Gdzie Agnes? Dlaczego nie wpada do pokoju, by wyrazić niesmak i dezaprobatę? Billie spodziewała się krzyków, gróźb, przestróg.

Kiedy wskazówki zegara wskazywały pierwszą, zgasiła światło i zasnęła z głową na poduszce Mossa.


* * *

Moss jechał powoli. Ciepła letnia bryza rozwiewała mu włosy. Byłby to cudowny wieczór, gdyby nie zostali przyłapani na gorącym uczynku jak dzieciaki w stodole. Parsknął śmiechem. Cholera, prawie cudowny. Nie myślał na razie o przyszłości. W najbliższym czasie dzisiejsza noc się nie powtórzy. Agnes pozwoliła mu sprawdzić towar i tyle. Od tej chwili wszystko jest w jego rękach – albo zdecyduje się na kupno – czyli małżeństwo – albo wycofa się całkowicie.

Koło wartowni niedbale pomachał legitymacją. Musi to wszystko przemyśleć. Odstawił samochód, wszedł do kwatery i zdjął mundur. W dresie wrócił do biura admirała. Postanowił, tak jak obiecał, rozebrać, wyczyścić i naprawić zabytkowy kompas. Admirał doceniał smykałkę mechaniczną Mossa, toteż zawsze czekało niego jakieś radio czy zegarek do reperacji.

Pracował powoli i uważnie. Kiedy skończył, ku jego zdumieniu wschodziło słońce. Ostrożnie odstawił kompas na biurko zwierzchnika, szybko naszkicował łysego człowieczka wyglądającego na pilota i podpisał: KILROY TU BYŁ. Nie wiedział, skąd się wziął ten popularny slogan, ale rozbawił go bilecik do admirała. Bardziej niż śmiać, chciało mu się płakać. Oto siedzi w biurze i naprawia kompasy i radia. Nie tak wyobrażał sobie udział w wojnie. Pragnął być w powietrzu, oderwać samolot od pokładu lotniskowca i polecieć na spotkanie losu. Musi się stąd wyrwać, jednak nie chce postępować wbrew woli ojca. Seth jest stary, a Moss, jak ojciec zwykł mawiać, to jego szansa na nieśmiertelność. Seth go kochał. Przez wzgląd na tę miłość Moss był mu posłuszny. Seth pragnął założyć dynastię, dynastię Colemanów. W Mossie widział ojca przyszłych pokoleń Colemanów, które odziedziczą fortunę zarobioną dzięki sprytowi i szczęściu. I może, tylko może, właśnie teraz uda się Mossowi ułagodzić ojca, a jednocześnie spełnić swoje marzenie – latać. Walczyć. Mierzyć się z wrogiem i zwyciężać. Niemal czuł upojny smak wygranej. Bał się tylko, że wojna się skończy, zanim i on weźmie w niej udział.

Zmęczonym krokiem wrócił do baraku, w którym mieszkał z innymi oficerami. Dźwięk pobudki zabrzmiał akurat w chwili, kiedy z ręcznikiem na biodrach wychodził spod prysznica.

– Okay, lenie, ruszać się! Jesteście z ołowiu czy co? – Thad Kingsley wrzeszczał do mężczyzn na pryczach. – Patrzcie, jaki Coleman jest czysty i żwawy. To się nazywa oficer! No, wstawać!

– Odczep się – warknął Moss. – Nie jestem dzisiaj w nastroju do żartów.

– O! Ma za sobą wspaniałą noc! Potańcówkę w szkole! Ach, ta młodość! Bawiliście się do białego rana? Opowiedz nam!

Moss znosił przycinki kolegów, dopóki Jack Taylor nie zerwał mu ręcznika z bioder. Zagwizdał z podziwu:

– No no, wygląda na to, że była to naprawdę niezła noc.

Moss dopadł go w okamgnieniu. Nagłą ciszę przerwał odgłos uderzenia. Jego pięść wylądowała na szczęce Jacka.

– Jezus Maria! – jęknął Taylor. – Co cię ugryzło, Coleman? Nie można z tobą pożartować? – Masował szczękę, puchnącą w oczach. – Potrafisz kpić z innych, ale sam nie znosisz złośliwości, co? Kogo obchodzi, czy przeleciałeś tę pannę, czy nie? Wszystkich i tak nie zdobędziesz.

