Popatrzyła na stojącą obok Lillian i trochę się uspokoiła. Dziewczynka była stremowana, ale wyglądała prześlicznie. Po drodze do szkoły zajechały do niej do domu, gdzie wspólnie wybrały dla niej strój. Lillian miała na sobie obcisłe dżinsy i twarzową bluzeczkę, a jej jasne loki związane były kolorową wstążką, która nadawała dziewczynce „ artystyczny” wygląd. Lizzie była ze swego dzieła bardzo zadowolona i nie wątpiła, że zebrane na widowni dzieci podzielają jej zachwyt wyglądem nastolatki. Czy to wystarczy?

Tymczasem kierowniczka skończyła słowo wstępne i poprosiła Lizzie o zabranie głosu.

– Chcę podziękować wszystkim dzieciom za wspaniałe rysunki – zaczęła. O dziwo, ona też z trudem opanowywała zdenerwowanie. – Wszystkie są takie piękne, że gdybym to ja miała je oceniać, każdy dostałby nagrodę. Niestety, Phoebe zgodziła się sprezentować zwycięzcy tylko jedno ze swoich szczeniąt. – Tu Phoebe jeszcze mocniej pomachała ogonem, jakby rozumiała, że stanowi główną atrakcję całego wydarzenia. – Wobec tego oddaję głos Lillian, waszej czołowej artystce, którą niechybnie czeka wielka kariera, aby ogłosiła zwycięzcę konkursu.

Na sali wybuchły oklaski, a Phoebe podreptała na sam skraj sceny, kwitując aplauz energicznym machaniem ogona i dając Lillian czas na przygotowanie się do wystąpienia.

– Skoro ja nie zemdlałam ze strachu, to i ty potrafisz utrzymać się na nogach – szepnęła Lizzie do Lillian, popychając ją do przodu.

– Miałaś tremę? – zdziwiła się dziewczynka.

– Okropną.

Jej wyznanie dodało Lillian odwagi. Odchrząknąwszy lekko, zaczęła omawiać rysunki swoich kolegów. Lizzie patrzyła na nią z podziwem. Dziewczynka mówiła z pasją i zrozumieniem. Była w swoim żywiole. Jak jej ojciec mógł nie doceniać tak oczywistego daru swojego dziecka?

Lizzie mogła się teraz spokojnie rozejrzeć po widowni. Jej uwagę przykuły osoby zgromadzone w głębi sali. Ku swemu zdziwieniu dostrzegła tam Harry’ego, a także rodziców Lillian i Amy. Obok Harry’ego stało kilku starszych chłopców w gimnazjalnych mundurkach, którzy trzymali gitary i instrumenty perkusyjne. Kiedy zdążył ich wszystkich sprowadzić?

Nie mogła jednak dłużej im się przyglądać, gdyż Lillian przeszła właśnie do części najważniejszej.

– Nagrodę otrzymuje… – zawiesiła głos, otwierając zaklejoną kopertę – Amy Dunstan.

Zapanowała cisza. Z paru stron rozległy się westchnienia zawodu tych, którzy liczyli na nagrodę. Kiedy jednak maleńka, niedowierzająca własnym uszom Amy podniosła się z miejsca, widownia zaczęła bić brawo. Uczniowie cieszyli się, że choć sami nie wygrali, to przynajmniej jedno z nich otrzyma upragnionego szczeniaka.

Amy nadal nie wierzyła swojemu szczęściu. Zahukana, źle ubrana dziewczynka w grubych okularach stała niezdecydowana, robiąc wrażenie biednej sierotki.

Ale tylko przez moment, bo oto pani Morrison podeszła do niej z uśmiechem, wzięła za rękę i zaprowadziła na scenę.

– Ja… ja wygrałam? – wybąkała Amy.

Lillian popatrzyła na Lizzie, prosząc ją wzrokiem o pomoc, ale Lizzie pokręciła głową.

– Tak, Amy, wygrałaś – odparła Lillian, pokonując nowy atak nieśmiałości. – Twój rysunek był najpiękniejszy. Możesz być z siebie dumna – dodała, ściskając rączkę małej Amy.

Patrząc na dwie pokrzywdzone przez los dziewczynki, Lizzie omal nie rozpłakała się ze szczęścia. To był dla obu ważny początek długiej drogi, jaka je jeszcze czekała.

