– Doskonale. Jak mus, to mus. Następne, Dodd. A niech mnie, cóż my tu mamy?
Olivia miała ochotę trzasnąć głową w znajdujące się przed nią biurko. Co ona sobie wyobrażała? Następne zdjęcie ukazywało zbliżenie czarnego gumowego V z zamkami błyskawicznymi po obu stronach. Wyłaniał się z niego opalony na brąz, płaski i twardy jak skała brzuch.
– Ojej. Chyba nie najlepsze te zdjęcia – jęknęła Olivia, zdając sobie sprawę, że tym razem ma przed sobą zbliżenie krocza Mortona C.
– Nie ująłbym tego w ten sposób, moja droga – mruknął Widgett.
– Spróbuj następne. Może wtedy uda mi się ustalić, kto to jest.
Z ciężkim westchnieniem technik przeszedł do kolejnego zdjęcia. Ono również przedstawiało Mortona C, tym razem od tyłu, z pianką do nurkowania naciągniętą tylko do pasa, przez co każdy mógł podziwiać jego idealny tors i bary. Morton C spoglądał przez ramię, w pozie panienek z plakatów z lat pięćdziesiątych.
– Nad wyraz ponętny – zauważył Widgett.
– On wcale nie jest ponętny – zezłościła się upokorzona. – To ten facet, o którym panu mówiłam. Ten, który celował do mnie z pistoletu. Prawdziwa menda.
Widgett wykrzywił usta, wyraźnie rozbawiony.
– Ooch! Menda? To ten, który według nas pracuje dla Monsieur Feramo, czy tak? Tylko jako kto? Alfons? Kochanek?
– Według mnie Feramo przyjął go stosunkowo niedawno jako instruktora nurkowania dla gwiazdek. Jeśli mam być szczera, uważam, że grał na wszystkich frontach. Najpierw udawał, że jest jednym z nurków. W barze i na łodzi gadał ze wszystkimi. Po prostu wszystkich wykorzystywał.
Widgett nachylił się do przodu i z uniesionymi po szelmowsku brwiami wyszeptał:
– Miałaś go?
– Nie, nie miałam – wysyczała Olivia, z wściekłością wpatrując się w ekran. Najbardziej denerwowało ją, że Morton C prezentował się naprawdę niezwykle atrakcyjnie. Miał ten niebezpieczny, skupiony wyraz twarzy, który od razu przykuł jej uwagę, jeszcze w Hondurasie.
– Szkoda. Wygląda na interesującego faceta.
– To płytka, podstępna menda. Niewiele lepszy od zwykłej prostytutki.
Z tyłu pokoju dobiegło lekkie kaszlnięcie. Profesor Widgett ostentacyjnie przyglądał się swoim paznokciom, gdy z jednej z komputerowych kabinek wyłoniła się postać. Postać znajoma, choć w nieznajomych ubraniach – w ciemnym garniturze, koszuli i z poluzowanym pod szyją krawatem. Krótko ścięte włosy nie były już utlenione. Widgett obejrzał się.
– Mówi, że jesteś „niewiele lepszy od zwykłej prostytutki”.
– Tak jest, proszę pana – powiedział Morton C.
– Czym to ona cię dźgnęła?
– Szpilką do kapelusza, proszę pana – odparł oschle Morton C, wychodząc z kabiny.
Widgett wyprostował się i wstał.
– Panno Joules, pozwoli pani sobie przedstawić Scotta Ridia z CIA, dawniej ze Specjalnych Służb Morskich, i jedną z najjaśniejszych gwiazd w Instytucie Technologii w Massachusetts. – Przesadnie wymawiał wszystkie „ts” i „ss”, jakby był Lawrence'em Olivięrem na scenie. – Będzie stał u steru naszej obecnej operacji. Mimo iż był odrobinę za panią w namierzaniu naszego celu.
– Witam w drużynie – powiedział Scott Rich i trochę nerwowo skinął Olivii głową.
– Witam w drużynie?! – krzyknęła. – Jak śmiesz?!
– Słucham?
– Nie udawaj głupka. Dobrze słyszałeś.
– Wybacz – zwrócił się Widgett do technika komputerowego. – Może być trochę niemiło.
