– Uspokój się, May, jestem przy tobie – przemawiała do niej Lizzie. Jednakże May nie przestawała się szarpać, wydając z siebie zduszone okrzyki.

Najważniejsze jednak, że żyła, była przynajmniej częściowo przytomna, i oddychała bez przeszkód. Lizzie postanowiła nie myśleć o grożącym im obu niebezpieczeństwie, i skoncentrować się na lekarskich obowiązkach. Co powinna zbadać? Sprawdzić, czy klatka piersiowa nie jest uszkodzona. Stan brzucha. Ciśnienie krwi. Objawy gwałtownej utraty krwi. Kolor skóry. Stan kręgosłupa.

Nie tyle zobaczyła, co wyczuła bliską obecność Harry’ego. Podał jej przez okno kołnierz ortopedyczny.

Z tym było najtrudniej, bo May nadal wykonywała niespokojne ruchy. Jednakże po dosyć długich zmaganiach, manewrując między wystającymi krawędziami blachy, Lizzie zdołała unieruchomić jej kręgi szyjne. Potem podała tlen, wprowadziła igłę do żyły i włączyła kroplówkę. Teraz puls i ciśnienie. Nie jest dobrze. Ciśnienie niskie, puls aż sto dwadzieścia. May musiała doznać silnego uderzenia w głowę, co by tłumaczyło jej ogólną dezorientację. Poza tym miała przecięty policzek i chyba złamany łuk jarzmowy, krwawiącą wargę i zdartą skórę na prawej dłoni.

Nogi były niewidoczne. Duży spadek ciśnienia może oznaczać silny krwotok. Może ma zmiażdżone nogi?

– Uwaga! – zawołał Harry. – Jest ciągnik. Zaraz zaczną was wyciągać. Trzymaj się.

– May, nie ruszaj się teraz. – Lizzie chwyciła ją za ramiona.

W parę minut później było po wszystkim.

– Jesteście bezpieczne – powiedział Harry, a Lizzie spróbowała się uśmiechnąć.

Ale o wyjęciu May z auta nadal nie było mowy. Harry chciał, by na czas cięcia karoserii Lizzie wysiadła i pozwoliła jemu usiąść przy May, ale Lizzie stanowczo odmówiła.

May przestała się rzucać, tylko cicho jęczała. Ból nie ustąpił nawet po wstrzyknięciu dziesięciu miligramów morfiny. Lizzie zdawała sobie przy tym sprawę, że objawy w ciągu pierwszej godziny po ciężkim uszkodzeniu ciała bywają niekiedy zwodnicze. Organizm potrafi na ten czas zmobilizować wszystkie swoje rezerwy, ale po ich wyczerpaniu następuje nagły krach. Grozę sytuacji potęgował potworny huk maszyny tnącej metal, który w zamkniętej przestrzeni był trudny do zniesienia. Lizzie bała się, że May znowu wpadnie w panikę.

– Zaraz będzie po wszystkim – uspokajała ją. – Harry nas stąd wydobędzie.

– Tom… – szepnęła May.

– Tak, Tom i Harry zaraz nas wyratują. Wreszcie zostały uwolnione. Harry z pomocą Lizzie przenieśli May na specjalne nosze, i już po paru minutach chora znalazła się w furgonetce pełniącej rolę lokalnego ambulansu. May miała na jednej nodze otwartą, obficie krwawiącą ranę szarpaną, na którą Harry nałożył niezwłocznie uciskowy opatrunek.

– Zaraz dowiemy się, jaki jest jej prawdziwy stan – powiedział Harry. – Jedziemy.

Spędzili w sali operacyjnej bite trzy godziny. Trzy godziny trwała uparta, rozpaczliwa walka, która chwilami wydawała się przegrana, ale z której ostatecznie wyszli zwycięsko.

Na nich te trzy godziny również wycisnęły niezatarte piętno. Odchodząc od stołu operacyjnego, oboje mieli świadomość, że skończyło się udawanie. Wiedzieli o sobie wszystko.

Pozostawało pytanie, co zechcą z tą wiedzą zrobić.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Wyszli do Toma, który z poszarzałą ze zmartwienia twarzą siedział w poczekalni.

