Moss zaciskał zęby, starając się nie stracić panowania nad sobą. Spełnienie było tak blisko, ale najpierw chciał się z nią kochać. Z jękiem żalu przewrócił ją na plecy i przykrył sobą. Odpowiadał pieszczotami na pieszczoty, odwzajemniał namiętne pocałunki. Jego dłonie szukały, badały, penetrowały, zaspokajały nie wypowiedziane marzenia.

Ukląkł między rozchylonymi udami. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Złote włosy lśniły na poduszce. Drżała. Ogarnął ją płomień, gdy jego usta zsuwały się coraz niżej. Czuła, że wzbija się w powietrze, jak iskra w jesienne popołudnie, mknie ku słońcu. I nagle słońce było w niej, jasne i rozpalone, czyniło j ą częścią wszechświata.

Czekała na niego, pragnęła go, wiedziała, że tylko on wypełni w niej pustkę, tam gdzie kiedyś jaśniało słońce.

Obserwował jej twarz, kiedy się w niej poruszał. Płomień, który w niej rozniecił, teraz ogarnął i jego. Poruszał się coraz szybciej, mocniej, aż razem z nią dotarł na szczyt.

Billie zasnęła w ramionach męża. Zostawiła za sobą ostatnie pozostałości dzieciństwa. Bała się, że nigdy już nie będzie sobą, że wszystko się rozpadło, a spod tych szczątków wyłoniła się kobieta. Wtedy właśnie uczyniła pierwszy krok w dorosłość. Moss był jej przewodnikiem.

Rozdział szósty

– Sama nie wiem, Moss. – Billie czepiała się jego ramienia, z ociąganiem idąc przez płytę lotniska w stronę małego samolociku.

– Daj spokój. Chcę, żebyś ze mną poleciała. To dla mnie ważne – przekonywał. – Zobacz, czeka na nas. Polubisz to, zapewniam cię.

– Nie, proszę – błagała. – Może po prostu tu poczekam?

– Nie. Nie poczekasz tu. Polecisz ze mną. Wyszłaś za pilota. Chcę, żebyś wiedziała, co to znaczy. Nie ufasz mi?

Dla niego zrobiłaby wszystko. Za nic nie sprawiłaby mu przykrości.

– Ależ oczywiście, że ci ufam. To samolot budzi moje obawy. Jak mówi mama, gdyby Bóg chciał, żebyśmy latali, to dałby nam skrzydła.

– I dał, Billie. Tylko że nie umieścił ich na naszych plecach. To właśnie te skrzydła nam dał. A teraz nie bądź takim głuptaskiem i polataj z mężem.

Kiedy ruszyła za nim, wyglądała, jakby szła na egzekucję.

– Piękna maszyna, prawda? I bezpieczna.

Billie nie widziała nic pięknego w samolocie o żółtych skrzydłach i niebieskim kadłubie. Zauważyła natomiast, że kokpit nie ma dachu.

– Moss! Tu nie ma dachu! Wypadnę!

– Nie „dachu”, osłony kabiny – poprawił ją. – I nie bój się, nie wypadniesz. Przypnę cię pasami. Pokochasz to, Billie.

Moss zajął się przeglądem samolotu. Muskał palcami delikatne skrzydła, sprawdzał stan podwozia. Dotykał go tak, jak mężczyzna dotyka kobiety: z czułością, oddaniem, szacunkiem.

Ciepłe podmuchy wiatru szarpały jego koszulą i rozwiewały włosy. Billie wolała nie myśleć o skórze, która na pewno będzie jej złazić z nosa. Moss nie widział świata poza samolotem. Właśnie zakończył przegląd.

– Jest w doskonałym stanie – orzekł. – No, chodź, Billie. Wskakuj.

Pokazał jej, gdzie postawić nogę i wepchnął ją do środka, widząc, jak się niezdarnie gramoli.

– Zbierz włosy pod hełmem – podał jej skórzaną czapkę – pilotkę. – Będzie strasznie wiało. Naciągnij go porządnie na uszy. Aha, uważaj na drucik: jest od słuchawek.

