– Przestanę też oglądać powtórki „Beverly Hillbillies” – przysięgła Lisa.
– Dzięki – powiedziała Meredith wstając. Lisa odwróciła się gwałtownie i dziwnie nienaturalnie zajęła się wygładzaniem zmarszczek z pilśniowego, czerwonego paska. – Coś nie w porządku?
– Nie w porządku? – zapytała Lisa, uśmiechając się ze sztucznym ożywieniem. – Co może być nie w porządku? Moja najlepsza przyjaciółka właśnie zaręczyła się z mężczyzną swoich marzeń. – Co jutro włożysz? – zapytała, gwałtownie zmieniając temat.
– Jeszcze nie zdecydowałam. Wstąpię jutro na drugie piętro i wybiorę coś wystrzałowego. Przy okazji obejrzę ślubne suknie. Parker chce, żebyśmy zrobili wystawne przyjęcie z wszelkimi ozdobnikami i obrządkami. Nie chce pozbawiać mnie wesela z pompą tylko dlatego, że on już takie miał.
– Czy on wie o… o tamtej sprawie, o tamtym twoim „weselu”?
– Wie – odpowiedziała Meredith smętnym głosem. – Przyjął to z wielkim zrozumieniem i był bardzo miły – zaczęła i raptownie przerwała, kiedy z głośników sklepowych zabrzmiała seria dzwonków. Klienci byli do nich przyzwyczajeni i ignorowali je. Zakodowany system dzwonków był przeznaczony dla poszczególnych działów i pracownicy reagowali na nie natychmiast. Meredith przerwała i słuchała. Dwa krótkie dzwonki. przerwa i jeszcze jeden. – To mój kod wywoławczy – powiedziała, wstając z westchnieniem. – I tak musiałabym już lecieć. Za godzinę mamy zebranie i muszę jeszcze przygotować kilka notatek.
– Daj im wycisk! – powiedziała Lisa i wczołgała się szybko z powrotem pod stół. Przypominała Meredith rozczochranego rudzielca bawiącego się w namiocie zrobionym własnym sumptem w rodzinnym salonie. Podeszła do telefonu wiszącego na ścianie blisko drzwi i zadzwoniła do centrali sklepu.
– Tu Meredith Bancroft – powiedziała, kiedy odezwała się telefonistka. – Wywołała pani przed chwilą mój kod.
– Zgadza się, panno Bancroft – powiedziała telefonistka. – Pan Braden z ochrony pytał, czy mogłaby pani przyjść do jego biura najszybciej, jak to możliwe. To bardzo pilne.
ROZDZIAŁ 14
Biura ochrony znajdowały się na szóstym piętrze, za działem z zabawkami. Były dyskretnie ukryte za maskującym je przepierzeniem. Dział ochrony podlegał Meredith jako wiceprezydentowi do spraw operacyjnych. Mijając klientów oglądających skomplikowane pociągi elektryczne i wiktoriańskie domki dla lalek, zastanawiała się, kogo tym razem złapano na kradzieży w sklepie, że wymaga to aż jej obecności. Jeśli byłby to zwyczajny złodziejaszek, załatwiliby to sami. Prawdopodobnie chodziło więc o któregoś z pracowników. Pracownicy sklepu, począwszy od kierowników działów, a na sprzedawcach skończywszy, byli bacznie obserwowani przez dział ochrony. Złodzieje sklepowi byli odpowiedzialni za osiemdziesiąt procent kradzieży, ale to pracownicy kradnący w sklepie powodowali najwyższe straty finansowe. Złodzieje sklepowi mogli ukraść tylko to, co udało im się ukryć i wynieść. Pracownicy codziennie mieli wiele możliwości i różne metody kradzieży. Ochrona przyłapała w ubiegłym miesiącu sprzedawcę, który wystawił na nazwiska znajomych fałszywe kwity za zwrot towarów. Miesiąc wcześniej został zwolniony pracownik zajmujący się zaopatrywaniem sklepu w biżuterię za wzięcie dziesięciu tysięcy dolarów łapówki za zakup towaru pośledniejszego gatunku od trzech różnych dostawców. Zawsze kiedy złodziejem okazywał się pracownik, Meredith czuła się w jakimś sensie zdradzona. W tym występku było coś niezwykle nieetycznego i wulgarnego. Zatrzymała się przed drzwiami z napisem „Mark Braden, dyrektor ochrony i zapobiegania stratom”. Przygotowała się wewnętrznie i weszła do dużej poczekalni przylegającej do gabinetu Marka. Pod ścianą, na plastikowo – aluminiowych krzesełkach siedziały dwie przyłapane na kradzieżach osoby: jedna w wieku około dwudziestu lat, druga siedemdziesięciu. Umundurowany agent ochrony pilnował kobiet. Młodsza siedziała zwinięta na swoim krześle, ramionami obejmowała brzuch, a jej policzki nosiły ślady łez; wyglądała na zaniedbaną, biedną i wystraszoną. Dla kontrastu starsza złodziejka była uosobieniem radosnego, eleganckiego dobrobytu. Przypominała wiekową, porcelanową lalkę ustrojoną w czerwono – czarny kostium od Chanela. Siedziała wyprostowana, z torebką na kolanach.
