Nagle Olivia wstrzymała oddech. Obok baru przechodził Morton C, w nałożonej do połowy piance, prezentując potężne muskuły. Na każdym ramieniu niósł butlę, a w ślad za nim podążało dwóch młodzieńców o arabskim wyglądzie, taszcząc kamizelki i manometry.

– To było na Oscarach w tym roku – powiedziała Kimberley. – Miałam zajmować puste miejsca. Siedziałam za Jackiem Nicholsonem.

Olivia zauważyła, że Morton C dostrzegł ją i odwrócił się wyraźnie wściekły. Dwulicowy drań. Chyba sobie nie wyobrażał, że znowu uda mu się wkraść w jej łaski? Wyjęła swój miniaturowy aparacik i zrobiła kilka zdjęć.

– Mówisz serio? – zdziwił się Winston. – Byłaś jak ci, co to siadają na miejscu Halle Berry, kiedy przyjdzie jej ochota wyjść do ubikacji?

Olivia trąciła Michaela i pokazała na oddalającego się Morrona.

– Kto to jest? – spytała szeptem.

– Ten blondyn? No wiesz, to jakiś instruktor nurkowania czy coś?

– Mój tata załatwił mi tę robotę, bo pracuje przy Oscarach – oznajmiła z dumą Kimberley. – Drugi raz miałam siadać za Shakirę Caine, ale ona, no wiesz, poszła do łazienki tylko raz, w czasie przerwy. Ale w zeszłym roku przez całą pierwszą połowę siedziałam w pierwszym rzędzie.

– Ktoś widział Pierre'a?

– Alfonso mówił, że ma zejść, no wiesz, na lunch czy coś tam. Hej! Jest Alfonso. Hej, stary. Chodź, napijemy się.

Podobna do trolla postać Alfonso, bez koszuli, zmierzała w ich kierunku. Olivia nie mogła znieść widoku jego potwornie owłosionych pleców.

– Idę popływać – oznajmiła. Kiedy jednak zsuwała się ze stołka, ogarnął ją strach, że ciężar pochłoniętych naleśników pociągnie ją na dno.

Skoczyła w krystalicznie czystą wodę i wstrzymując oddech najdłużej jak potrafiła, wyłoniła się na powierzchnię pięćdziesiąt metrów dalej. W szkole wygrała wyścig w pływaniu pod wodą, zanim zakazano organizowania podobnych zawodów, ponieważ ktoś zasłabł. Odgarnęła włosy do tyłu i przygładziła je, po czym znowu dała nura i płynęła pod wodą tak długo, jak mogła, kierując się w stronę cypla, chciała bowiem obejrzeć betonowe molo. Morze było tu ciemniejsze i bardziej wzburzone; zbliżała się do nawietrznej strony wyspy. Zaczęła płynąć szybkim kraulem, aż znalazła się naprzeciwko mola. Wyglądało na nieużywane. Od strony hotelu broniło do niego dostępu wysokie ogrodzenie zwieńczone drutem kolczastym. W pobliżu brzegu dostrzegła butle i magazyn, a także deskę surfingową, wyglądającą jakby była przecięta na pół.

Za molem ciągnęła się smagana wiatrem plaża, obmywana przez spienione fale. Kilkaset metrów w głąb morza podskakiwała na kotwicy niewielka łódka. Z rufy skoczył do wody nurek, trzech innych podążyło jego śladem. Olivia zanurkowała i ruszyła w ich kierunku. Gdy wypłynęła na powierzchnię, ostatni z nurków zaczynał się zanurzać. Przekonana, że spędzą pod wodą jakiś czas, popłynęła w stronę mola, kiedy jednak się obejrzała, ze zdumieniem stwierdziła, że cała czwórka wypłynęła w pobliżu brzegu. Czekali w wodzie, w znajomej pozie wyglądając jak foki. Nagle jeden z nich zaczął szybko płynąć w stronę nadciągającej fali i wspiął się na deskę. Surfingowcy! Zafascynowana patrzyła, jak zgodnie płyną zygzakami po wewnętrznym zgięciu fali. Roześmiani przewrócili się i ruszyli w stronę mola. Nagle jeden z nich coś krzyknął i pokazał na nią.

