Wyszła z pokoju i znowu ogarnęła ją panika. Co ona najlepszego wyprawia? Czy już kompletnie zwariowała? Wybierała się na kolację, sama jedna, nie wiadomo dokąd, z terrorystą z Al-Kaidy, który na dodatek wiedział, że żywi wobec niego podejrzenia. Nie było mowy o pozytywnym scenariuszu. Feramo nie chciał zjeść z nią kolacji, on chciał na kolację zjeść j ą. No, przynajmniej czerwone placki przestały być widoczne.

Otworzyły się drzwi windy.

– O mój Boże, co ci się stało z twarzą?

Pytanie padło z ust Carol, pomarszczonej nauczycielki dykcji.

– Nic takiego. Byłam na zabiegu kosmetycznym – wyjaśniła Olivia, wchodząc do windy. – Pracowałaś z aktorami na przesłuchaniu?

– W zasadzie tak. Ale nie tylko z nimi.

Olivia obrzuciła ją szybkim spojrzeniem.

– Naprawdę? To znaczy, zajmujesz się nie tylko aktorami? – Postanowiła zaryzykować. – Z resztą zespołu także?

Carol popatrzyła jej prosto w oczy. Wyglądało na to, że nie może powiedzieć na głos tego, co myśli.

– Zawsze mi się wydawało, że tylko aktorzy potrzebują na- uczycieli dykcji – rzuciła Olivia niby to swobodnie.

– Jest wiele powodów, dla których ludzie chcą zmienić swój akcent, nie sądzisz?

Winda zatrzymała się na parterze. Przez otwarte drzwi ujrzały przechodzącą holem Surayę, która wspaniale prezentowała się na tle białych ścian.

– A o niej co myślisz? – spytała konspiracyjnie Olivia, gestem wskazując na hinduską piękność. – Malibu z lekką domieszką Bombaju?

– Hounslow – odparła Carol.

Nie miał to być żart.

– A Pierre Feramo? – szepnęła Olivia, gdy wychodziły z windy. – Kair? Chartum?

– Chyba nie mnie o tym sądzić – powiedziała Carol, ani na chwilę nie odrywając wzroku od Olivii. – Zresztą nieważne. Baw się dobrze. – Uśmiechnęła się przelotnie i zarzucając na ramiona sweter, ruszyła ku obsługującemu parking.

18

Olivia podeszła do recepcji i poprosiła, żeby wszystkimi kosztami, od jej przyjazdu poczynając, nie obciążano „Elan”, lecz ją. Podróż nie zapowiadała się tanio, lecz w końcu ma swoją dumę. Gdy czekała, nie wiadomo skąd wyrósł przy niej wścibski boy hotelowy z kozią bródką i okazałą muskulaturą.

– Opuszcza nas pani, panno Joules? – spytał.

Na boya hotelowego to on nie wyglądał zupełnie. Był zdecydowanie zbyt bystry i opanowany. Może to błyskotliwy młody matematyk zarabiający na studia. Nie: za stary.

– Jeszcze nie.

– Podoba się pani u nas?

– Tak, może z wyjątkiem mikrofonu w moim pokoju – powiedziała, bacznie mu się przyglądając.

– Nie rozumiem?

– Słyszałeś.

Wróciła recepcjonistka i w tej samej chwili dziwnie znajomy, paskudnie słodki zapach uderzył Olivię w nozdrza. Obróciła się. Zjawił się Alfonso, z bujnym owłosieniem wyzierającym spod koszulki polo, tym razem różowej.

– Olivio, już się bałem, że nigdy nie zejdziesz. Właśnie miałem dzwonić do ciebie do pokoju.

Nagromadzony przez wiele godzin stres dał w końcu o sobie znać wybuchem irytacji.

– Bo co? Ty także idziesz na kolację? – warknęła.

Alfonso najwyraźniej poczuł się dotknięty, co na krótką chwilę odmalowało się na jego twarzy. Zabawny był z niego gość. Fanfaron, cały wypomadowany, w głębi duszy chyba jednak cierpiał z powodu niskiej samooceny.

