„Jezu, Maddy, weź się w garść”.

– Więc… – Odwrócił wzrok i rozejrzał się nieporadnie. – Chyba będę się już zbierał, skoro chcesz się wziąć do pracy. – Pod koniec zdania intonacja nieco się wznosiła, jakby to było raczej pytanie niż stwierdzenie.

Oczekiwał zaproszenia, żeby został?

– Właściwie… – zawahała się.

A jeśli źle go zrozumiała? Ale kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa. Wzięła wdech i rzuciła szybko:

– Dobrze by mi zrobiła chwila przerwy. Przy zajęciach z dziećmi i nocnym rysowaniu niewiele miałam czasu na odpoczynek. Może miałbyś ochotę posiedzieć chwilę na balkonie? Otworzyłabym butelkę wina bezalkoholowego.

– Wina bezalkoholowego?

W jego oczach pojawiało się rozbawienie.

– No tak, w kontrakcie napisano, że nie wolno nam pić żadnego alkoholu w czasie trwania obozu, a ile można pochłonąć kawy, mrożonej herbaty i coli, więc pomyślałam… Nieważne. Bredzę. – Zaśmiała się z zażenowaniem. – Na pewno jesteś zajęty…

– Z przyjemnością napiję się wina.

– Tak? – Wyprostowała się zaskoczona. – Ach. Dobrze więc. Usiądź na balkonie, a ja zaraz je przyniosę.

– Pomóc ci?

– Nie, nie. – Potrzebowała tylko chwili, żeby wziąć się w garść. – Przyniosę wino. A ty idź… – Machnęła rękoma. – Usiądź.

– Tak jest, proszę pani. – Wykrzywił usta w leciutkim uśmiechu, wykonując jej polecenie.

Powachlowała się dla ochłody, odłożyła teczkę z pracami, a potem podeszła do szafki i przez chwilę mocowała się z korkiem. Nalała wina do dwóch plastikowych kubeczków, powachlowała jeszcze policzki i ruszyła do Joego na balkon. Stał przy barierce i spoglądał na obóz. Jakby wyczuł jej obecność, odwrócił się i uśmiechnął; to był jeden z tych jego powolnych, roztapiających uśmiechów, który sprawiał, że się rozpływała w zachwycie.

Podenerwowana podeszła, podając mu jeden z kubków.

– Proszę.

– Dzięki.

Ich palce zetknęły się, gdy brał kubek, i Maddy miała wrażenie, jakby przeszył ją prąd. Spojrzał na kubek, a potem na nią.

– Przeszliśmy daleką drogę od picia mocnego alkoholu, gdy byliśmy nieletni, do zgodnego z regulaminem wyrafinowanego soku z winogron.

– To część dorastania – roześmiała się – ale to rzeczywiście wydaje się dziwne.

– Mam wrażenie, że powinniśmy wznieść toast.

Chciała powiedzieć „za nowy początek”. „Za zaczynanie od nowa”. „Za drugą szansę”. Ale słowa ugrzęzły jej w gardle. Czy Joe po prostu odnawiał ich rozejm, czy to było coś więcej? Czy była gotowa na coś więcej? Zwykłe randki, czemu nie, Ale w tej sytuacji nic nie wyglądało zwyczajnie.

– Wiem – powiedział w końcu. – Za twoją karierę artystyczną.

– Och nie, bo zapeszysz!

– Co? – Zmarszczył brwi.

– Taki toast bez mnóstwa drewna wokół, żeby odpukać, to kuszenie losu. A jeszcze wznoszenie go winem bezalkoholowym w plastikowych kubkach? Nie.

– No dobrze. – Wzniósł kubek. – Za nic.

– Nie. Za wszystko. – Stuknęła się z nim kubeczkiem.

– Jeszcze lepiej. – Upił łyk, a potem zadziwiony spojrzał na wino. – Mm, całkiem dobre.

– Dla mnie to też niespodzianka. – Rozkoszowała się delikatną mieszanką przydymionych, owocowych aromatów na języku.

