Potem Amelia podniosła głowę, by spojrzeć w okna Jessiki. Jej ramiona ugięły się pod niewidzialnym ciężarem. Uśmiechnęła się dopiero, kiedy podszedł do niej malutki, najwyżej trzyletni chłopczyk.

Billie otworzyła drzwi i przytuliła młodą kobietę, szepcząc słowa otuchy tak samo, jak Jessica, gdy witała ją na stacji kolejowej w Austin.

Malec czepiał się spódnicy Amelii, obserwował wszystko bacznym spojrzeniem piwnych oczu.

– Rand, skarbie, to twoja ciocia Billie – Amelia otarła łzy i wzięła go na ręce. – Biedaczek, ledwo się trzyma na nogach. Mamy za sobą koszmarną podróż, ale nie mogłam zostawić go w Anglii ze spokojnym sumieniem. To istne piekło na ziemi. Nawet poza Londynem, na wsi, nie jest bezpiecznie.

– Może zaprowadzimy Randa do pokoju dziecinnego? Gorąca kąpiel, obiad i drzemka od razu poprawią mu humor. On jest śliczny, Amelio.

– Tak, wykapany Geoffrey.

Niania Jenkins przywitała się z Amelią.

– Pani Jenkins, Rand to mój syn. – W głosie młodej kobiety była zaczepność, jakby z góry chciała odeprzeć wszelkie ataki.

Rand szarpał ją za spódnicę tak długo, aż pozwolono mu zajrzeć do kołyski, do małej Maggie, która smacznie spała z kciukiem w buzi.

– Śliczne dziecko – stwierdziła Amelia. – Po ciemnych włosach można poznać, że pochodzi z rodziny Colemanów. To skóra zdarta z Mossa, prawda?

– Tak, i jeszcze bardziej ją za to kocham. – Billie promieniała. – Może zostanę z Randem, a ty się odświeżysz? Carlos zaniósł bagaże do twojego pokoju. Rand chyba będzie spał tutaj, z Maggie.

Amelia podniosła głowę:

– Będzie spał w moim pokoju. W tym domu zbyt wiele dzieci oddzielano od rodziców.

– Jak chcesz, Amelio. Dobrze, zamieszka z tobą – zgodziła się pośpiesznie Billie. – Przecież to twój dom. Możesz robić, co ci się podoba.

Szwagierka posłuchała jej rady i poszła się wykąpać. W łazience szykowano także wannę dla chłopca, który tymczasem penetrował pokój dziecinny i oglądał zabawki Maggie. Krzyknął z radości, gdy na jednej z półek wypatrzył pozytywkę z wyskakującym potworkiem.

– To moje! Moje! – zawołał uszczęśliwiony.

– Nie, to nie twoje, młody człowieku – poprawiła niańka. – To Margaret!

– Rand na pewno ma w domu taką zabawkę. Proszę ją podać. Przypomina mu dom.

– Pani Coleman, nie należy psuć dziecka, dając mu wszystko, czego zapragnie. Jeśli mam się nim zajmować, od początku musi wiedzieć, co wolno, a czego nie.

– Nie będzie się pani nim opiekowała, pani Jenkins. Rand zamieszka ze swoją mamą. A teraz proszę dać mu zabawkę i przynieść świeże ręczniki.

– Zamieszka z matką! Tak, to cała ona: przyjeżdża i stawia cały dom na głowie. Wychowałam ją i pani męża. Od dziecka była samolubna i, jak widzę, wcale się pod tym względem nie zmieniła.

– A może nigdy nie poświęcała jej pani tyle uwagi, ile Mossowi, bo to on, a nie Amelia, był oczkiem w głowie Setha Colemana? Zdaje się, że prosiłam o ręczniki?

Niania wyszła. Billie zabawiała Randa i szykowała go do kąpieli. Chłopiec ani na chwilę nie wypuszczał pozytywki z rąk.

– Dobrze wiesz, czego chcesz, prawda? – uśmiechnęła się Billie.

