Maddy zmarszczyła brwi, gdy Joe skręcił z jednej z głównych ulic w bardziej przemysłowy rejon. Nawet tutaj blaszane budynki miały ceglane fasady. Zmarszczyła brwi jeszcze mocniej, kiedy zatrzymali się na parkingu przed czymś, co wyglądało jak magazyn.

– To tu?

– Aha – potwierdził, zatrzymując się w cieniu drzewa w dalszym kącie parkingu.

Maddy obróciła się na fotelu, żeby przyjrzeć się miejscu.

– Mówiłeś, że to coś małego.

– Galeria zajmuje niewielką część od frontu.

– A co jest na tyłach?

– Hm… warsztat ramiarski i magazyn.

Coś w jego głosie kazało jej przyjrzeć mu się uważnie. Miał podejrzanie niewinną minę.

– To galeria z dobrą reputacją, tak?

– Oczywiście.

Znowu spojrzała na budynek. Tablica nad krytym gankiem oznajmiała: Obrazy Zachodu. Nazwa budziła pewne skojarzenia, ale zignorowała je – była tak pospolita, że po prostu musiała brzmieć znajomo.

– Gotowa, żeby wejść?

Położyła portfolio na kolanach, ale nie otworzyła drzwi.

– Daj mi minutę, żebym wymyśliła, co mam powiedzieć.

– A nad czym tu się zastanawiać? Wejdziemy, przedstawię cię właścicielce i wtedy ty się włączysz.

– Masz rację. Nie wiem, dlaczego tak się denerwuję. – Wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze. – Byłam po drugiej stronie wystarczająco wiele razy, żeby wiedzieć, co robić. Do galerii, w której pracowałam, nieustannie przychodzili artyści. Chociaż większości odmawialiśmy, nigdy nie byliśmy nieprzyjemni.

– Właśnie. – Sięgnął do klamki. – A teraz chodźmy.

– Za chwilę.

– Maddy… – westchnął niecierpliwie.

– Nie irytuj się tak. Wiem, nie umrę, jeśli odmówią, ale…

– Wiem. To dla ciebie ważne. Rozumiem. A teraz chodźmy.

– To ogromnie ważne. – Położyła dłoń na jego ręku, zanim zdążył otworzyć drzwi, i natychmiast ją zabrała, gdy się odwrócił. – Nie chcę stracić szansy, robiąc coś bez zastanowienia. Portfolio jest w porządku, ale gdybym jeszcze chwilę poczekała, byłoby lepsze.

– Dobra, coś ci powiem. – Poprawił się na siedzeniu. – Za daleko wybiegasz myślami, nie skupiasz się na zadaniu, które masz przed sobą. Solidna, długoterminowa strategia opiera się na krokach. Krok na dzisiaj to zaliczyć pierwszy skok.

– Pierwszy skok? – Zmarszczyła czoło.

– Jak w skakaniu na spadochronie. Pierwszy skok jest najstraszniejszy. Krzyczysz, jeśli nie na głos, to we własnej głowie, przez całą drogę w dół. Potem… – uśmiechnął się szelmowsko – strach staje się częścią dreszczyku.

– Jesteś taki pokręcony. – Zaśmiała się, a to sprawiło, że węzeł w jej żołądku nieco się poluźnił. – Więc co było najstraszniejszą rzeczą na szkoleniu? Skakanie na spadochronie?

Zmrużył oczy.

– Grasz na czas?

– Może. – Uśmiechnęła się niespeszona. – Więc? Poddał się z westchnieniem.

– Nie, skok z samolotu na wysokości czterdziestu tysięcy kilometrów to nic w porównaniu ze skokiem z wysokiej trampoliny do basenu.

– Co w tym takiego strasznego? Jesteś świetnym pływakiem.

– Nie, kiedy mam na sobie ciężkie buty, prawie dwadzieścia kilo osprzętu i karabin. Dodaj do tego drobny fakt, że ledwie łapałem oddech po treningu, który właśnie przeszliśmy, i miałem zawiązane oczy, więc nawet nie wiedziałem, gdzie jest góra, a gdzie dół.

