– Proszę państwa, to był wyjątkowo pechowy skok.

– Zostań tu – Alec warknął na Christine i popędził do przerwy w barierkach między trybunami i trasą. Jeden z pracowników próbował zagrodzić mu drogę. – Przepuść mnie!

Rozumiejąc, że albo go puści, albo zostanie staranowany, pracownik odsunął się. Alec popędził w stronę zawodnika, który rzucał się i krzyczał.

Alec opadł na kolana i złapał gościa za ramię, żeby przestał się ruszać.

– Jestem ratownikiem medycznym. Dasz sobie pomóc?

– Moja noga! Cholera! Moja noga!

Alec zerknął na udo i zaklął pod nosem. Złamana kość udowa nie przebiła się przez spodnie, ale postawiłby wszystkie pieniądze na to, że przebiła skórę. A on nie mógł nic zrobić, dopóki nie dostanie pozwolenia albo facet nie zemdleje.

– Ej! Słuchaj! – Przycisnął snowboardzistę do ziemi. – Jestem ratownikiem medycznym…

Christine opadła na kolana po drugiej stronie zawodnika.

– Jesteś kim?

Zaskoczenie na jej twarzy mogłoby być komiczne, gdyby miał czas się tym nacieszyć. Ignorując ją, zwrócił się do chłopaka. Dopiero teraz tak naprawdę zobaczył jego twarz. To był dzieciak.

– Pozwolisz mi pomóc?

– Tak! Cholera!

Twarz chłopaka wykrzywiła się w potwornym bólu.

– Staraj się nie ruszać.

Alec wyjął rękawiczki chirurgiczne z kieszeni kurtki. Christine zaskoczyła go, wyjmując podobne i zakładając je błyskawicznie jak zawodowiec. Spojrzał na jej ręce, a potem na jej twarz.

– Niespodzianka. – Uśmiechnęła się. – Jestem lekarzem pogotowia.

– Jesteś lekarzem?

To stwierdzenie wydawało się śmieszne, gdy klęczała w śniegu, w białym futrze i futrzanej czapce okalającej jej twarz modelki.

Chłopak wrzasnął, ściągając Aleca z powrotem na ziemię. Christine pochyliła się do przodu, przyciskając palce do gardła pacjenta.

– Jak się nazywasz? Wypłynął strumień przekleństw.

– Trzymaj go nieruchomo – przykazała Christine i wyciągnęła nożyczki z torebki. – Będzie niezła jatka.

Alec przycisnął ramiona dzieciaka do śniegu jedną ręką, a drugą sięgnął po radio. Kiedy wzywał pomoc, Christine rozcięła spodnie do kolana. Miała rację. Wyglądało to nieprzyjemnie. Krew trysnęła, plamiąc śnieg i opryskując futro.

– Tu 14B32, wzywam ekipę – powiedział do Doris na posterunku i szybko wyjaśnił, co się stało. – Będę potrzebował zestawu do urazów, noszy do urazów kręgosłupa i łupków.

– Patrol narciarski już słyszał o wypadku z głośników i są w drodze – poinformowała go jak zawsze sprawna i przytomna Doris. – Chcesz karetkę czy helikopter medyczny?

– Czekaj. – Zerknął na Christine, która zdejmowała but tak, żeby bardziej nie uszkodzić nogi. – Chcesz helikopter medyczny?

– Jest uraz głowy?

Alec zdjął dzieciakowi gogle z kasku.

– Ej, stary, pamiętasz, jak się nazywasz?

– Boże, ale to boli! Chłopak zacisnął oczy.

– Wiem. Trzymaj się. Pomoc już jedzie. Będzie dobrze. – Przytrzymał głowę chłopaka w obu rękach i uniósł mu powieki kciukami. – Jak się nazywasz?

– Ja… – Dzieciak poruszył oczami, jakby szukając odpowiedzi. – Tim.

– A masz jakieś nazwisko?

– O’Neil.

Alec znowu obmacał mu nogę.

– Skąd jesteś?

– Bailey.

Padło kilka kolejnych przekleństw. Alec trzymał chłopaka nieruchomo.

– A numer telefonu?

– Numer… ach… aaach… cholera!

