– Nie…

– Zabawiałaś się ze szkolnym rozrabiaką, trzymałaś z niedobrymi dzieciakami, udawałaś, że jesteś jedną z nas, a tak naprawdę byłaś najlepsza w klasie.

– Nie byłam najlepsza.

– Cholera, ale niewiele brakowało. – Pokręcił z niesmakiem głową.

– Media miały prawdziwe używanie. Córka źle opłacanego policjanta, z matką, gospodynią domową, i czwórką rodzeństwa miała małe szanse na opłacenie college’u aż do chwili kiedy, patrzcie państwo, wygrała stypendium w Lidze Samotnej Gwiazdy Sztuki, a jej prace powieszono na Kapitolu. Zrobili jej nawet zdjęcia, jak ściska dłoń gubernatorowi. I jakby tego nie było dość, rety, rety, ludziska, jest nie tylko śliczna i utalentowana, ale też jeszcze idzie łeb w łeb pod względem ocen końcowych z najlepszym uczniem szkoły!

Skuliła się, rozumiejąc teraz szok, jaki musiał przeżyć, gdy odkrył, że szalona Maddy miała świetne oceny.

– Nawet mi nie powiedziałaś, że bierzesz udział w konkursie.

– Bo… A gdybym nie wygrała?

– Myślisz, że bym się przejął? – Zamiast gniewu w jego oczach pojawiała się uraza. – Kochałem cię. Byliśmy praktycznie zaręczeni. Nie uważasz, że miałem prawo wiedzieć, że urabiasz ręce po łokcie, próbując coś osiągnąć w życiu? Nie sądzisz, że byłbym z ciebie dumny? Nie rozumiesz, jak mnie to zraniło, że nie podzieliłaś się ze mną swoimi marzeniami?

– Masz rację. – Ogarnęło ją poczucie winy. – Powinnam była ci powiedzieć. Po prostu… bałam się.

– Czego?

– Że będziesz się ze mnie nabijał. – Do oczu napłynęły jej łzy. – Że uznasz, że się wywyższam, że porywam się na zbyt wiele. Że wyjdę na idiotkę.

– Wywyższasz? – Zmarszczył brwi. – Jezu, tak by mógł powiedzieć twój ojciec.

– I tak powiedział. Przez całe moje życie zawsze, gdy zrobiłam coś dobrego, on… obrażał mnie. – Zagryzła usta, gdy wspomnienia zamieniły się w gulę w gardle. – Wiesz, co powiedział, gdy dowiedział się, że wygrałam stypendium? Zapewniam, że nie „gratulacje”, „jestem z ciebie dumny” ani nawet „dobra robota”. Powiedział „proszę, proszę, a któż to uważa, że jest kimś wyjątkowym?” – Łzy popłynęły jej po policzkach. Starła je ze złością. Wściekła się, że nadal płacze przez ojca. – Tak bardzo chciałam uciec z tego domu, z tego nędznego sąsiedztwa, że czułam to aż w kościach. Chciałam to zrobić, choćby nie wiem co.

– Gdybyś wyszła za mnie, uciekłabyś z tego domu cholernie szybko.

– To nie jest dobry powód do związku na całe życie.

– Masz rację. – Westchnął. – Wiesz, Maddy, część mnie cię rozumie. Twój ojciec był zakompleksionym dupkiem, który czuł się dobrze tylko wtedy, gdy ścinał innych.

– Nadal jest taki.

– Ale ja to nie on – powiedział cicho Joe. – Jak mogłaś myśleć, że nie byłbym dumny z tego, czego dokonałaś?

– Po prostu tak czułam. Wtedy miałam wrażenie, że zaczynasz mówić jak on.

– Jak to? – To go zaskoczyło.

– Gdy z takim entuzjazmem mówiłeś o wojsku. – Podniosła dłoń, gdy chciał jej przerwać. – Dopóki nie dorosłam i nie usamodzielniłam się, naprawdę myślałam, że większość policjantów, a co za tym idzie, większość facetów w mundurach jest taka jak mój ojciec. Od tego czasu nauczyłam się, że to nieprawda. Sporo z nich jest takich jak Pułkownik. Mają w sobie przekonanie, prawość, a przede wszystkim współczucie. Powinnam była wtedy to zauważyć. Nie zamieniałeś się w mojego ojca, tylko upodabniałeś się do swojego. I nie umiem wymyślić lepszego wzoru do naśladowania.

