Emily okręciła się na krześle i zmierzyła ją lekko pogardliwym spojrzeniem.
– Dlaczego jesteś nieubrana? – zagadnęła.
– Mam na sobie piżamę – z godnością zaprotestowała Lizzie. – A w ogóle to dopiero ósma.
– Harry też nie jest ubrany. Lizzie westchnęła.
– Uspokój się, Emily. Nie sypiam z twoim narzeczonym, jeśli o to ci chodzi. Spędziłam pół nocy na uspokajaniu ciężarnej suki. A teraz przepraszam, ale muszę zacząć przygotowania do porodu.
– Myślisz, że to już? – zainteresował się Harry. Robiło to wrażenie, jakby poród Phoebe bardziej go poruszył niż przyjazd Emily.
– Może. Ale nie jestem pewna.
– Zobaczę, jak to wygląda.
– Harry? Musimy porozmawiać – skarciła go Emily, a Harry z rezygnacją pokiwał głową.
– No niby tak.
– Wyjdźmy stąd.
– Dobrze.
– To ja wyjdę. Idę do telefonu – powiedziała Lizzie, spoglądając z troską na Phoebe.
Suka złożyła łeb na przednich łapach i miała wyjątkowo, nawet jak na nią, żałosną minę. Ale nie wyglądała na cierpiącą. Pewnie jeszcze się nie zaczęło, pomyślała Lizzie.
– Oddychaj głęboko, a ja pójdę wezwać weterynarza – powiedziała do psa na odchodnym.
– Proszę się nie denerwować – uspokoiła ją przez telefon pani weterynarz. – Mamy jeszcze czas. Najlepiej niech na razie odpoczywa. Ja jadę teraz do rodzącej krowy, ale za pół godziny mogłabym wpaść i zbadać Phoebe.
– To by było wspaniale, Kim – ucieszyła się Lizzie. Kim była młodym lekarzem weterynarii, a Lizzie zaprzyjaźniła się z nią od pierwszego spotkania. – Wolałabym jej nie wozić do gabinetu.
– No to załatwione. Doskonale cię rozumiem. Gdybym miała do wyboru, wieźć do szpitala krowę albo Phoebe, nie wiem, czy nie zdecydowałabym się na to pierwsze – zażartowała Kim.
Nieco uspokojona Lizzie poszła pod prysznic, a następnie wróciła do sypialni i zaczęła się szykować do pracy. Celowo ubrała się wyjątkowo skromnie i nie umalowała się. Niech Emily zobaczy, jak mało zależy jej na wyglądzie! Kiedy po kwadransie zajrzała do Phoebe, suka nadal drzemała. Widać nie nadeszła jeszcze pora. Lizzie uznała więc, że czas oczekiwania na przyjazd Kim może spędzić w szpitalu.
Zajrzała do May, która była pogrążona w głębokim śnie. Sińce na jej pokiereszowanej twarzy jeszcze bardziej się pogłębiły. Obok łóżka siedział Tom.
– Czuwałeś przy niej przez całą noc?
– Nie – odparł Tom. – Doktor McKay przepędził mnie wieczorem do domu. Ale rodzice zajęli się od rana chłopcami, więc przynajmniej teraz chcę być przy niej.
– May nieprędko się obudzi.
– Wiem. Ale nie chcę zostawiać jej samej. Lizzie poczuła nagły ból w sercu. Zatęskniła za kimś, kto czuwałby przy jej łóżku, gdyby to jej przydarzył się ciężki wypadek.
Ale nie byle kto. Tylko Harry.
– Emily wróciła! – zawołała na jej widok przejęta Lillian. W miasteczku wiadomości rozchodziły się lotem błyskawicy.
– Wiem.
– I co zrobisz?
– Przeczytam twoją kartę, a potem poasystuję ci przy śniadaniu.
– Nie to miałam na myśli.
– Bierz się do jedzenia. – Lillian posłusznie wzięła kęs do buzi i natychmiast go przełknęła, by móc jak najszybciej podjąć ciekawy temat.
– Przecież Harry nie może ożenić się z Emily – oświadczyła.
– Dlaczego nie może?
– Bo całował się z tobą.
– No, jeden raz. To jeszcze nie zdrada.
