Nawet w chwili, kiedy myślała o tym, jej umysł sprzeciwiał się podejrzeniu, że Matt nie żywi do niej żadnych innych uczuć poza fizycznym pożądaniem. Co prawda nie zadzwonił przez sześć tygodni, odkąd wyjechał z Chicago; prawdą też jest, że była tamtego wieczoru tak zdenerwowana, że nie mogła mu dać do zrozumienia, że tego chce. Jego twierdzenie, że zamierzał zadzwonić do niej za dwa lata, po powrocie z Ameryki Południowej, wydało jej się śmieszne, kiedy to jej powiedział. Dzisiaj wieczorem opowiedział jej o swoich planach na przyszłość i teraz w łagodnych ciemnościach myślała, że może on chciał być kimś, kiedy zadzwoni do niej znowu. Myślała o tym, co opowiedział jej o śmierci matki. Z pewnością chłopiec, który tak opłakiwał i przeżywał tę stratę, nie mógł wyrosnąć na powierzchownego, nieodpowiedzialnego mężczyznę, którego w kobiecie interesowało tylko jedno… Zamarła. Matt nie był nieodpowiedzialnym człowiekiem. Ani przez chwilę, odkąd dotarła tutaj, nie starał się uniknąć odpowiedzialności za dziecko. Co więcej, z tego, co powiedział, i z kilku uwag Julie wynikało, że Matt już od lat był odpowiedzialny za rodzinę.

Jeśli dzisiaj myślał tylko o seksie, to dlaczego nie próbo -; wał namówić jej, żeby spała z nim, skoro tak bez ogródek po -: wiedział jej, że chce tego? Pamiętała czuły wyraz jego oczu, kiedy pytał ją, czy jest naprawdę tak urocza, jak on to sobie wyobraża. Tak samo patrzył na nią, kiedy siedzieli na ganku. Dlaczego nie próbował skłonić jej do pójścia z nim do łóżka? Odpowiedź na to pytanie sprawiła, że poczuła ogarniającą ją słabość i dziwne przerażenie. Zdecydowanie chciał się z nią kochać i zdecydowanie wiedział, jak ją do tego przekonać, ale nie chciał tego robić. Tego wieczoru chciał od niej czegoś więcej niż tylko jej ciała. Nie wiedziała, skąd płynęło to przekonanie, ale była tego pewna.

Było też możliwe, że to ona jest po prostu nadwrażliwa.

Wyprostowała się, drżąc z niepewności. Nieświadomie położyła dłoń na swoim płaskim brzuchu. Była przestraszona, zmieszana i na dodatek bardzo zainteresowana mężczyzną, którego nie znała i nie rozumiała. Z łomoczącym sercem otworzyła drzwi. Drzwi jego pokoju były otwarte, widziała to, kiedy wracała z łazienki. Zdecydowała, że jeśli już zasnął, wróci do swojego pokoju.

Całą sprawę zostawiła zrządzeniu losu.

Spał. Stała w drzwiach jego pokoju, obserwując jego sylwetkę oświetloną światłem księżyca sączącym się przez cienkie zasłony. Bicie jej serca wracało do normy. Nie poruszała się, myśląc a tym gwałtownym, odruchu emocjonalnym, który popchnął ją ku niemu. Świadomość, że stoi w drzwiach jego pokoju i obserwuje go śpiącego, była niepokojąca. Odwróciła się, żeby wyjść.

Matt nie miał pojęcia, co go obudziło i jak długo ona tam stała, ale kiedy otworzył oczy, właśnie wychodziła. Zatrzymał ją, mówiąc pierwsze, co mu przyszło na myśl:

– Nie rób tego, Meredith!

Odwróciła się gwałtownie, słysząc jego głos. Włosy przesypały się przez jej lewe ramię. Nie była pewna, co przez to rozumiał i o czym myślał. Starała się dostrzec w ciemnościach wyraz jego twarzy. Nie udało jej się to i podeszła kilka kroków w jego stronę.

Patrzył, jak się zbliżała. Miała na sobie krótką, jedwabną koszulkę, ledwo zakrywającą górę zgrabnych ud. Przesunął się o odkrył kołdrę, robiąc dla niej miejsce. Zawahała się i tylko usiadła na łóżku obok niego. Jej udo dotykało jego uda, wpatrywała się w jego oczy wzrokiem pełnym zmieszania. Odezwała się cichym, drżącym głosem:

– Nie wiem, dlaczego tak jest, ale teraz boję się bardziej niż wtedy.

