– Poradzisz sobie sama, prawda? – zapytał uprzejmie.

Dlaczego miałaby sobie nie poradzić? Co innego robiła od pierwszego dnia w Sunbridge? Dlaczego nagle coś miałoby się zmienić?

– Jedźcie. Zagarnę cię dla siebie, kiedy wrócicie. – Posłała mu uśmiech, który jak sądziła, wyrażał wyrozumiałość i dzielność. Moss spojrzał jej głęboko w oczy. Zaraz powie, że przejażdżka z Sethem może poczekać. W tej właśnie chwili teść stanął w drzwiach:

– Tu jesteś, synu. Zbieraj się, jeśli mamy wrócić przed zachodem słońca. Moje stare kości nie lubią wieczornego chłodu.

– No, idź. Będę tu na ciebie czekała – namawiała Billie z fałszywym entuzjazmem. Chciała, żeby Moss z nią został, siedział obok, dotykał jej. Jego przyjazd był jak spełniony sen. Nadal nie wierzyła, że widzi go na jawie.

Pocałował ją, tym razem długo i mocno:

– Wkrótce wrócę, Billie. W tym czasie zrób się dla mnie na bóstwo. – I już go nie było.

Zrobić się na bóstwo! Co on sobie myśli? Że wstała z łóżka i wytoczyła się na werandę? Zrobiła się na bóstwo, jeśli w jej stanie o czymś takim w ogóle może być mowa! Nowa fryzura, makijaż, nowa sukienka… Rozpłakała się. Moss nie zdawał sobie sprawy, ile wysiłku włożyła w przygotowania do jego przyjazdu. Niestety, wygląda jak wieloryb. Ma za krótkie włosy! Gdyby spodobała mu się jej fryzura, powiedziałby coś. Nagle dziecko się poruszyło, jak sądziła, kopnęła ją mała stopka.

– I ty też przeciwko mnie? – jęknęła zrozpaczona.


* * *

Zgodnie z obietnicą Jessica zeszła na kolację. Radość z przyjazdu syna zabarwiła jej policzki rumieńcem. Wyglądała pogodnie, mimo że poruszała się powoli i z wysiłkiem. Na cześć Mossa (tak przynajmniej mówiła, ale według Billie chodziło raczej o to, by jej sukienka nie wydawała się nieodpowiednia na tę okazję), Jessica włożyła długą, prostą suknię ze wstawkami ze starych koronek. Choć fason był trochę niemodny, fioletowy aksamit nie stracił połysku ani miękkości.

Moss nadskakiwał matce, zaproponował jej szklaneczkę sherry.

– Nie, ja dziękuję, ale może Billie ma ochotę? Zanim Moss ją zapytał, wtrącił się Seth:

– Może to poprawi jej apetyt! Mała je jak ptaszek, na pewno nie przez łakomstwo ciągle… – urwał, zażenowany, i łypnął na synową spode łba.

Billie poruszyła się niespokojnie. Zaczerwieniła się po uszy.

– Kochanie, co też słyszę? Nie masz apetytu? Przecież powinnaś jeść za dwoje.

W tej chwili w drzwiach pojawiła się Agnes.

– Jest tak, jak mówi Seth, Billie ledwie coś skubie. Może ma magazyn słodyczy pod łóżkiem. – Z tymi słowami podsunęła Mossowi policzek do pocałowania. – Nie było mnie w domu, kiedy wróciłeś. Załatwiałam ostatnie przedświąteczne sprawunki. Moss, wyglądasz doskonale, jak zawsze zresztą.

O ile widok Billie go zdziwił, o tyle pojawienie się Agnes przyprawiło go o potężny szok. Jedno słowo przychodziło mu na myśl: szykowna. Bardzo, bardzo szykowna. Sunbridge najwyraźniej służy staruszce. Chociaż do nowej Agnes Ames nie pasowało określenie „staruszka”. Zrobiła coś z włosami – teraz odsłaniały długą, kształtną szyję, a nad czołem pieniły się kaskadą drobnych loczków. I ciekawe, zrzuciła kilka funtów, albo może wyszczupla ją piękna jedwabna sukienka, na tyle długa, by świadczyć o dobrym smaku, jednocześnie jednak na tyle krótka, by odsłonić zgrabną łydką? A gdzie się podziały jej buty? Agnes, którą poznał w Filadelfii, nie nosiła takich eleganckich ażurowych pantofelków na wysokich obcasach.