– Co tam robiłeś?
– Prowadziłem inwigilację – powiedział Morton C łamane przez Scott Rich z CIA.
– To wiem. Pytam, co robiłeś? Skoro pracowałeś dla CIA, dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Może powinnaś się była domyślić.
– Myślałam, że pracujesz dla Feramo.
– I vice versa – odparł Scott Rich.
– Co to… czyżbyś sugerował…? Jak śmiesz?!
– Nie chciałbym być złośliwy… – mruknął Widgett do technika, jak gdyby byli na spotkaniu kółka krawieckiego. – Ale czy nie nazwała go przed chwilą zwykłą prostytutką?
– Gdybym ci powiedział, mogłabyś powiedzieć jemu.
– Gdybyś mi powiedział, moglibyśmy razem dojść do tego, co on naprawdę robi. Zostałabym.
– Zgadzam się z nią – rzekł Widgett do technika, wciąż tym samym plotkarskim tonem. – Trudno pojąć, czemu tak szybko starał się ją stamtąd wydostać. Czyżby kierowała nim jakaś nie najlepiej pojęta rycerskość?
– Rycerskość? Rycerskość? – Olivia wściekła się już nie na żarty. – Wykorzystywałeś mnie od chwili, kiedy tylko mnie zobaczyłeś.
– Gdybym naprawdę chciał cię wykorzystać, zrobiłbym wszystko, żebyś została.
– Wykorzystałbyś mnie jeszcze przedtem, gdybym ci pozwoliła, i doskonale wiesz, o czym teraz mówię.
– Dobrze już, dobrze, wystarczy tego – przerwał im Widgett tonem nieznoszącym sprzeciwu. Błysk zimnej obojętności zdradził jej, że niejeden trudny rozkaz przyszło mu w przeszłości wydać. – Dogadajcie się, a ja czekam na was oboje na schodach przed domem. Znajdźcie sobie w składziku kalosze i płaszcze.
– Po co? – zdziwił się Scott Rich.
– Bo pogoda niezbyt sprzyja, żebyś włóczył się po lesie wystrojony jak kelner, nie uważasz?
Przed drzwiami pokoju operacyjnego czekała na nich gospodyni. Poprowadziła ich na dół ciemnymi, wykładanymi drewnem schodami, przez pomieszczenia kuchenne pełne wyszorowanych do czysta drewnianych stołów, gorących rur i zapachów pieczonego ciasta. W ciepłym składziku, wyłożonym białą boazerią, na hakach, półkach i wieszakach znajdowały się przeróżne buty, szale, skarpety i płaszcze, wszystkie w idealnym porządku. Był to widok miły i kojący, lecz nie do końca.
– Dlaczego zabiłeś Dwayne'a? – zasyczała Olivia, wkładając grube skarpety i zielone kalosze.
– O czym ty mówisz? – spytał Scott Rich, wciągając przez głowę czarny sweter. – Ja nie zabiłem Dwayne'a. Jezu!
– Nie udawaj, że to był rekin – powiedziała, wkładając gruby pulower.
– Jeśli chcesz znać prawdę, oto kilka smakowitych szczegółów: Dwayne sam zszedł za nurkami Feramo. Pod wodą wdał się z nimi w bijatykę. Ktoś wyciągnął nóż. Nadpływały rekiny. Ludzie Feramo wciągnęli go na swoją łódź. Płynąłem za nimi, nie zbliżając się zanadto. Następne, co zobaczyłem, to spadające z łodzi kawałki Dwayne'a, z czego postanowił skorzystać każdy drapieżnik po tej stronie Tobago. A tak przy okazji, to nałożyłaś sweter na lewą stronę i tyłem do przodu.
Niepewnie spojrzała w dół, po czym zdjęła sweter i włożyła go na powrót, tym razem już jak należy.
– To ty podrzuciłeś paczkę kokainy do mojego pokoju w Tegucigalpa, prawda? – spytała, gdy Scott otworzył drzwi, by ją przepuścić.
– Nie – powiedział.
– Nie kłam.
Wyglądał jak wiejski dziedzic. Uświadomiła sobie, że ona prawdopodobnie wygląda jak małżonka wiejskiego dziedzica. Zadrżała, gdy uderzył ją podmuch zimnego powietrza.
