– Ha, rzeczywiście całe mnóstwo ryb! – stwierdziła wesoło.

– A jutro pójdziemy nurkować a deux.

„Jutro to ty będziesz miał kaca giganta i nigdzie nie pójdziesz”.

– A są tam jakieś ładne miejsca, w których można się zatrzymać?

– Och, większość nurków mieszka na łodziach. Sam mam ich kilka. Ale ty, oczywiście, powinnaś poznać, jak żyją Beduini.

– Brzmi fantastycznie. Ale pisać mogę tylko o tym, co jest ogólnie dostępne dla moich czytelników.

– Pozwól, że opowiem ci o Suakin – powiedział. – Suakin, Wenecja Morza Czerwonego. Popadające w ruinę koralowe miasto, największy w szesnastym wieku port Morza Czerwonego.

Po kolejnych dwudziestu minutach wysłuchiwania nieprzerwanych peanów doszła do wniosku, że jego rola w Al-Kaidzie polega na zanudzaniu ofiar na śmierć. Patrzyła na jego opadające powieki jak obserwująca swoje dziecko matka, starająca się wychwycić odpowiedni moment, gdy wreszcie będzie mogła zanieść je do łóżeczka.

– Wejdźmy do środka – wyszeptała i pomogła mu dojść do niskiej sofy, na którą zwalił się z brodą opadającą na piersi. Wstrzymując oddech, niepewna, czy rzeczywiście się na to zdobędzie, zrzuciła buty i na palcach podeszła do stojącego na biurku laptopa. Otworzyła go i kliknęła w pierwszy lepszy klawisz, by sprawdzić, czy jak jego właściciel, tylko śpi. Niech to szlag. Był wyłączony. Jeżeli go włączy, czy wyda jakiś dźwięk? Coś zagra albo – co nie daj Boże – zakwacze?

Olivia zamarła, gdy Feramo westchnął rozdzierająco i zmienił nieco pozycję, jak jaszczurka oblizując koniuszkiem języka wargę. Zaczekała, póki oddech mu się nie wyrównał, i mimo wszystko postanowiła zaryzykować. Włączyła komputer i szykowała się, by w odpowiednim momencie zakaszleć. Rozległo się ciche buczenie, po czym niespodziewanie, zanim zdążyła kaszlnąć, maszyna damskim głosem powiedziała: „Uhuhu”.

Feramo otworzył oczy i usiadł wyprostowany jak struna. Olivia chwyciła butelkę z wodą i podbiegła do niego.

– Uhuhu – powiedziała. – Uhuhu, jeśli nie napijesz się wody, jutro będziesz miał potwornego kaca.

Podsunęła mu butelkę do ust. Potrząsnął głową i odepchnął ją.

– Tylko żebyś nie miał do mnie jutro pretensji – obruszyła się, wracając do komputera. – Powinieneś wypić co najmniej litr wody i zażyć aspirynę.

Nie przestając paplać, usiadła przy biurku i sprawdziła desktop, starając się zachować spokój. Z wyjątkiem ikon i aplikacji nie znalazła niczego. Spojrzała przez ramię. Feramo spał jak zabity. Kliknęła na „Ulubione” i od razu zainteresowały ją dwie pierwsze pozycje:

Hydrospaw: do spawania w wodzie.

Cążki do paznokci i maszynki do zarostu w nosie po obniżonej cenie.

– Olivia! – Dosłownie podskoczyła na kilka centymetrów. – Co ty robisz?

„Spokojnie, tylko spokojnie. Pamiętaj, wlał w siebie prawie cztery butelki wina”.

– Chciałam sprawdzić swoją skrzynkę – powiedziała, nie podnosząc wzroku i dalej klepiąc w klawiaturę. – Jest podłączony do sieci bezprzewodowej czy też trzeba go podłączyć do gniazdka telefonicznego?

– Odejdź stamtąd.

– Ani mi się śni, jeżeli masz zamiar spać – odparła, bardzo starając się, by w jej głosie słychać było złość.

– Olivio! – Teraz już przestraszyła się nie na żarty.

