– Wolałbym…

– Na litość boską, idź! – przerwała mu z nagłym gniewem. – Chcę być sama po tym, co przed chwilą przeszłam.

– Dobrze… jeżeli tego chcesz – dodał z wahaniem. Chce! To była ostatnia rzecz, jakiej chciała! Poczuła, że w gardle narasta jej histeryczny krzyk, zdusiła go wysiłkiem woli. Raf nie mógł dać jej tego, czego pragnęła. Nie mieli sobie nic do powiedzenia. On nigdy nie uwierzy, że ostatnią noc spędziła sama. Znała już całą prawdę. Ich życie nigdy się nie zmieni. Raf nie słuchał jej wczoraj, tak jak nie słuchał dzisiejszego ranka. Nigdy nie przyjmie do wiadomości czegoś, o czym nie chce wiedzieć.

– Proszę, idź – powtórzyła zrezygnowana.

– Dasz sobie radę?

Wyczuła w jego głosie nutę niepokoju.

– Tak. Odczekał jeszcze chwilę.

– Wrócę wcześniej – dodał. Nie odpowiedziała. Było jej wszystko jedno, kiedy wróci. I tak jej nie zastanie.

Wyszedł.

Leżała bez ruchu, nasłuchując głuchego pomruku silnika samochodu. Nie chciało się jej wstawać. Tępa rozpacz otulała ją jak ciepły kokon, czuła się w nim bezpieczna. Ale pławienie się w rozpaczy było bezcelowe. Muszę się ruszyć, powiedziała sobie.

Wieczorem będzie już daleko od Rafa i dotychczasowego życia.

Spakowała tylko te rzeczy, które kupiła za własne pieniądze. Biżuteria i wytworne stroje nie należały do niej. Były własnością papużki i musiały pozostać w klatce.

Kiedy zabierała swoje drobiazgi z łazienki, przypomniała sobie, że nie wzięła wczoraj pigułki antykoncepcyjnej. Łyknęła ją teraz, dwanaście godzin za późno, ale nie miało to chyba żadnego znaczenia.

Uporała się z pakowaniem i obeszła wszystkie pokoje. Była ciekawa, czy Raf zatrzyma dom. Chyba nie. Dostanie za niego sporo pieniędzy, no i Nika nie będzie przecież chciała mieszkać w miejscu tak silnie związanym z Tanią.

Zanim zadzwoniła po taksówkę, usiadła, by napisać pożegnalny list. Nie miała zamiaru go dręczyć. Nigdy, ani wczoraj, ani dzisiaj. Chciała tylko od niego odejść. Tak będzie lepiej dla nich obojga, szczególnie po dzisiejszym poranku.

Zdecydowała się na krótki, rzeczowy list. W końcu ich małżeństwo kręciło się wyłącznie wokół seksu. Napisała:

Drogi Rafie!

Nie mogę dłużej być z tobą, wracam do babci. Nie chcę od ciebie żadnych pieniędzy, sama mogę się utrzymać. Mam zamiar pracować. Życzę ci szczęścia. Bardzo mi przykro, ale nie chcę dzielić z tobą życia już nigdy więcej. Dziękuję za wszystko.

Tania

Położyła kartkę na łóżku. To było najodpowiedniejsze miejsce. Obeszła dom po raz ostatni. Urządzała go z taką miłością, pełna nadziei na przyszłość. Nie było już ani miłości, ani nadziei.

W końcu zadzwoniła po taksówkę.

Opuściła dom, nie oglądając się za siebie. Postanowiła, że nie będzie żałować swojej decyzji, i miała zamiar dotrzymać słowa. Nie była obiektem seksualnym, nie była także przedmiotem opatrzonym etykietką właściciela. Miała dopiero dwadzieścia trzy lata i przed sobą drugie życie, z którym musiała coś zrobić. Połknęła łzy. Rozczulanie się nad sobą było stratą czasu.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Taksówkarz wyładował bagaże przed domem Bei Wakefield i odjechał. Tania stała przez chwilę z ręką na klamce. Musiała zebrać siły przed czekającym ją spotkaniem. Babcia nie będzie zachwycona. Dla Bei Wakefield przysięga pozostawała przysięgą bez względu na okoliczności. Ucieczka z pola walki była czymś nie do wybaczenia.

