Seth zdyskredytował przecież również jej dziedzictwo.

– Być może Colemanowie siedzą w Teksasie od prawie stu lat, ale na długo przed tym, jak zobaczyli pierwszego Indianina, moi przodkowie walczyli w wojnie o niepodległość! – odcięła się. – Należę do Córek Amerykańskiej Rewolucji, podobnie jak moja matka, a przed nią moja babka! A skoro sam przyznajesz, że potrzebujecie świeżej krwi, Moss postąpił słusznie, szukając żony gdzie indziej.

W pokoju zapadła cisza. Nawet pulchna Tita nie stukała naczyniami w sąsiedniej kuchni. Jessica bez słów błagała męża o spokój. Nagle pomieszczenie wypełnił ogłuszający dźwięk. Billie uniosła wzrok. Seth odrzucił głowę do tyłu i śmiał się, aż podskakiwał mu brzuch. Po chwili otarł łzy wierzchem dłoni.

– A to dobre, Aggie! Dostało mi się, co? Z naszego wnuka wyrośnie niezłe ziółko!

Agnes uznała te słowa za komplement i sięgnęła po serwetkę.

– Jedz zupę, Seth, dopóki możesz ją przełknąć. – Następnie sama z apetytem zabrała się do jedzenia.

Jessica i Billie nie wierzyły własnym oczom. Jess – bo jej mąż po raz pierwszy wyraził się pochlebnie o kobiecie, Billie, bo jej matka po raz pierwszy pozwoliła się nazwać „Aggie”.

Przy kawie, czarnej i aromatycznej, takiej jaką lubił Seth, poinformował je o swoich planach.

– Dostałem zaproszenie dzisiejszą pocztą – burknął do żony. – Przed Świętem Dziękczynienia polecimy do Dallas. Jeszcze nie ustalili konkretnej daty, Barretowie organizują prawdziwe teksaskie barbecue na cześć Lyndona Johnsona. Szkoda, że sami na to nie wpadliśmy. Lyndon uznał, że większy będzie z niego pożytek w marynarce wojennej niż w Waszyngtonie. Tak przynajmniej twierdzi. Tak naprawdę robi to, bo coś takiego podoba się wyborcom.

– Kiedy podjął taką decyzję? – Jessica nie ukrywała zdziwienia. – Biedna Claudia zapewne umiera ze zmartwienia.

– Lady Bird ma się dobrze. Ona zawsze ma się dobrze. Dzień, w którym zgodziła się wyjść za Lyndona, to najszczęśliwszy dzień w jego życiu. Gdyby nie ona, nadal byłby nic nie znaczącym nauczycielem. Wmówiła mu, że jest w stanie wszystko osiągnąć, i uwierzył jej. Kazała mu zająć się polityką. Posłuchał jej jak cielę krowy.

– Ależ Seth, przecież Lyndon to zdolny człowiek. Sam tak mówiłeś.

– Jess, na świecie jest pełno zdolnych ludzi, i co osiągają? Nic. A dzieje się tak dlatego, że wiążą się z nieodpowiednimi kobietami. Wyruszamy w piątej po obiedzie.

Jessica nerwowo splatała i rozplatała dłonie.

– Seth, czy nie mogłabym pojechać pociągiem? Wiesz, jak nie znoszę latać.

– Nie! Polecisz ze mną. Kto prowadziłby dom do piątku? Jessica zbladła.

– A co z Billie i Agnes?

– A co ma być? – Seth wbił widelec w placek cytrynowy.

– Cóż… moim zdaniem Billie nie powinna lecieć, nie zgadzasz się ze mną? Weź pod uwagę dziecko i jej samopoczucie. My dwie mogłybyśmy pojechać pociągiem.

Seth upił łyk wrzącej kawy.

– Latałaś kiedyś samolotem, dziewczyno? – zwrócił się do Billie. Synowa skinęła głową. Robiło jej się niedobrze na samą myśl o tym. Nie zapomniała, że cały czas siedziała z zamkniętymi oczami.

– No, może Jess ma rację. A ty, Aggie? Lubisz latać?

– Uwielbiam – stwierdziła, ignorując zdumienie córki. – To znaczy, wiem, że będę to uwielbiać. W Filadelfii raczej jeździ się na przyjęcia, ale z chęcią spróbuję polecieć. Z tego, co mówi Moss, to wspaniałe przeżycie.

