– I to wszystko? To twoja odpowiedź?
– Jej część. Cała prawda to to, że do szesnastego roku życia byłam tak nieatrakcyjna, że chłopcy trzymali się ode mnie z daleka. Do momentu, kiedy przestałam być nieatrakcyjna, byłam już tak wściekła na nich za ignorowanie mnie przez te lata, że nie miałam o nich, jako o całości zbyt wysokiego mniemania.
Spojrzał na jej piękną twarz, ponętne usta, błyszczące oczy i uśmiechnął się.
– Naprawdę byłaś nieatrakcyjna?
– Pozwól, że ujmę to w ten sposób – powiedziała sucho. – Jeśli będziemy mieli córkę, to będzie dla niej lepiej, jeśli jako dziecko i nastolatka będzie podobna do ciebie!
Miłą ciszę zakłócił wybuch śmiechu Matta. Objął ją. Ciągle się śmiejąc, zanurzył twarz w jej pachnących włosach, zaskoczony czułością, jaka ogarnęła go w tej chwili. Był wzruszony, że mu się zwierzyła. Najwyraźniej rzeczywiście miała kiedyś problemy ze swoim wyglądem. Czuł też uniesienie, ponieważ… ponieważ… Nie chciał myśleć o tym, skąd ono wypływało. Najważniejsze w tej chwili było to, że ona też się śmiała i że też go objęła. Z poważnym uśmiechem potarł policzkiem o jej głowę i szepnął:
– Jeśli o kobiety chodzi, mam wspaniały gust.
– Cóż, nie pomyślałbyś tak jeszcze kilka lat temu – powiedziała, śmiejąc się i odchylając się lekko w jego objęciach.
– Umiem przewidywać – zapewnił ją spokojnie. – Pomyślałbym tak nawet wtedy.
W godzinę później siedzieli na stopniach werandy, zwróceni do siebie, każde oparte o balustradę. Matt siedział o stopień wyżej. Wyciągnął przed siebie długie nogi. Meredith, u stopień niżej, przyciągnęła kolana do piersi i oplotła je ramionami. Nie starali się już poznawać się nawzajem na siłę, dlatego tylko że była w ciąży i że wkrótce się pobierali. Byli teraz po prostu parą siedzącą na ganku w letnią noc, cieszącą się swoim towarzystwem.
Meredith odchyliła głowę do tyłu i z przymkniętymi oczami wsłuchiwała się w cykanie świerszczy.
– O czym myślisz? – zapytał.
– Myślę o tym, że niedługo już nadejdzie jesień – powiedziała, spoglądając na niego. – Jesień to moja absolutnie ulubiona pora roku… Wiosna jest przereklamowana. Jest wilgotno, a drzewa są ciągle jeszcze gołe po zimie. Zima ciągnie się i ciągnie. Lato jest przyjemne, ale wszystko zawsze wygląda tak samo. Jesień to co innego. Czy sądzisz, że jest jakikolwiek zupach dorównujący zapachowi palonych liści? – zapytała przejęta. Matt pomyślał, że ona sama pachnie o niebo lepiej niż palone liście, ale nie przerywał jej. – Jesień jest podniecająca, ciągle coś się zmienia. To jak zmrok.
– Zmrok?
– Zmrok to moja ulubiona pora dnia, z tych samych powodów. Kiedy byłam mała, miałam zwyczaj w lecie o zmroku chodzić aleją aż do ogrodzenia. Obserwowałam światła przejeżdżających samochodów. Wszyscy mieli miejsca, do których spieszyli, rzeczy, które mieli zrobić. Wieczór był takim początkiem wszystkiego… – urwała zawstydzona. – To musiało zabrzmieć niesamowicie głupio.
– To zabrzmiało jak coś pełnego samotności.
– Tak naprawdę, nie byłam samotna. Byłam po prostu marzycielką. Wiem, że tamtej nocy w Glenmoor mój ojciec zrobił na tobie okropne wrażenie. Nie jest bestią, którą ci się wydał. On mnie kocha, a wszystko, co próbuje robić, robi po to, żeby mnie ochronić i zapewnić mi to, co najlepsze.
Nagle wspaniały nastrój Meredith prysnął. Rzeczywistość przytłoczyła ją z przyprawiającą o mdłości siłą:
– I w zamian za to zjawię się za kilka dni w domu w ciąży i…
– Uzgodniliśmy, że nie będziemy martwić się o to wszystko dzisiejszego wieczoru – przerwał jej.