Olivia zanurkowała na głębokość jakichś dwóch metrów i zaczęła płynąć w kierunku mola. Płuca jej rozrywało, ale płynęła dalej, póki nie dotarła na drugą stronę mola, gdzie wyskoczyła na powierzchnię, łapczywie wdychając powietrze. Surfingowców nigdzie nie było widać. Znowu zanurkowała i popłynęła w stronę ośrodka, aż woda stała się spokojniejsza, ciepła i niebieska, a ona znajdowała się nad piaszczystym dnem osłoniętej przed wiatrem zatoki.

Z ulgą wypłynęła na powierzchnię i położyła się na plecach, próbując wyrównać oddech. Kawałek dalej zauważyła tratwę. Zbliżyła się ku niej powoli, wdrapała na górę i opadła na pokrywającą ją sztuczną trawę.

Tratwa była cudowna. Pokrywająca ją sztuczna trawa miała niebieski kolor – identyczny z tą, która okalała basen w Standard Hotel w Los Angeles. Olivia wyciągnęła się na całą długość i czując, jak oddech jej się uspokaja, zapatrzyła się na niebo, gdzie już pojawił się księżyc. Odprężyła się, z rozkoszą wystawiając skórę na działanie słońca. Tratwa delikatnie kołysała się na falach, a woda cicho chlupotała o jej krawędzie.

Z tego cudownego stanu błogiego spokoju Olivia została wyrwana nad wyraz brutalnie. Jakaś ręka z potężną siłą zatkała jej usta. Instynktownie wyciągnęła ukrytą w bikini szpilkę do kapelusza i bez chwili wahania wbiła w krępujące ją ramię, które podskoczyło gwałtownie i zwolniło uścisk na tyle, by udało jej się oswobodzić.

– Nie ruszaj się – rozkazał znajomy głos.

– Morton, co ci odbiło? Oglądasz za dużo filmów akcji?

Obróciła się i po raz pierwszy w całym swoim życiu spojrzała prosto w wylot lufy pistoletu. Doprawdy, uczucie było niesamowite. Zawsze się zastanawiała, jak to jest, a teraz, gdy działo się to naprawdę, wydało jej się dziwnie nierealne. „Zupełnie jak w filmie”, przemknęło jej przez myśl. Jakby patrzyła na przepiękny widok i myślała, że wygląda jak zwykła pocztówka.

– Co było w tej igle?

Szare oczy spoglądały z lodowatą wściekłością. Przytrzymywał się tratwy jedną ręką, drugą wciąż mierząc do niej z broni.

– To coś w życiu nie wystrzeli – zauważyła. – Było pod wodą.

– Połóż się na brzuchu. Tak jest. A teraz – nachylił się ku niej – gadaj, co było w tej cholernej strzykawce?

Bał się. Widziała to w jego oczach.

– Morton – powiedziała zdecydowanym tonem. – To zwykła szpilka do kapelusza. Podróżuję sama. A ty mnie przestraszyłeś. A teraz przerażasz mnie jeszcze bardziej. Odłóż broń.

– Oddaj mi tę szpilkę.

– Nie. Oddaj mi broń.

Bezceremonialnie wepchnął jej lufę w kark, drugą ręką chwytając szpilkę.

– Zachowujesz się co najmniej niegrzecznie. Dobrze wiesz, że mogę po prostu wstać i zacząć krzyczeć.

– Nie zdążyłabyś nawet miauknąć. I nigdy by cię nie znaleźli. Co to, kurwa, ma być?! – spytał, przyglądając się szpilce ze zdumieniem.

– Szpilka do kapelusza. Moja matka zawsze ją przy sobie nosiła, żeby odstraszyć ewentualnych napastników.

Mrugając z niedowierzaniem, przez chwilę jeszcze wpatrywał się w szpilkę.

– Szpilka do kapelusza – zaśmiał się w końcu. – Coś niesamowitego.

– Założę się, że teraz żałujesz, że w ogóle wyciągałeś broń, no nie?

Wyraz jego szarych oczu powiedziałjej, że się nie myli. „Ha, ha”, pomyślała sobie.

– Zamknij się i gadaj. Co tu robisz? – spytał groźnie.

