– A teraz, kochanie, powiedz mi szczerze: czy było bardzo źle?

– Strasznie. Ale już po wszystkim.

– Billie, rodzenie dzieci to najwspanialsze przeżycie pod słońcem. Miałyśmy szczęście. To boli, prawda, jednak o bólu szybko się zapomina. Kiedy tylko podadzą ci różowy czy błękitny tłumoczek, nie pamiętasz o cierpieniu.

Billie doskonale wiedziała, jakiej odpowiedzi spodziewa się teściowa. Ale zapomnieć o czternastu godzinach najgorszych tortur? I ten różowy tłumoczek. Może gdyby pozwolono jej potrzymać Maggie po porodzie, zgodziłaby się z Jessicą. Tymczasem przyniesiono Maggie do niej dopiero po trzech dniach, ze względu na niską wagę małej. Łatwiej jednak skłamać i sprawić przyjemność Jessice, niż powiedzieć prawdę. Zresztą, teściowa nie chciała słuchać o smutnych rzeczach. Żyła w zamkniętym świecie swego pokoju, z dala od stresów i przykrości. Jak powiedział Seth, za wszelką cenę należy oszczędzić jej zdenerwowania. Tak więc Billie głęboko wciągnęła powietrze i spojrzała w oczy teściowej:

– Tak – skłamała.

– Ona jest śliczna, Billie. – Jessica nie ukrywała entuzjazmu. – Wygląda zdrowo, chociaż jest taka malutka, no i te włosy! Moss na pewno jest zachwycony. Seth przesłał wiadomość na „Enterprise”. Lada dzień Moss się odezwie. Przynajmniej nie musisz się martwić, że Maggie pójdzie na wojnę. Dobre córki zostają u boku matek.

Billie upiła łyk kawy. Dobre córki? Czyżby Jessica uważała Amelię za złą?

– Jessico, w Anglii kobiety walczą. Czytałam o tym. Są bardzo dzielne. Wojna jest okropna. W szpitalu czytałam… – ugryzła się w język.

Ta opowieść zdenerwuje biedną Jessicę. Młoda kobieta wiozła w karetce czterech rannych. Trafiła w nich bomba. Znaleziono tylko szczątki ciał. Nie, to zbyt straszne, zwłaszcza że Amelia jest w Anglii. Maggie i pogoda to jedyne bezpieczne tematy. Na każdą wzmiankę o Agnes Jessica gwałtownie zaciskała usta.

– Napisałam do Mossa o Maggie – poinformowała Billie. – O, właśnie. Czy możesz mi polecić dobrego fotografa? Chciałabym, żeby zrobił jej zdjęcie. Wyślę je Mossowi.

– Seth się tym zajął, Billie. Fotograf przyjedzie w przyszłym tygodniu, na chrzciny Maggie.

– Chrzciny? W przyszłym tygodniu? Chyba będę już zupełnie zdrowa, ale nie mam w co się ubrać! Dobry Boże, tak szybko?

– Billie, nie masz się czym przejmować. Seth i Agnes zadbają o wszystko. Zresztą matka nie uczestniczy w ceremonii. To nie będzie duża uroczystość, zwykłe chrzciny. Tylko najbliżsi przyjaciele wpadną na skromną kolację. Maggie będzie ubrana w tę samą sukieneczkę, w której podawano do chrztu Mossa i Amelię. Zapakowałam ją starannie. Będzie jak nowa. Nie musisz zawracać sobie niczym głowy.

Ale chcę! Mało brakowało, a Billie krzyknęłaby to głośno. Ma nie iść do kościoła? To nie do pomyślenia. Opuścić chrzciny własnego dziecka? No, zobaczymy!

– Billie, o co chodzi? – zaniepokoiła się Jessica. Młoda kobieta opanowała się z trudem:

– Sama chcę się tym zająć. Chcę iść do kościoła na chrzciny Maggie. To moja córka. Jak mogę napisać o tym Mossowi, skoro nie będę na uroczystości?

– Kochane dziecko, właśnie tak załatwiamy tu pewne sprawy! Musisz do tego przywyknąć. Jesteś teraz jedną z Colemanow i musisz zaakceptować nasz sposób bycia. Dlatego właśnie Moss cię do nas przysłał. Chyba jesteś przemęczona, zresztą to twój pierwszy dzień w domu. Jutro sama przyznasz, że Seth najlepiej o wszystko zadba. Twoja mama mu pomaga, albo pomoże, jeśli będzie trzeba. Moss o wszystkim wie.