Matt uśmiechną! się pochmurnie. Uniósł dłoń, dotykając jej policzka, a potem zakola jej karku.

– Ja też.

Pozostali nieruchomi. Jedynym gestem w przedłużającej się ciszy były powolne ruchy jego kciuka po jej karku. Obydwoje wyczuwali, że są o krok od wkroczenia w nowe, nie zbadane jeszcze rejony. Meredith wyczuwała to nieświadomie. Matt zdawał sobie z tego wyraźnie sprawę, ale to, co zamierzali zrobić, jemu wydawało się absolutnie słuszne. Nie była już dla niego bogatą dziewczyną z innego świata; była kobietą, którą chciał zdobyć od chwili, kiedy ją pierwszy raz zobaczył. Teraz siedziała obok niego. Jej włosy spadały jedwabistą, grubą kaskadą ponad jego ramieniem.

– Muszę cię ostrzec – szepnął, zwiększając nacisk dłoni na jej kark i przyciągając jej usta w dół, bliżej swoich – że teraz podejmujesz może nawet większe ryzyko niż wtedy przed sześcioma tygodniami. – Spojrzała w jego płonące oczy. Wiedziała, że ostrzega ją przed głębokim zaangażowaniem. – Podejmij decyzję – szepnął ochryple.

Zawahała się. Przeniosła wzrok z jego naglących oczu na zmysłowe usta. Jej serce zamarło, zesztywniała i odchyliła się nieco. Natychmiast cofnął dłoń.

– Ja… – zaczęła.

Pokręciła przecząco głową i wstała. Nagle coś ją powstrzymało. Z ust wyrwał się jej przytłumiony jęk, pochyliła się i pocałowała go mocno. Matt objął ją i przycisnął do siebie. Zwiększył jeszcze ten uścisk i przyciągnął ją na łóżko. Całował gwałtownie i nalegająco.

Magia chwili ogarnęła ich znowu, tak jak sześć tygodni temu, tyle tylko że tym razem było trochę inaczej. Było w ich kontakcie więcej ognia, słodyczy i jednocześnie bardziej wszystko przeżywali.

Teraz to zbliżenie znaczyło dla nich o wiele więcej. W jakiś czas później położyła się na boku. Leżała bez sił, spocona i w pełni zaspokojona. Czuła dotyk jego ud przyciśniętych mocno do niej. Zaczynała zasypiać. Jego ręka ciągle poruszała się leniwie wzdłuż jej ramienia, aż znalazła wygodne miejsce na jej piersi, obejmując ją w sposób władczy i bardzo prowokujący. Jej ostatnią myślą na jawie było to, że on chce, żeby pamiętała o jego obecności. Uzurpował sobie nowy rodzaj przywileju, o który nie poprosił i którego ona mu nie przyznała. To było takie typowe dla niego. Zasnęła, uśmiechając się.

– Dobrze spałaś? – zapytała następnego poranka Julie. Stała przy blacie kuchennym i smarowała tosty masłem.

– Bardzo dobrze – odpowiedziała Meredith, próbując desperacko nie wyglądać jak ktoś, kto spędził noc, kochając się z jej bratem. – Mogę ci w czymś pomóc?

– Wszystko już gotowe. Tata pracuje po dwie zmiany przez następny tydzień: od trzeciej po południu do siódmej rano. Jedyne, czego chce po przyjściu do domu, to zjeść i spać. Jego śniadanie już przygotowałam. Matt śniadań nie jada. Chcesz zanieść mu poranną kawę? Zwykle zanoszę mu ją tuż przed włączeniem się jego budzika, co nastąpi… – zerknęła na plastikowy, kuchenny zegar w kształcie czajniczka do herbaty – za dziesięć minut.

Meredith ucieszyła perspektywa zrobienia czegoś tak wciągającego ją w krąg rodzinnych działań, jak obudzenie go filiżanką kawy. Skinęła głową i nalała kawę. Zerknęła na cukiernicę i zawahała się niepewna.

– On nie słodzi kawy – powiedziała Julie, uśmiechając się na widok zmieszania Meredith. – A tak przy okazji, to Matt zachowuje się rano jak niedźwiedź zbudzony ze snu zimowego. Nie oczekuj więc ożywionej konwersacji z jego strony.

– Naprawdę? – Meredith przyswajała sobie ten nowy okruch informacji o nim.

