– Są naprawdę niezłe, co?

Oczy mu rozbłysły jak u dzieciaka, który opisuje nową zabawkę… i wszystko nagle nabrało sensu.

– To właśnie mieli na myśli twoi kumple w piątek wieczór, kiedy mówili, że wszystkie pieniądze wydajesz na zabawki?

– Przyznaję się bez bicia.

Wjechał na wolne miejsce i zaciągnął hamulec.

– I to właśnie miał na myśli Trent, kiedy powiedział, że nie pracujesz, tylko cały dzień się bawisz?

– Naprawdę lubię to, co robię. – Obrócił się na siedzeniu, żeby spojrzeć na nią. – Mam najlepszą pracę na świecie, nawet jeśli nie zarabiam fortuny.

– Mogłabym się spierać. Nic nie daje takiego dreszczyku jak praca w pogotowiu. Przynajmniej do tej pory tak uważałam. Bo dzisiaj… to było mocne przeżycie.

– To była pestka. Powinnaś zobaczyć akcję na prawdziwym pustkowiu.

– Serio? – Serce zabiło jej mocniej na samą myśl. A może to dlatego, że siedziała z Alekiem w samochodzie i wiedziała, że nie jest już poza zasięgiem. – Zabrałbyś mnie?

Zmrużył oczy.

– Jeśli się zgodzę, umówisz się ze mną?

– To zależy.

– Od czego?

Zagryzła usta. Zniknęła większość przeszkód, ale pozostała jeszcze jedna.

– De masz lat? Westchnął.

– To ta twarz, tak? Wiesz, że nadal mnie legitymują, żeby sprawdzić pełnoletność, a chłopaki prawie tarzają się ze śmiechu przy tej okazji.

– Nie wyglądasz aż tak młodo. Bo nie jesteś tak młody, prawda?

– Mam dwadzieścia dziewięć lat. Ulżyło jej.

– Tylko cztery lata różnicy. Mogę to przeżyć.

Nie miała już powodu, żeby nie spędzić każdej minuty następnych dwóch tygodni w jego towarzystwie. Uśmiechnęła się szeroko i pokiwała na niego palcem.

– Chodź tu.

Oczy mu zabłysły, gdy zrozumiał. Rozpiął pasy i pochylił się, żeby ją pocałować. Jednak nim ich usta się spotkały, odsunął się.

– Czekaj no. Masz dwadzieścia pięć lat? To jakim cudem jesteś lekarzem?

Zaśmiała się.

– Nie. Cztery lata, ale w drugą stronę. Mam trzydzieści trzy. Przesunęła palcem po jego szczęce.

– Ale zarobiłeś plusa, myśląc, że jest odwrotnie.

– Starsza kobieta. – Uśmiechnął się powoli. – Super.

– Ej! – skrzywiła się. Poruszył brwiami.

– Mogę być twoją zabaweczką.

– Myślałam, że to zniewaga.

– Tylko wtedy, gdy nie ma nic poza tym. – Rozpiął jej pasy z głośnym kliknięciem. – Chciałbym, żeby chodziło o coś więcej.

– To dobrze. – Objęła go za szyję. – Bo nie chcę zabawki. Chcę mężczyzny.

Z chęcią poddała się żarowi jego pocałunków. Ogarnęła ją radość i podniecenie. Wsunął dłoń pod jej kurtkę. Christine wygięła się – bardzo chciała czuć jego dłonie, tak samo jak tęskniła za smakiem jego warg, zapachem skóry.

Gwałtowne pragnienie narosło, gdy próbowali dotknąć się pomimo grubych ubrań, starali się przytulić się mocniej mimo ciasnoty w samochodzie. Jedną dłoń zanurzył we włosach, drugą przesuwał po jej nodze. Poczuła, że ją podniósł i obrócił. Bojąc się, że przestanie ją całować, trzymała jego twarz obiema rękami i odpowiadała na pocałunki całą sobą. Nagle siedziała na jego kolanach pośrodku przedniego rzędu siedzeń, a ich języki tańczyły.