– Wszystko będzie dobrze, Tom. Nic jej już nie grozi – uspokoił go Harry, ściągając chirurgiczną maseczkę i pochylając się nad znękanym mężczyzną.

– Naprawdę? Jesteś pewien? – zapytał Tom, jakby nie mógł uwierzyć swemu szczęściu. – Będzie żyła?

– Miała wiele szczęścia – odparł Harry. – Ma złamaną kość policzkową, połamane palce, które długo będą się goić, i zerwaną z dłoni skórę, którą doktor Darling zszyła tak pięknie, że chirurg plastyczny lepiej by nie zrobił. Ma poza tym paskudną ranę szarpaną na łydce i otrzymała silne uderzenie w głowę, ale prześwietlenie nie wykazało uszkodzenia czaszki.

– A kiedy wróci do domu?

– Za kilka dni.

– Myślała, że znowu zacząłem grać w karty – z ciężkim westchnieniem wyznał Tom.

– No właśnie, ale kiedy chciałem z tobą o tym porozmawiać, kazałeś mi pilnować własnego nosa – przypomniał mu Harry.

– Zachowałem się jak idiota – przyznał zgnębiony Tom.

– Ale dlaczego? Nie widziałeś, co się z nią dzieje? Że się zadręcza, bierze dodatkowe dyżury, nie dosypia i pracuje ponad siły, zupełnie jak wtedy, kiedy przegrałeś wszystkie pieniądze. Znowu grałeś? – dopytywał się Harry.

– Ależ skąd! – zaprzeczył Tom. – Po tym, co się wtedy stało, kiedy straciłem dom i omal nie straciłem May i dzieci, przysiągłem sobie nie tykać więcej kart.

– Ale May sądziła, że jest inaczej.

– Wiem! A ja nie wyprowadziłem jej z błędu.

– Dlaczego?

– Szczęście się do mnie uśmiechnęło – odparł Tom, ale na widok miny Harry’ego szybko dodał: – Nie, nie w takim sensie. Mój ojciec… wtedy nie kiwnął palcem, żeby mi pomóc. Powiedział, że nie da pieniędzy na stracenie. Ale przez ostatnie dwa lata uważnie mnie obserwował i przekonał się, że naprawdę zerwałem z hazardem. No i pewnego dnia przyszedł do nas, May akurat nie było w domu, i zrobił mi wspaniały prezent. Wyobraźcie sobie, że obiecał wpłacić za mnie pierwszą ratę za nowy dom, w dodatku rata była bardzo wysoka, bo bank, znając moją przeszłość, postawił wyjątkowo ciężkie warunki. Ale jakoś ułożyłem się o resztę. Znalazłem doradcę finansowego, który tak wszystko załatwił, że zachowałem jedną kartę kredytową i wziąłem dodatkową pracę, żeby ją spłacać. W rezultacie za sześć tygodni wprowadzimy się do własnego domu. May od dawna o nim marzyła. Chciałem jej zrobić niespodziankę i na rocznicę naszego ślubu wręczyć klucze.

– A ona przez cały czas podejrzewała…

– Wiem. Widocznie znalazła wyciąg z banku – westchnął Tom. – Wiedziała, że wziąłem dodatkową pracę, ale na koncie nie przybywało pieniędzy. A ja, zamiast ją uspokoić, złościłem się, że mi nie ufa. Wolałem trzymać ją w niepewności, a potem pokazać, że niesłusznie mnie podejrzewała. No i proszę, do czego doprowadziłem – zakończył, łapiąc się za głowę.

Harry popatrzył na niego z namysłem.

– Który to dom?

– Dawny dom Maynarda.

Harry pokiwał głową. Lizzie patrzyła na niego zaciekawiona. Czuła, że z tego namysłu zrodzi się coś ważnego.

– Rodzice May posiedzą przy niej, dopóki się nie obudzi, ale przynajmniej przez godzinę po obudzeniu będzie niezupełnie przytomna – odezwał się po chwili.

– Masz dość czasu, żeby odszukać Neila Shannona i zapędzić go do roboty.

– Tego fotografa? A po co?

– Tak, tego fotografa. Jest bardzo dobry i umie szybko pracować. Za godzinę macie przynieść kolorowe zdjęcie domu Maynarda w największym możliwym formacie. May maje zobaczyć, jak tylko oprzytomnieje. I nie mów mi, że to będzie trudne – dodał Harry, widząc minę Toma. – Jesteś jej to winien.