– Posłuchaj – poprosił. Pokręcił korbką i pokój wypełniła dziecinna melodia. Rand cichutko nucił słowa, a potem złapał Billie za rękę:

– Patrz, ciociu! – uniósł pudełko do góry – Hop! i stworek wyskoczył! – Billie udała zaskoczenie i zaśmiewała się razem z małym. Brytyjski akcent wzruszał ją i bawił. Kiedy niania przyniosła ręczniki, chlapnął na nią wodą i wykrzywił się komicznie. Choć Amelia na pewno ma z nim pełne ręce roboty, panicz Nelson będzie w Sunbridge promykiem słońca.


* * *

Godzinę później wykąpany i nakarmiony chłopczyk zasnął w pokoju Amelii. Billie siedziała przy nim, dopóki nie zamknął oczu, potem wymknęła się na palcach. Myślała, że Amelia wróci i zaopiekuje się synkiem. Gdzie ona się podziała?

Znalazła ją w sypialni Jessiki. Spomiędzy zaciągniętych zasłon wpadał do pokoju nikły promień słońca.

– Amelio? Co tu robisz w ciemnościach? Rand śpi jak suseł.

– Jest wspaniały, prawda? Zupełnie jak jego ojciec. Mama pokochałaby go… – urwała. Rozpłakała się. Usiadła na łóżku Jessiki.

– Amelio, tak mi przykro – Billie chciała ją objąć, ale szwagierka podniosła ręce w obronnym geście:

– Nie, nie dotykaj mnie. Nie zniosę tego. Boję się, że rozsypię się na kawałki, jeśli ktoś okaże mi współczucie. Tak naprawdę straszna ze mnie płaksa.

– Na twoim miejscu każdy by płakał. Dopiero co straciłaś matkę, twój mąż walczy na wojnie… masz prawo do łez – zapewniała cicho Billie.

– W zeszłym miesiącu zestrzelili Geoffreya nad Francją – wykrztusiła Amelia przez łzy. – Widziano, jak jego samolot stanął w płomieniach… Nie miał szans.

Jej słowa sprawiły Billie fizyczny ból; ona także jest żoną pilota; jej mąż również walczy na wojnie.

Płakały razem długo. W końcu Amelia wstała i wzięła Billie za chłodną rękę.

– Nie martw się o Mossa. Ma szczęście Colemanów. Wróci do ciebie cały i zdrowy, zobaczysz.

– Ty także należysz do Colemanów, a jednak szczęście cię opuściło. – Billie myślała o śmierci, o niebezpieczeństwie, o piekle walki. Do tej pory wydawało się, że to nie dotyczy jej i Mossa.

– Nie jestem prawdziwą Coleman, nie w takim stopniu jak Moss. Chodźmy stąd. Mały drink dobrze nam zrobi. Rezygnuję z kąpieli, to może poczekać. Teraz potrzebuję rozmowy.

– Chodźmy do gabinetu, tam nikt nie będzie nam przeszkadzał. Twój ojciec wyszedł. Od śmierci Jessiki rzadko bywa w domu. Moim zdaniem w ten sposób stara się ułagodzić smutek.

– Naprawdę wierzysz w to, co mówisz? – Amelia była już na schodach. – Jesteś szlachetna, Billie. Staruszek chyba nie zauważy, że uszczknę jego zapasu burbona. Wszak nie zauważa niczego, co robię – dodała ze sztucznym uśmiechem.

Amelia i Billie zaszyły się w chłodnym półmroku gabinetu na trzy godziny. Rozmawiały i piły. Kochały tych samych ludzi, Jessikę i Mossa, i to sprawiło, że szybko zawarły ze sobą przyjaźń.

– Bardzo kochałam Geoffa – zwierzała się Amelia. – Był dla mnie wszystkim: przyjacielem, kochankiem, mężem. Dzięki niemu nie przeżywałam tak bardzo rozstania z Mossem. I w większym stopniu, niż śmiem się do tego przyznać, zastępował mi ojca, dawał miłość i troskliwość, której nigdy nie zaznałam od Setha. Teraz, kiedy odszedł, zostaliśmy we dwójkę, Rand i ja. Wiesz, naprawdę dotarło do mnie, jak bardzo mnie kocha, w dniu kiedy zapytał, czy adoptuję jego syna. Świata poza nim nie widział.

– Czy miał rodzinę w Anglii?