Dzieciak wrzasnął, gdy Christine zdjęła mu but. Alec zerknął ponad ramieniem.

– Źrenice równe, reagują. Lekka dezorientacja. To może być kwestia bólu. Masz krążenie poniżej złamania?

– Wyraźne i równe – potwierdziła Christine. – Gdzie jest najbliższy szpital?

– Za przełęczą. Trzydzieści minut karetką, jeśli droga jest odśnieżona.

– To za daleko przy tym krwotoku. Wezwij helikopter.

– Dobrze.

Przekazał przez radio jej prośbę. Podjechał Trent, ciągnąc tobogan.

– Cześć, stary. – Alec powitał kumpla, który pędził do nich ze sprzętem. – Miło, że przyłączyłeś się do zabawy.

– Nie mógłbym tego przegapić. – Trent postawił budę z tlenem obok Aleca. Założenie rurki potrwało chwilę, bo Tim się wił.

– Potrzebuję kroplówki z dużą igłą i kołnierza usztywniającego – zawołał z przyzwyczajenia Alec, a potem spojrzał na Christine. – Przepraszam, przywykłem sam wszystkim się zajmować. Chcesz podłączyć kroplówkę czy sam mogę to zrobić?

– Ależ proszę cię bardzo. – Przesunęła się, żeby usztywnić nogę, zanim Tim bardziej sobie zaszkodzi, rzucając się. Ręce i rękawy futra miała całe we krwi. – Mam tu dość roboty – dodała.

Trent spojrzał pytająco, a Alec się zaśmiał.

– Okazało się, że Chris jest lekarzem.

– Bez jaj? – Trent posłał jej niedowierzające spojrzenie.

– Bez jaj. – Alec założył kołnierz usztywniający i zauważył, że Tim już mniej się rzuca. Zdjął mu rękawiczkę i wbił w grzbiet dłoni igłę kroplówki.

– Ej, Tim, jak się trzymasz?

– Bywało lepiej – odpowiedział słabo.

– Bierzesz jakieś leki? – Alec pochylił się, żeby spojrzeć mu w oczy. – Na receptę? Coś szemranego?

– Nic.

– Nic nielegalnego? – Nie.

Alec spojrzał ostro.

– Nie pomogę ci, jeśli nie będziesz ze mną szczery.

– Nie jestem idiotą, stary! – Oddech Tima stał się rwany. – Jestem czysty.

– Jakieś uczulenia na leki?

– Nie… nie sądzę. Jezu!

– Dobrze już. Świetnie się trzymasz. – Poklepał dzieciaka po ramieniu. Kącikiem oka zauważył, że Trent złapał łupki. – Słuchaj, usztywnimy ci nogę. Będzie bolało jak cholera, ale zaraz potem będzie o niebo lepiej. Rozumiesz?

Dzieciak pokiwał głową, zaciskając zęby. Alec zmusił się do uspokajającego uśmiechu.

– Trzymaj się. Wrzeszcz, ile wlezie, a my postaramy się zrobić to szybko, dobra?

Tim zacisnął powieki, kiedy popłynęły mu łzy. Alec zwrócił się do Christine; pracując z lekarzami, nauczył się uważać na ich wybujałe ego.

– Ehm… Hm… Trent i ja zwykle robimy to razem. Masz coś przeciwko, żeby zamienić się ze mną miejscami?

– Co? – Christine podniosła wzrok. Zamrugała. – Och. – Patrząc to na Aleca, to na Trenta, zrozumiała, że chcą, aby się przesunęła.

Odsunęła się ze śmiechem.

– Skąd.

Zaczęła zagadywać pacjenta.

– Ej, Tim, od jak dawna jeździsz na desce?

– Długo. – Skrzywił się.

– Dwa lata? Trzy?

– Cztery. Cholera!

Zerknęła ponad ramieniem i zobaczyła, że Trent podtrzymuje nogę, a Alec układa łupki. Odwróciła się z powrotem do Tima, wzięła go za oba nadgarstki i przycisnęła mu je do piersi.

– Trzymaj się. Zrobią to najszybciej jak się da.

Tim wrzasnął tak, że aż skóra cierpła, kiedy łupki z wyciągiem odsunęły dolną część nogi, aby ustawić złamaną kość jak należy. Oparła się całym ciężarem, żeby przytrzymać chłopaka.

