– No i co powiedział? – dopytywał się Seth.
– Powiedział… że za mną tęskni.
– Nie, czy powiedział coś ważnego? Kiedy wraca do domu? Do Stanów?
Billie bez słowa poszła do swego pokoju. Chciała być sama, tylko ze wspomnieniami Mossa. A zwłaszcza nie chciała rozmawiać z teściem.
Moss zawadiacko nasadził czapkę na głowę i poszedł do hotelowego lobby, gdzie czekał na niego Thad Kingsley.
– Miałem rację namawiając cię, żebyś stąd zadzwonił, prawda? Przynajmniej nie walczyłeś o telefon z dwustoma facetami. Poza tym na połączenie z bazy czeka się nawet godzinę.
Moss zamówił następnego drinka.
– Ojciec ma kłopoty z odwiertem w Waco. Staruszkowi wydaje się, że od razu rozwiążę wszystkie problemy w Sunbridge. Kazałem mu się skontaktować z jednym gościem z Oklahomy. Facet wyniucha ropę na środku pustyni.
Thad wdrapał się na wysoki barowy stołek. Zmarszczywszy czoło, zapytał:
– Billie nie było w domu? Nie rozmawiałeś z nią?
– Wszystko w porządku, przynajmniej tak twierdzi. Kiedy ją ostatnio widziałem, miała poranne nudności, ale to chyba minęło.
– Nie wiesz?
– A skąd mam wiedzieć? – zapytał Moss z rozbrajającą szczerością! – Ja jestem w San Diego, a ona w Teksasie.
– Nie zapytałeś jej? – Thad nie dawał za wygraną.
– Stary, dzwoniłem, żeby powiedzieć, że wyjeżdżam na Hawaje i nie wiem, kiedy znowu ją zobaczę. Myślisz, że w takiej chwili chciało mi się rozmawiać o rzyganiu?
Thad uznał, że słusznie mu się oberwało. Stosunki Mossa i Billie to nie jego sprawa. To wszystko dlatego, że Billie wydała mu się bardzo wrażliwa i delikatna. A Moss Coleman bywał prawdziwym sukinsynem.
– Pewnie niełatwo się zdobyć na tę rozmowę. Chyba ciężko ci było rozstawać się z taką dziewczyną, zwłaszcza że spodziewa się twojego dziecka.
– Tata się nią zaopiekuje. – Moss sączył drinka, nieświadom grymasu na twarzy przyjaciela.
Rozdział ósmy
Billie postanowiła, że dom Mossa stanie się także jej domem. Nadal dziwiło ją tyle rzeczy, Teksas tak różnił się od Filadelfii. Seth, na przykład, zapraszał wspólników do Sunbridge i często załatwiali interesy siedząc na werandzie. Cichymi głosami omawiali szczegóły, następnie zaś przypieczętowali umowę uściskiem dłoni. Dopiero później spisywano kontrakty na papierze. Uścisk dłoni znaczył więcej niż podpis na świstku.
Billie coraz bardziej koncentrowała się na istotce w jej brzuchu. Kolejne etapy ciąży zmieniały ciało, ale ataki mdłości nie chciały ustąpić. Nabrzmiałe piersi sprawiały ból, nie mogła utrzymać równowagi. Niedawno zobaczyła w lustrze, że wysuwa biodra do przodu i sukienka źle leży. Agnes uznała, że najwyższy czas zaopatrzyć się w stroje ciążowe. Po raz kolejny Billie zatęskniła za Filadelfią. Z jaką przyjemnością poszłaby z przyjaciółką po zakupy albo chociaż na spacer po mieście! Na darmo powtarzała sobie, że wszystkie przyjaciółki są w college’u, a od Austin, najbliższego miasta, dzieli ją czterdzieści mil.
Za każdym razem, gdy była mowa o dziecku, Seth uparcie mówił o swoim „wnuku” i nie zgadzał się na nic innego. Jessica tłumaczyła jej cierpliwie:
– Billie, kłótnie z nim do niczego nie doprowadzą. Jestem jego żoną od prawie trzydziestu lat.