– Nie jest niemiły. Po prostu nie odzywa się.

Julie miała w pewnym stopniu rację. Kiedy Meredith zapukała i weszła do jego pokoju, Matt obrócił się na wznak i wyglądał na kompletnie zdezorientowanego. Jedynym przywitaniem z jego strony był nikły uśmiech podziękowania. Podciągnął się do pozycji siedzącej i sięgnął po filiżankę. Meredith stała niepewnie przy jego łóżku, patrząc, jak wypijał kawę. Obserwowała tę jego czynność, jakby od tego miało zależeć jej przetrwanie przez następnych kilka minut. W końcu odwróciła się, zamierzając wyjść. Czuła się tu niepotrzebna, była intruzem. Matt zatrzymał ją, chwytając jej nadgarstek. Posłusznie usiadła obok niego.

– Dlaczego to tylko ja jestem wykończony tego poranka? – zapytał głosem ciągle lekko schrypniętym od snu.

– Ja jestem rannym ptaszkiem – powiedziała. – Zmęczenie poczuję pewnie dopiero po południu.

Spojrzał na zwyczajną bluzkę Julie, którą Meredith związała w węzeł w pasie i też należące do Julie białe szorty, które miała na sobie.

– Te rzeczy wyglądają na tobie, jakby były najdroższą kreacją.

Był to pierwszy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszała ud niego, poza tym wszystkim, co szeptał jej, kiedy się kochali. Zwykle nie przykładała wagi do komplementów, ale ten zapamiętała sobie. Nie ze względu na treść, ale na czułość, z jaku Matt to powiedział.

Patrick wrócił do domu, zjadł śniadanie i poszedł spać. Julie wyszła o wpół do dziewiątej, machając wesoło na pożegnanie i oznajmiając, że zaraz po szkole jedzie do swojej koleżanki i ma zamiar znowu zostać u niej na noc. Meredith o wpół do dziesiątej zdecydowała, że zadzwoni do domu i zostawi kamerdynerowi wiadomość dla ojca. Kiedy Albert odebrał telefon, okazało się jednak, że to on miał dla niej informację od ojca. Ojciec przekazywał jej, żeby natychmiast wracała do domu i żeby lepiej umiała sensownie wytłumaczyć swoje zniknięcie. Meredith poprosiła Alberta, żeby przekazał jej ojcu, że powód tego wyjazdu jest wspaniały i że zobaczy się z nim w niedzielę.

Potem czas zaczął się dłużyć. Starając się nie obudzić Patricka, poszła do salonu, żeby znaleźć coś do czytania. Półki z książkami oferowały kilka ewentualności, ale była zbyt niespokojna, żeby móc się skoncentrować na długiej powieści. Wśród magazynów i czasopism leżących na najwyższej półce znalazła starą broszurę do nauki szydełkowania. Zagłębiła się w czytanie jej z narastającym zainteresowaniem. W jej myślach powstawały fantazyjne buciki dziecięce. Nie mając innego zajęcia, postanowiła spróbować tego. Pojechała do miasta. W sklepie Jacksona kupiła magazyn poświęcony szydełkowaniu, sześć motków grubej przędzy i drewniane szydełko, grube jak palec. Sprzedawczyni zapewniła ją, że takie właśnie szydełko będzie najlepsze dla osoby początkującej. Kiedy otwierała samochód zaparkowany przed sklepem żelaznym, przyszło jej na myśl, że to na nią może spaść dzisiaj odpowiedzialność za przygotowanie kolacji. Wrzuciła torbę z przędzą do samochodu i ponownie przeszła na drugą stronę ulicy. Weszła do sklepu spożywczego. Przez kilka minut krążyła wzdłuż półek ogarnięta słusznymi wątpliwościami co do swoich umiejętności kulinarnych. Przy stoisku z mięsem, przygryzając wargę, przeglądała paczkowane porcje. Wczorajsza pieczeń rzymska Julie była cudowna; wszystko, cokolwiek ona zrobi dzisiaj, musi być proste. Jej wzrok wędrował od steków, kotletów schabowych do wątróbki, potem zatrzymał się na hot dogach. Ich widok zainspirował ją. Przy odrobinie szczęścia kolacja może stać się nie katastrofą kulinarną, a nostalgiczną przygodą. Uśmiechając się, kupiła kilka paczek hot dogów, paczkę słodkich bułek i wielką torbę grubych, gąbczastych słodyczy do pieczenia na ogniu.