Jeżeli żadne z powyższych nie odnosi skutku, może rzeczywiście spotkała cię tragedia, więc wróć do punktów 1 i 5.

13. Nie spodziewaj się, że świat będzie bezpieczny, a życie fair.

14. Czasami trzeba dać się ponieść prądowi.

Pod spodem widniała kolejna życiowa zasada, ale pochodząca od Elsie:

15. Nie żałuj niczego. Pamiętaj, że nic innego nie mogło się wydarzyć, biorąc pod uwagę, kim wtedy byłaś i jak wyglądał wówczas świat. Zmienić możesz jedynie chwilę obecną, więc z przeszłości musisz czerpać naukę.

W kolejnym punkcie widniała sprowadzona do praktyki wersja punktu powyższego:

16. Gdy zaczynasz czegoś żałować i myślisz: „Powinnam była…”, zawsze sobie pomyśl: „Mogła mnie przejechać ciężarówka albo wysadzić w powietrze japońska ludzka torpeda”.

„Nigdy nie jest ani tak dobrze, ani tak źle, jak się wydaje”. Zawsze co najmniej jedna, a czasem bywało, że i dwie z jej zasad życiowych okazywały się jak najbardziej adekwatne do zaistniałej sytuacji. „Ufaj swojemu instynktowi, nie swojej rozbuchanej wyobraźni”. Czy naprawdę, szczerze i do końca przekonana była, że to Kate ją zdradziła?

Nie. Z całą pewnością tego nie zrobiła. Wiadomość nie mogła też pochodzić od FBI, ponieważ w ogóle z nimi nie rozmawiała. Wobec tego jedynym miejscem, z którego mogła się wydostać, był jej pokój, ten, który aktualnie zajmowała. Systematycznie zaczęła sprawdzać światła, telefon, szukać pod biurkiem, w szufladach. Jak też może taka pluskwa wyglądać? Nie miała zielonego pojęcia. Jak mikrofon? Ma baterię? Zachichotała. Albo małe nóżki?

Pomyślała jeszcze trochę, podniosła słuchawkę i zadzwoniła na informację.

– Sklep z wyposażeniem dla szpiegów na Sunset Boulevard. Szpiegowski. S jak Szymon, Z jak Zofia, P jak Piotr… No, wie pani, dla szpiegów? James Bond? Kiefer Sutherland? Homoseksualiści z angielskiej szkoły publicznej w latach trzydziestych ubiegłego wieku?

Pół godziny później miała przed oczami ogromny tyłek sterczący spod jej łóżka.

– W pooorząąsiu. Proszę bardzo. Oto pani problem.

Widząc, jak pupsko gramoli się spod łóżka, Olivia na wszelki wypadek cofnęła się o parę kroków. Connor, specjalista od zwalczania inwigilacji, niezgrabnie podniósł się na kolana, radośnie prezentując kwadratową osłonę gniazdka telefonicznego, z uśmiechem, jaki pojawia się na twarzach speców od techniki na całym świecie – komputerowych maniaków, instruktorów nurkowania, instruktorów narciarstwa, pilotów – gdy znajdą coś, co tylko inni podobni im spece zrozumieją natychmiast, podczas gdy laikowi potrzebne jest łopatologiczne wyjaśnienie.

– To MP 2.5. Jeśli miał DSR, to pewnie potrzebował z dziesięć sekund.

– Wspaniale. – Za wszelką cenę starała się go przekonać, że w pełni go rozumie, a nawet popiera. – Po prostu super. Eee… mam rozumieć, że to coś właśnie nagrywało moje rozmowy telefoniczne?

– Ależ skąd. Nie, nie. To tylko mikrofon. Zwykły XTC 4/2.

– Oczywiście. I po prostu przechwytywał wszystko, co mówiłam? W żaden sposób nie dawało się odróżnić, czy rozmawiam przez telefon, czy nie?

– Dokładnie. Mogą wychwycić odgłos wybierania numeru, ale… – Wciągnął przez zęby powietrze i przyjrzał się osłonie gniazdka telefonicznego, po czym pokręcił głową. – W żaden sposób. Nie za pomocą tego. Po prostu słyszeli tylko to, co pani faktycznie powiedziała na głos. Czy coś jeszcze możemy dla pani zrobić?

