Obserwował ją, kiedy powoli, z rozmysłem, pieścił piersi, a potem zsuwał dłoń niżej, na brzuch i między rozchylone uda. Przymknęła oczy. Ufała, że nauczy ją tego, co obiecał.

Muskał miękką skórę ud, zanim przesunął rękę wyżej. Poruszyła się nagle.

Jego ochrypły głos zdradzał jego reakcję na jej podniecenie:

– Uwielbiam tak cię dotykać, Billie. Uwielbiam, kiedy mi ulegasz. Dotknij mnie – zachęcał. – Dotknij mnie.

Odnalazła go dłońmi, spragniona poznania tajemnicy, która dawała tyle rozkoszy. Jego napięcie wzmagało jej przyjemność. Choć nabrzmiały i twardy, był wrażliwy i delikatny, pulsował pożądaniem. Zachwyciło ją jego ciało, jej palce badały szerokość klatki piersiowej, płaskość brzucha, siłę ud.

Jej dotyk zapierał mu dech w piersiach. Z jej oczu wyczytał, że pragnęła go tak samo, jak on jej. Zatrzepotała rzęsami, zwilżyła wargi językiem. Zamknął je ustami. Nie przestawał jej dotykać. Poruszała się rytmicznie pod jego dłonią, czekała na spełnienie.

Billie była przerażona płomieniem, który Moss w niej rozpalił, pełna obaw, czy cokolwiek go ugasi. Pustka w niej pragnęła go, żądała wypełnienia. Miała wrażenie, że na świecie istnieje tylko jej ciało i jego dłoń.

Nakrył ją sobą, wsunął się między uda. Z zachwytem patrzył na złote włosy rozsypane na poduszce, białą skórę, młode kształtne ciało. Z oddaniem patrzyła mu w oczy, nie ukrywała pożądania, które w niej wyczuwał.

– Billie, Billie – powtarzał jej imię, jakby to był wiersz. – Jesteś taka kochana.

Podsycał w niej ogień, by powoli doprowadzić do punktu, z którego nie ma powrotu. Szczytowała w jego objęciach, szeptała jego imię, kręciła głową, dyszała głośno. Ugasił płomień. Kiedy ochłonęła, posłała mu uśmiech tak czuty, że ogarnęła go fala uczucia, jakiej nigdy dotąd nie doświadczył. Zapragnął być jej kochankiem, przenieść ją przez próg rozkoszy, poznać tajemnice jej ciała.

– Powiedz mi, że nadal mnie pragniesz, Billie. Powiedz, jak bardzo mnie pragniesz. – Mówił niskim, ledwo słyszalnym głosem. Ona jednak zrozumiała od razu i ochoczo wyszeptała to, co tak bardzo chciał usłyszeć.

Ostrożnie, bardzo ostrożnie, wszedł w nią, wypełnił sobą. Tuliła się do niego, wyginała w łuk. Szukała po omacku jego ust. Poganiała go, rozpalała, zatrzymywała głęboko w sobie. Bez trudu odnalazła i podchwyciła jego rytm. Świadoma narastającego napięcia, razem z nim śpieszyła do rozkoszy.

Osiągając orgazm, znieruchomiała, zanim wstrząsnął nią dreszcz. Jej skurcze sprawiły, że podążył za nią. Wchodził w nią szybkimi, gwałtownymi ruchami.

Miała piękne ciało, reagowała instynktownie, oddawała się całkowicie – to wszystko sprawiło, że gwałtownie szczytował, wraz z nią celebrując jej nowo odkrytą kobiecość.

Ich ciała lśniły od potu. Leżeli na wąskim łóżku, splątani nogami. Opierała mu głowę na ramieniu. Przywrócił ją do rzeczywistości, muskając ustami szyję i piersi. Całował jej skronie, wdychał zapach włosów. Cichym, ochrypłym głosem wymieniał, co go w niej zachwycało.

– Kocham cię – szepnęła.

– Wiem o tym, Billie. – W odpowiedzi pocałował ją z taką czułością, że poczuła łzy pod powiekami.


* * *

Agnes przeszła przez trawnik, z dala od chodnika, żeby nie słychać było obcasów stukających po bruku. Cicho uchyliła kuchenne drzwi. Położyła torebkę na stole i przemknęła się do salonu. W radio śpiewał Frank Sinatra. Zza zamkniętych drzwi sypialni córki dobiegał śmiech Mossa i ponaglający szept Billie.