– Dobrze już, dobrze. Tylko go wyłączę – powiedziała pospiesznie i słysząc, że wstaje, szybko wyszła z „Ulubionych”.

Obróciła się ku niemu z minąucieleśnionej niewinności, lecz on szedł do łazienki. Szybko przebiegła przez pokój i otworzyła szafkę. Wewnątrz stały taśmy wideo, niektóre opisane ręcznie: Lawrence z Arabii, Oskary 2003, Akademia namiętności panny Watson, Piękno Zatoki.

– Co robisz?

– Szukam minibaru.

– Nie ma minibaru. To nie jest hotel.

– A mnie się wydawało, że j e s t.

– Myślę, że pora, abyś wracała do siebie.

Wyglądał jak człowiek, do którego zaczynało docierać, jak bardzo jest pijany. Ubranie miał pomięte, oczy nabiegłe krwią.

– Masz rację. Jestem potwornie zmęczona – rzekła z uśmiechem. – Dziękuję za wyśmienitą kolację.

On jednak miotał się po pokoju, wyraźnie czegoś szukając, i tylko niedbale machnął jej na pożegnanie ręką.

Był teraz niczym więcej jak ruiną tamtego dystyngowanego, czarującego mężczyzny, który tak ją urzekł w hotelu w Miami. „Alkohol to siki szatana”, pomyślała, wchodząc do swojego pokoju. „Ciekawe, kiedy założą w Al-Kaidzie klub AA?”

37

Noc minęła jej koszmarnie; nie zmrużyła oka. Ostatni raz jadła przed dwunastoma godzinami – kawałek ciasta u panny Ruthie, a w jej pokoju, choć tak luksusowym, nie było minibaru, żadnego batonika czekolady, miseczki z orzeszkami, wielkiego opakowania M &M. Wierciła się na wszystkie strony, przekładała głowę na poduszce, która sprawiała wrażenie, że zrobiona jest z liczącego sobie trzy tysiące lat najdelikatniejszego egipskiego włókna, ale nic nie pomagało.

O piątej rano gwałtownie usiadła i stuknęła się w czoło. Jaskinie! Al-Kaida ukrywa się w jaskiniach w Tora Bora! Feramo prawdopodobnie ukrywa Osamę Bin Ladena i Saddama Husajna w jaskini pod Suakin. A dokładnie pod niąna pewno znajduje się jaskinia wypełniona tym, o czym Donald Rumsfeld śni dniem i nocą, a mianowicie bronią masowego rażenia, elegancko podpisaną: WŁASNOŚĆ S. HUSAJNA: WYBUCHNIE ZA 45 MINUT.

Gdy wreszcie świt zaczął rozpraszać ciemności nad morzem, zapadła w niespokojną, wypełnioną koszmarnymi snami drzemkę: śniły jej się bezgłowe ciała w kombinezonach do nurkowania, głowa Osamy Bin Ladena, wciąż w turbanie, opadająca w głębię oceanu, bezustannie gadająca o piętnastolitrowych butlach, zaletach suchych kombinezonów z neoprenu, duńskich kamizelkach wypornościowych i australijskich rafach.

Obudziło ją jaskrawe słońce, świergot tropikalnych ptaków i szarpiący wnętrzności głód. Powietrze pachniało cudownie, przywodząc na myśl wakacje. Zarzuciła bawełniany szlafrok i w kapciach wyszła na balkon. Był piękny, prawie bezchmurny niedzielny poranek. Czuła zapach śniadania.

Drogowskazy z obiecującym napisem „RESTAURACJA” zaprowadziły ją do baru, gdzie grupka młodych piękności śmiała się i żartowała. Zawahała się, czując się jak nowa dziewczynka w szkole, gdy nagle rozpoznała jakże znajomy, no wiesz, głos dziewczyny z Valley.

– Chodzi o to, że ja, no wiesz, jestem ostatnio sobą znacznie bardziej niż kiedykolwiek.

