– Tak, tego dnia, kiedy odwiozłem cię do domu.

– Co odpowiedziałeś?

Popatrzył w jej wielkie, teraz zatroskane, niebieskie oczy, uśmiechnął się uspokajająco i objął ją ramieniem.

– Powiedziałem – szepnął, całując ją długo – że sądzę, że nie powinien wkraczać w nasze życie. Ale – dodał cicho, całując jej ucho, czując, jak w jego uścisku staje się bezsilna – nie użyłem dokładnie takich słów.

Była już północ, kiedy odprowadził ją do samochodu. Była wyczerpana przejściami dnia i wspaniale rozleniwiona po porcji miłości. Wsunęła się za kierownicę jaguara.

– Jesteś pewna, że możesz prowadzić, nie jesteś zbyt zmęczona? – zapytał, przytrzymując dłonią otwarte drzwiczki.

– Tylko trochę – powiedziała z leniwym uśmiechem, przekręcając kluczyk w stacyjce. W chwili kiedy ożył silnik, włączyło się ogrzewanie i radio.

– W piątek wieczorem urządzam przyjęcie dla obsady „Upiora w operze” – powiedział. – Będzie wiele znanych ci osób. Przyjedzie też moja siostra i pomyślałem, że zaproszę twojego prawnika. Myślę, że tych dwoje pasuje do siebie.

Zawahał się, jakby bał się głośno wypowiedzieć pytanie. Drocząc się, Meredith powiedziała:

– Jeśli było to zaproszenie, to moja odpowiedź brzmi: tak.

– Nie chciałem cię zaprosić jako gościa. Zażenowana i zbita z tropu wpatrywała się w kierownicę. – Och.

– Chciałbym, Meredith, żebyś wspólnie ze mną podejmowała gości.

Teraz jego wahanie stało się jasne. Prosił ją o coś, co byłoby uznane właściwie za publiczną deklarację, że zostają ze sobą. Popatrzyła w jego szare oczy, uśmiechnęła się bezsilnie.

– Obowiązują stroje wieczorowe?

– Tak, dlaczego pytasz?

– Dlatego – powiedziała z wigorem – że to bardzo ważne, żeby osoba podejmująca gości była odpowiednio ubrana.

Matt z uśmiechem i westchnieniem wyciągnął ją z samochodu wprost w swoje ramiona. Uwięził jej usta w długim pocałunku, pełnym wdzięczności i ulgi.

Ciągle jeszcze całował ją, kiedy komentator radiowy podał wiadomość o znalezieniu ciała Stanislausa Spyzhalskiego, aresztowanego za bezprawne podawanie się za prawnika klientom, wśród których byli Matthew Farrell i Meredith Bancroft. Ciało znaleziono w rowie na drodze państwowej w okolicy Belleville, Illinois.

Meredith wyrwała się z uścisku i zszokowana spoglądała na Matta.

– Słyszałeś?

– Słyszałem to już wcześniej.

Ta całkowita obojętność i fakt, że nie wspomniał jej o tym, wydały jej się trochę dziwne. Była jednak tak zmęczona, że nie mogła myśleć racjonalnie, a Matt zaczynał ją znowu całować.

ROZDZIAŁ 52

Agencja wywiadowcza Inquest, własność Intercorpu, miała siedzibę w Filadelfii. Na jej czele stał były pracownik CIA, Richard Olsen. To właśnie Olsen czekał w recepcji, kiedy następnego ranka o wpół do dziewiątej Matt wysiadł z windy.

– Miło cię widzieć, Matt – powiedział, kiedy uścisnęli dłonie.

– Za pięć minut będę do twojej dyspozycji – obiecał Matt. – Muszę zadzwonić, zanim zaczniemy.

Zamknął za sobą drzwi swojego gabinetu, usiadł przy biurku i wykręcił prywatny numer prezydenta dużego chicagowskiego banku. Telefon został odebrany już po pierwszym dzwonku.

– Mówi Matt – zaczął bez wstępów. – Tak jak przypuszczaliśmy, Reynolds Mercantile wycofuje się z pożyczki dla „Bancrofta”, tak samo zresztą jak kolejny pożyczkodawca, którego tamci przygotowali.