– Święte słowa – zarechotał Seth. – Ja tam nie lubię latania akrobatycznego, za to Moss ma bzika na tym punkcie. Wypocznij na zapas dziewczyno – rzucił w stronę Billie. – Musimy godnie reprezentować rodzinę na tym przyjęciu. Polecisz z nami, rzygająca czy nie. Lyndon Johnson dużo dla nas zrobił w Waszyngtonie i musimy okazać mu wdzięczność.

– Billie nic nie będzie – zapewniła Agnes. – Kochanie, może nam coś zagrasz? Nie siadałaś do pianina od wyjazdu z Filadelfii.

– Nie wiedziałam, że grasz – zdziwiła się Jessica. – W tym domu panowała cisza od wyjazdu Amelii. Seth, pamiętasz, jak grywała dla naszych przyjaciół?

Kiedy nie odpowiadał, Jessica zabrała głos, wspominając przyjęcia w Sunbridge. Agnes obserwowała Setha. Właśnie zapalał grube brązowe cygaro. Zauważyła, że wyłączał się z rozmowy, ilekroć padało imię Amelii. Najwyraźniej nie podzielał uczuć Jessiki do córki. Dziecko Billie zajmie należne mu miejsce w świecie Colemanów. Nie zagrozi mu ani Amelia, ani jej potomstwo.

Seth usadowił się w podniszczonym skórzanym fotelu i spod ściągniętych brwi obserwował, jak żona zdejmuje pokrowiec z pianina. Rozpogodził się dopiero na widok Agnes, która przyniosła mu kieliszek koniaku.

– Na pewno jest rozstrojone – przepraszała Jessica. – Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio na nim grano.

Billie wypróbowała instrument. Ton był niezły, ale wizyta stroiciela niewątpliwie by się przydała. Dopóki nie rozruszała palców, grała niepewnie i ostrożnie. Po chwili jednak pokój wypełniła „Humoreska” Dvořaka, w radosnej interpretacji Billie.

Jessica była pod wrażeniem. Posłała Agnes uśmiech wyrażający zdziwienie.

– Nie wiedziałam, że Billie jest taka zdolna – szepnęła. Spojrzała na męża. Talent synowej nie robił na nim żadnego wrażenia. Co komu po zdolnościach, skoro nie ma z nich korzyści dla Sunbridge? Kiedy Billie zagrała pierwsze takty walca ze „Śpiącej królewny” Czajkowskiego, Seth zaryczał:

– Czy ta dziewczyna nie zna żadnych porządnych kawałków? – Po chwili dodał jeszcze głośniej: – Na przykład „Red River Valley” albo „Clementine”! Dlaczego kobiety lubią marsze żałobne?

Jessica była zażenowana, Agnes zła, a Billie po prostu zagrała „Red River Valley”. Seth uśmiechnął się zadowolony. Chciał kawałki z saloonu – „Clementine”, „Cowboy’s Lament”, „Deep in the heart of Texas”. Wkrótce klaskał i tupał do taktu, Agnes nudziła się jak mops, a Jessica żywiła nadzieję, że z pomocą Bożą, Seth doceni zalety synowej.

Wtedy zadzwonił telefon. Po trzecim dzwonku Tita odebrała w holu i zaraz wbiegła do salonu, żeby powiedzieć, że to rozmowa międzymiastowa, z San Diego.

– To señor Moss!

Billie zastygła w bezruchu, by zaraz zerwać się na równe nogi. Nie była jednak szybsza od Setha. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Ona pierwsza odwróciła głowę. Seth porozmawia z synem najpierw, dopiero potem ona zamieni kilka słów z mężem.

Agnes i Jessica poszły za nimi.

– To ty, synu? – huknął Seth do słuchawki. – Nadal w San Diego?

– Jak się masz, tato? Dobrze traktujesz moją żonę? Nie próbujesz z nią żadnych sztuczek, co?

W odpowiedzi Seth zabulgotał niezrozumiale.

– Kiedy, do cholery, wracasz do domu? Wybili ci z głowy tę głupią wojnę?

– Dzwonię, żeby wam powiedzieć, że o trzeciej w nocy tutejszego czasu wyruszam na Hawaje.

