Mimo to, jednak Jessica jest szczęśliwa, stwierdziła Billie. Niczego jej nie brakuje. Wystarczą jej kryminały, modlitwy, słodycze i listy. I oczywiście codzienne wizyty w pokoju dziecinnym, gdzie pozwalano jej potrzymać wnuczkę przez kilka minut. Pewnego dnia Billie spróbuje zrozumieć, dlaczego teściowa jest tak uległa i tak ochoczo zgadza się na ograniczanie swojego świata do drugiego piętra. Pewnego dnia zapyta, lecz nie dziś. Billie celowo odpychała od siebie smutne przypuszczenia, że odpowiedź mogłaby jej się nie spodobać.

W swoim pokoju dokończy list do Mossa. Kochany, cudowny Moss. Jakże się zdziwi na jej widok. Podczas świąt Bożego Narodzenia była taka brzydka. Teraz zaprze mu dech w piersiach, kiedy ją zobaczy. Hawaje. Miesiąc miodowy godny księżniczki.

Zakleiła kopertę i położyła się do łóżka. Prawdopodobnie list dotrze do Mossa później niż ona! Wyrzuty sumienia na myśl, że zostawia Maggie, i ból, kiedy patrzyła na córeczkę, zniknęły bez śladu. Wyobrażała sobie Mossa i czas, który spędzą razem.


* * *

Thad Kingsley wpadł do pokoju oficerskiego jak burza.

– Hej, przystojniaku, telefon do ciebie! Twój ojciec! Kapitan wyraził zgodę na tę rozmowę, więc rusz się, Coleman!

Moss gwałtownie uniósł głowę. Thad nigdy nie podnosił głosu. Telefon z domu? Coś z mamą? Na Boga, dopiero co weszli do portu, oficjalnie byli jeszcze na morzu. Tak, to na pewno mama. W mgnieniu oka był już w kajucie radiotelegrafisty i sięgnął po telefon.

– Tato? Co się stało? – krzyknął w słuchawkę.

– Moss! To ty, synu?

Młody mężczyzna odetchnął z ulgą. Ojciec mówił pogodnym tonem.

– Na Boga, tato, jeśli dzwonisz, żeby zapytać, jaką mamy tu pogodę, zastrzelę starą Nessie zaraz po powrocie!

– Spróbuj tylko tknąć ją palcem, a sam posmakujesz prochu! – odciął się jowialnie Seth. – U nas wszystko w porządku. Słuchaj, za kilka dni wyślę do ciebie tę twoją Jankeskę. Jest zdrowa jak koń i nie może się doczekać spotkania z tobą. Uważaj na siebie, chłopcze.

Operator posłał Mossowi szeroki uśmiech. Niektórzy to mają szczęście.

– Tato? Tato, jesteś tam?

Spojrzał na radiotelegrafistę. Mężczyzna wzruszył ramionami:

– Mam nadzieję, sir, że skończył pan już rozmowę. Połączenie przerwano.

To w stylu taty, rzucić bombę i uciec, stwierdził Moss. Kiedy stary przestanie wtrącać się do jego życia? Zdrowa jak koń. Billie przyjeżdża! Ogarnęło go podniecenie. Jak ojciec to załatwił? Napłynęły wspomnienia. Zdrowa jak koń. Tak, pisała mu o tym w listach. A potem, nagle zaświtała mu pewna myśl i wszystko stało się jasne. Jeśli Mahomet nie może iść do góry, tata znalazł sposób, żeby przysłać górę do Mahometa. I niech Mahomet nie śmie odsyłać góry, zanim jej nie zapłodni. Tym razem ma urodzić syna.

– Stary sukinsyn!

– Słucham, sir? – operator nie ukrywał zdziwienia.

– Nie, nic. Wojna też miewa czasem swoje dobre strony. Moja żona przyjeżdża na Hawaje! – Moss przesunął czapkę na tył głowy. Wrócił do swojej kwatery. Choć był to pomysł Setha, cieszył się już na spotkanie z Billie.

Wszedł do pomieszczenia, wydał z siebie nieartykułowany okrzyk radości, podskoczył, okręcił się i walnął głową w ścianę.