– Tak, łączą ich bardzo silne związki rodzinne. Oczywiście ja jestem wyłączona z ich kręgu, obca dla nich, tylko Rand mnie z nimi wiąże. Geoff był najstarszym synem, odziedziczył więc tytuł i majątek, duży nawet na teksaskie warunki. Teraz to wszystko należy do Randa. – Roześmiała się gorzko. – Wyobraź sobie, ten malec nosi teraz tytuł lorda: Randolph Jamison Nelson, hrabia Wickham. Nawet mój ojciec wytrzeszczyłby oczy, gdyby wiedział, ile chłopczyk jest wart. Oczywiście, i na szczęście, majątkiem zarządzają pełnomocnicy. Bezwstydnie przyznaję, że nie mam głowy do interesów. Oto kolejny dowód na to, że nie jestem prawdziwą Coleman.

– W takim razie nie wrócisz do Stanów na stałe? Skoro Rand ma w Anglii zapewnioną przyszłość?

– Dzięki Bogu, nie. Za kilka tygodni wracamy do Anglii, jeżeli tylko będzie to możliwe. Podróż w tę stronę była koszmarna. Bóg jeden wie, kiedy i jak, ale tam wrócimy. – W jej oczach, błękitnych jak oczy Mossa, widniała pewność siebie i determinacja.

– Kiedy się dowiedziałam, że przyjeżdżasz do Sunbridge, pomyślałam, że chcesz opłakiwać matkę tutaj, gdzie wspomnienia są najsilniejsze.

– Masz rację, ale tylko częściowo – Amelia opróżniła swoją szklankę jednym haustem. – Tak naprawdę przyjechałam tu, żeby usunąć ciążę.

Billie nie była pewna, czy dobrze słyszała:

– Usunąć ciążę? Nie… nie rozumiem. Dlaczego, skoro przed chwilą mówiłaś, że bardzo kochałaś Geoffreya? Dlaczego chcesz zabić jego dziecko?

– To jedyne wyjście. Muszę myśleć o Randzie. Billie, odpowiedzialność za niego mnie przytłacza. Rand to dziecko Geoffa, on mi go powierzył, a jeśli chcę go zatrzymać, muszę walczyć. Krewni Geoffa wstępują na drogę sądową. Chcą uzyskać prawo opieki nad Randem. Nie mogę na to pozwolić. Rand to mój syn, jeszcze nie w obliczu prawa, ale to się wkrótce zmieni. Zrobię wszystko, co można osiągnąć pieniędzmi i znajomościami. Tej lekcji nauczył mnie ojciec: dostają ci, którzy mają. Pozostali zbierają okruchy. Umilkła na chwilę, ale zaraz ciągnęła dalej:

– Nie będę w stanie walczyć z tymi sępami, będąc w ciąży i martwiąc się o kolejne dziecko. Byłabym zbyt słaba, zbyt podatna na ciosy. Geoff mnie kochał, powierzył mi Randa. Nie zawiodę jego zaufania.

Spojrzała Billie prosto w oczy:

– Milczysz. Zaszokowałam cię, tak? Dobrze się czujesz? Jesteś taka blada.

– Tak, tak, dobrze się czuję… chyba. Amelio – wybuchła – ja też jestem w ciąży. Lekarz radzi mi ją usunąć w swojej klinice. – W kilku słowach streściła ostatnią rozmowę z Wardem.

– Ojciec o niczym nie wie, prawda? Zapewne nauczyłaś się już, że dla niego świat kończy się i zaczyna na Mossie. Mówię to z bólem serca, ale nie wahałby się ani chwili i poświęcił twoje zdrowie i życie, gdyby to była cena za wnuka. Odkąd Moss dorósł, Seth tylko o tym rozprawiał.

– Wiem. Nawet mała Maggie się nie liczy.

– Skąd ja to znam? I pewnie miał dużo do powiedzenia na temat mego przyjazdu z Randem.

Rumieniec Billie udzielił jej nader wyczerpującej odpowiedzi.

– Podjęłaś już decyzję?

– Nie. Z jednej strony nie mam siły ani ochoty na kolejną ciążę, w każdym razie nie teraz. Poza tym lekarz powiedział, że mogę stracić dziecko. To ryzykowne. Z drugiej strony, jeśli Mossowi coś się stanie, a ja usunę ciążę, nigdy sobie nie daruję. Nie wiem, co mam robić.