– Sytuacja ekonomiczna jest niepewna, stąd nerwowość pożyczkodawców – zauważył bankier. – W tym kwartale Reynolds Merc ma też kłopoty z dwoma megapożyczkami, tak więc przez jakiś czas oni sami będą rozglądać się za pieniędzmi.

– Wiem o tym – niecierpliwie odpowiedział Matt. – Nie wiem natomiast, czy z powodu tych bomb uznali, że Bancroft i S – ka stają się zbyt ryzykowni i czy zaczną wyprzedawać niektóre pożyczki, jakimi tamci są u nich obciążeni.

– Mamy spróbować tego?

– Jeszcze dzisiaj – zarządził Matt.

– Taka sama procedura jak ta, o której mówiliśmy wcześniej? – upewnił się bankier. – Wykupujemy pożyczki „Bancrofta” na rzecz Collier Trust, a ty w ciągu sześćdziesięciu dni zrobisz coś z nimi.

– Zgadza się.

– Mogę wymienić Reynoldsowi nazwisko Collier? Nie skojarzy go z tobą?

– To było panieńskie nazwisko mojej matki – powiedział Matt. – Nikt nie będzie kojarzył go ze mną.

– Jeśli ten biznes z podkładaniem bomb zakończy się bez większej szkody dla ogólnej wartości „Bancrofta” – dodał bankier – to w chwili, kiedy ustabilizują się, sami możemy być zainteresowani przejęciem ich pożyczek.

Po odłożeniu słuchawki Matt poprosił Eleanor Stern, żeby wprowadziła Richarda Olsena. Czekał niecierpliwie, kiedy Olsen oddawał swój płaszcz, i zanim jeszcze tamten usiadł naprzeciwko niego, zapytał o coś, co interesowało go najbardziej:

– Co policja wie o podłożeniu bomb?

– Niewiele – powiedział Olsen, otwierając teczkę i wyciągając z niej dokumenty, które położył sobie na kolanach. – Doszli jednak do pewnych interesujących konkluzji, tak samo zresztą jak i ja.

– Mów.

– Na początek, policja sądzi, że zaplanowano, żeby bomby zostały znalezione, zanim wybuchną. Teorie te opierają na tym, że policja została ostrzeżona o nich znacznie wcześniej, a bomby były umiejscowione tam, gdzie łatwo można je było zaleźć. Same bomby były zrobione przez profesjonalistę. Mam przeczucie, że nie mamy tu do czynienia z szaleńcem, który chce się odegrać na „Bancrofcie” za jakieś wyimaginowane obrazy czy uchybienia, jakich doznał w ich sklepie. Jeśli policja ma rację, a myślę, że tak jest, to ci, którzy podłożyli te bomby, najwyraźniej nie zamierzali wyrządzić szkody w samych sklepach ani też ludziom przebywającym w nich. Jeśli to prawda, to jedynym logicznym motywem, jaki pozostaje, jest zachwianie dochodów sklepów przez odstraszenie klientów. Rozumiem, że wczoraj spadła sprzedaż w sklepach „Bancrofta” w całym kraju, a wartość ich akcji też już znacznie zmalała. Pytanie brzmi: kto chciałby spowodować, żeby tak się stało i dlaczego?

– Nie wiem – Matt starał się, żeby w jego głosie nie było słychać zdenerwowania. – Powiedziałem ci wczoraj przez telefon, że chodzą słuchy, że jeszcze ktoś inny poza mną planuje przejęcie ich. Ktokolwiek to jest, próbuje po cichu skupować ich akcje. Jeśli wejdę do gry i też zacznę je kupować, wywinduję ich cenę w górę. Przypuśćmy, że istnieje taka agresywna firma, poza moją, która albo zdecydowała się odstraszyć mnie szumem wokół zamachów bombowych, a co za tym idzie ryzykiem pozyskania „Bancrofta”, albo próbuje po prostu zbić cenę, żeby móc je zgarnąć taniej.

– Masz jakiś pomysł, co to za firma?