– Oto, drodzy panowie – skomentował jego występ Thad – sekretna broń marynarki wojennej. Wyraz nieziemskiej błogości na twarzy naszego przystojniaka może oznaczać tylko jedno – obejmuje stanowisko admirała Halseya!! Dalej, Coleman, wypluj to z siebie, żebyśmy i my mieli trochę uciechy!

– Billie… moja żona przyjeżdża! – wyjaśnił. Kajutę wypełniły okrzyki podziwu i pomruki zazdrości.

Thad poklepał go po plecach:

– Szczęściarz z ciebie! Powiedz, jak twój stary to robi?

Moss uśmiechnął się złośliwie:

– Niedaleko pada jabłko od jabłoni.

Ani Thad, ani inni oficerowie nie czuli zawiści. Jak można zazdrościć komuś z tego tylko powodu, że przyjeżdża do niego żona? Poza tym, jako pilot Moss Coleman nie miał sobie równych.

– Szybka robota, nawet jak na twojego ojca – stwierdził Thad. – Kiedy Billie przyjeżdża? Gdzie zamieszkacie?

– Nie mam pojęcia. Tata na pewno wszystko załatwi. Rozmawialiśmy bardzo krótko. Obiecał, że się jeszcze odezwie. Znając go, podejrzewam, że Billie przywiezie listę instrukcji długości co najmniej mili. Poczekamy, zobaczymy. Thad, Billie przyjeżdża tu, na Hawaje, na drugi koniec świata! – Roześmiał się. – Kiedy ją poznałem, nie wytknęła nosa z Filadelfii, a teraz dla mnie przyjedzie aż tutaj! Zdaje się, że „Enterprise” postoi w porcie co najmniej miesiąc!

– Billie spodoba się na Hawajach. Zgłoś się na dyżury dzienne. Nie schrzań tego, Coleman.

– A co to ma znaczyć? – zainteresował się Moss.

– Tłumacz to sobie, jak chcesz. Byłem z tobą, kiedy ostatnio staliśmy na Hawajach, i wiem, gdzie spędzałeś noce i weekendy. Powściągnij apetyt. Aha, na twoim miejscu nie zabierałbym też Billie na dłuższe wycieczki – mogłaby się natknąć na tę ślicznotkę, którą ukrywasz po drugiej stronie wyspy.

– Skoro widziałeś mnie po drugiej stronie wyspy, byłeś tam w tym samym celu.

– Z jedną małą różnicą, drogi przyjacielu – Thad przedrzeźniał teksaski akcent Mossa – ja nie mam żony.

Moss wypuścił kłąb dymu z ust:

– Żonę mam w Teksasie. Kiedy jej nie ma przy mnie, jestem starym zwykłym Mossem Colemanem. Koniec, kropka. Nie praw mi kazań, Thad.

– Nie mam najmniejszego zamiaru. Stwierdzam fakty. Pamiętaj, znam dziewczynę, z którą się ożeniłeś. Od początku uważałem, że jest dla ciebie za młoda. Nie każ jej dorastać zbyt brutalnie.

– Dosyć, Kingsley – warknął Moss.

– Tak, to nie moja sprawa. Jestem głodny. Zobaczymy się później.

Moss odprowadzał przyjaciela wzrokiem. Dopiero po kilku chwilach zdrowy rozsądek przezwyciężył wściekłość. Thad rzadko udzielał rad. A może to było ostrzeżenie? Nie chciał teraz o tym myśleć. Billie przyjeżdża na Hawaje. Będzie z nią przez co najmniej miesiąc. Poczuł, że twardnieje. Nie jedzenia teraz potrzebuje, lecz zimnego prysznica. Potem wybłaga dżipa i pojedzie na drugą stronę wyspy. Billie zjawi się najwcześniej za tydzień.


* * *

Pięć dni dzielących Billie od wyjazdu minęło błyskawicznie. Agnes i Setha doprowadzała do rozpaczy ciągłą huśtawką nastrojów. W jednej chwili przepełniało ją szczęście, w następnej rozpaczała, że zostawia Maggie pod opieką obcych. Matka pocieszała ją jak umiała, Seth natomiast nie ukrywał niezadowolenia i w kółko wypominał, ile trudu sobie zadał organizując jej podróż. W końcu Billie wyjechała z Sunbridge z uśmiechem na ustach, bólem w sercu i łzami w oczach.