Wciągnęła pilotkę na rozwiane włosy. Moss napluł w gogle i wytarł je rękawem.

– Nie chcemy przecież, żeby zachodziły mgłą – wyjaśnił. – Masz dobrze widzieć.

Założywszy je, zgodnie z jego poleceniem zaciągnęła pasek z tyłu głowy.

Nie podobało jej się, już wiedziała, że nienawidzi latania, najbardziej jednak drażniło ją zachowanie Mossa. Nie z jej powodu ogarnęło go podniecenie. Wywołał je paskudnie pomalowany samolocik.

W kokpicie było niewiele miejsca, a co dopiero gdyby na jej miejscu siedział potężny mężczyzna? Tylko przestrzeń na nogi była bardzo obszerna. Billie nie sięgała stopami podpórki, dzięki której łatwiej zniosłaby gwałtowne ruchy maszyny. Kuliła się na siedzeniu, bezbronna i przerażona.

Moss postukał w kadłub i wskoczył na fotel za nią. Choć dzieliło ich zaledwie kilka cali, Billie poczuła się opuszczona. Pragnęła jego bliskości. Nagle zawarczał silnik. Śmigło zaczęło się obracać, najpierw powoli, potem coraz szybciej. Zacisnęła dłonie. Mknęli pasem startowym, rozpędzając się coraz bardziej. Billie wcisnęła się głęboko w fotel, daremnie szukając oparcia dla stóp. Dopiero głos Mossa w słuchawkach uświadomił jej, co tak szumiało w uszach.

– Spokojnie, Billie. Zaraz będziemy w górze.

Z całej siły zacisnęła powieki. Nagłe warknięcie silnika, ostatni wybój na drodze i wzbili się w powietrze.

– Dobra dziewczyna. Spokojnie, kochanie, spokojnie. – To Moss.

Billie czerpała pociechę z jego głosu. Tylko te słowa podtrzymywały ją na duchu.

– Tak, kochanie. Pokażemy mojej żonie, co potrafisz. To jej pierwszy lot. Ze zdumienia na chwilę zapomniała o strachu; Moss przemawiał do samolotu! Adresatką czułych słówek była głupia maszyna w wyzywających kolorach!

– Wznosimy się, Billie. Trzymaj się!

Dziób samolotu celował w niebo. Billie raz po raz przełykała nerwowo ślinę. Zamknęła oczy. Postanowiła, że otworzy je dopiero wtedy, kiedy poczuje pod stopami dobrą starą ziemię. Wiatr smagał po twarzy, gwizdał w uszach. Pobielałymi dłońmi wczepiła się w fotel. Błagała niebiosa o bezpieczny powrót na ziemię. Panika mroziła krew w żyłach.

– Tak, kochanie! Jesteś wspaniała! – wykrzykiwał Moss, pijany szczęściem.

Latali ponad godzinę. Kiedy wreszcie wylądowali, Billie siłą odrywała zesztywniałe palce od fotela. Przyciskała ręce do ud, żeby przestały układać się w szpony.

Nienawidziła latania. Co gorsza, przekonała się, że samoloty to jej rywale. Była o nie zazdrosna jak o prawdziwe kobiety.

Moss pomógł jej wysiąść. Promieniał.

– Boże, dawno nie było mi tak dobrze. Dzień bez latania to dzień stracony. – Poklepał skrzydło samolotu: – Kochanie moje. – A do Billie dodał: – Byłaś uroczą pasażerką.

Objął ją ramieniem. Powoli oddalali się od samolotu.

W budynku Billie gwałtownie wyrwała się Mossowi. Zniknęła za drzwiami z napisem „panie”. Na uginających się nogach weszła do kabiny, osunęła się na kolana i zwymiotowała.


* * *

Billie i Moss zajęli największy pokój w domku przy Elm Street 749.

Po czerwcu przyszedł lipiec, miesiąc długich gorących dni. Billie męczyły poranne mdłości. Ukrywała to przed Mossem wstając z łóżka dopiero po jego wyjściu. Natomiast sokole oczy Agnes widziały wszystko. Billie nader często mijała ją na korytarzu, pędząc do łazienki. Matka zawsze miała dziwną minę, którą Billie mylnie oceniała jako naganę. „Niedobrym ludziom źle się dzieje”. Ileż razy słyszała z ust Agnes to powiedzonko. Ale o co ma teraz pretensje? Przecież Billie wyszła za mąż. I to za wspaniałego mężczyznę.