Meredith skinęła potakująco głową i próbowała się uśmiechnąć. Nie umiała jednak nadawać pożądanego toku swoim myślom, tak jak najwyraźniej on potrafił. Naraz wyobraziła sobie swoje dziecko stojące na końcu jakiejś alei w Chicago, samotne, wpatrujące się w przejeżdżające samochody. Bez rodziny, braci, sióstr, bez ojca. Mające tylko ją. Nie była pewna, czy to by mu wystarczyło.
– Jeśli jesień jest czymś, co lubisz najbardziej, to czego nie lubisz najbardziej? – zapytał Matt, próbując odwrócić jej uwagę od przykrych myśli.
Zastanowiła się przez chwilę.
– Widoku placów, na których sprzedają choinki w dzień po Bożym Narodzeniu. Jest coś smutnego w tych ślicznych drzewkach, których nikt nie kupił. One są jak niechciane sieroty… – przerwała, zdając sobie sprawę, jak to zabrzmiało. Szybko odwróciła wzrok.
– Jest po północy – powiedział Matt wstając. Wiedział, że nic nie wyciągnie jej z tego nastroju. – Chodźmy już do łóżka.
Zabrzmiało to tak, jakby uważał za naturalne, że powinni albo będą chcieli spędzić tę noc razem. Nagle poczuła panikę na myśl o tym. Była w ciąży, a on miał zamiar ją poślubić, dlatego że powinien to zrobić; cała ta sytuacja już teraz była deprymująca. Czuła się jak ktoś bezwartościowy, była upokorzona.
Nie rozmawiając, zgasili światło w pokoju na dole i weszli na górę. Drzwi do pokoju Matta były tuż przy podeście, podczas gdy pokój Julie był na lewo, w końcu korytarza, za łazienką. Kiedy znaleźli się przy drzwiach Matta, Meredith przejęła inicjatywę.
– Dobranoc, Matt – powiedziała z drżeniem w głosie.
Wyminęła go, uśmiechając się sztucznie. Zostawiła go stojącego w drzwiach pokoju. Nie próbował jej zatrzymać. Emocje Meredith skakały szaleńczo od uczucia ulgi aż po uczucie zawodu. Wchodząc do pokoju Julie, pomyślała, że najwyraźniej kobiety w ciąży nie są pociągające nawet dla mężczyzn, którzy jeszcze kilka tygodni wcześniej kochali się z nimi z pasją i pożądaniem. Weszła do pokoju.
Za jej plecami Matt odezwał się bezbarwnym, spokojnym głosem:
– Meredith?
Odwróciła się i zobaczyła, że on ciągle jeszcze stoi w drzwiach swojego pokoju. Opierał się o futrynę, ręce skrzyżował luźno na piersiach.
– Słucham?
– Wiesz, czego ja najbardziej nie lubię? Nieprzejednany ton zapowiadał, że jego pytanie nie należy do tych nic nie znaczących. Potrząsnęła ostrożnie głową, zastanawiając się, do czego zmierza. Nie pozostawiał jej długo w niepewności.
– Spędzać samotnie nocy, kiedy cholernie dobrze wiem, że w pokoju obok jest ktoś, kto powinien spać razem ze mną. – Matt chciał, żeby zabrzmiało to bardziej jak zaproszenie niż szorstkie stwierdzenie faktu. Był zaskoczony brakiem taktu, juki wykazywał w stosunku do niej. Na jej twarzy odmalowało się zawstydzenie, niezręczność i niepewność. Uśmiechnęła się niepewnie, zastanowiła się i już zdecydowanie powiedziała:
– Dobranoc.
Matt patrzył, jak zamykała za sobą drzwi. Stał tak przez długą chwilę, wiedząc, że gdyby poszedł za nią i spróbował delikatnej perswazji, prawdopodobnie przekonałby ją, żeby spędziła tę noc z nim. Jednocześnie coś go przed tym powstrzymywało. Odwrócił się i wszedł do pokoju, ale drzwi zostawił otwarte. Był przekonany, że ona chce być razem z nim, i jeśli istotnie tak jest, przyjdzie do niego, kiedy będzie gotowa do snu.