Podeszła do niego. Z całego serca chciała, żeby zrozumiał.

– Niestety wtedy tego nie widziałam. Byłam za młoda, Joe. Miałam siedemnaście lat, kiedy się oświadczyłeś.

– Wiem. – W jego oczach błysnęło zakłopotanie. Odwrócił wzrok. – Właściwie nie zamierzałem oświadczać się jeszcze przez rok, ale powiedziałaś mi o college’u i gdy pomyślałem, że będziesz biegać po kampusie, gdzie pełno chłopaków…

– Spanikowałeś.

– Jeśli kupienie największego pierścionka zaręczynowego, na jaki mnie było stać, nazywasz paniką, to tak, spanikowałem. – Zacisnął usta. – Wiedziałem, że nie pobierzemy się od razu, ale chciałem mieć pewność, że każdy facet, który cię zobaczy, zauważy kamień na palcu i zrozumie, że jesteś zajęta.

Przy tych słowach uśmiechnęła się odrobinę. Zupełnie jakby Joe ogradzał swoje terytorium. Jako adoptowane dziecko nauczył się podróżować bez zbędnego bagażu, ale to, co należało do niego, trzymał obydwiema rękami i walczyłby z każdym dzieciakiem, który by tego tknął. Rzadko używał słowa „moje”, ale jeśli już, to traktował je serio.

Westchnął ciężko.

– Przyznaję, nie podobał mi się pomysł twoich studiów, ale nie zamierzałem cię powstrzymywać. Bałem się, że stracę cię na rzecz jakiegoś studencika z bractwa. Ale… – Świdrował ją wzrokiem. – Nigdy nie sprzeciwiałbym się realizacji twoich marzeń, gdybyś tylko podzieliła się nimi ze mną.

– Kłopot w tym, że nie uwierzyłabym ci. Nie potrafiłabym. Nie, kiedy stałeś tam w mundurze, z ostrzyżonymi krótko włosami i rzucałeś wojskowym żargonem. – Zrobiła jeszcze jeden krok. Położyła rękę na kajaku stojącym między nimi. – Kiedy się oświadczyłeś, całe życie przeleciało mi przez oczami. Tyle że to nie było moje życie. Ale mojej matki. Nie chciałam skończyć jak ona. Była na każde skinienie swojego faceta, gotowała, sprzątała, wychowywała dzieci praktycznie bez żadnej pomocy, podczas gdy wszystkie moje marzenia wdeptano w ziemię. Nie wiedziałam, że małżeństwo może być partnerskie. Że to nie jest dożywocie, w którym kobieta traci tożsamość pierwszego dnia.

– Ognista Maddy stratowana? – Pokręcił głową. – Nie wierzę, że mogłabyś tak skończyć.

– Teraz też nie wierzę. Właściwie stałoby się coś wręcz przeciwnego i to byłoby nie w porządku wobec ciebie. Wtedy za bardzo dbałam o własną niezależność, aż do egoizmu. Ostatnie osiem lat nauczyło mnie, że czasem trzeba zapomnieć o sobie i odłożyć na później własne marzenia. Ale przynajmniej zrobiłam to z miłości, a nie z braku kręgosłupa jak moja matka.

– Ostatnie osiem lat? – Zmarszczył czoło, nic nie rozumiejąc. Zawahała się. Nie bardzo wiedziała, jak Joe zareaguje na ten temat.

– Mój mąż zmarł na raka po długiej chorobie.

– Przykro mi.

Szczery smutek w oczach dodał powagi jego słowom.

– Mnie też. – Współczucie zawsze sprawiało, że żal znowu wypływał na powierzchnię. Tym razem, kiedy pojawiły się łzy, nie powstrzymywała ich. – Bardzo go kochałam i tęsknię za nim każdego dnia.

– O mój Boże, Maddy… – Wyglądało, jakby chciał obejść kajak i podejść do niej.