Z jękiem poddała się falom przyjemności, gdy ujął jej pośladki i przysunął ją do siebie. Gdy tylko poczuła jego erekcję, oderwała się od jego ust i odchyliła do tyłu, wzdychając z rozkoszy. Jego usta przesuwały się po jej szyi i niżej, gdzie zbyt wiele ubrań zasłaniało jej piersi. Słysząc, jak burczy sfrustrowany, próbowała zrzucić przynajmniej kurtkę. Głośny dźwięk wypełnił powietrze, gdy uderzyła łokciem w klakson. Buddy położył łapy na oparciu siedzenia i zamerdał ogonem, jakby po prostu sprawdzał, co się dzieje.

Ze śmiechem Christine oparła się o deskę rozdzielczą.

W śmiechu Aleca było pewne napięcie.

– Parking w biały dzień to chyba nie najlepsze miejsce.

– Raczej nie. – Rozejrzała się i ulżyło jej, gdy nie zobaczyła nikogo w pobliżu. Odwróciła się do Aleca i uśmiechnęła szelmowsko. – Chyba możemy spokojnie uznać, że moja szczepionka przestała działać.

Ze śmiechem przytulił ją.

– Wiesz co? – Co?

Odchylił się, żeby spojrzeć jej w twarz.

– Lubię cię.

Te słowa wypełniły ją szczęściem jak nigdy wcześniej żadne inne. Lubił ją. To takie proste, a takie cudowne. I o nic jej nie prosił. Nie musiała o to zabiegać. Lubił ją.

Uśmiechnęła się.

– Ja ciebie też.

– To dobrze. Bo będziesz mnie często spotykać. Chociaż… – Zerknął na zegarek. – Teraz muszę zajrzeć na posterunek, sprawdzić, co z Timem, i napisać raport.

– Och. – Oklapła nieco. – Muszę cię puścić.

– Odprowadzę cię do domu. Poklepał ją po pośladkach.

– Nie musisz.

Wróciła na swoje miejsce. Uniósł brew.

– Myślisz, że odpuszczę sobie szansę na jeszcze jeden pocałunek przy drzwiach do mieszkania twoich rodziców?

– Skoro tak stawiasz sprawę.

– Chodź, Buddy – zawołał, gdy wysiadł z wozu. Obaj przeszli na stronę pasażera, a Alec zajrzał na tył. – Przykro mi z powodu futra.

– Nie ma sprawy – uspokoiła go Christine. – Natalie nie nosi prawdziwych, więc nie było tak drogie, jak na to wygląda. Jeśli się zmartwi, to kupię jej nowe.

Wziął ją za rękę, gdy ruszyli chodnikiem.

– Pojeździsz ze mną jutro na nartach? Nie w ramach lekcji. Spędzimy trochę czasu razem.

– Nadal masz urlop?

– Nie, ale w ramach pracy muszę monitorować mniej uczęszczane trasy. To oznacza jazdę po najtrudniejszych szlakach, a nawet schodzenie z nich. – Wskazał na szczyty, które górowały nad kurortem jak olbrzymi wartownicy. – Mogę cię zabrać do miejsc, które inni rzadko widzą. Gdzie śnieg jest jak puch, a widoki zapierają dech w piersi.

– Naprawdę wiesz, czym skusić dziewczynę.

– Więc co ty na to? – Uśmiechnął się znacząco. – Chcesz przekroczyć ze mną dozwolone granice?

– Och, jesteś niegrzeczny.

– Mam wrażenie, że tobie się to podoba. Miał rację. To część jej problemu.

– Rano miałam pojeździć z tatą i bratem.

– Ach tak, wielkie wyzwanie. Powiem ci coś. Możemy się spotkać po południu i powiesz mi, jak ci poszło.

– Pod jednym warunkiem. – Doszli do wejścia do domu. Wprowadziła go do ciepłego korytarza. – Naucz mnie, jak jeździć na snowboardzie, zanim mój brat się nauczy.

– Masz to jak w banku.

– I pocałuj mnie na pożegnanie tutaj.

– To dwa warunki i wolę cię pocałować w windzie.

– Nie. I bez obściskiwania pod drzwiami rodziców. – Zdjęła kurtkę strażacką i podała mu ją. – Widzę oczami wyobraźni, jak nas ponosi, turlamy się po podłodze w korytarzu, a mama otwiera drzwi, żeby zobaczyć, kto tak hałasuje.