– Nie twoja sprawa – burknął Moss. – Nie czepiaj się mnie, jasne? Przyłóż sobie lodu. – Z tymi słowami wszedł do łazienki.

Thad Kingsley wzruszył ramionami.

– Zakochał się, i tyle. Daj mu spokój, Taylor. Coś go gryzie. Powie nam, jeśli zechce.

Thad przypomniał sobie ładną blondynkę, z którą przed kilkoma tygodniami widział Mossa w USO. Zmarszczył brwi. Żartował mówiąc, że Coleman się zakochał, teraz jednak pomyślał o tym poważnie. Czyżby osóbka tak słodka i naiwna jak Billie Ames zdobyła serce teksaskiego uwodziciela? Nie udało się to wielu bardziej doświadczonym kobietom. Nagle mu pozazdrościł; Colemanowie zawsze zagarniają dla siebie najlepsze kąski. Jednocześnie zaś ogarnęła go fala współczucia dla Billie.


* * *

Agnes krzątała się po kuchni i szykowała śniadanie. W całym domu pachniało świeżo zaparzoną kawą. Sublokatorki wyszły do pracy przed szóstą. Billie i Agnes były same. Czas, by wyszła z pokoju i spojrzała matce w oczy.

Nader trudno wykazać się odwagą o siódmej trzydzieści rano. Billie nalewała kawę drżącymi rękami. Czekała, aż Agnes zacznie rozmowę. Kiedy matka skubnęła tost i upiła łyk kawy, Billie spociła się ze strachu. Już wiedziała, na czym polega taktyka Agnes. Ponieważ to Billie jest winna, ponieważ to ona złamała reguły, ona właśnie ma odezwać się pierwsza. Głośno zaczerpnęła tchu:

– Mamo, jeśli chodzi o wczorajszą noc… Zawiodłam cię, wiem i rozumiem to. Nie proszę o wybaczenie. Proszę o wyrozumiałość. Kocham Mossa, mamo. To nie była jego wina. Mamo, to ja…

– Cóż, Billie, to bynajmniej nie poprawia mojego samopoczucia – rzuciła zjadliwie Agnes. – Nie wiedziałam, że jesteś rozpustna.

– Mamo, ani wczoraj nie byłam, ani dzisiaj nie jestem rozpustna – odparła stanowczo. – Kiedy dwoje ludzi się kocha, nie ma w tym nic złego. Ani w tym, że chcą być ze sobą. Że chcą się kochać. – A potem wziąć ślub, dodała w myśli.

– Rozumiem. – Ton Agnes nadal był lodowaty. – Czy przyszło ci do głowy, że mogłaś zajść, w ciążę? Nie wiem, czy wiesz, ale to się zdarza. Co będzie, jeśli spodziewasz się dziecka, a Mossa przeniosą gdzie indziej? On chce wyjechać. Nie ma zamiaru siedzieć w Filadelfii do końca wojny.

– Porozmawiam z nim. Nie róbmy z tego tragedii.

– Billie, martwisz mnie. Porządne dziewczęta nie sypiają z mężczyznami przed ślubem. Nie chcę, żeby plotkowano o tobie jak o Cissy. O tak, ja również słyszałam – wyjaśniła, widząc zdumione spojrzenie córki. – Nie wiem, jak jej matka może chodzić z podniesionym czołem.

Agnes pochyliła się nad talerzem, żeby Billie nie dostrzegła jej uśmiechu. Wszystko szło zgodnie z planem. Musi tylko pamiętać, żeby mówić odpowiednie rzeczy w odpowiednim czasie. Upiła łyk kawy. Sama przed sobą nie chciała przyznać, że wstrząsnęły nią słowa Billie. Siła nie była cechą charakterystyczną jej ślicznej córki. To Moss Coleman przyczynił się do rozwoju tej siły. Billie nie może się zorientować, że Agnes nią manipuluje. Z westchnieniem żalu wróciła myślą do minionych lat, kiedy Billie była posłuszna i łatwa do prowadzenia. Pozwalała się kształtować zgodnie z wyobrażeniami matki. Billie Ames uważano powszechnie za ładną, utalentowaną dziewczynę. A niby dlaczego pani Fox widziała w niej potencjalną synową? Wszystko dzięki Agnes, która szykowała ją do życia lepszego niż obecne. Teraz ostrożnie, Billie musi sądzić, że kieruje się własną wolą.

