Thad rzucił rzeczy Mossa do tyłu. Po chwili wyjechał dżipem z bazy.
Godzinę później osłaniał oczy dłonią, żeby się lepiej przyjrzeć młodej kobiecie stojącej na schodach samolotu. Jedną dłonią przytrzymywała kapelusz o szerokim rondzie, drugą – skraj spódnicy. Świetne nogi. Ba, rewelacyjne nogi. To nie ta sama Billie Coleman, którą poznał kilka miesięcy wcześniej. Thad wstrzymał oddech i zmrużył oczy, żeby lepiej widzieć.
Billie szła przez płytę lotniska, ciągle trzymając kapelusz i spódnicę, bo ciepły wiatr hulał po otwartej przestrzeni. Zaniepokojona, szukała wzrokiem Mossa. Uśmiechnęła się na widok Thada. Tam, gdzie jest Thad Kingsley, musi być także Moss. Nigdzie jednak nie widziała męża.
Uśmiech nie zniknął z jej twarzy, kiedy Thad podał jej ramię i zaprowadził do samochodu:
– Cieszę się, że cię widzę, Billie. Moss nie mógł się zwolnić. Mam cię zawieźć do domu, a on przyjedzie, kiedy tylko uda mu się wyrwać, prawdopodobnie koło szóstej. Mam jego rzeczy w dżipie. Musimy poczekać na twój bagaż. Dużo tego?
Billie nie okazała, jak bardzo jest rozczarowana:
– Kufer i cztery torby. Chyba nie zmieścimy tego wszystkiego, skoro zabieramy także rzeczy Mossa.
Pomyślała, że jako żona oficera musi przywyknąć do nagłych zmian. Trwa przecież wojna. Do szóstej zostały jeszcze tylko trzy godziny.
– Damy sobie radę. Dzisiaj nie zdobędę drugiego samochodu. Nie pytaj lepiej, ile mnie to kosztowało, zanim załatwiłem tego dżipa – wyjaśnił. – Gdzie się zatrzymasz?
Billie wyciągnęła z torebki kawałek papieru:
– Pan Coleman mówił, że to wysoko na wzgórzach. Podobno jest tam kucharka i ogrodnik. O ile dobrze pamiętam, to rezydencja na plantacji. Myślisz, że uda ci się tam trafić? – zapytała niespokojnie.
– Moss ci nie mówił? Prawdziwy ze mnie ogar, Billie. Zanim Moss do ciebie dotrze, będziesz już zadomowiona.
– Jak to możliwe, że Moss jest na służbie, a ty nie? – spytała, wsiadając do dżipa.
Thad gapił się na jej nogi. Zawsze lubił nogi i wielbił Berty Grabie. Od tej chwili długonoga aktorka przechodzi do drugiej ligi.
Czekali, aż ludzie z obsługi naziemnej załadują bagaże Billie na tył dżipa.
– Bo moim zwierzchnikiem jest Moss. On mnie zwolnił, ale jego przełożony nie jest równie wielkoduszny. Moss uznał, że wolałabyś, żebym odebrał cię ja, a nie ktoś obcy, bo już się poznaliśmy. Miałem także wyjaśnić ci całą sytuację. Na pewno jesteś rozczarowana, ale na to nie ma rady. Tak już jest w wojsku.
Twarz Billie rozjaśniła się w uśmiechu.
– Może to i lepiej. Do szóstej zdążę się rozpakować i wykąpać. Jak wrócisz do bazy, powiesz Mossowi, że na niego czekam.
– Możesz na to liczyć. A teraz rzućmy okiem na ten adres. – Thad przeczytał napis na karteczce i wydobył pogniecioną mapę z kieszeni. – W porządku, wiem, dokąd mamy jechać. Pozwolę sobie stwierdzić, szanowna pani Coleman, że pani teść ma doskonały gust.
W jego głosie nie było zazdrości. Billie nigdy nie widziała równie urokliwego uśmiechu. Poczuła, że bardzo lubi Thada Kingsleya.
Wyruszyli na północ. Thad prowadził pewnie i swobodnie. Nie skręcił w Wahiawa, postanowił, że pojadą przez Kunia. Wąska szosa biegła wzdłuż gór Waianae, wśród bezkresnych plantacji ananasów i trzciny cukrowej.