– Sama chciałabym to wiedzieć. Porwał mnie Alfonso.

– To wiem. Ale co robisz na Popayan? Dla kogo pracujesz?

– Już ci mówiłam. Jestem dziennikarką, wolnym strzelcem.

– Daruj sobie. Dziennikarka pisząca o modzie, która…

– Ja n i e piszę o modzie.

– O perfumach, nieważne. Na dodatek jesteś też lingwistką?

– W naszym kraju – powiedziała, podnosząc się z oburzeniem – mamy świadomość, jak ważna jest znajomość języków obcych. Zdajemy sobie sprawę, że na świecie żyją również inne narody. I lubimy się z nimi porozumiewać, a nie tylko się na nich wydzierać.

– A cóż to za języki? Jazgotanie? Bełkot? Pierdoły? Język miłości?

Wbrew sobie zaczęła się śmiać.

– Dajże spokój, przestań wymachiwać tą spluwą. Nie wydaje mi się, żeby twój szef szczególnie się ucieszył, kiedy się dowie, że wpychałeś mi do gardła pistolet.

– To akurat najmniejsze z twoich zmartwień.

– Nie mówię o sobie. Co robiłeś w tamtym tunelu?

– Jakim tunelu?

– Och, nie udawaj głupiego. Dlaczego zabiłeś Dwayne'a? Co ci zrobił taki Bogu ducha winien hippis… jak mogłeś?

Spojrzał na nią groźnie.

– Czemu się włóczysz za Feramo?

– A ty? Czemu włóczysz się za mną? Nie najlepiej ci idzie zacieranie śladów. Ta sztuczna broda i wąsy, jakie nosiłeś w Standard! W życiu nie widziałam niczego bardziej obrzydliwego. A skoro chciałeś mi podrzucić do pokoju w Tegucigalpa opakowanie koki, nie powinieneś był pięć minut wcześniej robić do mnie słodkich oczu, po czym zniknąć i po chwili wrócić.

– Zamkniesz się w końcu? Pytałem cię, czemu się włóczysz za Feramo?

– Czyżbyś był zazdrosny?

Parsknął krótkim, pogardliwym śmiechem.

– Zazdrosny? O ciebie?

– Och, najmocniej przepraszam, zapominam się. Po prostu przyszło mi do głowy, że mnie całowałeś, bo ci się podobałam. Zapomniałam, jaki z ciebie dwulicowy, cyniczny, działający na sto frontów drań.

– Musisz wyjechać. Jestem tu, żeby cię ostrzec. To dla ciebie zdecydowanie zbyt głębokie wody.

Popatrzyła na niego.

– Mam nadzieję, że mi wybaczysz, jeśli powiem, że przyganiał kocioł garnkowi.

Potrząsnął głową.

– Tak jak myślałem, w opowiadaniu pierdoł jesteś nadzwyczaj biegła. Posłuchaj. Miła z ciebie angielska dziewczyna. Nie mieszaj się w sprawy, o których nie masz pojęcia. Zabieraj się stąd, i to szybko.

– Niby jak?

– Oliviaaaaa!

Obróciła się, by spojrzeć za siebie. Z płycizny, gdzie woda sięgała mu najwyżej do pasa, wydzierał się do niej Feramo.

– Zaczekaj na mnie! – krzyknął. – Już do ciebie płynę.

Spojrzała na Mortona C, ale zostały po nim tylko bąbelki na powierzchni wody.

Feramo podpłynął do niej z precyzją rekina, tnąc powierzchnię wody potężnymi uderzeniami ramion, i bez trudu wskoczył na tratwę. Był opalony i zbudowany jak młody bóg – gładka oliwkowa skóra i doskonałe rysy wyglądały bosko na tle błękitnej wody. „O mój Boże, prawdziwy urodzaj na facetów”, pomyślała. Żałowała, że Morton umknął; mogłaby mieć ich obu na tratwie – jeden ciemny, drugi jasny, obaj niezwykle przystojni – i wybrać sobie ładniejszego.

– Olivio, wyglądasz cudownie – rzekł z przekonaniem Feramo. – Po prostu cudownie.

Najwyraźniej i jej służyło błękitne tło wody.