Lubią mnie dzieci i psy. Starsi ludzie uważają, że jestem sympatyczny. Mam przyzwoitą pracę. Nie palę i nie piję. No, prawie nie. – Uśmiechnął się, kiedy Kate zapaliła papierosa i poczęstowała go. Wziął bez wahania. – Okropny nałóg.

– Najgorszy z możliwych. Ale jeśli traktować je jako środek antystresowy, a picie jako sposób na polepszenie nastroju, nie wygląda to tak źle. To mój pierwszy urlop od pięciu lat.

– Niedobrze – powiedział. – Trzeba sobie robić przerwy, nawet jeśli miałby to być tylko weekend spędzony w hotelu. Pilnuję, by co roku gdzieś wyjeżdżać. Wracam pełen energii i jadu. Wstydź się – zganił ją żartobliwie.

– To nie takie proste, kiedy się ma własną firmę. Trzeba nad wszystkim czuwać. Zatrudniłam dwie osoby, przeniosłam się do większego biura. Ale nie zdobyłam jeszcze mocnej pozycji na rynku. Nie mogę powiedzieć, że klienci walą drzwiami i oknami, ale cieszę się dobrą opinią, moje ceny nie są wygórowane. Możesz wierzyć lub nie, ale nie przyjmuję zlecenia, jeśli nie mam stuprocentowej pewności, że właściwie się z niego wywiążę. Mam pieniądze na koncie, oddałam dług Delli i Donaldowi, stać mnie było na college zarówno dla Ellie, jak i dla Betsy, teraz płacę czesne za studia doktoranckie starszej córki – powiedziała z dumą Kate.

– A kiedy cię poznałem, głowiłaś się, skąd wziąć pieniądze na szkołę dla Ellie. Powinnaś być z siebie dumna.

– Jestem. Chociaż sama nigdy bym tego nie osiągnęła. Codziennie dziękuję Bogu za tych dwoje.

Pojawiła się kelnerka z rachunkiem. Gus wręczył jej dwadzieścia dolarów.

– Zdaje się, że chce nam dać do zrozumienia, byśmy zwolnili stolik. Kate uniosła głowę i zobaczyła ludzi, stojących przed wejściem.

– Chyba masz rację, mam również nadzieję, że nie myliłeś się odnośnie do naszego bagażu. Wzdragam się na samą myśl, że miałabym iść na plażę w tym kostiumie i w szpilkach.

– Nie martw się. Pożyczyłbym ci gatki i podkoszulek – powiedział Gus, biorąc jej podręczną torbę. Kate potknęła się pewna, że ma twarz równie czerwoną, jak dywan, po którym stąpała.

Walizka Kate stała razem z sześcioma innymi na końcu taśmy.

– W takim razie do zobaczenia w sobotę, Gus. Dziękuję za lunch, bardzo mi smakował.

– Cała przyjemność po mojej stronie – uśmiechnął się Gus. – Do zobaczenia – powiedział i pocałował ją lekko w policzek, zanim pobiegł, by złapać autobus.

Kate uśmiechała się przez cały czas, kiedy załatwiała wypożyczenie samochodu. Uśmiechała się, kiedy składała podpis i odbierała kluczyki. Nagle jakieś gwałtowne poruszenie za nią sprawiło, że się odwróciła. Nigdy w życiu nie widziała nikogo tak skonanego: kręcone włosy miał zmierzwione, ciężka torba zsunęła mu koszulę z ramienia, oczy przepełniało… czy to było przerażenie?

– Co się stało? – spytała z niepokojem Kate.

– Zapomniałaś mi dać adres! – wysapał Gus. Po twarzy płynęły mu strużki potu.

– Och. Nie spytałeś – próbowała się tłumaczyć Kate. – Zaraz ci zapiszę.

– Jezu, tylko nie to. Będzie to znaczyło, że muszę postawić wszystkie te torby, a w życiu nie uda mi się znów ich pozbierać. Powiedz mi, gdzie to jest.

Kate roześmiała się.

– Rosemont Road 88.

Gus pobiegł truchtem z powrotem do autobusu, torby obijały mu się o nogi, a on mruczał w kółko pod nosem:

– Rosemont Road 88. Rosemont Road 88.

Kate na zmianę to się uśmiechała, to chichotała, kiedy wyjeżdżała wynajętym samochodem, kierując się na autostradę.