– Jesteś dużą dziewczynką. – Przyciągnął ją do siebie. – Powinna wiedzieć, że w dojrzałym wieku trzydziestu trzech lat lubisz się obściskiwać z chłopcami.

– Uważaj. – Szturchnęła go pod żebro. – Jeśli marzy ci jeszcze jakiś pocałunek, to skończ z żartami na temat wieku.

– Moje usta są zasznurowane. Otworzę je tylko w jednym celu. Roztopiła się w jego pocałunku. Nim skończył, w głowie jej się zakręciło. Ledwie zdołała pokiwać na zgodę, kiedy powiedział, gdzie i kiedy mają się spotkać następnego dnia.

A potem pojechała na górę, żeby napisać do Maddy i Amy. Nie mogła się doczekać, żeby im o wszystkim opowiedzieć.


– Tata! – Mały Charles skoczył na równe nogi i popędził do drzwi.

Leżąc na podłodze wśród zabawek, Christine obróciła głowę i zobaczyła, że Robbie i reszta wrócili z zawodów snowboardowych.

– Ej, Chuckie! – Robbie porwał synka i podrzucił w powietrze ku uciesze malucha.

Potem przyszła kolej na hałaśliwe całusy i śmiechy. Christine uśmiechnęła się. Miłość zdziałała cuda w wypadku jej kiedyś tak sztywnego brata.

– A ja nie dostanę całusa? – zapytała Natalie.

Robert senior wieszał płaszcze w szafie. Robbie przysunął synka, żeby mógł pocałować mamę. A potem, trzymając syna na biodrze, ruszył do salonu. Z powagą pokiwał głową na widok choinki.

– Więc tak wygląda drzewko w tym roku.

– Oto ono. – Christine podniosła się z podłogi z Jonathanem na rękach.

Wszyscy utworzyli półkole, patrząc na ogromną sztuczną choinkę, która stała przy frontowych oknach z górami w tle. Dziesiątki białych łabędzi z prawdziwych piór krążyło wśród gałęzi w otoczeniu metrów opalizującej wstążki. Tysiące drobnych białych światełek rozbłyskiwało na ręcznie malowanych szklanych cacuszkach z Włoch w odcieniach różu, lawendy, srebra i złota. Oszronione fioletowe bombki i sopelki od Waterforda lśniły jak diamenty.

– Aha. – Pokiwał Robbie. – Choinka jak się patrzy.

– Jaka ładna! – wykrzyknął Charles, a jego oczy podążały za grą światełek.

Christine musiała przyznać, że choinka była naprawdę piękna. Ale i tak wołałaby jedną z choinek Maddy z zaimprowizowanymi ozdóbkami.

– Zakładam, że jest jakiś motyw przewodni. – Robert senior przechylił głowę, przyglądając się drzewku, jakby to był abstrakcyjny obraz. – Barbara zawsze wymyśla jakiś motyw przewodni.

– O ile się nie mylę, nazwały to z dekoratorką „śliwkami w cukrze” – poinformowała ich Christine.

– Hm. – Ojciec przygryzł usta. – Jeśli to ją uszczęśliwia…

– A skoro mowa o słodyczach… – Natalie pociągnęła nosem. – Czyżby piekło się jakieś ciasto?

– To świece. – Christine zmarszczyła nos. – Dekoratorka przed wyjściem zapaliła świece o zapachu cukierków. Doprowadziły mnie i chłopców do szaleństwa, tak zgłodnieliśmy, a mama wylądowała w łóżku z migreną. Zgasiłam je, ale nadal mam apetyt na ciasteczka – dokończyła, parodiując Ciasteczkowego Potwora z Ulicy Sezamkowej.

Jonathan zaklaskał, słysząc parodię, więc oczywiście musiała go połaskotać. Taki kochany z niego chłopiec.

– Hm… – Natalie wzięła dziecko. – Musimy coś w związku z tym zrobić, nie?

– Potrafisz upiec ciastka? – zapytała z nadzieją Christine.

– Oprzytomniej. – Natalie przewróciła oczami. – Zadzwonię do tego sklepiku w East Village i zamówię u nich trochę gotowego ciasta i szpryce z kolorowym lukrem. Nie zrobimy wszystkiego sami, ale i tak będzie zabawa. Urządzimy sobie zabawę w dekorowanie ciastek.