– Obiecuję. Och, Amelio, co ja bez ciebie zrobię? Przywykłam na tobie polegać.
– Najwyższy czas, żebyś wzięła lejce we własne ręce. Zdaniem lekarza wróciłaś całkowicie do zdrowia. Nie wyjeżdżałabym, gdyby tak nie było. Już czas, Billie. Tata odetchnie z ulgą, kiedy mnie tu nie będzie. Chyba nadużyłam jego gościnności, o ile można tak powiedzieć. Napisz do Mossa i przekaż mu, że go kocham i że o nim myślę. Jesteś wartościowym człowiekiem, Billie, i nie pozwól, by ktokolwiek wmówił ci coś innego.
Dwa dni później wyjechała. Billie i Tita żegnały ją na podjeździe. Rand jedną pulchną rączką ściskał Najdroższą Sally, a drugą energicznie machał.
– Nie mam pojęcia, gdzie się podział Seth, Amelio – martwiła się Billie. – Pewnie coś mu wypadło.
W oczach Amelii zalśniły nie wypłakane łzy.
– Kochana Billie, wieczna optymistka. Jeśli kiedykolwiek się dowiesz, co też mu wypadło, daj znać. Uściskaj Susan ode mnie. Jeszcze nie wyjechałam, a już za nią tęsknię.
– Dobrze, Amelio. Uważaj na siebie i pisz. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży z rodziną Geoffa. Głowa do góry! Przecież twój prawnik jest dobrej myśli.
– Tak, wiem. Ale… Boże, gdyby nie to, że Rand odziedziczył tytuł, moglibyśmy tu zostać.
– Szkoda, że nie zgodzili się czekać do końca wojny. Przeraża mnie sama myśl o bombardowaniach. Wszystko przez tych przeklętych Niemców…
– Ciiiii. Nic nam nie będzie, Billie. Przecież tutaj czeka na mnie mała Susan. Wrócę do niej, już moja w tym głowa. Dbaj o nią i o siebie. – Objęła ją ponownie.
– A ty dbaj o Randa. Czeka cię ciężki okres tam, w Anglii. Pisz i dzwoń.
– Nie martw się o nic. Nelsonowie chcą, żeby Rand wrócił. Zrobią wszystko, żeby go ściągnąć do kraju, więc nasza podróż pójdzie jak po maśle, zapewniam cię.
– Do widzenia, Rand. Opiekuj się mamą, dobrze? – poprosiła Billie. – Do widzenia, Najdroższa Sally – poklepała zabawkę po łebku.
Chłopiec uroczyście skinął głową:
– Mam już prawie cztery lata, ciociu Billie. Zaopiekuję się nią. Packard odjechał. Oślepiona łzami, Billie pobiegła do domu. Wyjęła Susan z kołyski i uściskała ją i wycałowała, tak jak obiecała Amelii. Rozpłakała się. Wzięła dziecko w ramiona, ale to nie przyniosło jej pociechy. Od narodzin Susan to Amelia, a nie Billie, była jej matką. Billie przytuliła Susan mocniej i czekała na przypływ uczuć macierzyńskich. Niemowlę zaczęło płakać.
Rozdział siedemnasty
Thad Kingsley zajrzał do izby chorych na „Enterprise”. Moss spał na koi po prawej stronie. Na półce nad jego łóżkiem widniało zdjęcie Billie z Maggie i malutką Susan. Choć widział je już wielokrotnie, świadomość, że Billie jest matką dwojga dzieci, zawsze go szokowała. Przecież tak niedawno sama była małą dziewczynką. Teraz jest listopad; wkrótce Maggie skończy dwa lata, a blondyneczka Susan będzie obchodzić pierwsze urodziny. Nie do wiary, półtora roku minęło, odkąd widział się z Billie na Hawajach. W co jeszcze trudniej uwierzyć, od tego czasu nie przestawał o niej myśleć.
Samoloty z „Enterprise” brały udział w walkach na Filipinach. Właśnie po jednym z nocnych nalotów Moss nie wrócił na okręt razem ze swoim oddziałem. Urwała się łączność radiowa ze „Strażnikiem Teksasu”. Thad i oficer dyżurny stali na pokładzie i przez szkła lornetek przeczesywali wzrokiem pochmurne poranne niebo. Na myśl o liście, który, być może, będzie musiał napisać do Billie, robiło mu się niedobrze.