– Widzisz, trzeba było mi pozwolić wnieść toast za twoją karierę.

– Jak już jakąś rozpocznę, to ci pozwolę.

Podeszli do krzesełek, które stały przy małym stoliku. Położyła na nich zielone poduszeczki, żeby wygodniej się siedziało, a w doniczkach posadziła nowe kwiaty.

– Więc – zaczęła – jak to się stało, że tak dobrze radzisz sobie z dziećmi?

– Bywałem w domu na przepustkach dość często, żeby przez lata nauczyć się radzić sobie z tymi małymi potworami.

Uśmiechnęła się, myśląc o ognisku pierwszego wieczoru. Siedziała naprzeciwko Joego i patrzyła zafascynowana na dziewczynki wspinające mu się po plecach, jakby to był ich prywatny plac zabaw.

– Widać, że cię uwielbiają.

– Wzajemnie – uśmiechnął się jednym kącikiem ust. – Zazwyczaj.

– Zazwyczaj?

– Na początku, kiedy Mama kupiła obóz, za każdym przyjazdem tutaj przeżywałem kulturowy szok. – Wyciągnął długie nogi. Krzesło zaskrzypiało pod jego ciężarem. – Spróbuj przyzwyczaić się po życiu w czysto męskiej drużynie komandosów do obozu pełnego kobiet, które cały czas gawędzą, wybuchają płaczem albo krzyczą. A właściwie dlaczego dziewczynki to robią?

– Co? Płaczą?

– Nie, krzyczą. Jezu. – Włożył palec do ucha i pokręcił. – Myślę, że przestałem słyszeć wysokie tony. To właściwie może być błogosławieństwo.

Zaśmiała się.

– Nie mam pojęcia, dlaczego to robią. Pewnie z tego samego powodu, dla którego mali chłopcy się biją. Za dużo energii w tych małych ciałach, żeby to pomieścić, i gdzieś to musi znaleźć ujście.

– Przynajmniej bić można się po cichu.

– To zależy, kto obrywa.

Przyjrzał jej się, a potem odwrócił wzrok.

– Hm, zakładam, że nigdy nie miałaś dzieci?

– Nie.

Jej uśmiech przygasł.

– Chciałaś?

Zawahała się. Nie bardzo wiedziała, ile chce opowiedzieć Joemu o życiu z Nigelem. Ale z drugiej strony nie było powodu, aby o tym nie rozmawiać.

– Bardzo chcieliśmy mieć dzieci i staraliśmy się ponad rok. Potem poszliśmy się zbadać. Wtedy odkryli, że Nigel ma raka.

– Och.

Na jego twarzy pojawiła się zwykła ciekawość. Ludzie chcą zapytać o tyle rzeczy w związku z rakiem, ale nie pytają, by nie okazać się niedelikatnymi.

– To był rak jąder – odpowiedziała na niezadane pytanie. – Bardzo zaawansowany. W pośpiechu, żeby zacząć Nigela leczyć, pominęliśmy kwestię bezpłodności. Nigdy tak naprawdę nie sprawdziliśmy, jakie mamy możliwości, aż w końcu było za późno.

Joe poprawił się na krześle.

– Zdecydowałabyś się, no wiesz… na takie rozwiązanie? Skryła uśmiech. Wielu mężczyzn czuje się niezręcznie, gdy wypływał temat zamrażania nasienia.

– Nie wiem. Może gdyby remisja choć raz potrwała dość długo. Póki chorował, nie miałam dość sił, żeby zajmować się jeszcze dzieckiem. To byłoby nie w porządku powoływać nowe życie, kiedy nie mieliśmy ani czasu, ani energii, aby się nim opiekować.

– To prawda – odparł zwyczajnie, ale w jego słowach wyczuwało się ciężar osobistego doświadczenia.

Sączyła wino i szukała sposobu, żeby wrócić do trochę weselszych tematów – A ty? Zakładam, że nigdy się nie ożeniłeś? Nadal chcesz mieć dzieci?

– Na pierwsze pytanie odpowiedź brzmi „prawie”, a na drugie „zdecydowanie” i stąd to „prawie”.

