– U Russo – oznajmił w końcu Jeff, przerywając gadaninę reszty.

– Co? – zdziwił się Alec – Zabierz ją do Russo. – Jeff wziął córkę na ręce. – To spokojne, nastrojowe miejsce. Zafunduj jej pyszne jedzenie, butelkę dobrego wina. Pokaż widoki, które są stamtąd zabójcze, a potem zapytaj: „Nie chciałabyś tu mieszkać?”. Alec parsknął.

– Jasne, a mnie stać na tę knajpę. Jeff uniósł brew.

– Chcesz, żeby tu zamieszkała, czy nie?

Nim Alec zdążył odpowiedzieć, na podjazd wpadła Christine obładowana kostiumami. Wyglądała na podekscytowaną i z trudem łapała oddech.

– Nie zgadniesz!

Alec rzucił wszystkim ostrzegawcze spojrzenie, a potem podszedł się przywitać.

– Jesteś wreszcie. Zaczęliśmy się bać, że o nas zapomniałaś.

– Cześć, Chris! – powitali ją pozostali.

Odłożyła na ławkę stos kolorowych ubrań, a potem cmoknęła Aleca. Jej oczy lśniły z podniecenia.

– Mam cudowną nowinę.

– Co takiego?

Uśmiechnął się, myśląc, że skoro coś ją tak uszczęśliwiło, to musi być to dobra nowina.

– Mój tata dzwonił dziś rano do Kena Hutchensa, szefa Szpitala Świętego Jakuba, żeby złożyć mu życzenia. Rety, niech złapię oddech. – Zdjęła rękawiczki. – Najwidoczniej po tym, jak tata zarekomendował mnie kilka dni temu, Ken rozpytywał o mnie.

– Tak? – Jego uśmiech zamarł.

Przychodził mu do głowy tylko jeden powód, dla którego szef szpitala mógłby rozpytywać o niemal świeżo upieczoną specjalistkę od urazów.

Rozpięła kurtkę.

– Najwyraźniej ludzie ze szpitala Breckenridge, gdzie robiłam staż, nie szczędzili mi pochwał.

– Tak?

To nic dobrego.

– U Świętego Jakuba otwierają ostry dyżur i… – Złożyła ręce pod brodą. – Ken Hutchens powiedział, że chciałby porozmawiać z moim agentem w sprawie kontraktu, o ile jestem zainteresowana! Pisnęła i rzuciła się Alecowi na szyję.

– Rety! – Pod wpływem jej skoku i nowiny zatoczył się krok do tyłu. Jak oszołomiony objął ją. – To… cudownie.

– To więcej niż cudownie. – Wyciągnęła ręce i obróciła się jak dziewczynka. – To najlepsze Boże Narodzenie w moim życiu!

– To lepsze od domku dla Barbie? – zapytała Colleen. – To mi przyniesie Święty Mikołaj. Tata obiecał.

– Lepsze niż domek – uśmiechnęła się do dziewczynki.

Alec stał, jakby zamienił się w kamień, patrząc, jak Christine tryska szczęściem z powodu oferty pracy w Austin. Był załatwiony.

– Dobra, to co mam robić? – Rozejrzała się, nie zauważając, że wszyscy patrzą na Aleca ze współczuciem. – Och! Kostiumy! Linda, znalazłam wszystko z twojej listy. – Odwróciła się do stosu i wyjęła długą czarną perukę. – Kreiger, znalazłam dla ciebie perukę kapitana Haka, więc nie ma już odwrotu, jasne?

Wymamrotał coś pod nosem i wrócił do pracy przy maszcie. Reszta też zajęła się swoją robotą.

Alec odchrząknął, udając, że wcale nie wbiła mu noża w serce.

– Wygląda na to, że naprawdę zależy ci na tej pracy.

– Bardziej, niż potrafiłabym to przyznać.

– Więc powinniśmy to uczcić. – Zmusił się do uśmiechu. – Co powiesz na kolację u Russo?

– Och. – Spojrzała zaskoczona. – Nie musisz. Możemy iść do pubu. Innymi słowy ona też uważała, że nie stać go na tę restaurację.

– Naprawdę chciałbym cię zabrać w jakieś miłe miejsce.