Patrzyli, szukali, wytężali wzrok, nadsłuchiwali, czy nie wraca jeden z nich. Aż w końcu:
– Samolot na horyzoncie, sir – krzyknął oficer dyżurny. – Pierwsza godzina, trzydziesty stopień. – I po chwili. – Identyfikacja pozytywna, sir. To wildcat, podchodzi na sterburtę. To nasz człowiek, sir, nasz człowiek!
Wrzask ekipy Mossa – „Strażnika Teksasu” widać gołym okiem. Leciał jak ranny ptak, lądował niezdarnie jak nigdy dotąd, ale nikt nie miał o to pretensji. Mossa zaraz zabrano do lekarza. Szrapnel wbił mu się głęboko w ramię. Stwierdzono rany twarzy, karku i uszkodzenie obojczyka. Podejrzewano, że odniósł poważniejsze obrażenia, ale to ocenią dopiero specjaliści w San Diego.
Jak głosi plotka, pierwsze słowa, które wypowiedział, obudziwszy się z narkozy, brzmiały:
– Co z samolotem?
Thada rozbawiła ta troska o maszynę. Kochał Mossa jak brata. Nie znaczy to, że pochwalał wszystko, co Coleman robił, ale i tak jego zalety przewyższały wady. Mossowi nie wystarczało to, co miał: bogactwo, Sunbridge, Billie i dwie śliczne córeczki. Był z niego kawał drania; zawsze chciał więcej niż inni. Tylko coś tak wielkiego jak wojna mogło dać mu pełną satysfakcję.
Thad nie chciał go budzić. Wychodził już, kiedy usłyszał ochrypły głos, wołający go po imieniu. Zatrzymał się.
– Hej, stary, nie śpisz? Zaglądałem kilka razy, ale ciągle udawałeś śpiącą królewnę. Jak się czujesz?
– Jakby po moim gardle jeździł traktor. Co się stało?
– Nie pamiętasz?
– Owszem, ale nie wiem, jak wróciłem na pokład.
– O własnych siłach. Na dodatek dwadzieścia minut po czasie, Coleman. Na twoim miejscu liczyłbym się z naganą, kolego!
– A samolot?
– Nie pójdzie do kasacji, jeśli o to ci chodzi. Podobno nas opuszczasz?
Moss wzruszył ramionami, czy też raczej usiłował to zrobić, i łypnął na Thada spode łba:
– Chciałbyś, co? To chwilowa niedyspozycja! Za tydzień będę zdrów jak ryba!
– Niestety, Moss. Wracasz do San Diego. Pomyśl tylko, San Diego i Billie. Zasługujecie na to oboje. Po raz pierwszy zobaczysz córki. Czego można chcieć więcej?
– Na jak długo? Wiadomo już?
– Jezu, nie jestem lekarzem. Wiem tylko, że podejrzewają uszkodzenie nerwów i chcą, żeby cię w San Diego gruntownie przebadano. W Pearl Harbor nie mają odpowiedniego sprzętu. Chyba nie chcesz ryzykować? Czasami trzeba płynąć z prądem, Coleman.
– Nawet nie widziałem sukinsyna. Pojawił się nie wiadomo skąd. Miałem złe przeczucia w związku z tamtą chmurą. Prawie wywęszyłem parszywego żółtka.
– Rzeczywiście, było gorąco.
– Inni w porządku?
– Tak. Słuchaj, stary, muszę iść. Postaraj się zasnąć. O piątej rano opuszczasz „Enterprise”. Śpij i śnij o nich – wskazał zdjęcie nad koją.
– Kto to tam postawił?
– Twój kumpel John Cuomo. Lata, zdaje się, na twoim lewym skrzydle. Pomyślał, że poprawią ci humor.
– No pewnie – mruknął Moss bez przekonania. Posłusznie zamknął oczy, ale nie ładną twarz Billie zobaczył pod powiekami, tylko japoński samolot, atakujący go spomiędzy chmur. W kółko odtwarzał tę scenę w głowie. Nie mógł postąpić inaczej. Odsuwają go na boczny tor, ale nie na stałe, na Boga. Jego koja na „Enterprise” będzie czekała.