– Masz go? – Alec przekrzyczał wrzask.

– Tak jakby! – Uchyliła się, gdy prawie dostała pięścią w twarz.

– Już! – krzyknął Alec.

Tim nagle przestał się szarpać, a ona stoczyła się z niego. Usiadła i zobaczyła, że chłopak zwiotczał.

– Stracił przytomność. Drogi oddechowe czyste. Oddech równy. – Przycisnęła palce do szyi i wyczuła równy puls. – Puls dobry. Sprawdź krążenie i odruchy.

Alec zmierzył puls nad kostką, potem przesunął palcem po podeszwie stopy.

– Jest dobrze.

Cień przesunął się po jej twarzy, gdy spojrzała w górę i zobaczyła, że nad nią stoi ojciec. Wskazał na kroplówkę.

– Przy takim krwotoku potrzebuje dużo płynów.

– Racja, tato – burknęła, bo właśnie sama zamierzała zmienić kroplówkę.

– Potrzebujecie pomocy? – zapytał brat. – Nie żebym prosił się o pozew sądowy.

– Nie, nie potrzebujemy.

Jezu, czy całkiem zapomnieli, że jest specjalistką od urazów? Spojrzała na Trenta.

– Potrzebuję koca.

– Już! – Trent poleciał do toboganu.

Nad ich głowami rozległ się łoskot. Christine zobaczyła helikopter medyczny przelatujący nad grzbietem góry i krążący nad nimi.

Przez radio Aleca rozległ się głos. Przycisnął je do ucha, żeby słyszeć mimo hałasu śmigieł, a potem wykrzyczał:

– Nie mogą tu lądować! Musimy zejść na dół! „Cholera!” – pomyślała Christine.

– Przełóżmy go na nosze.

Pamiętając, jak Tim się rzucał, pewnie przesadnie bali się o kręgosłup, ale w przypadku transportu pacjenta lepiej dmuchać na zimne.

Jej brat i ojciec patrzyli, a oni przymocowali Tima do noszy, a potem przenieśli na tobogan. Christine usiadła na toboganie okrakiem nad Timem. Pierwsza kroplówka prawie się skończyła, więc założyła drugi woreczek, obserwując, czy Tim nie ma trudności z oddychaniem.

– Gotowa? – zawołał Trent, zakładając narty.

– Tak! Jedziemy! – Przytrzymała się wolną ręką.

Trent ciągnął z przodu, a Alec trzymał linę z tyłu, żeby kontrolować sytuację. Powoli zjechali ku płaskiemu podnóżu. Zerknęła na ojca i brata i podziękowała w duchu, że nie ruszyli za nimi. Nie chciała, żeby krążyli jej nad głową i mówili, jak ma wykonywać swoją pracę.

Na końcu trasy pracownik podbiegł do Trenta, żeby wziąć od niego sznur, i przeciągnął tobogan przez barierkę. Pozostali pracownicy oczyścili ścieżkę z ciekawskich przechodniów. Christine nie zauważyła tłumu, gdy jechali dalej w kierunku otwartej przestrzeni, gdzie wylądował helikopter. Tim otworzył oczy, kiedy tobogan się zatrzymał, i Christine ulżyło, że nie zapadł w śpiączkę.

– Hej – uśmiechnęła się do niego. – Jak się trzymasz?

– Trochę mi niedobrze – jęknął.

– Pamiętasz, jak się nazywasz? – Tim O’Neil.

– Świetnie.

Obok niej pojawiła się obsługa helikoptera. Pomogli jej zejść z toboganu.

– Tim, ci ludzie zabiorą cię do szpitala. – Uścisnęła jego dłoń uspokajająco. – Będzie dobrze. Okej?

Pokiwał słabo głową.

Szybko przedstawiła stan pacjenta, gdy przejmowali go ludzie z helikoptera. W ciągu kilku sekund Tim znalazł się w środku śmigłowca, który po chwili wystartował. Stała między Trentem i Alekiem i patrzyła, jak helikopter się wzniósł, zakręcił nad górami. Kiedy głuchy odgłos śmigieł ucichł, zdała sobie sprawę, że serce jej biło w tym samym rytmie.