Rozdział 17
Maddy nigdy nie uważała swojego samochodu za mały, ale kiedy na siedzeniu pasażera ulokował się Joe, wnętrze stało się mikroskopijne. Jego milczenie wypełniło przestrzeń jeszcze bardziej niż sylwetka.
O czym myślał? Odkąd wyszli z galerii, ledwie wypowiedział dwa słowa. Ona zresztą też. Wreszcie nastąpiła chwila, którą planowała od kilku dni, a wszystkie przećwiczone słowa zniknęły z jej głowy. Od czego ma zacząć?
– Ja, hm… cieszę się, że przyjechałeś na wystawę, nawet jeśli nie najlepiej się bawiłeś.
– Ja też się cieszę, że przyjechałem. – Zerknął na nią przelotnie, niemal nerwowo.
„Co teraz?”. Rozpaczliwie szukała czegoś w głowie.
– Więc, hm… – Poprawił się na siedzeniu. – Jak ci poszło?
– Bardzo dobrze. Sprzedaliśmy trzy moje oryginały i mnóstwo ludzi prosiło, aby ich powiadomić, gdy reprodukcje ze Wschodu nad kanionem będą gotowe.
– Świetnie. – Kiwnął głową i znowu zapadła cisza.
„No dalej, Maddy” – rozkazywała sobie w myślach. Musiała jakoś pociągnąć tę rozmowę. A potem przejść do przeprosin za to, że próbowała wymóc na nim więcej, niż chciał mówić, i do stwierdzenia, że chciałaby, aby ich związek przeszedł do następnego etapu.
Następnego etapu. Tak, to brzmiało dobrze. Żadnych strasznych słów w stylu „kocham” albo „poważne zaangażowanie”. Teraz musiała tylko otworzyć usta i powiedzieć to. Gdy tylko wymyśli, jak zebrać się na odwagę.
Mocniej zacisnęła ręce na kierownicy, patrząc, jak ciemne sylwetki drzew śmigają obok wozu. Księżycowa poświata zamieniła wszystko w odcienie niebieskiego, dopóki barwna masa nie pojawiła się w światłach wozu na poboczu drogi.
– Co to było? – zapytała, przejeżdżając obok.
– Nie wiem. – Joe obrócił się na siedzeniu, żeby zerknąć przez ramię. – Chyba kupa ubrań.
– Czekaj, tu są następne. – Pochyliła się do przodu, zerkając na kolorowy stos pośrodku drogi.
– Nie uderz w to.
– Nie uderzę. – Objechała leżącą rzecz. – Dojrzałeś, co to jest?
– Wyglądało jak stos śmieci.
– Skąd? Z fabryki kolorowego papieru?
Przed nimi widać było czerwone tylne światła. Gdy się zbliżyła, ciemny kształt okazał się furgonetką dostawczą. Coś wypadło ze środka i eksplodowało na jezdni. W przednich światłach rozbłysła kaskada lecących w powietrzu cukierków.
– O mój Boże! – Zaśmiała się, gdy cukierki uderzyły w przednią szybę jak barwny grad.
– To była pinata? – Joe również nie dowierzał.
– Chyba tak.
Kiedy zbliżyła się do furgonetki, zobaczyła, że spuszczane drzwi nie zostały zablokowane zapadką. Przy każdym wyboju drzwi podjeżdżały w górę, to znowu opadały, odsłaniając ładunek pełen pinat.
– Uważaj! – krzyknął Joe, kiedy furgonetka podskoczyła na kolejnym wyboju.
Tym razem wyleciało kilka worków.
Zarzuciło tyłem jej samochodu, gdy starała się manewrować między workami. Kiedy odzyskała kontrolę nad wozem, przyspieszyła i zatrąbiła.
– Co robisz? Zwolnij!
– Ktoś musi mu powiedzieć, że ma otwarte drzwi. – Zatrąbiła znowu, ale furgonetka ponownie podskoczyła, rozsiewając całą menażerię osłów, królików i świnek.
– Spróbuj go objechać – zasugerował Joe.