– Ale to nie był taki sobie pocałunek.
– Jedz!
– Kochasz go, prawda? – spytała Lillian, przełykając w pośpiechu kolejny kęs.
– Pilnuj swojego nosa.
Rozległo się pukanie do drzwi i Lizzie odetchnęła z ulgą. Do pokoju weszła bardzo czymś podekscytowana pielęgniarka.
– Ktoś do pani doktor. Czeka w recepcji – oznajmiła.
– Czy ten ktoś ma nazwisko?
– Powiedział tylko, że nazywa się Edward i że to wystarczy.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Do recepcji ściągnął dosłownie cały szpital. Lizzie na ten widok poczuła nieodpartą chęć ucieczki. Nie bądź tchórzem, upomniała się w duchu. Przed kim zresztą miałaby uciekać? Przed Edwardem?
Był to rzeczywiście on we własnej osobie. Przyjechał bez uprzedzenia, ale za to miał na sobie jedno z dwóch eleganckich włoskich ubrań, które kazał sobie uszyć podczas zeszłorocznego pobytu w Mediolanie. Edward był wziętym radiologiem i lubił to podkreślać. Ale dyskretnie. Twierdził, że nie uznaje ostentacji. Z wyżyn swej wiedzy i umiejętności nader dobrotliwie traktował istoty mniej uprzywilejowane. Lizzie nigdy nie zdołała uświadomić Edwardowi, że jego rzekoma dobroduszność jest podszyta protekcjonalnością.
Podobnie jak jego cierpliwość. Był wobec Lizzie tak nieskończenie cierpliwy i wyrozumiały, że czasami miała ochotę go udusić.
– Jak się masz, Lizzie – rzekł na powitanie, idąc ku niej z rozpostartymi rękami. – Jak widzisz, Mahomet postanowił odwiedzić górę, skoro ta nie chciała przyjechać do Mahometa.
– Ja niby mam być tą górą? Nie jestem aż tak gruba – odparła z przekąsem. Wyciągnęła do niego rękę, a on objął ją i pocałował. Stojący obok Harry i Emily przyglądali się temu z żywym zainteresowaniem.
– Nie wiedziałam, że jesteś zaręczona – zauważyła Emily.
– Harry wie – powiedziała szybko, ale zaraz się poprawiła: – To znaczy, nie jestem zaręczona.
– Przywiozłem pierścionek zaręczynowy – rzekł Edward, a Lizzie jęknęła w duchu.
– Edward, czy…
– Kiedy wracasz do domu? – przerwał jej.
– Phoebe jeszcze się nie oszczeniła. A skoro o niej mowa…
– Wszystko załatwiłem. Jak tylko szczeniaki się urodzą, przyjmą cię razem z całym dobytkiem do samolotu.
– To niemożliwe. Jedno szczenię obiecałam pewnej dziewczynce stąd. Nie można go oddzielić od matki wcześniej jak po ośmiu tygodniach.
– No to odeślemy go, jak trochę podrośnie, i problem załatwiony.
– Później o tym porozmawiamy. Teraz muszę się zająć Phoebe. Lada moment zacznie rodzić. – Lizzie była zadowolona, że w ten sposób przynajmniej na pewien czas odsunie grożące jej niebezpieczeństwo. – Jutro zastanowimy się nad powrotem do Queenslandu.
– Ale doktor Darling miała mnie zastępować, dopóki nie wrócę z podróży poślubnej – zaprotestował Harry.
Na twarzy Emily pojawił się chytry uśmieszek.
– Zapominasz, że nie wyznaczyłeś jeszcze daty ślubu – wtrąciła. – Zdążysz znaleźć kogoś innego.
– Ale ja wolę ją.
– Harry…
– Nie widzisz, że mam złamaną nogę? – poskarżył się. – Potrzebuję pomocy.
– Bardzo mi przykro, ale Lizzie naprawdę musi wracać – oświadczył Edward, przybierając lekko protekcjonalny ton. – Gdybym mógł przewidzieć, że to potrwa tyle czasu, nigdy bym nie pozwolił, żeby Lizzie przyjęła tę posadę.
– Że co? – wykrzyknęła Lizzie. – Ty byś mi nie pozwolił?
– A kiedy macie się pobrać? – zapytała Emily.