I tyle.

Billie powstrzymała łzy i pocałowała teściową na dobranoc.

– Zanim pójdę spać, zajrzę do Maggie.

Słowa, które musiała wypowiedzieć, łamały Jessice serce:

– Poczekaj do rana, Billie. Niania na pewno ułożyła Maggie do snu. Mogłabyś ją obudzić, a nianie tego nie lubią.

– Czy chcesz mi powiedzieć, że piastunka nie wpuści mnie do mojego dziecka?

– Niestety, Billie. Nie otwiera się zamkniętych drzwi.

Jessica chciałaby przytulić ją serdecznie, zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Ostatnio jednak coraz częściej czuła, że niedługo nie będzie już mogła dodawać jej otuchy. Babskie wymysły, mruczał Seth. Im szybciej Billie zrozumie, że tutaj żyje się „na sposób Colemanów”, tym lepiej. Nie ma sensu podburzać do buntu. Jessica wyjęła różaniec z kieszeni i zamknęła oczy. Billie czekają gorzkie pigułki do przełknięcia, te same, które łykała i ona. I po co? Żeby skończyć jako przedwcześnie postarzała, zgorzkniała kobieta, cierpiąca na myśl o wszystkich nie rozegranych bitwach? Nie, na dłuższą metę lepiej będzie, jeśli Billie stanie się jak Colemanowie: twarda, zachłanna i samolubna. W innym wypadku będzie uciekać jak Amelia. I jak Jessica.

Billie wybiegła na korytarz. Spojrzała na drzwi pokoju dziecięcego. Zamknięte. Zgarbiona, wróciła do siebie i przekręciła klucz w zamku. Nie przywykła do zamkniętych drzwi; nie znosiła ich. Z płaczem przycisnęła do piersi list do Mossa. Niestety, to nie przybliżyło jej męża.


* * *

Maggie skończyła właśnie trzy miesiące, kiedy Seth wszedł do kuchni z rozjaśnioną uśmiechem twarzą. Wracał z Klubu Hodowców Bydła.

– Masz minę, jakbyś za darmo dostał byka medalistę – zauważyła Agnes nalewając sobie kawy. – Może filiżankę? Tita zanosi Jessice herbatę.

– Mam dużo lepsze wiadomości niż jakiś tam byk. Właśnie dzwonili do mnie z Waszyngtonu. „Enterprise” płynie do Pearl Harbor. Mój chłopak jest zdrów i cały. Może nam się uda do niego dodzwonić. Wejdą do portu ósmego maja, za cztery dni, Aggie. Idę zawiadomić Jessice.

Agnes odprowadzała go wzrokiem. Niewiarygodne, że Colemanowie zawsze dostają, czego chcą. Tę sprawę trzeba załatwić umiejętnie. Billie stawiała opór na każdym kroku. Nie wiadomo, jak zareagowałaby słysząc, że teść i matka planuj ą kolejną ciążę.

Billie jednak ochoczo poleci na Hawaje, żeby zobaczyć się z mężem. A po powrocie będzie nosiła dziedzica Colemanów. Tym razem szczęście im dopisze. Cóż łatwiejszego niż zdać się na naturę?

Rozdział jedenasty

Agnes wyglądała przez okno. Jak okiem sięgnąć, ciągnęły się pola i pastwiska Sunbridge. Od dłuższego już czasu uważała posiadłość za swoją własność.

Przejęła lwią część obowiązków, a jej spryt i zręczność wprawiały Setha w zdumienie. Początkowo jej aktywność dotyczyła tylko domu i gospodarstwa. Odgadywała zachcianki Setha i spełniała je natychmiast. Czasem wspominała Filadelfię i wyobrażała sobie, jak też wyglądałoby teraz jej życie. Na myśl o uprawianiu ogródka i sprzątaniu po lokatorach dostawała gęsiej skórki.