– Na tej drodze? Oszalałeś?
– Teraz będzie dość prosty kawałek. Widzisz, żeby ktoś jechał z naprzeciwka?
Wychyliła się w bok.
– Chyba nie. Otwórz okno i pomachaj do faceta, gdy będę go mijać.
– Ty martw się jazdą, a furgonetkę zostaw mnie.
– Dobra, jadę. – Dodała gazu i zjechała na drugi pas. Naprzeciwko pojawiły się przednie światła i zbliżały się zdecydowanie zbyt szybko.
– O cholera!
Szarpnęła wóz z powrotem na prawy pas właśnie w chwili, gdy ogromny, różowy słoń wyleciał z furgonetki i rozbił jej się na przedniej szybie. Krzyknęła zaskoczona, wpadła w poślizg na cukierkach, zakręciła się w prawo. Zjechała z drogi i gwałtownie się zatrzymała.
Kiedy hałas ucichł, zamrugała parę razy, a potem zerknęła na Joego.
– Nic ci nie jest? – zapytał.
– Wszystko w porządku.
Ponieważ najwyraźniej jemu też nic się nie stało, wybuchnęła śmiechem:
– To takie w moim stylu! Jedno dramatyczne wydarzenie po drugim.
– Ej, przeżyliśmy. – Rozejrzał się wokół. – Chociaż zatrzymaliśmy się pod niezłym kątem.
Spojrzała w ciemność za oknem.
– Chyba zjechałam do rowu. Mam spróbować się wycofać?
– Najpierw sprawdzę, jak się sprawy mają. Poczekaj tutaj.
– Chętnie. – Nie była pewna, czy dałaby radę teraz stanąć, bo miała nogi jak z waty.
Joe wysiadł i sprawdził przednie opony, a potem przeszedł na stronę kierowcy i poczekał, aż Maddy otworzy okno.
– Jedno koło wpadło w dziurę. Cofnij delikatnie, a ja popchnę.
– Dobra.
Poczekała, aż Joe stanie przed samochodem, a potem wrzuciła wsteczny; opony zakręciły się w miejscu.
– Wyłącz! – Joe przekrzyczał ryk silnika, a potem podszedł do okna. – Ugrzęzłaś.
– Wzywamy lawetę?
– W życiu nie złapiemy zasięgu w tej dolinie.
– To co zrobimy?
– Masz podnośnik?
– W bagażniku. – Wysiadła z samochodu, żeby go wyjąć.
– I przydałaby mi się latarka, jeśli masz.
– Gdzieś mam.
Przez następne pół godziny ona trzymała latarkę, podczas gdy on wtykał kamienie i inne śmieci pod koło.
– Jesteś pewien, że to coś da?
– Zobaczymy. – Wyjął podnośnik. – Dobra, wracaj do wozu i na mój znak daj gazu.
Siadła za kierownicą, a Joe oparł dłonie na masce.
– Gotowa? – krzyknął.
– Na twój znak.
– Dobra, dawaj!
Nacisnęła pedał gazu. Silnik zawył i opony zakręciły się. Kiedy już myślała, że nic z tego, samochód ruszył. Wrzuciła hamulec, żeby nie przelecieć przez całą drogę do rowu po drugiej stronie.
– Juhu! Udało nam się!
Odłożył podnośnik, a potem obszedł samochód i otworzył drzwi po jej stronie.
– Przesuń się, ja będę prowadził.
– Co, jeden malutki wypadek, a już nie pozwalasz mi prowadzić?
Mówiąc to, przeniosła się na siedzenie pasażera.
– Nie o to chodzi. – Wsiadł i wrzucił bieg. – Już po godzinie policyjnej, więc Harold zamknął bramę.
– Nie masz klucza?
– Oczywiście, że mam. Ale on śpi tuż przy bramie w stróżówce. Uwierz mi, ten facet nie może się doczekać, żeby mnie zbesztać.
– Joe, to głupie, w końcu on dla ciebie pracuje.
Światła z deski rozdzielczej zamieniły jego twarz w ostry relief.