– Nie, nie, bardzo dziękuję. Później wpadnę po resztę sprzętu.

W sklepie z wyposażeniem dla szpiegów zamówiła wykrywacz pluskiew udający kalkulator, pióro na niewidzialny atrament, maskę przeciwchemiczną oraz niesamowicie płaski i maleńki aparat cyfrowy. Na koniec wybrała jeszcze szpiegowski pierścionek z lusterkiem, które się podnosiło, żeby zobaczyć, co się dzieje za plecami. Cieszyła się z niego jak dziecko. Cały nowo zakupiony sprzęt świetnie uzupełniał się z zestawem umożliwiającym przetrwanie.


*

Gdy specjalista od antyinwigilacji sobie poszedł, Olivia natychmiast zadzwoniła do Kate i zostawiła jej wiadomość: „To ja. Przepraszam. Naprawdę przepraszam. Jest mi strasznie przykro. Ale miałam mętlik w głowie. Okazało się, miałam podsłuch w pokoju. Masz u mnie margarite, jak wrócę. Zadzwoń”.

Potem, starając się nie wpadać w panikę, zaczęła chodzić po pokoju. Teraz to już nie była zabawa ani też wytwór jej rozbuchanej wyobraźni. Działo się coś autentycznie złego i ktoś się nią interesował. Raz jeszcze przeglądnęła swoje zasady życiowe, głęboko odetchnęła, pomyślała: „Och, pieprzyć to” i spróbowała wyobrazić sobie wszystko jako wspaniałą i zabawną anegdotę, którą koniecznie trzeba będzie opowiedzieć Kate.

17

Trzydzieści osiem minut później znajdowała się na Rodeo Drive, gdzie w białym pokoju leżała przykryta prześcieradłem, a sześć oddzielnych strumieni bardzo gorącej pary z sykiem atakowało jej twarz.

– Przepraszam, ale czy ta para naprawdę jest w porządku? Wydaje mi się trochę…

– Nie, nie, zaufaj mi, jest idealna, dokładnie taka jak trzeba. Musimy wytworzyć promieniującą temperaturę, żeby mikroskopijnie zapadły się komórki epidermy, i stymulować…

– Tak. Ale nie zostaną mi po tym czerwone plamy na twarzy, prawda?

– Spokojnie. Będziesz wyglądała po prostu bosko.

Na całej twarzy odczuwała maleńkie ssanie, jakby opadło ją stado bezzębnych minipiranii, a pomagało im sześć bunsenowskich palników.

– Michael – odezwała się, zdecydowana wynieść jednak jakieś wymierne korzyści z koszmarnego, kosztującego ją czterysta piętnaście dolarów zabiegu. – Skąd znasz Travisa?

– Travisa? A kto to jest Travis?

– No wiesz, Travis. Ten facet, którego przedstawiłeś mi w Miami.

– Przyleciałaś tu z Miami? Odczuwasz jet-lag? Mogę ci zjonizować twarz.

– Nie, dziękuję. To zdaje się aktor łamane przez pisarz, tak?

– A, o niego chodzi. Tak.

– To on napisał scenariusz do filmu Feramo.

– Chyba żartujesz. Travis napisał film Feramo? Reflektujesz może na słoiczek Crème de Phylgie? Większy jest w doskonałej cenie – za jedyne czterysta pięćdziesiąt dolarów masz dwieście mililitrów.

– Nie, dziękuję. Czemu uważasz, że to niedobrze, że Travis napisał film? Au! Co robisz?

– Liftinguję pierwotny opór twojej epidermy. Naprawdę powinnaś poddać się jonizacji. Nawet jeżeli nie odczuwasz skutków zmiany czasu, jonizacja wspaniale odmładza, złuszczając naskórek, jest hypoalergiczna, całkowicie wolna od wolnych rodników…

– Nie, dziękuję.

– …i zawiera wyciągi roślinne wprowadzające równowagę biokoliczną – perorował dalej, ignorując ją zupełnie.

– Skąd znasz Travisa?