Jechali przez Haleiwa, zamiast jednak na północ, w stronę mostu, Thad skręcił w lewo. Chciał pokazać Billie plażę. Zatrzymał samochód.
– I co pani na to, pani Coleman?
Jęk zachwytu, jaki wyrwał się z jej ust, wystarczył mu w zupełności. Specjalnie wybrał tę trasę, żeby pokazać jej słynne hawajskie plaże z odpowiedniego miejsca. Fale, wysokie na osiem – dziesięć stóp, obmywały piaszczysty brzeg. Hawajczycy zarzucali sieci. Dzieci zbierały muszelki, które potem za grosze sprzedadzą żołnierzom.
– To niewiarygodne – wykrztusiła w końcu Billie. – Do tej pory tylko czytałam o Hawajach. Ale co innego czytać, a co innego zobaczyć na własne oczy. To jest wspaniałe.
– Szanowna pani Coleman – zażartował – niewieleś pani widziała. To dopiero początek.
– Nie wiedziałam, że woda może być aż tak niebieska. Wygląda jak wielki szafir.
– Tak. A teraz chodźmy, muszę cię odwieźć do domu.
Jechali jeszcze czterdzieści pięć minut. Thad ponownie spojrzał na mapę. Na szczęście nie przeoczył zjazdu. Brama z kutego żelaza nikła wśród bujnych krzewów hibiscusa i figowców. Właśnie tutaj, w posiadłości Ester Kamali, miała zamieszkać Billie. Podjazd wił się jak wąż, zanim zatoczył łuk i doprowadził ich do domu. Królewskie palmy trzymały straż przy budynku. Po raz kolejny tego dnia Billie zaparło dech w piersiach. Dom był długi, niski, obszerny. W tle błyszczał Pacyfik. Thad gwizdnął cicho. To najpiękniejszy dom, jaki było mu dane widzieć.
– Czy można stąpać po trawie? – zapytała szeptem Billie. – Wygląda jak aksamitny dywan, prawda, Thad?
– Moim zdaniem, jak zielone futro – odparł, również szeptem.
– Dlaczego nie mówimy głośno? – zastanowiła się Billie. Mężczyzna tylko wzruszył ramionami.
Kiedy szli przez szmaragdową łąkę, Billie nie mogła oderwać wzroku od kaskad czerwonych kwiatów hibiskusa.
– Co tak pachnie? – zaciekawiła się. Zmarszczyła przy tym nos.
– Plumeria. Z tej rośliny tubylcze dziewczęta plotą lei, wieńce. Wolą plumerię od orchidei właśnie ze względu na zapach. Wydaje się, że nigdy się nie ulatnia. Pokojówki w hotelach wieszają je w łazienkach.
– Piękny zwyczaj. – Westchnęła. – Nigdy w życiu nie byłam w miejscu, które do tego stopnia przypominałoby raj. No, ale przecież – dodała z uśmiechem – żaden ze mnie obieżyświat. Znam tylko Filadelfię i Teksas.
– Będziecie tu z Mossem bardzo szczęśliwi. Za domem: Pacyfik, od frontu: przepiękny ogród. Sam budynek to istne dzieło sztuki. Idź, zadzwoń do drzwi. Ja przyniosę bagaże. Potem muszę wracać do bazy.
Drzwi otworzyła niska kobieta w jasnoczerwonym muumuu. W okrągłej twarzy, rozjaśnionej powitalnym uśmiechem, oczy świeciły jak czarne gwiazdy.
– Pani ta wahine pani Kamali mówi mieśkać? – widząc zdumienie Billie, kobieta zmarszczyła brwi. – Pani haole bić z daleka, ja miślę.
Billie nie wiedziała, co robić. Z uśmiechem pomachała Thadowi ręką, żeby się pośpieszył. Bagaż będzie stanowił dowód, że ma prawo tu być.
– Nie ma pilikia, nie ma pilikia - mruknęła malutka kobietka. Szeroki uśmiech nie znikał z jej twarzy.
Thad odpowiedział podobnym grymasem.
– Mówi, że nie ma problemu. Pilikia znaczy „kłopoty”. Tego słowa uczysz się tu na samym początku.
– Siśko dobzie – kobieta ustąpiła im miejsca w drzwiach.
– Mówi, że wszystko w porządku. Innymi słowy, oczekiwała cię. Przykro mi, że zostawiam cię samą, ale dasz sobie radę. Muszę wracać. Przecież chcesz, żeby Moss przyjechał jak najszybciej, prawda?