Jej bagaż stanowił olbrzymi kufer i cztery przepastne torby wypchane drogimi sukienkami, frywolnymi koszulkami i bielizną, w której znacznie więcej było koronek niż jedwabiu. Jedną torbę wypełniały buty, do innej zapakowano koszule nocne, bieliznę i pończochy, wszystko z czystego jedwabiu. Kiedy sprzedawczyni uniżenie spytała, czy życzą sobie coś jeszcze, Billie wytrzeszczyła oczy ze zdumienia: jej zdaniem pięć tysięcy dolarów na stroje, które będą noszone wyłącznie w domu, to aż nadto. Kupiły tuzinami „małe sukienki”, jak Agnes je nazywała. Były to wyrafinowane cudeńka, które raczej odsłaniały niż przykrywały, chociaż z pozoru były skromniutkie. Ale tak powinno być, zadecydowała autorytatywnie Agnes. Później, w zaciszu swego pokoju Billie obliczyła mniej więcej koszt tej wyprawki. Mało brakowało, a zemdlałaby: kto o zdrowych zmysłach wydałby dziewięć tysięcy dolarów na ciuchy? Seth, jak słusznie przypuszczała Agnes, nawet okiem nie mrugnął. No tak, ale ostatnimi czasy to Agnes wypisywała czeki.

Szofer przekręcił kluczyk w stacyjce. Samochód ruszył z miejsca. Billie wyglądała przez okno. Na twarzy matki znowu malował się wyraz zadowolenia – widziała go już raz, tamtej nocy, gdy Agnes nakryła ją i Mossa in flagranti. Dziwne, że zapamiętała taki szczegół, jak mina matki. Rok temu myślała, że oznacza to dezaprobatę.

Pomachała ręką. Żegnała teściową, stojącą w oknie.

– Chyba trzeba to oblać, co, Aggie? Podaj mi potrójną szkocką. I nie zapaskudź jej lodem ani wodą!

– Przyniosę od razu całą butelkę – zaproponowała Agnes. Nigdy nie była z siebie tak dumna. Niech Seth sobie myśli, że to jego zasługa, ona wie swoje. Bez jej pomocy nie zrealizowałby nawet pierwszej części planu. Tak, oni dwoje rozumieją się doprawdy doskonale.


* * *

– Moss, nie wierzę własnym uszom – stwierdził Thad. – To się w głowie nie mieści, że nie odbierzesz Billie z lotniska. Musi być jakiś sposób – powtórzył, wichrząc palcami jasną czuprynę.

– Powiedz to kapitanowi Davisowi – burknął Moss. – Stary nie lubi „dupków, którzy mają wysoko postawionych kolesi”. Zrób to dla mnie, Thad. Billie zrozumie, kiedy jej wytłumaczysz. Zwalniam cię na cały dzień. Zajmij się moją żoną, dopóki nie przyjadę. Jestem gotów założyć się o miesięczny żołd, że ten dom, który tata dla niej wynajął, leży na wzgórzach.

– Nie postawię złamanego grosza na nic, w czym twój stary macza palce, ale będziesz mi winien przysługę. – Thad skrzywił się zabawnie. – W porządku, zrobię to. Odbiorę ją.

Moss parsknął śmiechem.

– Tylko nie posuwaj się za daleko. Czy mógłbyś zabrać od razu moje rzeczy? Kapitan pozwolił mi spędzać pięć nocy poza bazą, ale na weekendy muszę wracać. Chce mi dać do zrozumienia, że nie należę do pupili Departamentu Wojny. W porządku, nie będę płakał z tego powodu. Billie zrozumie. Dobry z ciebie przyjaciel, Thad.

Mógłby bez końca wyliczać, co wolałby robić w wolne popołudnie, kiedy będzie odbierać żonę Mossa z lotniska. W głębi duszy zgadzał się z Davisem. Korzystanie ze znajomości nie wpłynie pozytywnie na morale pozostałych. Inni chłopcy też mają żony i dziewczyny w Stanach. Z drugiej strony, Moss nie miał z przyjazdem Billie nic wspólnego. Robił to co do niego należało, a nawet więcej, i robił to dobrze. Był znakomitym pilotem. „Strażnik Teksasu” latał częściej niż inne samoloty.