Seth lubił jej towarzystwo, toteż często zapraszał ją na obiady do Klubu Hodowców Bydła. Agnes nigdy nie zapomni dnia, w którym na oczach licznych znajomych tubalnym głosem zapytał ją o zdanie. Dotychczas Seth Coleman nie wierzył, gdy kobieta mówiła mu, która jest godzina, a tym razem domagał się opinii w ważnej sprawie! Tego dnia Austin zaakceptowało Agnes Ames bez zastrzeżeń. Teraz zbierała plony wcześniejszych działań. Nie znaczy to jednak, że straciła poczucie rzeczywistości. Nieważne, jak bardzo Seth na niej polega; dopóki Billie nie urodzi chłopca, nie są niezastąpione. A czy można sobie wyobrazić lepsze miejsce dla zakochanych niż Hawaje? Moss będzie zachwycony, zwłaszcza kiedy zobaczy nową Billie, już nie dziewczynę, jeszcze nie kobietę. Doskonale! Miała ochotę mlaskać ustami z zadowolenia.

Wiatr przywiał kłąb chwastów na trawnik. Zmarszczyła brwi. Skąd to się wzięło? Przycisnęła twarz do szyby, żeby zobaczyć, gdzie się ukrył bezczelny chwast. Rano każe ogrodnikowi wyszukać intruza. Spojrzała na wiosenne niebo. Gwiazdy wydawały się większe i jaśniejsze, księżyc, pełniejszy niż w Filadelfii, świecił bardziej srebrnym światłem. Może to prawda, że w Teksasie wszystko jest większe i lepsze. Ona w każdym razie doświadczyła tego na własnej skórze.

Stłumiony krzyk wyrwał ją z zadumy i zaraz ucichł. To dziecko. Usta Agnes zacisnęły się w wąską linię. Maggie Coleman. Dzięki Bogu za niańki i pielęgniarki. Billie może lecieć na Hawaje i nie zawracać sobie niczym głowy. Pieniądze załatwią wszystko.

Na korytarzu rozległ się dłuższy, głośniejszy okrzyk. Agnes potrząsnęła głową i wyszła z pokoju. Seth czeka w gabinecie. Chce, żeby to ona przygotowała mu drinka. Podobał się jej ten rytuał, zwłaszcza że dawał władzę nad nim – potrafiła go zadowolić.

Seth obserwował ją z przebiegłym uśmieszkiem. Ciągle go zaskakiwała. Oniemiał ze zdumienia, kiedy wychyliła szklankę burbona jakby to była coca-cola. W dodatku jest prawdopodobnie jedyną kobietą w Teksasie, której nie przeszkadza dym z cygar. Twierdzi nawet, że go lubi! Wetknął sobie w usta grube hawańskie cygaro. Odgryzł końcówkę i zapalił. Staruszka Aggie nigdy nie kasłała ani nie ocierała łez z oczu. Kiedyś specjalnie dmuchnął jej prosto w twarz. Z uśmiechem wciągała dym nosem. Zdała egzamin i o tym wiedziała.

Niemal widział, jak w tej chwili kręcą się intensywnie trybiki jej umysłu. Domyślał się, co rozważa, chociaż od dnia narodzin Maggie nie rozmawiali na ten temat. Niech Aggie rozegra to po swojemu, zobaczymy, co powie. Podobał mu się jej sposób załatwiania spraw. Codziennie uczyła się czegoś nowego, nowych sztuczek, metod manipulowania ludźmi. Bawiło go, że musi się wysilać, by zdobyć to, co zdobyłaby i tak. Biedna Aggie padnie trupem, kiedy jej powie, że bilet Billie na Hawaje leży w szufladzie.

Opróżnił szklankę jednym haustem i wyciągnął rękę po dolewkę. Agnes zastanawiała się przez chwilę, po czym stanowczo pokręciła głową.

– Dałam ci podwójną porcję, a wiesz, że lekarz pozwala ci na jednego drinka dziennie. Jeśli chcesz jeszcze, musisz sam sobie wziąć. Nie będę dokładała ręki do tego, że niszczysz sobie zdrowie.

Z tonu jej głosu wywnioskował, że nie żartuje. Zacisnął zęby na cygarze. Ech, te kobiety!

– Na trawniku znowu są chwasty.

– Na Boga, Aggie, to jest Teksas. Chwasty są wszędzie. Jeśli chcesz, jutro rano porozmawiam z ogrodnikiem.