– I dostanę szczeniaka? – drżącym głosem spytała Amy.

– Oczywiście.

Amy popatrzyła rozanielonym wzrokiem na Phoebe, a ta podeszła do niej i wsunęła dziewczynce nos pod sweter. Amy aż zapiszczała z radości. Jednakże w sekundę później na jej buzi odmalował się lęk i niepewność.

– Tylko nie wiem, co mama na to powie – wyszeptała łamiącym się głosem. – Mama mówi, że nie zniosłaby szczeniaka w domu. Scott chciał mieć pieska, zanim…

Tu wtrąciła się kierowniczka szkoły, zażywna pani o surowej twarzy:

– Wydaje mi się, że rodzice nie będą mieli nic przeciwko temu – powiedziała do Amy, a następnie zwróciła pytające spojrzenie ku państwu Dunstan, którzy stali obok Harry’ego na końcu sali.

Lizzie zamierzała porozmawiać w swoim czasie z rodzicami Amy o psie dla dziewczynki, ale nie przyszło jej do głowy, by zaprosić ich na uroczystość. Tymczasem było to ze strony Harry’ego wręcz mistrzowskie posunięcie. Państwo Dunstan patrzyli na córkę takim wzrokiem, jakby po raz pierwszy naprawdę ją zobaczyli. Chociaż stali daleko, Lizzie była przekonana, że matka Amy ma łzy w oczach.

– Oczywiście, kochanie, że możesz zatrzymać szczeniaka – zawołała do córki przez salę.

Phoebe natomiast wysunęła nos spod swetra Amy, rozejrzała się z dumną miną po widowni i pomachała ogonem. W paru miejscach sali znowu rozległy się oklaski. Jednakże najbardziej zawzięte przeciwniczki Amy nie chciały dać za wygraną. Lizzie wiedziała od pani Morrison, że są w szkole dwie rozwydrzone pannice, które przy każdej okazji starają się Amy dokuczyć. Teraz siedziały razem w jednym z pierwszych rzędów z coraz bardziej niezadowolonymi minami.

Na widok triumfującej Phoebe, jedna z nich nie wytrzymała.

– Też mi szczęście! – wykrzyknęła. – Kto by chciał szczeniaka od takiego głupiego psa!

– To nieprawda, Phoebe wcale nie jest głupia! – żałosnym głosikiem zaprotestowała Amy.

Lizzie odruchowo położyła dziewczynce rękę na ramieniu, dostrzegając z zadowoleniem, że stojąca po drugiej stronie Lillian zrobiła to samo.

Niemniej groziła im katastrofa. Pomysł Lizzie polegał na tym, by uczynić Amy przedmiotem zazdrości całej szkoły i w ten sposób dodać jej pewności siebie. Tymczasem dwie nieprzyjazne dziewczynki mogą to wszystko popsuć.

Kierowniczka szkoły odchrząknęła, zapewne chcąc coś powiedzieć, ale uprzedził ją w tym Harry.

– Obawiam się, że każdy, kto chciałby dostać jedno ze szczeniąt Phoebe, musi się zapisać i poczekać w kolejce – oznajmił donośnym głosem, wychodząc o kulach na środek sali. – Szczeniaki zostały zaadoptowane przez szkolny zespół muzyczny. Będą maskotkami zespołu. – Harry odwrócił się w kierunku grupy chłopców w gimnazjalnych mundurkach. – Pani doktor jest chyba jedyną osobą w tej sali, która nie słyszała o słynnej grupie Punkowych Wiewiórek. Ubrani tak jak teraz, wyglądają może zwyczajnie, ale powinna ich pani zobaczyć na scenie, przebranych w skóry – dodał z łobuzerskim Uśmiechem, zwracając się wprost do Lizzie.

– Albo gołych do pasa – dorzucił jeden z chłopaków.

– To znakomity zespół – szepnęła Lillian. – Występują w całym stanie.

– Każdy z członków zespołu weźmie jako maskotkę jednego szczeniaka – ciągnął Harry. – To znaczy, dopóki nie dorosną na tyle, żeby można je było oddać na stałe w dobre ręce.

– Ale przecież… – próbowała wtrącić się Lizzie.