– Żadnego. Ten, kto się za tym kryje, tak bardzo chce przejąć „Bancrofta”, że nie rozumuje jasno. Korporacja ma długi, a „Bancroft” jest kiepskim zakupem dla szybkiego zysku.

– Ty najwyraźniej nie dbasz o to.

– Nie wchodzę w to dla zysku – odparł Matt.

Olsen, z charakterystyczną dla siebie bezczelnością, zapytał:

– To dlaczego wykupujesz ich akcje?

Jedyną odpowiedzią na to pytanie była druzgocząca cisza i Olsen uniósł dłoń.

– Szukam motywów innych niż zysk, Matt. Jeśli poznałbym twoje, może znalazłbym kogoś innego, kto kierowałby się podobnym motywem lub motywami, a to byłoby dla mnie jakąś wskazówką.

– Pierwotnie moim motywem była chęć zemsty na Philipie Bancrofcie – powiedział, kiedy jego chęć zachowania prywatności przegrała z większą jeszcze chęcią rozwiązania tego problemu.

– Jest ktoś inny, zasobny w pieniądze, kto też mógłby chcieć się na nim zemścić?

– Skąd u diabła mam wiedzieć? – powiedział Matt wstając. Zaczął krążyć po pokoju. – On jest aroganckim sukinsynem. Na pewno nie jestem jego jedynym wrogiem.

– W porządku. Zaczniemy od tego. Rozejrzyjmy się za wrogami, którzy dostrzegli teraz okazję odegrania się i uzyskania profitu i których stać na zabranie się do tego przez wykupienie „Bancrofta”.

– To brzmi absolutnie śmiesznie.

– Nie aż tak bardzo, zważywszy na fakt, że żadna, legalnie działająca firma, kierująca się wyłącznie motywem zysku nie wybrałaby podkładania bomb jako sposobu na osłabienie swojego celu.

– To w dalszym ciągu niepoważne – argumentował Matt. – Prędzej czy później będą musieli ujawnić swoje intencje i w chwili, kiedy to zrobią, staną się podejrzanymi o podkładanie bomb.

– Podejrzenia nie znaczą nic, o ile nie mamy dowodu – odparł spokojnie Olsen.

ROZDZIAŁ 53

Do popołudnia sprzedaż w żadnym ze sklepów nie drgnęła i Meredith próbowała nie przesiadywać ciągle przy komputerze w swoim biurze. W każdej chwili spodziewała się powrotu Marka Bradena, a już od rana oczekiwała zjawienia się ojca. Wiadomość od Phyllis, że dzwoni Parker, stanowiła przyjemne oderwanie się od jej obecnych trosk. Dzwonił już wcześniej, żeby podnieść ją na duchu, i sądziła, że był to kolejny telefon tego typu. Sięgając po słuchawkę, uświadomiła sobie nie po raz pierwszy, że uczucia, jakie żywiła dla Parkera, musiały nie być tak głębokie, jak sądziła, skoro z taką łatwością przeszła od bycia jego narzeczoną do bycia przyjaciółką. Fakt, że Parker adaptował się do tej zmiany równie łatwo, kazał jej się zastanowić, dlaczego na Boga w ogóle brali pod uwagę małżeństwo. Wielokrotne docinki Lisy, że w stosunkach Meredith i Parkera brakowało ognia, znajdowały najwyraźniej potwierdzenie w faktach. Teraz jednak Meredith miała powody, żeby wątpić, czy obiekcje Lisy co do ich zaręczyn nie miały pobudek osobistych. Świadomość takiej ewentualności bolała trochę. Gdyby nie spadło na nią tyle problemów, na pewno zadzwoniłaby do Lisy i próbowałaby porozmawiać z nią o tym. Z drugiej jednak strony wydawało jej się, że to Lisa powinna zainicjować taką rozmowę i powinna była to zrobić już dużo wcześniej. Meredith odsunęła od siebie na razie ten problem i podniosła słuchawkę telefonu.

– Witaj, piękna kobieto – powiedział Parker z uśmiechem w głosie. – Czy dla odmiany zniesiesz niewielką dobrą wiadomość?