– Na pewno?

– Zdecydowanie. – Uśmiechał się, zastanawiając się, czy stracił już wszelką nadzieję na zatrzymanie jej tutaj. – Zrobię rezerwację na dziś wieczór.

– Dobrze. Zapowiada się fantastycznie.

– Najpierw jednak… – Rozejrzał się wokół, próbując się skupić. – Musimy skończyć tutaj.

– Jasne, Piotrusiu. – Wyjęła zielony kapelusz ze stosu ubrań i włożyła mu na głowę, a potem spojrzała na Buddy’ego. – A dla ciebie, mój kudłaty przyjacielu… – Włożyła mu biały czepek i klasnęła w ręce. – Cudna Nanna!

Buddy przyjaźnie wyszczerzył do niej zęby całkiem nieświadomy tego, że właśnie uraziła jego samczą ambicję.

– Znalazłaś kostium dla siebie? – zapytał Alec.

– Aha. – Wyjęła niebieską wstążkę i związała włosy na karku, a potem staromodną koszulę nocną, którą przyłożyła do ramion. – Co myślisz?

Odgarnął jej pasemko włosów za ucho.

– Będziesz bardzo seksowną Wendy.

– Dzięki. Ale powinnam była powalczyć z Colleen o rolę Dzwoneczka. To o wiele zabawniejsza postać.

– Ale to Wendy kochał Piotruś najbardziej.

– Nie dość, żeby dorosnąć i być z nią w prawdziwym świecie. Trudno go winić. – Zmarszczyła nos. – Wendy to taki aniołek.

Przysunął się, żeby szepnąć jej do ucha:

– Skąd wiesz, że kiedy dorosła, nie zafundowała sobie na pupie tatuażu z niegrzecznym duszkiem?

– O, ten pomysł bardzo mi się podoba. Będę Wendy o duszy Dzwoneczka. – Poruszyła brwiami i dodała szeptem: – Może napiszemy historię o tym, jak Piotruś dorósł? I oboje z Wendy świntuszyli?

– Hm, wieczne dzieciństwo czy perwersyjny seks dla dorosłych? – Alec rozważał obie możliwości, a potem pokręcił głową. – Gdyby tylko wiedział, na pewno by dorósł. Z miejsca!

Zaśmiała się i spojrzała na niego tym promiennym wzrokiem, który trafiał go prosto w serce. Na szczęście, nim zdążył palnąć coś głupiego, odsunęła się.

– Załatwiłeś coś fajnego, co straceni chłopcy, piraci i syrenki mogliby rzucać ludziom?

– Tak.

Otrząsnął się i zajrzał na tył wozu. Zgromadził tam wiadra z latarkami wielkości i kształtu karty kredytowej. Po jednej stronie miały wydrukowany numer telefonu, po drugiej zalecenia bezpieczeństwa.

– Co o tym myślisz?

– Och! Idealny upominek od Piotrusia Pana!

– Tak? – Zmarszczył czoło. – Myślałem, że to idealny upominek od pogotowia górskiego. Jaki to ma związek z Piotrusiem Panem?

– No wiesz. – Przytrzymała jedną na wyciągnięcie ręki i zaświeciła sobie w twarz. – „Druga gwiazda na prawo i prosto aż do rana”. To droga do Nibylandii.


– Nadal twierdzę, że wygraliśmy – burknął Alec po raz setny, odkąd parada się skończyła.

– Zgadzam się. – Christine starała się ukryć uśmiech, gdy wsiadali do windy, która miała ich zabrać do restauracji u Russo.

Alec mówił jak zapalony kibic, którego drużyna przegrała z powodu kontrowersyjnej decyzji sędziów.

– Okradziono nas – upierał się, naciskając guzik ostatniego piętra.

– Zdecydowanie.

– Jakim cudem sędzia wybrał Steve’a?

– Popatrz na to z tej strony. – Wzięła go za rękę, podziwiając, jak wspaniale wygląda ubrany na czarno, w skórzanej kurtce, golfie, czarnych spodniach i butach. – Przynajmniej strażacy nie wygrali.

– Racja, ale żeby Steve?!

– Daj spokój, sam musisz przyznać, miał świetny pomysł. Szeryf jako Grinch z Grinch: Świąt nie będzie?