– Dobra, za tym musi się kryć jakaś historia.

Zignorowała lekkie kłucie zazdrości, gdy usłyszała, że prawie się ożenił.

– To przez Rybę.

– Rybę?

– Majora Thomasa Jenkinsa. – Uśmiechnął się. – Mojego dowódcy. Miał dziecko.

– Boże. – Zamrugała. – To musiał być wyczyn. Wiem, że wy komandosi potraficie robić niesamowite rzeczy, ale żeby rodzić dzieci? I nawet nie pisali o tym w gazetach?

– Mądrala – drażnił się z nią. – Jego żona miała dziecko. Dziewczynkę. Powinnaś była zobaczyć Rybę. Totalnie się rozklejał. Wszędzie nosił ze sobą zdjęcia i to takie, których naprawdę wolelibyśmy nie oglądać. – Skrzywił się tak, że zrozumiała, że były to zdjęcia z porodu.

– Mężczyźni to mięczaki.

– Fakt – przyznał się. – Ale on kompletnie zwariował na punkcie tego dzieciaka. I przypomniałem sobie, jak bardzo sam chciałem mieć dzieci.

Maddy też sobie przypomniała. Kiedy był nastolatkiem, jego zdania często zaczynały się od słów. „Jak będę miał dziecko…”. Reszta zdania mogła brzmieć dowolnie, począwszy od tego, że dziecko wiedziałoby, iż jest chciane, skończywszy na tym, że nie uszedłby mu płazem taki sam numer, jaki wykręcił któryś z ich przygłupich znajomych. Serce aż ją bolało na myśl o dziecku obdarzonym miłością, którą Joe tak bardzo chciał mu dać.

– W każdym razie spotykałem się wtedy z kobietą i zacząłem myśleć, że jeśli mam mieć kiedyś dziecko, to muszę się ożenić. Złapałem się na tym, że patrzę na Janice i próbuję wyobrazić ją sobie jako matkę.

– Domyślam się, że kiepsko to wypadło.

– Gorzej. – Parsknął śmiechem. – Janice była bystra, ambitna i przezabawna. Ale uwielbiała balować tak samo mocno jak pracować, a uwierz mi, kariera całkowicie ją pochłaniała.

– Czym się zajmowała?

– Kupowała kolekcje do domów towarowych, maniaczka na punkcie ciuchów. Polubiłabyś ją.

– Wątpię – Maddy mruknęła do kubka.

– Och, zapomniałem. Ty lubisz te sklepy z używaną odzieżą.

– Butiki retro.

– Janice wolała nowojorski szyk.

Nie z tego powodu Maddy miała ochotę wyrwać jej wszystkie włosy, ale postanowiła to przemilczeć.

– Więc co się stało?

– Miałem dość rozumu, żeby zdać sobie sprawę, że byłaby koszmarną matką, a na tyle zależało mi na dobrym domu dla dzieci, by nie popełnić błędu. Jak powiedziałaś: to draństwo, żeby spłodzić dziecko, a potem je ignorować. To zbyt wielka odpowiedzialność, nie można niczego lekceważyć.

– Zgadzam się.

Zapadła cisza i trwała dość długo, aby zrobiło się niezręcznie. Joe spojrzał na dolinę.

– Naprawdę lubię ten widok.

– Ja też.

Maddy także się odwróciła, ale wszystkie jej zmysły skupiały się na mężczyźnie obok. Siedział tak blisko, na wyciągnięcie ręki.

– Kiedy zrozumiałem, że zamieszkam tu na stałe, prawie wziąłem ten domek dla siebie.

– A dlaczego zrezygnowałeś?

– Wydawało się to bardziej praktyczne, abym wprowadził się do pokojów za biurem.

– Spisz w biurze?

– Nie wiedziałaś?

– Myślałam, że wprowadziłeś się do Mamy.

– Nie, dom właściciela obozu jest naprawdę mały. Uwielbiam Mamę, ale lubię mieć odrobinę prywatności.