Poddanie się było jednak czymś jeszcze gorszym, pomyślała Tania. Będzie musiała przekonać o tym babcię.

Spojrzała na dom.

Był taki sam jak wszystkie inne w tej szacownej podmiejskiej dzielnicy Artarmon; zbudowany z ciemnoczerwonej cegły, z oknem w szczycie dachu i werandą, ciągnącą się przez całą długość budynku. A jednak dom pani Wakefield odbijał się od pozostałych, jak kolorowa plama na tle nieskończonej szarości.

Każdy wolny centymetr posesji zajmowały kwiaty. Zdawały się rozsadzać niewielki ogródek, wiły się na balustradach werandy, zajmowały wszystkie parapety. Sprawiały, że dom był czymś niezwykłym, i choć taka myśl nie zaświtała nawet w głowie Bei, odzwierciedlał jej niezwykły charakter. Pani Wakefield była stanowcza, zaradna i zdecydowana czerpać z życia, ile się da.

Tania pchnęła furtkę do ogrodu i ujrzała dzieło Bei w pełnym rozkwicie.

Babcia musiała znowu podlać kwiaty tranem, pomyślała z rozbawieniem. Dawno temu, kiedy z pieniędzmi było krucho, Bea doszła do wniosku, że skoro tran jest dobry dla dzieci, powinien być dobry także dla kwiatów. Zmieszała go z wodą i nakarmiła jakieś ledwo żywe geranium. Rezultat był rewelacyjny. Z czasem odkryła, że żadne nawozy i odżywki nie są w stanie zastąpić tranu. Tania odkryła sekret babci, kiedy była jeszcze maleńka, i musiała przysiąc, że zabierze go ze sobą do grobu.

Babcia nie inwestowała pieniędzy w swoje kwiatowe szaleństwo. Wszystkie rośliny zostały wyhodowane z odrostów lub cebulek otrzymanych od kogoś w prezencie. Jej rola ograniczała się do dbania o nie z całą miłością, na jaką było ją stać.

Takiej miłości zabrakło w naszym małżeństwie, myślała Tania, idąc przez ogród. Miłość, która jest pożywką sprawiającą, że wszystko dookoła rośnie i staje się coraz piękniejsze. W jej stosunkach z Rafem panowała stagnacja. Ich uczucie nie rosło, więdło z braku troski i ciepła.

Westchnęła ciężko. Decyzja porzucenia Rafa nie przyszła jej łatwo. Miała nadzieję, że babcia to zrozumie. Jej małżeńskie problemy były zbyt skomplikowane, by można było znaleźć na nie gotową odpowiedź. Kochała Rafa, nigdy nie przestanie go kochać, ale nie mogła z nim dłużej żyć. Niszczył ją psychicznie.

Wniosła walizki na werandę. Były ciężkie, ale ciążyły jej mniej niż własne serce. Nacisnęła dzwonek. Babcia otworzyła niemal natychmiast i na jej widok Tanię ogarnęła fala ulgi.

Bea Wakefield była silną kobietą. Dobiegała siedemdziesiątki, ale wiek nie zdołał przygiąć jej imponującej postaci. Rude niegdyś włosy były niemal zupełnie siwe, ale gęste jak przed laty. W przeciwieństwie do rozwianych loków Tani, krótko przycięta fryzurka Bei okalała jej twarz z pełną wdzięku prostotą. Była to twarz kobiety, która wiedziała, czym jest życie, i traktowała je z przymrużeniem oka, która potrafiła odróżnić dobro od zła, nigdy nie traciła głowy i nie tolerowała żadnych głupstw.

Za tą twarzą pełną wyrazu, chociaż nieco surową, kryła się dobroć i wielkoduszność. Tania nie przypominała sobie, by ktoś na próżno prosił Beę o pomoc, nie licząc historii z tranem. Ale w tym przypadku chodziło o reputację Bei jako ogrodniczki.