Nad talerzem pełnym naleśników, grzebiąc w nich bezmyślnie i bez specjalnego zainteresowania widelcem, siedziała Kimberley. Wiele wysiłku kosztowało Olivię, by się na nie nie rzucić.

– Kimberley! – powiedziała wesoło, podchodząc do towarzystwa. – Co za miłe spotkanie. Jak tam twój film? Skąd masz te naleśniki?

W życiu się chyba tak nie nażarła, bo inaczej nie da się tego nazwać. Pochłonęła jajecznicę na bekonie, trzy bananowe naleśniki z syropem klonowym, jedną jagodową babeczkę, trzy kromeczki bananowego chleba, dwa soki pomarańczowe, trzy cappuccino i jedną Krwawą Mary. Gdy jadła, starając się robić to w miarę powoli i kulturalnie, rozpoznawała coraz więcej głosów znanych z Miami i LA. Poza Kimberley był tu Winston, piękny czarnoskóry instruktor nurkowania – szczęśliwie udało mu się wyjść cało z rzezi na OceansApart – Michael Monteroso, cudowny mistrz błyskawicznego liftingu i Travis, aktor o wilczych oczach, a poza tym pisarz i ekspert od stylu życia. Wszyscy prezentowali przy basenie i barze swoje wspaniale lśniące i wysportowane ciała. Teraz nie miała już wątpliwości, że znalazła się w obozie poborowym – wersji obozów Butlins* w wydaniu Al-Kaidy.

* Butlins – grupa wakacyjnych obozów, niezwykle popularnych w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, założonych przez Sir Billy'ego Butlina w różnych nadmorskich miejscowościach Zjednoczonego Królestwa, które miały zapewniać niedrogie wakacje przeciętnym ludziom.

Winston leżał na leżaku, pogrążony w głośnej rozmowie z Traviserà i Michaelem Monteroso, którzy siedzieli przy barze.

– W którym roku była w tym najlepszym Valentino, z białym paskiem? – spytał Winston.

– To było na Oscarach – odparł Michael tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Na Globach była w granatowym Armanim bez pleców. I wygłosiła tę mowę o miodzie: „Każdy potrzebuje słodyczy, żeby powiedzieć»Jak ci minął dzień, słodziutka?«Benjamin Bratt tak się do mnie zwraca”.

– A sześć tygodni później się rozstali.

– Pracowałem w ochronie na premierze Oceans Eleven. I myślę sobie, więc mogę kazać Julii Roberts otworzyć torebkę, a ona podchodzi wprost do mnie i nieproszona, sama pokazuje mi, co ma w torebce.

– Dalej się w to bawisz? – spytał Travis aktor, z błyskiem w lodowatoniebieskich, wilczych oczach.

– Już nie – warknął Winston. – A ty? Dalej jeździsz furgonetką dla tych tam z południowego LA?

– Nie.

– A mnie się wydawało, że jeździsz- powiedział Michael.

– No, tylko na pół etatu.

– Dla kogo? – wtrąciła się Olivia.

– Och, no wiesz, dla nikogo specjalnego. – Travis był chyba naćpany. – Wredna robota, stary, ale nieźle płacą. No wiesz, jak jeździsz do Chicago albo Michigan i śpisz w wozie, możesz nazbierać, no wiesz, per diems i nadgodziny, ale i tak najlepsze fuchy zawsze dostają starsi.

– O czym mówicie? – spytała i z miejsca tego pożałowała. Zachowywała się jak stuprocentowa dziennikarka albo policjantka. Na szczęście Travis aktor zdawał się tego nie zauważać.

– Carrysure, firmie ochroniarskiej? – Ziewnął, wstał i podszedł do ustawionego koło palmy stolika, gdzie w czymś, co wyglądało jak gigantyczna woskowa rzeźba, płonęło kilka świec. Włożył do ust na wpół wypalonego skręta, zapalił go i zaczął grzebać przy wosku, ugniatając go w przedziwne kształty.

– Co on robi? – spytała po cichu Olivia.

Michael Monteroso przewrócił oczami.

– To jego woskowe ciasto – odparł. – Uwalnia jego kreatywność.