– Dzień dobry, moja droga – zaszczebiotała na widok Meredith. – Jak się masz?
– Dziękuję, dobrze, pani Fiorenza – odpowiedziała Meredith, starając się zatuszować złość, kiedy rozpoznała starszą damę. Mąż Agnes Fiorenzy był nie tylko szanowanym filarem społeczeństwa i ojcem senatora stanowego, ale był też członkiem zarządu „Bancrofta”. Z tego powodu cała sytuacja stawała się delikatna i to niewątpliwie dlatego wezwano Meredith. – A jak pani się miewa? – zapytała machinalnie Meredith.
– Jestem bardzo zbulwersowana, Meredith. Czekam tutaj już pół godziny, a jak tłumaczyłam panu Bradenowi, niestety bardzo się spieszę. Za pół godziny mam wziąć udział w obiedzie wydawanym na cześć senatora Fiorenzy. Będzie niesamowicie rozczarowany, jeśli się tam nie zjawię. Potem mam wykład w Stowarzyszeniu Młodych. Może mogłabyś wpłynąć na Bradena i przyspieszyć tę procedurę?
– Zobaczę, co mogę zrobić – powiedziała Meredith, starając się zachować nieodgadniony wyraz twarzy.
Otworzyła drzwi do gabinetu Marka. Braden przysiadł na krawędzi biurka i popijając kawę, rozmawiał z ochroniarzem, który przyłapał na kradzieży młodszą kobietę.
Braden był atrakcyjnym, dobrze zbudowanym czterdziestopięcioletnim mężczyzną o rudoblond włosach i brązowych oczach. Pracował kiedyś jako specjalista w ochronie powietrznych sił zbrojnych, a pracę w „Bancrofcie” traktował z równą powagą jak tę dla zapewnienia bezpieczeństwa państwa. Meredith nie tylko mu ufała i szanowała go, ale także go lubiła. Wyraźnie było to widać w jej uśmiechu, kiedy powiedziała:
– Widziałam Agnes Fiorenzę w poczekalni. Chciała, żebym ci powiedziała, że przeszkadzasz jej w udziale w ważnym obiedzie.
Braden uniósł wolną rękę w geście wyrażającym bezsilną odrazę.
– Wydałem w tej sprawie instrukcje, żeby tobie zostawić rozprawienie się z tą czarownicą.
– Co zwędziła tym razem?
– Pasek od Liebera, torebkę Gevinchy i to.
Pokazał jej parę wielkich, krzykliwych kolczyków z niebieskiego kryształu. Pochodziły one z działu sztucznej biżuterii i na drobnej starszej kobiecie wyglądałyby dziwacznie.
– Ile ma jeszcze nie wykorzystanego kredytu? – zapytała Meredith, myśląc o rachunku, jaki założył nękany jej wyczynami małżonek, żeby z góry zapłacić za jej ewentualne kradzieże.
– Czterysta dolarów. To za mało, żeby pokryć tę kradzież.
– Porozmawiam z nią, ale mogłabym dostać najpierw filiżankę kawy?
W głębi duszy miała dosyć cackania się z tą kobietą, podczas gdy inni, tacy jak na przykład ta młoda dziewczyna, byli oskarżani w pełnym majestacie prawa.