Agnes ciężko opadła na ulubione krzesło swojej matki. Nadsłuchiwała. Wiedziała doskonale, co się dzieje za drzwiami.

Zdawała sobie sprawę, że inna matka na jej miejscu dobijałaby się do drzwi, chcąc uratować córkę przed hańbą. W pewnym sensie jednak Agnes ratowała Billie – i siebie również, przy okazji. Zważywszy na zachowanie Billie ostatnimi czasy i dziwny blask w jej oczach, Moss prędzej czy później zaciągnąłby ją do łóżka. Sztuka polegała na tym, by w każdym nieszczęściu, jak na przykład w wypadku zakochanej po uszy córki, która nie dba o reputację, znaleźć dobre strony. Wylewając sok na sukienkę Billie i aranżując ich sam na sam, postawiła wszystko na jedną kartę. Jak dotąd wszystko szło po jej myśli. Westchnęła głęboko i czekała dalej. Nie może teraz stracić głowy, musi to mądrze rozegrać.

Zgarbiona, o twarzy bez wyrazu, splótłszy ręce na podołku, nieświadoma upływu czasu, czekała. Kiedy Moss, tylko w białych spodniach, stanął wreszcie w progu, pierwsze, co zobaczył, to lodowate spojrzenie Agnes Ames. Radio wypełniało salon piosenką „Boogie-Woogie Bugle Boy” w wykonaniu Andrews Sisters. Billie, która szła tuż za Mossem, wpadła na niego. Dopiero po chwili zrozumiała, dlaczego zatrzymał się w pół kroku.

– Mamo!

Agnes przeniosła wzrok na córkę, potem znów na Mossa. Tak, postawiła wszystko na jedną kartę. Poruszyła się niespokojnie, ale w głębi duszy wiedziała, że wygrała, czuła to każdym nerwem swego ciała. Billie zostanie panią Mossową Coleman. Chwilę tryumfu zakłócała jedynie świadomość, że zwyciężyła nie dlatego, że przechytrzyła Mossa. Nie, to on pozwolił jej wygrać.

Idąc do salonu, Moss myślał o Billie. Co za fantastyczna partnerka w łóżku! Taka chętna. I piękna na swój sposób. Nawet teraz z trudem przychodziło mu uwierzyć w jej gotowość. W jednej chwili miała na sobie szlafrok, a w drugiej – naga wyciągała ku niemu ramiona. Na jego twarzy pojawił się uśmiech zadowolenia – i wtedy zobaczył JĄ. Agnes siedziała na krześle, wpatrzona w drzwi. Nie trzeba geniuszu, aby się domyślić, że czatowała tu od dawna. W oczach miała taki sam błysk jak jego ojciec po dokonaniu dobrej transakcji. W ułamku sekundy podjął decyzję: gdyby mógł, zrobiłby to samo jeszcze raz, bez względu na Agnes. Billie była tego warta.

Przez głowę przeleciało mu powiedzonko ojca: matki od razu podejrzewają gwałt, nie mieści im się w głowie, że ich córeczki są chętne i gotowe. Potem myślą o nieślubnych dzieciach i skandalu towarzyskim. Na końcu, i to je uspokaja, następuje wizja ślubu.

– Proszę zapiąć rozporek, poruczniku – rzuciła Agnes. – Późno już. Nie ma sensu, żebyście wracali na zabawę. Powinien się pan ubrać i wyjść.

Złapany na gorącym uczynku, jak dzieciak na podkradaniu ciasteczek. Chciało mu się śmiać. Pozbawił jej córkę dziewictwa, a ona odprawia go jak służącego. Przeczuwał jednak, że to nie koniec, że jeszcze nie dostała tego, o co jej chodziło. Kątem oka zerknęła na Billie. Zrozumiał. Agnes powie to, co ma do powiedzenia, kiedy córki nie będzie w pobliżu. Śmiech łaskotał go w gardle. Tato, ty stary zbereźniku, ani słowem nie wspomniałeś o takich matkach.