. Jej wielkie piwne oczy rozszerzyły się ze zdumienia na widok Tani i zwęziły na powrót, kiedy Bea dostrzegła ból na twarzy wnuczki. Rzuciła okiem na bagaże i wyciągnęła ramiona, by przytulić ją do swych piersi.

Na tym właśnie polega prawdziwa miłość, Raf, myślała Tania z bezlitosnym obiektywizmem; na prawdziwej trosce o drugiego człowieka.

Otoczyła babkę ramionami i odwzajemniła jej gorący uścisk.

– Cieszę się, że cię widzę, babciu – powiedziała przez ściśnięte gardło i ucałowała z czułością pomarszczony policzek swej opiekunki.

Na twarzy Bei pojawił się cień uśmiechu. Odsunęła wnuczkę od siebie, żeby spojrzeć jej w twarz.

– To wielka radość widzieć cię tutaj, Taniu. – Bea zajrzała jej badawczo w oczy. – Wejdźmy do środka i napijmy się herbaty.

– Z przyjemnością, babciu. – Głos Tani drżał lekko.

– A potem opowiesz mi wszystko o swoich kłopotach.

– Skąd… – Przecież Raf nie mógł jeszcze telefonować. Nie wiedział nawet, że od niego odeszła.

– Moja droga…! – Bea uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco.

Przez dwadzieścia lał nauczyła się postępować z wnuczką i radziła sobie z nią doskonale. Teraz obrzuciła ją chłodnym, niemal zdziwionym spojrzeniem.

– Jeżeli ludzie przychodzą do ciebie z dwiema walizkami w rękach, to znaczy, że mają kłopoty. Możesz przyjąć to za pewnik. Mówię tak na podstawie rozległego doświadczenia życiowego.

– Ja… – Tania z trudem przełknęła ślinę. W jej oczach Bea dostrzegła milczące błaganie o pomoc.

– Wróciłam do domu, babciu.

– Zawsze jesteś tu mile widziana, moja droga – zapewniła ją Bea. – A teraz chodź do środka i rozgość się.

Resztę popołudnia spędziły przy dębowym stole w jadalni, wypijając niezliczone ilości herbaty; Bea – w roli panaceum na wszelkie dolegliwości, Tania – podejmując kolejne próby wyjaśnienia swego problemu.

Okazało się, że nie jest to wcale takie proste. Cóż mogła powiedzieć? Że Raf zepchnął ją na margines swego życia? Że dzielił je z sekretarką? Że nie chciał dziecka, którego ona tak bardzo pragnęła? Nie potrafiła wyrazić tego słowami. O pewnych aspektach współżycia z Rafem nie mogła rozmawiać nawet z mądrą, wyrozumiałą Beą. W końcu rozmawiała z babcią! Istniały sprawy, o których pani Wakefield nie miała pojęcia, na przykład seks.

O wydarzeniach ostatnich dwudziestu czterech godzin Tania nie ośmieliła się nawet wspomnieć. Nie mogła powiedzieć babci, że została zgwałcona przez własnego męża i sprawiło jej to ogromną przyjemność. To by im obojgu zszargało opinię, która i bez tego była poważnie nadszarpnięta. Wprawdzie babcia nie zdradzała żadnych oznak dezaprobaty, ale Tania miała wrażenie, że atmosfera rozmowy staje się napięta.

– Postąpiłam słusznie, prawda, babciu? W tych okolicznościach to była jedyna rzecz, którą mogłam… Prawda?

Tania powiedziała już wszystko, co jej zdaniem nadawało się do powiedzenia, i teraz czekała na aprobatę.

– Kochanie, sama wiesz najlepiej. Nie była to pochwała jej poczynań, ale nie było to także potępienie.

– A co ty byś zrobiła, babciu? – nalegała Tania, chcąc zmusić Beę do przyznania jej racji.

– To nie ma żadnego znaczenia – padła wymijająca odpowiedź.

Tania potrząsnęła głową z rozczarowaniem. Czasami babcia potrafiła być równie nieznośna jak Raf. Prawdę mówiąc, mieli ze sobą wiele wspólnego. Oboje byli nieludzko opanowani.