– Oczywiście, że nie. Mam tylko dopilnować, żebyś bezpiecznie dotarła. Pan Feramo prosił mnie o to. Samochód czeka.

– Och. Dobrze. Bardzo dziękuję – powiedziała, czując się podle.

– Mój Boże, co ci się stało z twarzą?

Zanosiło się na długi wieczór.

Alfonso wyprowadził ją przed hotel i z dumą wskazał czekający „samochód”. Była to biała, długa limuzyna, jakimi ludzie spoza miasta, przystrojeni we wściekle kolorowe peruki szaleją w wieczory kawalerskie po Sunset Boulevard. Szofer otworzył przed nią drzwiczki i Olivia wsiadła lub raczej wpadła do wnętrza, potykając się o coś sterczącego na samym środku, i stwierdziła, że na wprost oczu ma parę szpilek od Gucciego. Jej wzrok podążył w górę, wzdłuż smukłych i delikatnych oliwkowych kostek i jedwabnej sukni w kolorze zgaszonego różu, by stwierdzić, że wraz z nią limuzyną podróżować będzie również Suraya. Co jest, do cholery?

– O, znowu się spotykamy – powiedziała Olivia, usiłując wczołgać się na siedzenie, ale z zachowaniem choć resztek godności osobistej.

– Cześć. Mój Boże. Co ci się stało z twarzą?

– Miałam zabieg kosmetyczny – odparła, rozglądając się nerwowo po wnętrzu limuzyny, która włączyła się do ruchu i majestatycznie ruszyła Sunset.

– O nie. – Suraya parsknęła śmiechem. – Tylko mi nie mów, że poszłaś do Michaela. To skończony kretyn. Chodź tutaj.

Otworzyła torebkę, nachyliła się i zaczęła pokrywać twarz Olivii korektorem. Było w tym coś przedziwnie intymnego, lecz tak zaskoczyło Olivię, że nie zdążyła nawet zaprotestować.

– Jak tam, ty i Pierre, co? – Głos Surayi zupełnie nie pasował do jej pełnej elegancji urody. Brzmiał wulgarnie i można było pomyśleć, że jest naćpana. – Kręcicie coś razem?

– Boże uchowaj! Umówiliśmy się tylko na kolację, nic więcej! – Było coś takiego w Surayi, co sprawiało, że Olivia czuła się jak zagorzała harcerka.

– Dajże spokój – rzekła Suraya, przeciągając głoski. Nachyliła się ku Olivii. – Uważa, że jesteś bardzo inteligentna.

– Miło z jego strony! – ucieszyła się Olivia.

– Jasne. – Suraya wyjrzała przez okno, uśmiechając się złośliwie do siebie. – A więc jesteś dziennikarką, tak? Powinnyśmy się wybrać na zakupy.

– Słusznie – odparła Olivia, gorączkowo starając się doszukać w tym jakiejś logiki.

– Pójdziemy do Melrose. Jutro?

– Muszę pracować – powiedziała, a w duchu pomyślała sobie, że przymierzanie ciuchów w towarzystwie mierzącej metr osiemdziesiąt, a ważącej czterdzieści kilo modelki mogłoby się okazać zajęciem dość przygnębiającym. – A ty? Czym się zajmujesz?

– Jestem aktorką – odpowiedziała obojętnie Suraya.

– Naprawdę? Zagrasz w filmie Pierre'a?

– Jasne. Film, jedna wielka bzdura, zresztą co tam. Naprawdę myślisz, że on jest prawdziwy? – spytała konspiracyjnie Suraya. – No wiesz, Feramo. – Otworzyła torebkę i przejrzała się w lusterku, po czym znowu nachyliła się ku Olivii. – No? – nalegała, kładąc rękę na kolanie Olivii i ściskając je lekko.

Olivia poczuła, jak ogarnia ją panika. Czyżby w charakterze zasłony dymnej planowali jakieś odrażające seksualne igraszki w stylu lat siedemdziesiątych? Mijali właśnie Beverly Hills Hotel wyglądający jak różowy pałac. Miała ochotę otworzyć okno i z całej siły wrzasnąć: „Pomocy! Pomocy! Zostałam porwana!”