Billie ciaśniej owinęła się szlafrokiem. Na widok matki, siedzącej spokojnie pod drzwiami, ugięły się pod nią nogi. Złapała Mossa za ramię, nie aby dodać mu otuchy, lecz by utrzymać równowagę. Zaprotestowała, kiedy Agnes potraktowała go jak nieposłusznego chłopczyka:

– Mamo, to nie jest wina Mossa. Pragnęłam tego i niczego nie żałuję! – krzyknęła. – Proszę, uwierz mi. Kocham go, zrozum.

Moss czuł jej paznokcie w swoim ramieniu. Jakie to szlachetne. Malutka Billie wyznaje mu miłość i broni przed Agnes. Właściwie to on powinien był wygłosić tę kwestię. Billie ukradła mu rolę. Nie mógł dłużej opanować śmiechu. Objął ją i przyciągnął do siebie. Ten mały gest wystarczył Agnes. Zagryzła wargi, żeby nie zdradzić się uśmiechem, i skryła twarz w półmroku.


* * *

Billie przysiadła na skraju łóżka. Moss się ubierał. Potrzebowała otuchy. Pragnęła usłyszeć, że ją kocha, ale nie śmiała zapytać. Co będzie, kiedy wyjedzie? Czy wróci? Gdyby poprosił, by z nim odeszła, teraz, natychmiast, zrobiłaby to. Dobry Boże, pozwól mu wrócić. W milczeniu obserwowała, jak starannie, bez pośpiechu zapina koszulę.

Moss unikał jej wzroku. Nie umiał sobie dać rady z miłością, którą widział w jej oczach. Życie nauczyło go, że ten, kto kocha, żąda czegoś w zamian. Seth domagał się posłuszeństwa. Wolał nie myśleć, o co poprosi Billie. Naprawdę przerażało go, czego zażąda Agnes. Wiedział, że powinien przytulić Billie, uspokoić ją. Biedactwo. Co napawa ją większym strachem? Gniew Agnes czy obawa, że on nie odwzajemnia jej uczuć? Ze strony matki nie musiała się niczego obawiać. Wszystko poszło tak, jak to sobie zaplanowała, oblewając ją sokiem. A więc zostawał on. Miłość? Nie. Jeszcze nie. Wziął ją w ramiona. Była taka ciepła i miękka. Z uśmiechem przytuliła się do niego. Jej głowa idealnie mieściła się w zagłębieniu jego ramienia. Musi się zastanowić. Nie tutaj jednak. Powinien stąd wyjść. Pocałował ją w usta, w czubek nosa, w zamknięte oczy, znowu w usta.

– Zadzwonię do ciebie jutro przed południem. Admirał gra w golfa i będę sam w biurze. Wtedy porozmawiamy. Dobranoc, Billie.

– Dobranoc, Moss. – Miała łzy w oczach. Sprawiała wrażenie zagubionej, smutnej i przerażonej.

– Nie martw się. Wszystko będzie dobrze.

Nie cierpiał płaczących kobiet. Zaraz miały czerwone oczy, łzawy głos i głośno wycierały nos. Jego siostra ciągle płakała. Boże, ileż rzeczy musi ścierpieć mężczyzna.

– Nie płacz. – Troskliwy ton samego go zdumiał. Tak, zależało mu na Billie. – Zostań tu. Nie odprowadzaj mnie do drzwi. Zadzwonię jutro.

Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Billie osunęła się na łóżko. Z zaciśniętymi piąstkami czekała na matkę. Serce waliło jej głośno. Nie żałowała tego, co zrobiła, nigdy tego nie pożałuje. Moss porozmawia z Agnes. Obiecał zadzwonić następnego dnia i zadzwoni. Spojrzała na zmiętą pościel. Wyczerpana, wtuliła twarz w poduszkę, nadal pachnącą płynem po goleniu Mossa, i pozwoliła popłynąć łzom.

Było cudownie, dokładnie tak, jak to sobie wyobrażała. Zadowoliła go, sam to powiedział. Wspomnienie jego siły, jego czułości, jego pożądania wywołało uśmiech na jej twarzy. Poczerwieniała, wspominając swoje zachowanie. Czy możliwe, by coś równie cudownego było niewłaściwe? Moss tak nie uważał, w innym wypadku nie kochałby się z nią. Teraz określenie „robić to”, używane przez rówieśników, nie przeszłoby jej przez gardło. Jak zwierzęta. Moss i ona wcale „tego” nie robili – kochali się. Choć niedoświadczona, wiedziała, na czym polega różnica.