Edward popatrzył na nią z wyraźnym zainteresowaniem. Emily faktycznie robiła wrażenie wystrzałowej laski, podczas gdy wygląd Lizzie pozostawiał wiele do życzenia. Gdyby wiedziała o jego przyjeździe, nie włożyłaby na siebie byle czego. Edward nie znosił zaniedbanych kobiet.
Co nie zmienia faktu, że pod skromnym ubraniem była tą samą kobietą, z którą dziesięć lat temu postanowił się ożenić. A Edward nigdy nie odstępował od raz podjętych decyzji.
– Jak tylko Lizzie pozwoli ustalić datę ślubu. Moja matka już wszystko zaplanowała.
– Moja też! – Emily ucieszyła się z okazji podjęcia bliskiego jej sercu tematu. – Tylko Harry ciągle robi trudności. Nie rozumiem, dlaczego nie może sobie znaleźć sześciu drużbów, skoro ja mogłam wybrać sześć druhen?
– U nas jest na odwrót – odparł Edward. – Lizzie w ogóle nie chce druhen…
– Naprawdę? – zapytał Harry, spoglądając z uznaniem na Lizzie.
– Tak się akurat składa, że moje przyjaciółki nie lubią szyfonowych sukien – burknęła Lizzie na odczepnego.
Cała ta idiotyczna sytuacja zaczynała ją przerastać. Może trzeba się wreszcie na coś zdecydować. Jej związek z Edwardem trwał, z przerwami, od czasu studiów. Edwardowi należy się chyba nagroda za stałość.
– Może zdołam jakimś cudem skłonić Phoebe, żeby niosła obrączki.
– Jeszcze by je połknęła – zauważył Harry z szelmowskim uśmiechem.
No i masz. Ten jego uśmiech! Za każdym razem, kiedy myślała już, że odzyskuje rozsądek, on jednym uśmiechem niweczył jej najlepsze postanowienia.
Jak ma wyjść za Edwarda, pamiętając o istnieniu mężczyzny, który umie się tak uśmiechać? Już otwierała usta, by coś powiedzieć, kiedy do szpitala weszła młoda kobieta w wysokich gumowych butach. Kim, pani weterynarz. Jej widok uświadomił Lizzie, że od pół godziny nie zaglądała do Phoebe. Ale dlaczego Kim przyszła do recepcji?
– Czy coś się dzieje? – zwróciła się do Kim.
– Byłam w kuchni, ale Phoebe tam nie ma. Jej legowisko też znikło. Czy przeniosłaś ją gdzie indziej?
– Nie. A ty, Harry?
– Nigdzie jej nie zabierałem. Jeszcze dziesięć minut temu była w kuchni.
– Przepraszam, ale mamy coś ważnego do omówienia – wtrącił się Edward, ujmując Lizzie za ramię. Ona jednak stanowczym ruchem uwolniła się od jego ręki.
– Mam w tej chwili inne sprawy. Jeśli chcesz, porozmawiaj sobie z Emily o druhnach i drużbach, ale ja muszę przede wszystkim zająć się Phoebe i jej szczeniakami.
– Liz, tak nie…
– Przepraszam, nie powinnam tak mówić, jestem trochę zdenerwowana. Jeszcze raz przepraszam. – To powiedziawszy, odwróciła się i poszła szukać Phoebe.
Phoebe znikła bez śladu. Lizzie bezradnie wpatrywała się w kąt kuchni, w którym ostatnio suka spędzała coraz więcej czasu. Na początku protestowała za każdym razem, kiedy Lizzie zostawiała ją samą w służbowym mieszkaniu, ale w końcu oswoiła się z nowym otoczeniem. Polubiła Harry’ego, polubiła mieszkańców, którzy nieustannie przynosili jej prezenty i nie protestowała, gdy zabierali ją na część dnia do siebie. Im bliżej porodu jednak, tym bardziej niechętnie opuszczała swoje miękkie legowisko. Dziś rano Lizzie wyszła w przeświadczeniu, że Phoebe nie ruszy się zeń aż do rozwiązania. A tymczasem znikła.
"Ostry zakręt" отзывы
Отзывы читателей о книге "Ostry zakręt". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Ostry zakręt" друзьям в соцсетях.