Współczucie teściowej dodawało jej sił. Przecież nie wyrzucą dziecka, bez względu na jego płeć. Ważne, żeby było zdrowe. Na wszelki wypadek nie używała słowa „dziewczynka” ani nie proponowała żeńskich imion. Obawa, że rozczaruje Setha, przyprawiała ją o bóle głowy, na które nie pomagały ani mikstury Tity, ani medykamenty lekarza. Nie dzieliła się z nikim swoim strachem. Godzinami czytała listy od Mossa, nigdy nie dłuższe niż na jedną stronę. Przynajmniej wiedziała, że żyje, i za to była wdzięczna. Że nie ma w nich krzty romantyzmu? Trudno. Wysyłała do niego listy, których, jak sądziła, nigdy nie czytał. Przynajmniej miała co robić.
Billie drażniła niechęć Agnes do Jessiki. Jej matka najwyraźniej wolała towarzystwo Setha. Kiedy tylko mogła, udawała się z nim na objazd rancha, przesiadywała w gabinecie i słuchała radia. Billie i Jessica czytały listy od Mossa, a Agnes i Seth przeglądali raporty dotyczące najnowszych osiągnięć w elektronice. Tych dwoje rozumiało się doskonale, jakby dobrali się w korcu maku. Wybuchowy i zaborczy Seth znalazł w Agnes godną siebie przeciwniczkę i za to ją szanował.
Billie miała wrażenie, że po raz pierwszy widzi własną matkę. Agnes nie wyglądała już na matronę w średnim wieku. Teraz, w nowej fryzurze, modnych sukniach i zgrabnych pantofelkach (zastąpiły solidne, wygodne buty, które nosiła w Filadelfii), stała się bardzo atrakcyjną kobietą. Wywarła wrażenie nawet na wspólnikach Setha. Nieraz jankeską krewniaczkę Colemanów zapraszano na kolacje.
Agnes zaraz na początku dała Sethowi do zrozumienia, kto tu rządzi. Ona, matka Billie, decyduje o losie córki i jej dziecka. Synowie wyjeżdżają z domu. Córki zostają i słuchają rodziców. Seth musi pojąć, że jeśli ich życie w Sunbridge się nie ułoży, Agnes zabierze Billie i wróci do Filadelfii.
Powinna być mężczyzną, Seth stwierdził pewnego dnia.
W ostatni dzień września Billie i Jessica popijały napój owocowy w ogrodzie różanym. Nagle nadbiegła Tita, wymachując listem lotniczym. Jessica, przerażona, uniosła dłoń do gardła. Billie podbiegła do niej, jednocześnie wyrywając kopertę z dłoni Meksykanki.
– Spokojnie, Jessico. To z Anglii. – Podała list teściowej i z ulgą, taką samą, jaką wyczytała z jej twarzy, opadła na fotel.
– Od Amelii! A już się o nią martwiłam. Ostatnio miałam od niej wieści przed waszym przyjazdem do Sunbridge. – Szybko przebiegła wzrokiem kartkę papieru. Jej rysy pojaśniały i zmiękły.
– Amelia wyszła za mąż! Za pilota RAF-u! I ma malutkiego pasierba. To cudowne, prawda? – Radosnemu głosowi przeczył cień w oczach. – Szkoda, że nie mogłam wyprawić jej wesela. To głupie, wiem, przecież trwa wojna, a Amelia jest w Anglii. Mimo wszystko bardzo się cieszę.
– Ma od razu całą rodzinę – zauważyła Billie.
– Amelia zasługuje na szczęście – ciągnęła Jessica. – Ma w sobie tyle miłości. Będzie wspaniałą matką. Dwoje moich dzieci wzięło ślub, a ja nie byłam na żadnym weselu.
Moss stał na murach Fortu Kamehameha i patrzył w dół, na Pearl Harbor i swoją wielką miłość. Miała 827 stóp długości, 114 stóp szerokości i wyporność 20 tysięcy ton, bez uzbrojenia i załogi. Nazywała się USS „Enterprise”, okręt wojenny i lotnisko zarazem. Parowe turbiny napędzały cztery potężne brązowe śruby, dzięki którym osiągała prędkość trzydziestu węzłów na godzinę. Olbrzymi ster, wielki jak wrota stodoły, nadawał jej niespotykaną zwrotność. W swym wnętrzu kryła nowe sekretne urządzenie o nazwie „radar”. Wykryje wroga wśród najgęstszej mgły i najciemniejszej nocy. Kapitan i kucharz, piloci i mechanicy, ponad dwa tysiące mężczyzn mieszkało na lotniskowcu i walczyło. Lotnicy, którzy czcili „Enterprise” z powietrza, darzyli ją specjalnym uczuciem. Z jej pokładu wyruszali w bitwę, o powrót do niej się modlili. A żaden lotnik nie kochał jej równie mocno jak Moss Coleman.