Seth Coleman odłożył słuchawkę trzęsącą się ręką. Pobladł. Agnes czekała. Domyśliła się, że chodzi o Mossa. Ukradkiem rozglądała się po pokoju. Nie zrezygnuje z tego wszystkiego! Nic jej do tego nie zmusi! Starała się zachować spokój, którego nie czuła. W końcu odezwała się starannie wymodulowanym, zatroskanym głosem:
– Coś się stało?
– Żółte sukinsyny dostały Mossa. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe.
– Dostał w ramię. Przewiozą go do szpitala w San Diego. Jedziemy, Aggie. Wszyscy, nawet dzieci. Zawiadom Billie. Zabieramy nianię i piastunkę.
Agnes odetchnęła z ulgą. Żyje. Jest zbyt butny i arogancki, aby dać się zabić, i Bogu dzięki.
– Wiesz, co bym chciał, Aggie? – Co?
– Chciałbym zetrzeć żółtogębe potworki z powierzchni ziemi. Pewnego dnia jakiś mądrala w Waszyngtonie powie „dosyć” i rozwali ich na miazgę. Omal nie zabili mojego chłopaka, Aggie. Niezbyt wiele brakowało.
– Wojna nie będzie trwała wiecznie, Seth. Spójrz na to z innej strony. Niedługo zobaczysz Mossa. To wspaniale, że wszyscy razem tam pojedziemy i powitamy go z powrotem w Stanach. Billie będzie w siódmym niebie.
– Jak jej zdrowie? – zapytał obcesowo.
– Dobrze. Dlaczego pytasz?
– Bo mam wrażenie, że jeśli teraz nie zajdzie w ciążę, później może już nie mieć okazji. To proste, Aggie. Chcę wnuka. I tym razem to ma być chłopak. Jesteś jej matką. Radzę ci, dopilnuj, żeby zrozumiała, że to być może jej ostatnia szansa, żeby dała Mossowi syna. Prosto z mostu, Aggie. Nie owijaj w bawełnę. Jeśli nie potrafisz tego zrobić, ja się z nią porozumiem.
– Seth! Załatwię to! To będzie kobieca rozmowa. Teraz jesteś zdenerwowany. Uspokój się. Zapewne sam zechcesz zorganizować podróż?
– Zawsze to robię. Wynajmiemy duży dom z wieloma pokojami. Dlaczego to spotkało akurat Mossa? Dlaczego nie kogoś innego, jak choćby tego Kingsleya? – mruczał zawzięcie.
– Jak ci nie wstyd! Chciałbyś, żeby inni rodzice tak mówili o twoim synu?
– Wolałbym to. Nie jestem hipokrytą, Aggie. Jeśli mam wybór: oni albo Moss, niech obrywają inni. Nie mój syn.
Billie podniosła słuchawkę i czekała, aż zgłosi się telefonistka. Gniew buzował w niej jasnym płomieniem, kiedy przypomniała sobie, że Seth upierał się, by nie informowała Amelii o wypadku Mossa.
– Oszczędź sobie czasu, a mnie pieniędzy, dziewczyno – zdecydował głosem niskim i tubalnym, huczącym jak pociąg wjeżdżający na peron. Widząc, że mimo wszystko sięga po słuchawkę, podniósł krzaczaste brwi i zniknął w gabinecie, czemu towarzyszyło trzaśniecie drzwiami. Tym razem nie obchodziło jej, co Seth o tym sądzi. Amelia ma prawo wiedzieć. Ona, Billie, nie zniży się do ukradkowych rozmów z aparatu na drugim piętrze.
– Oddzwonimy do pani, kiedy uzyskamy połączenie. Czy linia będzie wolna? To może trochę potrwać.
– Dopilnuję, żeby była wolna. – Odłożyła ciężką czarną słuchawkę.
Usadowiła się w salonie ze stertą czasopism, które przydźwigała ze swojego pokoju. Czas płynął powoli. W ciszy panującej w domu tykanie zegara na kominku wydawało się bardzo głośne.
Uzyskała połączenie po czterech godzinach. Odebrała telefon po drugim dzwonku. Choć doskonale słyszała telefonistkę, głos Amelii był cichy i daleki. Z całej siły przyciskała słuchawkę do ucha i krzyczała do mikrofonu.
"Żona Mossa" отзывы
Отзывы читателей о книге "Żona Mossa". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Żona Mossa" друзьям в соцсетях.