– Po jakiego czorta tam jedziesz? Jeśli walczysz o ten kraj, tu właśnie powinieneś siedzieć! Masz żonę i syna w drodze. Tu jest twoje miejsce. Wiesz, że mogę to załatwić. Co ty na to?

– Tato, jestem tam, gdzie chcę być. Będę na USS „Enterprise”. Opiekuj się Billie i dzieckiem. Polegam na tobie. Gdzie Billie?

– Koło mnie. Słuchaj, synu, chciałem cię o coś zapytać. Pamiętasz ten odwiert koło Waco? Podobno nic tam nie ma i radzą mi, żebym się wycofał, zanim stracę pieniądze. Przeczucie mówi mi jednak, że po prostu nie doszliśmy jeszcze do pokładów. Przecież tam aż chlupie od ropy. Nie pojmuję, czemu akurat u nas miałoby być sucho. Co sądzisz o drugim odwiercie wzdłuż krawędzi? Byłeś tam, zanim zgłupiałeś do reszty i wstąpiłeś do marynarki. Co ty na to?

Billie przestępowała z nogi na nogę i nerwowo zaciskała pięści. Starała się usłyszeć głos Mossa. Była wściekła. Dlaczego Seth gada tyle o pieniądzach i ropie. Zemdleje, jeśli zaraz nie porozmawia z Mossem! Spojrzała na Jessicę – Teściowa gestem kazała jej uzbroić siew cierpliwość.

– Te dupki geolodzy mówią coś innego – narzekał Seth. – Według nich, to wina odwiertów południowych. Nowa technologia, powiadasz? Wiesz może, gdzie tego próbowali?… Tak, słyszałem o nim. To ten gość z Oklahomy; prawda? – Kolejna pauza. – Do diabła, synu, wracaj do domu! Rzuć w cholerę kurtkę pilota i przyjeżdżaj tutaj, gdzie więcej z ciebie pożytku. Samoloty nie latają na wodę, wiesz. Kraj potrzebuje każdej kropli paliwa.

Słuchał, coraz bardziej niezadowolony.

– Tak, twoja matka jest tutaj, i Aggie… tak, ona też. – Bez słowa oddał słuchawkę Jessice. Ta powiedziała kilka zdań i przekazała ją Billie.

– Moss? Kochany, jak się masz?

– Doskonale. A moja dziewczyna? Chyba nie dajesz się staruszkowi i nie żałujesz, że poślubiłaś Colemana, co?

– Nie, nigdy, przenigdy. Nadal jesteś w San Diego? Piszesz do mnie? Nie dostałam jeszcze żadnego listu. A ty dostajesz moje?

– Tak, kochanie. Nie, nie pisałem. Nie miałem czasu. Moja eskadra wyrusza na Hawaje, Thad Kingsley też. Pamiętasz go, prawda? To ten wysoki facet z Nowej Anglii.

– Jak mogłabym zapomnieć? Tańczyłam z nim na naszym weselu. Napiszesz z Hawajów? Tęsknię za tobą, Moss.

– Ja też, Billie. Uważaj na siebie i na dziecko. Słuchaj Agnes, a wszystko będzie w porządku, jasne?

Chciała zapytać, czy naprawdę za nią tęskni, chciała usłyszeć, że ją kocha.

– Moss, kiedy się znów zobaczymy? Wrócisz do domu na święta?

– Raczej nie, skarbie. Hawaje są na końcu świata, nie zapominaj o tym. Pisz do mnie, Billie. Lubię twoje listy. Pisz o wszystkim, dobrze?

– Tak. Moss? – Słucham, Billie?

– Bądź ostrożny. Boję się o ciebie.

– Niepotrzebnie. Wrócę cały i zdrowy. Muszę już kończyć. Setka chłopaków stoi w kolejce do telefonu. Dbaj o siebie. Tęsknię za tobą.

Billie głośno przełknęła ślinę. Starała się nie myśleć o wpatrzonych w nią trzech parach oczu. Oddałaby wszystko za chwilę samotności. Odwróciła się Plecami i szepnęła do słuchawki:

– Kocham cię, Moss.

– Wiem o tym, Billie. – Szczęk widełek i cisza.

Jeszcze nie odkładała słuchawki, która stawała się coraz chłodniejsza.