Choć przekonana, że jest w ciąży, Billie nie powiedziała ani słowa na ten temat. Czekała, aż lekarz postawi oficjalną diagnozę. Na razie jest po prostu młodą mężatką z delikatnym żołądkiem. Jej uwagi nie uchodziły spojrzenia, które często wymieniali matka i Moss. Jej mąż nie był uległy wobec Agnes, jednak miała wrażenie, że wiele spraw omawia właśnie z nią. Skąd się wzięła taka komitywa? Kiedy to się zaczęło? Z wahaniem zadała Mossowi te pytania. Utrzymywał, że wszystko sobie wmówiła. Uwierzyła mu.


* * *

Zjedli już obiad – panierowane kotlety wieprzowe, które Moss dodatkowo polał ketchupem. Zawsze urozmaicał swoje porcje ostrymi przyprawami, zwłaszcza mdłe dania Agnes. Najchętniej wbiłby zęby w krwisty stek albo soczystego kurczaka, a nie wysmażone na podeszwę kotlety czy pieczeń. Colemanowie nigdy nie zawracali sobie głowy przydziałem żywności.

– Kto dzisiaj zmywa, ty czyja? – Billie posłała mężowi uśmiech.

– Sami o tym zdecydujcie. Wychodzę na spotkanie. – Na potwierdzenie tych słów Agnes wstała od stołu.

Moss zgłosił się na ochotnika do wycierania. Nie znosił babrania się w wodzie po łokcie. W innych warunkach nawet siłą nie zapędzono by go do kuchni. W domu mieli od tego pokojówki i kucharzy.

Billie lubiła, kiedy razem z nią przebywał w kuchni i pomagał jak dobry mąż. Pewnego dnia będą mieli własny domek, z ogródkiem i huśtawką dla dziecka.

– Dzisiaj w wiadomościach mówili o USS „Enterprise” – oznajmiła pochylona nad zlewem. – Nowym komandorem został niejaki kapitan Davis. Słyszałeś o tym? – Po co w ogóle poruszyła ten temat? Dlaczego się dręczy, rozmawiając z nim o samolotach, okrętach i lotniskowcach, i wypatruje błysku w jego oczach?

– Tak, słyszałem. – Oddałby wszystko, byle być na pokładzie. Davis. Czy powiedzieć o tym teraz? Nie, lepiej później. Po co zawracać jej głowę, skoro nie wiadomo, czy Davis go pamięta? To że razem trenowali w San Diego nie znaczy wcale, że kapitan przychylnie wysłucha jego prośby o powrót na „Enterprise”. Nigdy w życiu nie pragnął niczego tak bardzo, jak przydziału na Pacyfik.

Billie nuciła pod nosem i płukała czyste talerze. Była ucieleśnieniem męskich marzeń, Moss jednak chciał czegoś więcej niż ślicznej żony. Potrzebował wyzwania, przygody; musiał latać. Zerknął na jej talię. Zacznie działać, kiedy upewni się, że Billie jest w ciąży.

Odezwała się tak cicho, że z trudem ją zrozumiał:

– Mówili o Midway. – Nie podnosiła głowy znad zlewu. – Opowiadałeś o tym w zeszłym tygodniu. Pamiętasz?

– Jakże mógłbym zapomnieć? „Enterprise” zdała egzamin, co zamknęło dyskusję o przydatności lotniskowców.

Ilekroć rozprawiał na ten temat, mówił szybkim, podnieconym głosem. Billie powoli wpadała w panikę.

– Loty z lądu odegrały niewielką rolę w bitwie o Midway.

Oczyma wyobraźni studiował mapę Pacyfiku. Założy się o każdą sumę, że następnym celem „Enterprise” będą Wyspy Salomona. Milczenie Billie zwróciło jego uwagę. Spojrzał na nią. Po jej policzku spływała łza.