– Może. – Skrzywił się. – Nasz wóz był lepszy.

– W pełni się zgadzam. – Ujęła jego twarz, aby skupił się na niej. – Jeśli powiem ci, że nie mam na sobie bielizny, poprawi ci się samopoczucie?

– Mówisz serio? – Spojrzał na szary płaszcz, który włożyła na ciemnoniebieską, długą do kostek sukienkę. – Nie masz pod tym niczego?

– Żartowałam, ale przynajmniej przez chwilę nie myślałeś o paradzie, prawda?

– Kurczę, to naprawdę zabolało, Chris. Robisz mi nadzieję, a potem gasisz. Teraz jeszcze bardziej czuję się przybity.

Ze śmiechem pocałowała go. „Kocham tego faceta”. Oszołomiona ta myślą odskoczyła i spojrzała na niego.

– Co? – Zmarszczył czoło, widząc wyraz jej twarzy. – Nic.

Drzwi windy się otworzyły. Zastanawiała się gorączkowo, kiedy szli korytarzem do szefa sali przy ozdobnych drzwiach. Nie mogła się zakochać. Lubiła spędzać czas z Alekiem, ale to nie znaczy, że go kochała. Ledwie się znali. Ale czasem miała wrażenie, jakby ją znał, rozumiał i akceptował jak żaden inny mężczyzna przedtem. Mieszkali jednak w różnych stanach. Zakochiwanie się byłoby zupełnie niepraktyczne.

– Tędy, proszę – powiedział szef kelnerów i wprowadził ich do subtelnie oświetlonej restauracji na ostatnim piętrze. Prywatne budki z ciemną boazerią ciągnęły się pod ścianą, otwierając się na ogromne okno. Panowała tu intymna atmosfera przywodząca na myśl Europę. Zapach sosu do makaronu i świeżo upieczonego chleba mieszał się z łagodną włoską muzyką. Szef sali zatrzymał się przy pustym stoliku.

– Czy ten państwu odpowiada?

– Idealny. – Alec skinął głową. – Dziękujemy.

– Doskonale. – Mężczyzna położył na stole menu oraz kartę win, a potem zapalił świecę. – Za chwilę zjawi się kelner. Życzę przyjemnego posiłku.

– Jaki wspaniały widok – zachwyciła się Christine, gdy Alec zdejmował jej płaszcz.

– Rzeczywiście.

Okryte śniegiem góry jaśniały błękitnawo pod usianym gwiazdami niebem. Na plac wokół lodowiska wylewało się złote światło ze sklepów. Ludzie przechodzili w kolorowych zimowych ubraniach. To przypominało Christine scenę ze szklanej kuli ze sztucznym śniegiem, kiedy już wszystkie delikatne płatki spokojnie opadły.

Alec powiesił ich płaszcze, a potem usiadł obok Chris. Pojawił się kelner w wykrochmalonej białej koszuli i fartuchu na czarnych spodniach.

– Będą państwo pili dziś wieczór wino? Alec sięgnął po kartę win, marszcząc brwi.

– Nie znam się na winach. Może ty coś wybierzesz? Christine nie musiała zerkać do karty, żeby wiedzieć, że ceny będą nieprzyzwoicie zawyżone. Uśmiechnęła się do kelnera.

– A może ma pan włoskie piwo?

– Moretti – odparł.

– Brzmi wspaniale. Poproszę to piwo i wodę.

– Doskonale. A dla pana?

– To samo – odparł z ulgą Alec.

Kiedy tylko kelner odszedł, sięgnęła po menu.

– Ciekawe, czy mają prawdziwą włoską pizzę.

– Nie musisz zamawiać pizzy – zapewnił ją.

Potem otworzył swoje menu i w pierwszym odruchu wytrzeszczył oczy. „Właśnie, że muszę” – pomyślała, widząc ceny.

– Wiesz, jak dawno temu jadłam prawdziwą pizzę? – Przejrzała listę i zorientowała się, że nawet pizze nie są tu tanie. Ale lepsze to niż homar z linguini trzy razy droższy, niż nakazywał rozsądek. – Aha! Mają moją ulubioną quattro stagioni, pizza „cztery pory roku”.