Po długich poszukiwaniach znalazł w szufladzie spodnie od piżamy, włożył je i stał przy oknie, patrząc na zalany światłem księżyca trawnik. Usłyszał, jak Meredith wyszła z łazienki, i zastygł słuchając jej kroków. Oddaliły się w koniec korytarza i drzwi do pokoju Julie zamknęły się. Podjęła decyzję. Zrozumiał to z mieszaniną zaskoczenia, poirytowania i rozczarowania. Nie było to jednak tylko powiązane z jego nieodwzajemnionym pożądaniem. To sięgało gdzieś głębiej i miało bardziej ogólne podłoże. Chciał, żeby zasygnalizowała w jakiś sposób, że jest gotowa do nawiązania z nim prawdziwego kontaktu. Bardzo na to liczył, ale nie chciał robić niczego, co miałoby ją ponaglać. To powinna być jej decyzja, jej wybór wypływający całkowicie z jej własnej woli. Dokonała takiego wyboru, kiedy odeszła od niego tym korytarzem. Jeśli miałaby jakieś wątpliwości co do tego, czego on od niej oczekuje, to to, co powiedział jej w drzwiach swojego pokoju, rozproszyłoby te niejasności.
Sapnął z poirytowaniem, odwracając się od okna. Prawda mogła być taka, że zbyt wiele oczekiwał od osiemnastoletniej dziewczyny. Rzecz w tym, że cholernie trudno było mu pamiętać o tym, jak młoda naprawdę jest Meredith. Odsunął nakrycie na bok i położył się na łóżku, krzyżując ręce za głową. Patrzył w sufit i myślał o niej. Tego wieczoru opowiedziała mu o swojej przyjaźni z Lisą Pontini. Z tego, co mówiła, zorientował się, że Meredith czuje się zupełnie swobodnie nie tylko w klubie czy luksusowej posiadłości, ale i w codziennych kontaktach z rodziną Pontinich. Pomyślał, że Meredith jest pozbawiona absolutnie wszelkiej pozy, nie stosuje podstępów. Jednocześnie była pełna łagodności i zakodowanej w każdym ruchu elegancji, która była dla niego tak samo kusząca, jak jej śliczna twarz i czarujący uśmiech.
Zmęczenie w końcu dało znać o sobie i przymknął oczy. Niestety, żadna z tych cech nie będzie jej pomocna i nie spowoduje, że wizja wyjazdu do Ameryki Południowej wyda jej się chociaż odrobinę ponętna, o ile nie czuje czegoś do niego. Najwyraźniej był jej obojętny, bo inaczej byłaby tu teraz z nim. Pomysł, żeby próbować nakłonić niechętną, wychuchaną osiemnastolatkę do wyjazdu z nim do Wenezueli, był nie tylko dziwaczny, ale i z góry skazany na niepowodzenie. Zwłaszcza że ona nie miała nawet dość odwagi, żeby pokonać dla niego odległość równą długości tego korytarza.
Meredith stała przy łóżku Julie z opuszczoną głową. Szarpały nią tęsknoty i wątpliwości, nie kontrolowała ich już ani nie umiała przewidzieć. Nie odczuwała jeszcze ciąży w żaden fizyczny sposób, ale najwyraźniej jej stan siał spustoszenia w jej emocjach. Mniej niż godzinę temu nie chciała zbliżenia z Mattem, teraz tego pragnęła. Zdrowy rozsądek ostrzegał ją, że jej przyszłość była już i tak przerażająco niepewna, Jeśli ulegnie swojemu narastającemu zainteresowaniu nim, skomplikuje wtedy wszystko jeszcze bardziej. Dwudziestosześcioletni Matt był o wiele starszy od niej i o wiele bardziej doświadczony we wszystkich dziedzinach życia, życia jej zupełnie nie znanego. Przed sześcioma tygodniami, kiedy on miał na sobie smoking, a ona była w znanym sobie otoczeniu, wydawał jej się niemal taki sam jak inni znani jej mężczyźni. Ale tutaj, w dżinsach i koszuli było w nim coś tak bliskiego życiu, mocnego, co jednocześnie podniecało i alarmowało ją. Chciał być z nią. Dzisiaj wieczorem dał jej to jasno do zrozumienia. Był wyraźnie tak pewny siebie, gdy w grę wchodziły kobiety i seks, że potrafił stać tam i bez ogródek mówić jej, czego od niej oczekuje. Nie prosić ją, czy próbować namawiać, ale po prostu oznajmiać swoje życzenia. Bez wątpienia miał w Edmunton opinię nie byle jakiego ogiera i to chyba zasłużona. Tego wieczoru, kiedy się poznali, potrafił sprawić, że doświadczyła prawdziwej namiętności, mimo że była taka przerażona. Wiedział dokładnie, które miejsce pieścić i jak kierować swoim ciałem, żeby doprowadzić ją do szaleństwa. Takiej seksualnej maestrii nie nabywa się, czytając książki! Prawdopodobnie kochał się setki razy, na sto możliwych sposobów i z setkami kobiet.
"Raj" отзывы
Отзывы читателей о книге "Raj". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Raj" друзьям в соцсетях.