– Powinna mieć do mnie więcej zaufania.

– May nie opuściła cię w twoich najgorszych chwilach. Nie tylko została z tobą, ale harowała do upadłego, ratując was od katastrofy. Wybaczyła ci. A ty nie potrafisz dzisiaj darować jej o wiele mniejszej winy?

– Nie mówię, że…

– Zastanów się. Przez ciebie straciła dom, swoje ukochane konie i szacunek otoczenia. Myślę, że przeżyła dosyć niespodzianek. Dzisiaj potrzebuje od ciebie przede wszystkim szczerości i uczciwości. May jest niezwykle wartościową kobietą. Już dwa razy omal jej nie straciłeś. Ale miałeś dotąd wyjątkowe szczęście. Nie zmarnuj go!

Tom popadł w posępną zadumę.

– Byłem durniem – rzekł na koniec, a Harry, który nie zamierzał mu pobłażać, pokiwał głową na znak, że się zgadza. – Ale May na pewno wyzdrowieje?

– Całkowicie.

– No to idę – powiedział Tom, podnosząc się z krzesła. – Muszę złapać tego fotografa.

Lizzie miała nadal pełno odłamków szkła w palcach obu rąk. Najchętniej sama by je powyciągała, ale operowanie prawej ręki lewą było praktycznie niemożliwe. Musiała więc poczekać, aż Harry porozmawia z rodzicami May i skończy wieczorny obchód, a sama wróciła do mieszkania, usiadła na podłodze i przytuliła do siebie Phoebe.

– Kocham cię, staruszko – szepnęła. Miała ochotę się rozpłakać.

Phoebe w odpowiedzi przejechała jej po policzku swoim potężnym jęzorem.

Harry zastał je obie skulone na podłodze.

– Coś ci jest? – zapytał.

– Ech, nic. – Czas na zamianę ról, pomyślała. Do tej pory ona grała rolę lekarza, a on inwalidy i podopiecznego. Teraz będzie inaczej.

– Mogło być o wiele gorzej, Lizzie. May wyzdrowieje – powiedział, klękając obok niej na podłodze.

– Nie powinnam się tak bardzo angażować – odparła, tuląc się do Phoebe jak do ostatniej deski ratunku. – Za wiele mnie to kosztuje. Do tego stopnia, że gdyby coś się stało jej… albo Lillian… albo Mavis…

– W końcu byś się z tym pogodziła.

– Ale to by bolało – wyszeptała żałośnie. Opuściła głowę i spojrzała na swoje ręce. – Jak moje palce.

– Twoje palce? – Poszedł za jej wzrokiem. – Do diabła, Lizzie! Dlaczego nic nie mówisz? Zaraz zrobimy z tym porządek.

– Przepraszam, Phoebe – rzekła wzruszona Lizzie, zdejmując psa z kolan – ale twoja pani potrzebuje pomocy lekarza.


Miał nieskończenie delikatne ręce. Z niezwykłą delikatnością wyjmował kolejno każdy kawałeczek szkła. Trochę bolało, ale Lizzie nie zwracała na to uwagi, bo najdotkliwszy był ból, jaki czuła w sercu.

Ponieważ wiedziała, co musi mu powiedzieć.

– Pamiętasz, jak pytałeś mnie kiedyś, czy nie zdecyduję się na stałą pracę w Birrini?

– Tak, a bo co? – spytał, spoglądając na nią z tak czarującym uśmiechem, że serce podskoczyło jej w piersi.

Nie ekscytuj się, powiedziała do siebie. Jego uśmiechy nie należą do ciebie, tylko do Emily.

– Otóż chcę ci powiedzieć, że postanowiłam zostać lekarzem rodzinnym – podjęła Lizzie. – Dzisiaj ostatecznie zrozumiałam, że jestem do tego stworzona. Uwielbiam mieć bliski kontakt z ludźmi i podziwiam to, co ty robisz. Długo nie przyznawałam się do tego nawet przed sobą, ale wreszcie pojęłam, że zawsze pragnęłam być lekarzem rodzinnym, tylko po pierwszym złym doświadczeniu opuściła mnie odwaga.