– O mój Boże! – Otworzyła szeroko oczy. – Dlaczego to robili? I dlaczego im pozwoliłeś?

– Bo tak chciałem zostać komandosem, że byłem gotów zrobić niemal wszystko. – Stanowczość wyostrzyła mu rysy twarzy. – Na każdym etapie musieliśmy udowodnić, że jesteśmy twardzi.

– I zmuszali cię do robienia takich rzeczy, żeby sprawdzić, czy jesteś dość wytrzymały fizycznie?

– Nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Instruktorzy wymyślali mnóstwo ćwiczeń, żeby sprawdzić, czy nie spanikujemy pod presją i nie zaczniemy kierować się własnym instynktem zamiast rozkazami. Dla mnie te sprawdziany były najtrudniejsze, bo nigdy nie byłem najlepszy w ufaniu ludziom.

– E tam. – Udała zadziwienie. – Na pewno żartujesz.

– Obawiam się, że nie – przyznał się szczerze. – Napisali to nawet w moich aktach przy ocenie psychologicznej. „Problemy z zaufaniem do członków drużyny”.

Zaśmiała się.

– To brzmi jak coś, co mógłby wysłać do domu rodzicom nauczyciel. „Mały Joe nie umie się bawić z innymi chłopcami”.

Kącik jego ust drgnął.

– Nie, umiem się bawić tylko z dziewczynkami. Rzuciła mu spojrzenie.

– Opowiadaj dalej. Zakładam, że przeszedłeś ten diaboliczny sprawdzian, skoro dostałeś się do komandosów.

– Tak. – Teraz na jego twarzy pojawiła się duma. – Udało mi się, bo nauczyłem się tłumić strach, słuchać rozkazów i koncentrować się na stawianych zadaniach.

Zerknęła z powrotem na budynek i skrzywiła się.

– Rozumiem, że morał tej historii jest taki, że powinnam ci zaufać i słuchać rozkazów.

– Ty słuchać rozkazów? – Oparł palce na piersi. – Proszę, trzymajmy się realistycznych celów. Poza tym ta historia nie ma morału. Jest tylko jedno pytanie: jak bardzo ci zależy?

Wypełniła ją determinacja.

– Bardzo.

– Dobrze – rzucił ostro, gotów do działania – więc chodźmy!

– Jasne.

Skinęła głową i wysiadła z wozu, a potem ruszyła za Joem przez parking.

– Jak się nazywa właściciel?

– Sylvia. Zna ten biznes na wylot i ma wyrobioną reputację.

– Rety, dzięki, że tak mnie uspokajasz.

– Nie, jest miła. Dlatego wybrałem to miejsce na twój pierwszy skok.

– Tłumaczenie: będzie delikatna, kiedy wyrwie mi serce i je podepcze.

– Chodziło mi o to, że jeśli będzie chciała dać ci radę, przyjmij ją- Zrozumiałam.

Weszli na ganek i Maddy już chciała otworzyć drzwi.

– Poczekaj. – Joe złapał ją za przedramię. – Właśnie zdałem sobie sprawę, że ta historia ze skakaniem do basenu ma morał.

– Tak?

– Ostatnia rzecz, jaką powiedzieli mi instruktorzy, nim kazali mi przebiec po trampolinie i skoczyć, to „wyciągnij ręce”.

Spojrzała pytająco.

– Trzymałem karabin w obu rękach tuż przy piesi. Gdybym nie wyprostował rąk, złamałbym sobie szczękę w chwili, gdy pociągnęłaby mnie grawitacja. Więc morał z tej historii jest taki, że nie należy trzymać niczego zbyt blisko. Trzymaj to na wyciągnięcie ręki albo oberwiesz po tyłku.

Wyrwał jej się pełen niedowierzania śmiech.

– Chcesz powiedzieć, że trzeba chcieć tak mocno, żeby być gotowym na wszystko, a jednocześnie nie przejmować się za bardzo, aby nie dać się zranić, kiedy się nie uda?