– Nic mi nie jest, serio. – Podniosła rękę, wiedząc, że straciłaby panowanie nad sobą, gdyby jej dotknął. – Było ciężko, ale czas, żebym zaczęła nowe życie, wróciła do marzeń, które odsunęłam. I dlatego tu przyjechałam.

Jeszcze mocniej zmarszczył czoło.

– Chciałaś pracować na letnim obozie?

– Nie, przyjechać do Santa Fe. Zająć się sztuką. – Uśmiechnęła się smutno. – Wiesz, co jest największą ironią mojego życia? Wyszłam za mężczyznę, który był skrajnie różny od mojego ojca. Inteligentnego, pewnego siebie człowieka, który odniósł sukces, jednego z najsłodszych, najmilszych ludzi, jakich w życiu spotkałam.

– Niezły dziwak.

– Zgadza się! – Roześmiała się. – Ten biedny facet nosił ochraniacze kieszeni, kiedy zaczęliśmy się spotykać. Nie odróżniał też kolorów i nie znał się w ogóle na sztuce. I właśnie to sprawiło, że się poznaliśmy. Jego kierownik biura zadręczał go o załatwienie wystroju. Więc Nigel…

– Nigel? – Uniósł brew. – Poślubiłaś mężczyznę o imieniu Nigel?

– Tak. – Uśmiechnęła się szeroko. – Był wysoki i tykowaty, uosobienie stereotypu księgowego. W dniu, kiedy wszedł do galerii, w której pracowałam, desperacko szukając obrazu i do obłędu wręcz nieporadny, spojrzałam na niego raz i pomyślałam: „Och, skarbie, potrzebujesz mnie. I to nie tylko do wybrania dziel sztuki”.

Smutek i zazdrość pojawiły się w oczach Joego.

– Pewnie nadałaś jego życiu sens.

– Ja… – Jego słowa poruszył ją tak mocno, że nie wiedziała, co powiedzieć. – Dziękuję. Lubię tak myśleć. Byliśmy razem szczęśliwi. Ironia polega jednak na tym, że wyszłam za niego, myśląc, że to jest mężczyzna, który nigdy nie poprosi, abym zignorowała własne potrzeby i zajęła się nim. A potem zachorował na raka i właśnie to musiałam zrobić.

– Chcesz powiedzieć, że przestałaś malować?

– Nie miałam ani siły, ani serca, aby malować. Przynajmniej nie za często.

– Musiałaś mieć mu to za złe.

– Nie, wcale.

– Nie? – dopytywał się. – Jak to nie?

Z zakłopotaniem zmarszczyła brwi, widząc jego wzburzenie.

– Bardzo często miałam dość życia, ale nie Nigela. Przeszłam przez wszelkie rodzaje złości i żalu, złorzeczyłam Bogu, aż wreszcie pogodziłam się z niesprawiedliwością życia i niesłusznością śmierci.

– Tak, znam to.

– Po służbie na Bliskim Wschodzie niewątpliwie znasz. Przyjrzał jej się.

– Więc mówisz, że dla tego mężczyzny porzuciłaś szansę zostania malarką i nie żałujesz?

– Czy żałuję? Mnóstwa rzeczy żałuję, ale nie ślubu z Nigelem. Myślę, że pisane nam było przeżyć ten czas razem. Nigel pomógł mi dorosnąć i wierzę, że wniosłam mnóstwo radości do jego krótkiego życia. – Przechyliła głowę, przyglądając się mężczyźnie, który stał przed nią, dorosłej wersji chłopca, którego kochała. – A ty? Żałujesz czegoś?

– Niczego, co chciałbym rozpamiętywać.

– Istnieje różnica między rozpamiętywaniem a radzeniem sobie. Więc pytanie brzmi… – Wzięła głęboki wdech. – Dokąd zmierzamy? Czy potrafimy odłożyć przeszłość i zostać przyjaciółmi?

– Maddy… – Wyrwał mu się pozbawiony radości śmiech. – Pięciominutowa rozmowa nie sprawi, że zniknie gniew, który żył piętnaście lat. Zwłaszcza gdy się dowiedziałem, że dla mnie nie byłaś gotowa zrezygnować choćby z jednej rzeczy, a innemu mężczyźnie podarowałaś całe lata życia i sprawę, o której myślałem, że jest dla ciebie najważniejsza.