– To ty wyglądasz wyśmienicie, Agnes, nie ja!

Billie spuściła głowę, ale Jessica i tak zobaczyła ból w jej oczach. Moss powinien obsypywać komplementami żonę, mówić jej, że dla niego jest piękna, bo oczekuje jego dziecka.

– Usiądźmy do stołu, kochany – zwróciła się do Setha. – Tita wszystko przygotowała.

– Billie nie skończyła drinka – sprzeciwił się. Wolałby zostać tutaj i dalej śledzić rozwój dramatu. Unikał wzroku żony. Aggie należy się chwila tryumfu, pomyślał. Moss ma rację: wygląda fantastycznie. Nie mógł się doczekać, kiedy rozpakuje jego prezent gwiazdkowy.

Moss podał Billie szklaneczkę sherry i usiadł koło niej. Położył ramię na oparciu za jej plecami.

– Niełatwo to znosisz, prawda, skarbie? A w listach nie napomknęłaś ani słowem…

– Mam wszystkie klasyczne objawy ciąży i jeszcze kilka dodatkowych – zażartowała. Moss nie zniósłby, żeby użalała się nad sobą. – Tęskniłam za tobą – szepnęła, gdy całował ją w policzek. Dziecko poruszyło się gwałtownie. Odruchowo osłoniła brzuch rękoma. – Ten maluch kopie jak muł!

Moss delikatnie zsunął dłoń na jej brzuch. W jego oczach pojawiło się zdumienie:

– Riley Seth Coleman, niezły z ciebie gagatek. Zasługujesz na klapsa, którego wlepi ci lekarz po narodzinach! – Billie i Moss siedzieli przytuleni do siebie, ich głowy się stykały.

– Kończ drinka, Billie. Słyszałaś, co mówiła Jessica. Tita przygotowała kolację, a Moss na pewno umiera z głodu – zahuczał Seth. Miał dziwną minę, jakby bez słów chciał przekazać synowi jakąś wiadomość.

– Za grosz w tobie romantyzmu, tato – Mossowi nagle zrobiło się głupio. – Ale masz rację w sprawie posiłku. Mam po dziurki w nosie jajek z proszku i stołówkowych racji.

Billie była o krok od płaczu. Ostatnimi czasy nie należało to do rzadkości. Dlaczego jest tu tylu ludzi? Czy nigdy nie zostanie z mężem sama?

– Idźcie już, drogie panie – poganiał je Seth. On i Moss zostali w tyle. – Zapomniałeś, co ci rano mówiłem – syknął synowi do ucha. – Nikomu nie pozwolę ryzykować życia mojego wnuka, nawet tobie! Myślisz, że nie wiem, co sobie wykombinowałeś? Umowa to umowa, synu, a Coleman zawsze dotrzymuje słowa.

– Moss, Seth, gdzie jesteście? – usłyszeli wołanie Jessiki. – Chodźcie jeść.

Po kolacji ponownie zasiedli w salonie. Seth usiłował zaciągnąć Mossa do gabinetu, jednak Jessica pokrzyżowała mu szyki:

– Seth, nie możesz zagarniać go tylko dla siebie. Wszyscy jesteśmy ciekawi, jak zdobył swego hamburgera.

– Klopsa, mamo. Teraz mam już pięć. Nie wiem, czy wiecie, że po Guadalcanal „Enterprise” walczyła na wyspach Salomona.

Moss usiadł koło Billie i wziął ją za rękę.

– Tego dnia najważniejszą postacią był Kingsley – opowiadał. – Jako pierwszy zauważył konwój Japońców, ale akurat był w punkcie krytycznym, to znaczy, że miał dość paliwa na powrót do matki, czyli na lotniskowiec. W każdym razie, nie mógł do nich strzelać, ale podał nam ich współrzędne i posłaliśmy żółtków na dno. To był dzień Thada.

– Phi! – prychnął Seth. – Miej oczy otwarte, synu. Coś mi się wydaje, że ten Jankes chciałby cię wyprzedzić.