– Billie, jesteś taka młoda. Moss jest od ciebie starszy, bardziej doświadczony. Nie pasujecie do siebie. Zapewne miał już wiele kobiet i będzie miał jeszcze więcej. Nie chcą, żeby cię skrzywdził. Nie chcę, żeby cię wykorzystał i porzucił. Popatrz, co się stało z Cissy. Nie o takim losie dla ciebie marzyłam. Najlepiej będzie, jeśli już nigdy się z nim nie spotkasz. Zapomnij o tej nocy.

– Nie! Kocham Mossa, a on kocha mnie. Poprosi mnie o rękę i przyjmę go. A jeśli mi się nie oświadczy, i tak będę na niego czekała, choćby do końca świata! Kocham go! – W jej oczach zalśniły łzy. Agnes ogarnęła fala współczucia, jednak była zdecydowana nie ulegać emocjom. Billie rzuciła serwetkę na stół i wybiegła z kuchni.

Agnes dopiła kawę i wstawiła kubek do zlewu. W ślad za córką poszła do jej pokoju, zamykając za sobą drzwi.

– Nie toleruję takiego zachowania, Billie. Skoro chcesz być dorosła i postępować jak dorosła, zachowuj się odpowiednio. Dzisiaj zastąpisz mnie w Czerwonym Krzyżu. Masz tam być o dziewiątej i zostać do obiadu. Weź prysznic i idź. Zadzwonię i uprzedzę, że mnie zastąpisz. Jestem zbyt zdenerwowana, żeby pracować – dodała.

Poczucie winy nie pozwoli Billie odmówić. Oczywiście miała rację. Znowu.

Gdy tylko Billie zniknęła za drzwiami, Agnes sięgnęła po telefon. Poprosiła, by połączono ją z podporucznikiem Mossem Colemanem w biurze admirała McCartera. Czekając, bawiła się kalendarzem. Policzyła dni od ostatniej miesiączki Billie. Moss Coleman i jemu podobni nie zawracali sobie głowy antykoncepcją, Agnes gotowa była założyć się o miesięczny przydział żywności. Przełknęła głośno ślinę. Doprawdy, wielce ryzykowała. Do głowy jej nie przyszło, że tak naprawdę ryzykowała Billie, bo to ona mogła zajść w ciążę.

– Biuro admirała McCartera. Podporucznik Coleman przy telefonie.

– Poruczniku, tu Agnes Ames. Czy moglibyśmy porozmawiać, kiedy skończy pan służbę? O której mam na pana czekać przy wejściu na teren jednostki?

Nie owijała w bawełnę. Zamierzała dobić z nim targu. Usta Mossa wykrzywił złośliwy uśmiech. Spóźniła się. Czekał na jej telefon od ósmej.

– Dobrze, proszę pani. Kończę dzisiaj o trzeciej. Do zobaczenia, pani Ames.

Wołowina. Ropa. Elektronika. Rancho. Setki akrów ziemi. Pieniądze. Władza. Prestiż. Wszystko, czego pragnęła dla Billie. Billie podzieli się z matką.

Agnes szybko napisała krótkie liściki do sublokatorek. Bardzo jej przykro, że oznajmia im to tak nagle, ale nie może dłużej wynajmować pokoi. Zakleiła koperty i wsunęła je pod drzwi. Dawno nie była w równie dobrym nastroju.


* * *

Okolice koszar nie należały do ulubionych miejsc Agnes. Czekanie na Mossa umilała sobie obserwowaniem marynarzy. Nie była jeszcze stara i niechętnie musiała przyznać, że mundur rzeczywiście ma w sobie coś pociągającego. Przez chwilę zapragnęła znów być młoda, ale zaraz przywołała się do porządku, dodając „pod warunkiem, że wiedziałabym to, co wiem teraz”.

W studebakerze było gorąco i duszno, na dodatek powietrze wypełniał zapach płynu hamulcowego, który ten idiota w warsztacie rozlał na wykładzinę. Przejrzała się w bocznym lusterku. Chciała kontrolować sytuację, a do tego należy wyglądać jak najlepiej.