– Travisa? – Michael Monteroso roześmiał się. – Travisa?

– Co cię tak bawi?

– Travis odbiera z salonu gotówkę i odnosi do banku. Pracuje w firmie ochroniarskiej. Czy masz stałą kosmetyczkę?

– Nie, w zasadzie nie – odpowiedziała, na chwilę zapominając o interesującym ją temacie rozmowy.

– Jeżeli chcesz, dam ci przy wyjściu swoją wizytówkę. W zasadzie nie powinienem pracować poza salonem, ale specjalnych klientów mogę odwiedzać w domu.

– Bardzo to miłe z twojej strony, ale ja tu nie mieszkam na stałe.

Bunsenowskie palniki nagle się wyłączyły, a ona poczuła, jak pod wpływem kojącego zapachu olejku eukaliptusowego i bezsensownej paplaniny Michaela powoli ogarniają senność. Z wysiłkiem zaczęła z nią walczyć, chciała bowiem zachować przytomność umysłu.

– Mógłbym odwiedzić cię w hotelu.

– Nie. Powiedz mi, skąd się wszyscy znacie… mam na myśli wszystkich tych ludzi na przyjęciu?

– W zasadzie to ich nie znam. Po prostu robię im zabiegi przed imprezami. Sądzę, że część z nich poznała się w Hondurasie – Feramo ma tam posiadłość, gdzie można wspaniale ponurkować. Teraz nakładam ci eukaliptus i olejek rycynowy. Wykorzystuję szereg organicznych elementów testowanych dermatologicznie. Są całkowicie organiczne, bez żadnych dodatków. Dam ci trochę.

– Ile to kosztuje?

– Dwieście siedemdziesiąt pięć dolarów.

Olivia spróbowała się nie uśmiechnąć.

– Myślę, że wystarczy mi sam zabieg, dziękuję ci – powiedziała zdecydowanie.

Po wejściu do przebieralni spojrzała na siebie w lustrze i aż jęknęła z przerażenia. Całą twarz pokrywały jej niewielkie czerwone kółka, jak gdyby padła ofiarą ataku jakiegoś stworzenia uzbrojonego w macki lub maleńkich pasożytów, które wymachując ogonkami, rzuciły się ssać ją żarłocznie. Cóż, w zasadzie tak właśnie było.

Do szóstej pozostał kwadrans. Za czterdzieści pięć minut miała iść na kolację z Feramo. Ogarniał ją coraz większy strach, a twarz w dalszym ciągu szpeciły czerwone placki. Bogu niech będą dzięki za korektor. Piętnaście po szóstej placki stały się prawie całkowicie niewidoczne. Olivia ubrana, uczesana i starannie pomalowana, w zasadzie gotowa była do wyjścia, lecz były to tylko pozory zewnętrzne. Dłonie jej się pociły, a żołądek kurczył co chwilę w paroksyzmie strachu. Starała się opanować, oddychać, myśleć, zachować spokój. Próbowała wymyślać pozytywne scenariusze: Feramo nie miał pojęcia ojej telefonie ani o podsłuchu w jej pokoju. Może krył się za tym wścibski, nadmiernie gadatliwy boy hotelowy o wielkich muskułach i dziwacznym zaroście.

Może pracował dla jakichś brukowców i doszedł do wniosku, że w pokoju Olivii może zjawić się któraś z gwiazd, założył więc pluskwę, żeby potem donieść o wszystkim Melissie. Istniała też ewentualność, że Feramo wiedział o telefonie i chciał jej powiedzieć, iż doskonale rozumie jej podejrzenia, po czym wyjaśni jej, że tak naprawdę jest pół Sudańczykiem, pół Francuzem, naukowcem łamane przez doktor, produkcję filmów traktującym jako hobby, znużonym całym tym bezsensem i marzącym jedynie, by wraz z nią podróżować po Trzecim Świecie, leczyć ludzi i nurkować.

Gdy nadeszła pora wyjścia, zdołała całkowicie przekonać samą siebie, że wszystko jest w zupełnym porządku. Nic złego się nie działo. Spędzi miło wieczór, po czym wróci do Londynu, by ratować nędzne resztki swej dziennikarskiej kariery.