Billie tylko skinęła głową.
Thad pokazał na bagaż i gestem zapytał, dokąd ma zanieść kufer i torby.
– Plosie się nie maltwić. Phillip zanieść dla wahine.
– A więc wszystko jasne – stwierdził żartobliwie. Klasnął w dłonie. – Chyba zostawiam cię w dobrych rękach, przekaż moje ukłony Phillipowi, kimkolwiek jest. Witamy na Hawajach, Billie. – Pocałował ją w policzek.
– Dziękuję za wszystko, Thad. Nie martw się, poradzę sobie. Pośpiesz się, nie chciałabym, żebyś miał przeze mnie kłopoty.
Szybkim, sprężystym krokiem przemierzył aksamitny trawnik. Zanim wskoczył do samochodu, zerwał kwiat hibiskusa i wsunął go między zęby. Jechał krętą drogą z zabójczą szybkością, cały czas mając kwiat w ustach. Nieliczni tubylcy oglądali się za nim zdziwieni. W końcu wypluł czerwony kwiat na boczne siedzenie i zaczął gwizdać. Billie Coleman to fantastyczna babka. Moss wie, co robi, trzymając ją w tej rajskiej kryjówce.
Rozdział dwunasty
Dom wydawał się czekać na Billie. Niski i rozległy, nie przytłaczał ogromem jak Sunbridge, stanowił raczej jego przeciwieństwo. Będzie to pierwszy dom, w którym zamieszka tylko z Mossem. Zadaszona weranda i taras dawały schronienie przed deszczem, z każdego okna roztaczał się widok na piękny ogród. Roślinność zdawała się przenikać do środka, zlewać w jedno z lekkimi bambusowymi meblami i białozielonymi ścianami. Na sufitach zainstalowano duże wentylatory, które dawały w pomieszczeniu przyjemny powiew. W całym domu unosił się zapach morza.
Billie weszła do większej z dwóch sypialni. Zasłony drżały leciutko, kołysane ciepłym wietrzykiem. Podłogę pokrywał dywan w kolorze zgaszonej bieli. Stanowił miły kontrast dla mahoniowych mebli. Kapę na łóżko uszyto z tego samego materiału, którym obito fotele – z ciemnoniebieskiej tkaniny w jaśniejsze kwiaty. Wentylator obracał się monotonnie, hipnotycznym ruchem. Pulchna gospodyni niespiesznie rozpakowywała bagaże. Z zachwytem dotykała śliskich jedwabi, zanim powiesiła je w szafie albo ułożyła w szufladach komody. Billie była zachwycona domem. Bez słowa poszła do łazienki, gdzie czekała wanna, prysznic i liczne lustra. Jasnoniebieskie ręczniki były ładnym kolorystycznym akcentem na tle kafli barwy skorupki jajka. Tak, to najpiękniejszy dom, jaki widziała. Już żałowała, że ona i Moss nie mogą spędzić tu całego życia.
Po lekkostrawnym posiłku, na który składały się owoce, ser, chleb i chłodny napój z egzotycznych owoców, wzięła prysznic i umyła włosy. Wystroiła się na przyjazd męża, wtarła perfumy za uszami i między piersiami. Włożyła chińskie kimono, które podarował jej na Gwiazdkę. Trudno uwierzyć, że wtedy szata nie schodziła się na brzuchu. Teraz leżała idealnie, szeroki pas podkreślał wysokość talii. Ćwiczenia niani Jenkins zdziałały cuda.
Czas dłużył się w nieskończoność. Obeszła dom, zwiedziła ogród, ustawiła kosmetyki w łazience i na toaletce. Czekała na Mossa.
Zwiedziła zadziwiająco nowoczesną kuchnię i czekała na Mossa.
Wskazówki na złotym zegarku poruszały się w iście żółwim tempie. Co chwila potrząsała ręką, choć wiedziała, że zegarek chodzi bezbłędnie. W końcu zmęczenie podróżą wzięło górę. Położyła się, obiecując sobie solennie, że tylko na chwilę zmruży oczy. Przecież czeka na Mossa.
"Żona Mossa" отзывы
Отзывы читателей о книге "Żona Mossa". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Żona Mossa" друзьям в соцсетях.