– Mam zamiar po tym wszystkim wydać odźwiernemu zakaz wpuszczania pani Fiorenzy do sklepu – zdecydowała, wiedząc dobrze, że może ją to narazić na niezadowolenie pana Fiorenzy. – Co wzięła ta młodsza kobieta?
– Kombinezon dla niemowlaka, rękawiczki i kilka sweterków. Zaprzecza temu – powiedział, wzruszając ramionami ze zniechęceniem. Podał Meredith kawę. – Mamy ją nagraną na taśmie wideo. Wartość tych rzeczy to około dwustu dolarów.
Meredith skinęła głową. Popijała kawę i miała nadzieję, życzyła sobie nawet tego, żeby ta zaniedbana matka przyznała się do kradzieży. Nie przyznając się, zmuszała sklep do udowodnienia jej winy i oskarżenia jej. Było to konieczne, żeby zapobiec ewentualnemu oskarżeniu sklepu o bezprawne przetrzymywanie.
– Była już karana?
– Mój człowiek w policji powiedział, że nie.
– Byłbyś skłonny wycofać oskarżenie, jeśli podpisze oświadczenie i przyzna się do kradzieży?
– Dlaczego, do diabła, mielibyśmy to zrobić?
– Przede wszystkim wnoszenie oskarżenia jest kosztowne, a ona nie ma poza tym nic na sumieniu. Uważam też, że to wstrętne puścić panią Fiorenzę po lekkim zbesztaniu za kradzież zbytkownych rzeczy, za które może z łatwością zapłacić i jednocześnie zaskarżać kobietę za kradzież ciepłych rzeczy dla jej dziecka.
– Proponuję ci układ: ty zakazujesz wstępu pani Fiorenzie do sklepu, a ja puszczam tę drugą wolno, o ile przyzna się do kradzieży. Umowa stoi?
– Stoi, stoi – powiedziała Meredith.
– Wprowadź starszą panią – polecił Mark agentowi ochrony. Pani Fiorenza wkroczyła do pokoju owiana zapachem perfum „Joy”, cała w uśmiechach, ale wyglądająca na bardzo zniecierpliwioną.
– Dobry Boże, zajęło to panu całe wieki, panie Braden.
– Pani Fiorenza – powiedziała Meredith, przejmując inicjatywę – już kilkakrotnie przysparzała nam pani kłopotów, z uporem biorąc ze stoisk rzeczy bez uprzedniego płacenia za nie.
– Wiem, Meredith, że powoduję czasem kłopoty, ale to jeszcze nie usprawiedliwia oskarżycielskiego tonu, jaki wobec mnie stosujesz.
– Pani Fiorenza! – powiedziała Meredith, poirytowana, że mówiono do niej jak do źle wychowanego dziecka. – Ludzie idą do więzienia na całe lata za kradzież rzeczy wartych o wiele mniej niż to… – Wskazała na pasek, torebkę i kolczyki. – W poczekalni siedzi kobieta, która wzięła ciepłe rzeczy dla swojego dziecka i jej grozi więzienie. Ale pani, pani wzięła zupełnie niepotrzebne głupstwa.
– Dobry Boże, Meredith – przerwała jej pani Fiorenza, robiąc przerażoną minę. – Można by pomyśleć, że wzięłam, te kolczyki dla siebie. Wiesz, że nie jestem kompletną egoistką. Wiele robię bezinteresownie, dla ludzi.
Meredith, zbita z tropu, zawahała się.
– To znaczy, że rzeczy, które pani kradnie, tak jak te kolczyki, przekazuje pani na cele charytatywne?
– Na Boga! – odparła. Jej twarz chińskiej laleczki przybrała wyraz zaskoczenia. – Która porządna organizacja charytatywna przyjęłaby takie kolczyki? Są okropne. Nie, doprawdy. Wzięłam je dla mojej służącej. Ona ma fatalny gust, będą się jej podobać. Sądzę jednak, że powinnaś powiedzieć temu, kto kupuje coś takiego dla sklepu, że to nie przysparza dobrego imienia „Bancroftowi”. Może nadawałyby się do „Goldblatta”, ale nie rozumiem, dlaczego „Bancroft”…
"Raj" отзывы
Отзывы читателей о книге "Raj". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Raj" друзьям в соцсетях.