Jakie zabrała ze sobą ubrania? Za nic nie mogła sobie przypomnieć. Cóż, zawsze może iść do sklepu i coś sobie kupić. Co wkłada na plażę czterdziestoczteroletnia kobieta, która umówiła się z mężczyzną czternaście lat od siebie młodszym? Nie była wprawdzie brzydka, ale nie mogła się równać z tymi wszystkimi plażowymi ślicznotkami, opalonymi na brąz, w skąpych kostiumach bikini. Jęknęła, czując brzemię każdego ze swych czterdziestu czterech lat.

Może pobiegają sobie po plaży. Bieganie to dobra rzecz. Czy ma wystarczająco jędrne uda? Nie, bieganie to nie najlepszy pomysł. Spodenki do joggingu z cienkiej bawełny. Obszerna bluza, też z cienkiej bawełny. Przynajmniej nie będzie widać jej białej skóry i… lekkiej odwagi. Może zdecyduje się na tę jedną z indiańskich, bawełnianych szat, które kobiety wkładają na plażę. Zakrywały wszystko.

Boże a co będzie, jeśli Gus zacznie się do mej… zalecać? Jak powinna się zachować? Czyżby ponosiła ją fantazja? Zawsze miała bujną wyobraźnię. Przyjedzie tylko na jeden dzień. Żeby się wyrwać z miasta i… i tyle. To nic złego, kiedy dwoje ludzi spaceruje sobie plażą, je razem, rozmawia, idzie się czegoś napić. I co z tego, że on ma koło trzydziestki a ona skończyła czterdzieści cztery lata? Wiedział, ile ona ma lat. Wiedział o mej wszystko. Ellie powiedziałaby „Rany, ale on jest słodki”. Kate wybuchnęła śmiechem, skręcając na podjazd.

Do soboty pozostał tylko jeden dzień.

11

Był to schludny, mały, czteropokojowy domek w osiedlu dla emerytów. Ojciec Patricka należał do ludzi niezwykle pedantycznych, podobnie jak jego syn. Stały tu stare, zniszczone, dawno niemodne meble. Kate przesunęła dłonią wzdłuż oparcia kanapy i poczuła łzy w oczach. Ile razy siadali na niej z Patrickiem i oddawali się pieszczotom? Kanapa musiała mieć przynajmniej pięćdziesiąt lat, ale nie sprawiała wrażenia grata, choć ten stary, zniszczony, poplamiony mebel trudno byłoby również nazwać antykiem.

Pod wieloma względami dom ten przypominał pomnik ku czci Patricka. Wszędzie stały i wisiały jego zdjęcia. Kate poczuła wyrzuty sumienia, że tak mało uwagi poświęcała teściowi, ale starszy pan Starr był samotnikiem, nie lubił okazywać nikomu zainteresowania ani miłości. Wysyłała mu kartki, drobne upominki na Dzień Ojca, na urodziny i Gwiazdkę. Regularnie wysyłała mu szkolne zdjęcia dziewczynek, choć nigdy jej nie odpisywał.

Chodząc po domu czuła się jak intruz, mimo że należał teraz do niej. Może nie powinna go wynajmować. Co zrobiłaby z rzeczami swego teścia? Wysłała je do Kalifornii? Trzymała w piwnicy lub garażu do swej śmierci? Lepiej niech dom stoi pusty, będzie płaciła podatki oraz ubezpieczenie i dzięki Bogu, że ją na to stać.

Zajęła się pracą. Wypakowała walizkę, uprała pościel, starła kurze. Naczynia, które jak przypuszczała, przydadzą jej się tu podczas pobytu, włożyła do zmywarki. Była jedenasta wieczorem, kiedy schowała odkurzacz do szafki.

Kate przyjrzała się sobie krytycznie w lustrze, wiszącym w łazience. Wyglądała wystarczająco dobrze, by iść do Pizza Hut na kolację, a do 7-Eleven na śniadanie. Zjadła, wzięła prysznic i o wpół do pierwszej była już w łóżku, ale nie mogła usnąć. Uliczne latarnie wypełniały pokój żółtawą poświatą, mimo że białe rolety opuściła do samego dołu. Z komody spoglądał na nią ze zdjęcia Patrick. Wstała, położyła ramkę ze zdjęciem tak, żeby go nie widzieć, i wróciła do łóżka. Ale sen wciąż nie nadchodził. Znów wstała i wsunęła zdjęcie do górnej szuflady komody. Kiedy się ponownie położyła, natychmiast usnęła. Spała twardo do samego rana. Obudził ją o szóstej świergot ptaków.