– Przestań, tato. – Moss nie ukrywał irytacji. – Kiedy opowiadam o Thadzie, to tak jakbym opowiadał o sobie. Jestem z niego bardzo dumny. To świetny facet, prawda, Billie? Billie tańczyła z nim na naszym weselu.

– A skąd on pochodzi, ten Jankes? Czym się zajmują jego rodzice?

– Tato, nie jestem Amelią i nie umawiam się na pierwszą randkę. Nie musisz mnie brać w krzyżowy ogień pytań. Jestem już dużym chłopcem. Billie się ze mną zgadza, prawda, skarbie?

Nie podobało jej się, że wciąga ją w swoje rozgrywki z Sethem. Sam pomysł, że mogłaby przekonać teścia o czymkolwiek, zakrawał na kpiny. Przecież dla niego jest tylko „dziewczyną z Filadelfii”. Seth liczył się ze zdaniem jednej kobiety – Agnes.

Jessica wcześniej przeprosiła zebranych. Wzruszenie przyjazdem Mossa zmęczyło ją i postanowiła szybko iść spać.

– Tak się cieszę, że jesteś w domu, synku. Szkoda, że nie wróciłeś na stałe. – W jej spojrzeniu był smutek wywołany czymś innym niż myśl o wojnie.

Moss pocałował ją w upudrowany policzek.

– Już niedługo, mamo. Wkrótce wszystko będzie tak jak dawniej, tylko lepiej. Spij dobrze. Zobaczymy się rano.

– Pójdę z tobą, Jessico – ofiarowała się Billie, zerkając na Mossa. Na pewno zaraz pójdzie w ich ślady.

Pomogła teściowej włożyć koszulę nocną i otuliła ją starannie. Co za ironia losu – kilka miesięcy temu marzyła o jedwabnych pończochach. Teraz nosiła je codziennie i codziennie niecierpliwie wypatrywała wieczoru, żeby je zdjąć. Podwiązki odgniatały jej uda, również palce u nóg miała obolałe.

Przygotowała sobie kąpiel. Postanowiła włożyć jedną ze świeżo zakupionych koszul. Zdecydowała się na jasnoniebieską, wykończoną koronką, z pasującym peniuarem. Niewiarygodne, że niedawno sypiała z Mossem naga albo w jego podkoszulku. Teraz jej brzuch nie zmieściłby się pod obcisłym trykotem. Wyszczotkowała włosy i wtarła kilka kropli wody kolońskiej w nadgarstki, szyję i między piersiami. Czekała na Mossa. Czekała i czekała, i czekała…

Zegarek wskazywał wpół do trzeciej. Nie pamiętała, kiedy zasnęła. Przecież położyła się tylko na minutkę. Nadal paliło się światło. Było jej zimno, bo spała odkryta w chłodnym pokoju. Gdzie Moss?

Podeszła do drzwi. Na korytarzu panował mrok, również z dołu nie dochodziły żadne światła. W domu panowała cisza. Wszyscy poszli spać. Ale gdzie Moss? Dlaczego nie przyszedł do łóżka? Nagle spojrzała na drzwi sąsiedniego pokoju. Po rozpoczęciu nauki w college’u Moss się przeniósł z dziecinnego pokoju mieszczącego się w odległym skrzydle domu. Chociaż nie wierzyła, że znajdzie go w tym właśnie miejscu, cichutko podeszła do drzwi, zapukała i przekręciła klamkę. W mdłym świetle lampy go zobaczyła. Spał na wąskim łóżku, ściskając w dłoni książkę.

Oparła się o ścianę. Zakryła usta dłonią, żeby nie wydarł się z nich szloch. To bolało. Czyżby nie obchodziło go wcale, jak bardzo była samotna przez cały ten czas, gdy go nie było? Zamknęła drzwi i powlokła się z powrotem do łóżka. Rozczarowanie sprawiało fizyczny ból. Odtrącił ją, bo jest brzydka i nie budzi pożądania. A przecież chciała tylko, żeby przy niej był, żeby ją objął, chciała poczuć jego bliskość. Chciała poczuć, że jest kochana, posmakować jego pocałunków. Zrozpaczona, samotna, zapomniana, Billie wtuliła twarz w poduszkę, która tłumiła jej szloch.