– Pierre? Cóż, uważam, że jest niezwykle atrakcyjny. Idziemy do restauracji?

– A bo ja wiem. Albo do restauracji, albo zamówicie coś na wynos, nie mam pojęcia – burknęła Suraya. – Ale powiedz, według ciebie on jest naprawdę producentem filmowym?

– Oczywiście – powiedziała Olivia obojętnie. – Dlaczego? Ty tak nie uważasz?

– Nie, chyba jest. Jak długo zostajesz w LA? Podoba ci się Standard?

Jeśli starała się wyciągnąć od Olivii jakieś informacje, radziła sobie raczej kiepsko.

– Och, jest wspaniały, ale w takim miejscu człowiek nie ma specjalnej ochoty wystąpić w bikini. Czasem mam wrażenie, że jestem na planie Słonecznego patrolu. Chociaż ty pewnie nie miałabyś z tym problemu.

– Ty też nie – rzekła Suraya i wymownie spojrzała na jej piersi. – Masz wspaniałą drobną figurkę.

Olivia nerwowo poprawiła sukienkę.

– Dokąd właściwie jedziemy?

– Do mieszkania Pierre'a?

– Gdzie to jest?

– Przy Wilshire? Może zadzwonię do ciebie jutro na komórkę i umówimy się na zakupy?

– Zadzwoń lepiej do hotelu – powiedziała zdecydowanie Olivia. – Jak już mówiłam, będę pracować.

Gdy coś szło nie po myśli Surayi, wyglądała naprawdę paskudnie. Zapadła niezręczna, pełna napięcia cisza, a Olivia zastanawiała się w duchu, co teżjądzisiaj czeka. Widziała się nagą, przywiązaną plecami do Surayi; wokół nich podskakiwał radośnie Alfonso, jak małe dziecko ubrany w nieprzemakalne majtki, Feramo zaś krążył tam i z powrotem, co chwilę strzelając z bata. Boże, czemu nie została w hotelu i nie zamówiła po prostu kolacji do pokoju?

Mieszkanie Pierre'a w Wilshire Regency Towers było szczytem luksusu. Na dziewiętnastym piętrze drzwi windy otworzyły się i ich oczom ukazała się złoto-beżowa świątynia dyskretnie złego smaku. Nie brakowało niczego – były lustra, złote stoliki, jaguar z czarnego onyksu. Na piętro wjeżdżała tylko jedna winda. Olivia dyskretnie wyjęła z torebki szpilkę do kapelusza i ukryła ją w dłoni, jednocześnie rozglądając się w poszukiwaniu ewentualnych dróg ucieczki.

– Chcesz martini? – spytała Suraya i swobodnie rzuciła torebkę na kwadratową beżowo-złotą sofę, zupełnie jak gdyby była u siebie.

– Ooch, nie. Poproszę tylko o dietetyczną colę – zaćwierkała harcerka Olivia.

„Czemu tak się zachowuję?”, pomyślała, podchodząc do okna. Nad wzgórzami Santa Monica i oceanem słońce zaczynało się czerwienić.

Suraya podała jej drinka i stanęła tak blisko, że Olivii wydało się to wręcz idiotyczne.

– Piękne, prawda? – zamruczała Suraya romantycznie. – Nie chciałabyś tak mieszkać?

– Matko! Chyba bez przerwy kręciłoby mi się w głowie – zażartowała Olivia, odsuwając się nieco. – Tobie się podoba?

– Można się przyzwyczaić. To znaczy… w zasadzie tu nie mieszkam, ale…

Ha! W pięknych ciemnych oczach Surayi pojawił się błysk zdenerwowania. A więc mieszkała tutaj. Wygadała się.

– Skąd jesteś? – spytała Olivia.

– Los Angeles. Czemu pytasz? – padło ostrożne pytanie.

– Zdawało mi się, że masz angielski akcent.

– Chyba raczej środkowoatlantycki.

– Długo znacie się z Pierre’em?

– Wystarczająco długo. – Suraya jednym haustem wypiła swojego drinka i poszła po torebkę. – No, muszę spadać.

– Dokąd idziesz?