Przyglądał jej się zmrużonymi oczyma. Oto pokład – pas startowy, główny powód jej istnienia. Ciągnie się od rufy po dziób.
Moss nie mógł się doczekać. Dziś, szesnastego października 1942 roku, jego ukochana dostała nowego pana, kapitana Osborne’a B. Hardisona. Szykowano się do drogi. W ostatnim miesiącu Moss odbył wiele próbnych lotów. Oboje, on i jego ukochana, byli gotowi na spotkanie z wrogiem. Doskonale się czuł za sterami swego wildcata, szumnie ochrzczonego „Strażnikiem Teksasu”. Bezbłędnie rozpoznawał szum silnika. Za godzinę zgłosi się na służbę wraz z innymi pilotami. Za kilka godzin podniosą kotwicę i popłyną w błękit Pacyfiku, miną Hospital Point i Fort Kamenhameha. Plotka głosiła, że udadzą się na Wyspy Salomona. Japończycy na Guadalcanal nie dają za wygraną okrętom ochraniającym Henderson Field.
Tydzień później Moss i Thad Kingsley stali na pokładzie „Enterprise” z głowami zwróconymi w stronę admirała Thomasa Kinkaida, który dokonywał inspekcji lotniskowca. Tego ranka, o świcie, dołączył do nich tankowiec „Sabinei”, a kilka godzin temu okręt wojenny „Hornet”.
– Kinkaid ma dobrze w głowie – stwierdził Thad. Wydmuchał dym. Wiatr zaraz go porwał.
Moss zgodził się z nim.
– Niech opracuje strategię, my zajmiemy się resztą. Niektórzy się obawiają, że jest zbyt przezorny i będzie tak kombinował, że zabraknie im paliwa, zanim zdążą znaleźć pokład i wylądować. Ja tam się nie martwię. Wypatrzę moją piękność z każdej odległości.
Thad roześmiał się głośno. Czasami denerwowała go ta fanfaronada. Zbyt drogo płaci się za nieostrożność.
– Przestrzegaj rozkazów, Coleman, a „Enterprise” na nas poczeka. Nie zapominaj, co jest nadrzędnym celem.
Moss wyrzucił niedopałek za burtę.
– Nie wolno nam oddać Japończykom Henderson Field. To ważne ogniwo między Stanami a Australią. A na morzu są największe siły żółtków od czasów Midway: cztery lotniskowce, osiem ciężkich i dwa lekkie krążowniki, 28 niszczycieli. To dużo złomu i mam nadzieję, że niejedną łajbę poślę na dno.
– Nie zapominaj, że mamy także ochraniać nasze statki, „Saratogę”, „Wasp”, nas i „Hornet”. Do tego dojdzie jeszcze okręt „Washington”. Kinkaid się obawia, że mamy zbyt mało ludzi i chyba ma rację. – Thad wiedział, że pyszałkowatość i nierozwaga nie pozwalały Mossowi awansować. Obawiano się, że niepotrzebnie ryzykowałby życiem swoim i innych.
Nagle usłyszeli wezwanie przez głośniki:
– Wszyscy piloci do kwatery oficerskiej. Wszyscy piloci do kwatery oficerskiej.
– To na odprawę Crommelina – domyślił się Moss. W jego głosie było słychać podziw dla instruktora. Miał godną zazdrości przeszłość pilota bojowego. Szkoląc pilotów na „Enterprise”, nauczył ich ufać swoim samolotom. Nie wymagał od nich niczego, czego sam nie byłby w stanie zrobić. Moss dotychczas miał w uszach jego głos: „…i jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze…”
"Żona Mossa" отзывы
Отзывы читателей о книге "Żona Mossa". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Żona Mossa" друзьям в соцсетях.