– Widać, że nie znasz Harolda. To emerytowany wojskowy, którego ego nie pogodziło się ze starością. To jest właśnie taka sytuacja, w której lubi pokazać, że stary lew nadal potrafi ryknąć.
– Więc wytłumacz mu, co się stało. Pokręcił głową, chichocząc.
– Nie ma mowy, żebym wjechał przez bramę po zamknięciu z kobietą obok i powiedział, że spóźniliśmy się, bo mieliśmy wypadek z różowym słoniem. To jeszcze bardziej beznadziejne od tłumaczenia, że skończyła nam się benzyna.
– Ale to prawda.
– A zgadnij, jak szybko to się rozejdzie do pozostałych koordynatorek. A potem do opiekunek, które muszą się przede mną tłumaczyć, kiedy nie wrócą na czas. Będę miał tu do czynienia z buntem. Prawdziwą rebelią.
– I nieustannym droczeniem się.
– To też. – Jego zęby błysnęły w ciemnościach.
– Więc co zrobimy?
– Zobaczysz.
Zapał w jego głosie sprawił, że z zaciekawieniem uniosła brwi. I z troską.
Jechali do obozu, podążając kolorowym, cukierkowym tropem. Joe zwolnił, gdy dotarli do ostatniego zakrętu, nim w polu widzenia pojawiła się brama. Wyłączył przednie świtała i zjechał na prywatny podjazd do stajni. Mostem przejechali przez rzekę, gdzie Joe zatrzymał wóz na porośniętym zaniedbanymi cedrami brzegu. Cicho zjechał po zgaszeniu silnika.
– Potrzebuję czegoś do pisania. – Włączył światło.
Szperała w torebce, aż znalazła starą jak świat listę zakupów i długopis.
– Jaki mamy plan?
– Po pierwsze napiszę liścik Bartowi, właścicielowi stajni, żeby nie odholował twojego wozu, zanim po niego nie przyjedziemy.
– Zostawimy go tu na całą noc?
Kiwnął głową.
– Jutro, kiedy przyjdę zastąpić Harolda na czas lunchu, stwierdzę, że wróciliśmy przed zamknięciem bramy, a potem dodam, że z pewnością nas słyszał, chyba że znowu spał w pracy. – Wyszczerzył zęby. – A potem zadam moje ulubione pytanie: „A więc, sierżancie, kiedy ostatnio byłeś na przeglądzie aparatu słuchowego?”.
– Och, tym zdobędziesz parę punktów.
– A kiedy pójdzie na lunch, przybiegnę tutaj i przyprowadzę twój wóz pod Warsztat.
– Ale nadal nie wiem, jak dostaniemy się do obozu, skoro otacza go trzyipółmetrowe ogrodzenie.
– Zobaczysz. – Wysiadł z samochodu i wsunął liścik za wycieraczkę, a potem machnął na Maddy, żeby szła za nim.
Ruszyła chwiejnym krokiem na wysokich obcasach. Doszli do ogrodzenia.
– Pewnie kiepsko się wspinasz?
Zerknęła na wysokie ogrodzenie z kutego żelaza, a potem na swoją sukienkę i sandały.
– W takim stroju? O nie.
– Tak podejrzewałem. – Przyjrzał się ogrodzeniu, a potem dziewczynie. – Gdybym miał odpowiedni sprzęt, przypiąłbym sobie ciebie i przeniósł, ale w tej sytuacji musimy zrealizować plan B.
– A jaki jest plan B?
– Poczekaj tutaj, aż wrócę.
– Ale… – Patrzyła, jak wspina się dłoń za dłonią, wykorzystując tylko siłę ramion. Na ten widok serce jej zatrzepotało. – Jak długo mam czekać?
– Niedługo. – Zeskoczył na ziemię i skrzywił się, gdy lewa noga ugięła się pod nim. Wyprostował się, rozcierając kolano. – Zostań tu.
"Prawie idealnie" отзывы
Отзывы читателей о книге "Prawie idealnie". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Prawie idealnie" друзьям в соцсетях.