– Coś w tym stylu.

– To głupie.

– Ale działa.

– Nie, nie działa. Wy twardziele po prostu lubicie udawać, że nie boli, kiedy dostajecie w twarz. Ja zaś nie mam nic przeciwko temu, żeby wrzasnąć z bólu i wypłakać sobie oczy.

– Jak wolisz.

Otworzył jej drzwi. Przy klamce zadzwonił dzwoneczek.

Nadal jeszcze kręcąc głową, Maddy weszła do wielkiego pomieszczenia podzielonego niskimi ściankami, żeby stworzyć zakątki z mnóstwem ścian do wieszania obrazów. Wystrój był prosty, wręcz oschły w porównaniu z miejscami, które wcześniej odwiedzili.

Na uboczu młoda kobieta o długich, czarnych włosach rozmawiała przez telefon. Kiedy tylko się rozłączyła, uśmiech rozświetlił jej twarz.

– Joe. Dawno cię nie widzieliśmy.

– Byłem zajęty przygotowywaniem obozu na lato.

– Wybrałeś dobry dzień, żeby wpaść. Właśnie dostaliśmy nową dostawę od Czerwonego Pióra i trafiła się perełka, w której, podejrzewam, zakochasz się od pierwszego wejrzenia.

– Nie, błagam – zasłonił oczy. – Nawet nie zaczynaj. Nie starcza mi woli, żeby oprzeć się jej pracom, a na ścianach nie mam ani skrawka wolnego miejsca. Poważnie.

– A na mały obraz?

Już chciał zaprotestować, ale machnął ręką.

– Jak mały?

Maddy przechyliła głowę. Ta strona Joego budziła w niej niepokój i rozbawienie jednocześnie. Ledwie drgnęła, ale ten ruch natychmiast przyciągnął jego uwagę.

– Och. – Pociągnął ją przed siebie. – Maddy, to Juanita. Kiedyś pracowała w Magicznym Obozie jako opiekunka. Juanita, to Maddy, artystka z Teksasu. Mieliśmy nadzieję, że spotkamy się z Sylvią. Jest może?

– Na zapleczu. Zadzwonię po nią.

– Dzięki.

Podczas gdy Juanita wzywała szefową przez interkom, Maddy rozejrzała się, żeby zorientować się, jakie obrazy tu preferowano. W galeriach przy Canyon Road wisiały niemal wyłącznie oryginały. Tutaj zaś widziała głównie limitowane reprodukcje wielkich artystów. To jej nie zaskoczyło, bo reprodukcje to chleb powszedni wielu galerii. Zajrzała do jednej z nisz na tyłach i zmarszczyła nos, widząc bałagan. Więcej obrazów stało opartych o ściany, niż na nich wisiało. Już miała się odwrócić, gdy dojrzała wielkie płótna jednego z bardziej znanych kowbojskich artystów.

– Boże – szepnęła, podchodząc bliżej.

– Co? – szepnął Joe, chociaż bardziej z rozbawieniem niż czcią. Maddy sprawdziła, czy Juanita na pewno ich nie usłyszy, i zaczęła przeglądać stos obrazów.

– Powiem jedno, brakuje im atmosfery, ale nadrabiają to jakością.

– Tak?

– Zdecydowanie.

Podeszła do kolejnego stosu. Oryginały należały do uznanych na południowym zachodzie twórców, tych samych, których reprodukcje wisiały od frontu. Każda galeria czy sklep z plakatami zajmujący się sztuką południowego zachodu miały prace tych artystów, ale niewiele mogło poszczycić się tyloma oryginałami.

– Twoja przyjaciółka Sylvia ma niezłe znajomości.

– Nie mówiłem?

– Tak, ale… – Maddy obróciła się powoli, przyglądając się obrazom. Żołądek zacisnął jej się nerwów. – To zdecydowanie nie moja liga. – Zerknęła w bok na Joego, zastanawiając się, czy ją powstrzyma, jeśli rzuci się do ucieczki.