– Jeden szczeniak należy się Amy, to oczywiste. Mówię o reszcie – sprostował Harry. – A teraz, jeżeli pani kierowniczka pozwoli, chcielibyśmy uczcić kilka okazji. Po pierwsze, nikt dotąd nie uhonorował artystycznego sukcesu Lillian. Po drugie, Amy namalowała najpiękniejszy obrazek i wygrała konkurs. To też trzeba uczcić. I wreszcie chłopcy chcieliby uczcić bliskie rozwiązanie Phoebe. Czy zgodzi się pani, żeby chłopcy zagrali z tych trzech powodów?

– Ależ tak, oczywiście – wybąkała kierowniczka, zaskoczona nieoczekiwanym rozwojem wydarzeń. – Zapraszam na estradę.

Na te słowa czterech osiemnastolatków wybiegło na scenę i ku radości widowni rozpoczął się wesoły koncert.

– Zdajesz sobie chyba sprawę, że chłopcy nie mogą się opiekować szczeniakami?

Lizzie siedziała za kierownicą, wracając z Harrym do szpitala. Lillian miała być odwieziona przez rodziców, którzy zabrali ją na ciastka. Jej matka patrzyła przy tym na męża wzrokiem, który zdawał się mówić, że jeśli ośmieli się wspomnieć o zaletach bycia lekarzem albo prawnikiem, będzie miał z nią poważną przeprawę.

Amy natomiast, wyściskana przez rodziców, którzy zapewnili ją ponownie, że będzie mogła zatrzymać szczeniaka, została w szkole w otoczeniu koleżanek, które zaczęły na wyprzódki starać się o jej względy.

– To jest oczywiste – odparł Harry. – Przecież powiedziałem, że chłopcy tylko je zaadoptują, i to dopóki nie znajdą stałych opiekunów. Szczeniaki wcale nie muszą jeździć z zespołem. Myślę, że chłopcy zrobią sobie emblematy z wizerunkiem basseta, albo coś w tym rodzaju.

– Skąd ci to przyszło do głowy?

– Pomysł był twój. Ja go tylko rozwinąłem.

– Ale skąd wiedziałeś?

– O tym, że niektóre koleżanki starają się Amy szczególnie dokuczyć? Jako lekarz rodzinny muszę wiedzieć o wielu rzeczach. Dobrze znam te dwie panny, Kylie i Rosę. Obie pochodzą z dysfunkcjonalnych rodzin, są źle traktowane i zaniedbywane przez rodziców, no i w rezultacie wyrastają na diablice. Poprosiłem kuratorkę, żeby się nimi zajęła. A tymczasem wyżywają się na bezbronnej Amy i będą się starały odebrać jej poczucie sukcesu.

– I co wobec tego?

– To, że Punkowe Wiewiórki są wśród miejscowych dzieciaków obiektem kultu. Wszystko, co zrobią, jest nadzwyczajne. A zwróciłem się do nich, bo byli mi winni przysługę.

– Za co?

– Rok temu czterech chłopców zachorowało na świnkę tuż przed stanowym festiwalem młodzieżowych zespołów. Całe miasto kibicowało Wiewiórkom, ale gdyby wyszło na jaw, że młodzi bohaterowie chorują na dziecinną świnkę, straciliby charyzmę. Żeby temu zaradzić, zapadli na parotitis.

– Przecież parotitis to świnka.

– Ale czy ktoś o tym wie? – uśmiechnął się Harry. – Parotitis brzmi poważnie i tajemniczo. A ponieważ połowa dzieci wkrótce zapadła na zwykłą świnkę, egzotyczna choroba tylko dodała im prestiżu. Rodzice chłopców wiedzieli oczywiście, że to po prostu świnka, ale dochowali tajemnicy.

– I dlatego dzisiaj…

– No właśnie, przyszedł dzień rewanżu – dokończył Harry z zadowoloną miną. – Fakt, że to oni zrobili szum wokół Phoebe i jej szczeniaków, podziałał wszystkim dzieciom na wyobraźnię. Uczynił ze szczeniąt przedmiot niedościgłych marzeń, a część tego prestiżu spadła także na Lillian. Ale to już twoja zasługa. To, czego z nią dokonałaś, zakrawa na cud.