Skręcili za róg i piękna bryła domu ukazała im się w całej krasie: elżbietański dwór z wysokimi kwadratowymi kominami i wielodzielnymi oknami, w idealnych proporcjach zbudowany z pięknego kamienia z Cotswold.
– Nie podrzuciłem ci koki do pokoju.
– W takim razie kto? – spytała. – I co robiłeś w tunelu? Nieomal mnie zabiłeś.
– Zabiłem cię? – powtórzył za nią Scott Rich.
Na stopniach czekał Widgett. Kiedy ich ujrzał, ruszył na spotkanie przez trawnik, w rozwianym płaszczu i szaliku.
– Uratowałem ci w tym tunelu życie. Dałem ci swoje powietrze. Zachowaliście się jak idioci, schodząc na dół bez postawienia bojki.
– Wielki Boże. A wy wciąż się kłócicie? – spytał Widgett, gdy się do siebie zbliżyli. – Chodźcie, pójdziemy do lasu. Olivio, po powrocie do domu poproszę cię, żebyś podpisała zobowiązanie dochowania tajemnicy państwowej, dobrze?
– Tak jest, proszę pana – wydukała Olivia, nie posiadając się z podekscytowania. – Bezzwłocznie.
– Otóż to, tak sobie właśnie pomyślałem, że to ci się spodoba – powiedział Widgett. – Wszystko, co tu usłyszysz, nie ma prawa wyjść na zewnątrz. Zrozumiano? Albo trafisz do Tower.
Był rześki zimowy dzień, a powietrze przepełniały zapachy typowe dla angielskiej wsi – głównie nawozu. Olivia szła leśną ścieżką w ślad za dwoma szpiegami i wdychając woń wilgotnego lasu i gnijącej grzybni, z radością właziła w każdą napotkaną kałużę. Zdążyła już zapomnieć, jak miło się wędruje, gdy przed chłodem chroni nas ciepłe ubranie. Zauważyła zamontowaną na drzewie kamerę, po chwili drugą, aż wreszcie przez zasnuty mgłą las zamajaczyło jej wysokie ogrodzenie, od góry dodatkowo zabezpieczone czterema zwojami kolczastego drutu, a za nim żołnierz w maskującym mundurze. Scott Rich zatrzymał się i odwrócił w jej stronę.
– Z prawdziwą przykrością ośmielamy się przeszkodzić ci w twoich rozmyślaniach – powiedział. – Ale czy istnieje szansa, że przyłączysz się do naszej rozmowy, czy wolisz raczej chlapać się w błocie?
– Przecież i tak nic nie słyszę. Idziecie przodem, a ja muszę was gonić.
– Wielki Boże, to się staje nie do zniesienia – rzekł, odwracając się Widgett. – Zupełnie jak wstęp do kiepskiej komedii romantycznej.
W zimnym powietrzu twarz Widgetta wyglądała jeszcze bardziej niesamowicie. Przez jego skórę przeświecały czerwone żyły, a pod oczami pojawiły się sine podkówki. Wyglądał, jakby faktycznie już nie żył – chodzące zwłoki.
– Pojawiają się dwa kluczowe pytania – powiedział Scott Rich, nie zwracając na niego uwagi. – Po pierwsze: co oni planują? Z tego, co donosi wywiad, wynika, że…
– Boże, wywiad donosi. Nie znoszę tego powiedzenia – zdenerwował się Widgett. – Wywiad donosi. Wywiad donosi. Zacofany wywiad. Potrzebujemy więcej ludzi w terenie. Istot ludzkich, po ludzku reagujących na inne istoty ludzkie.
– Z danych zebranych przez wywiad niezbicie wynika, że atakami zagrożone są Londyn i Los Angeles.
– Podobnie jak Sydney, Nowy Jork, Barcelona, Singapur, San Francisco, Bilbao, Bogota, Bolton, Bognor i wszystkie miejsca, do których ludzie wysyłają e-maile – mruknął Widgett.
"Rozbuchana Wyobraźnia Olivii Joules" отзывы
Отзывы читателей о книге "Rozbuchana Wyobraźnia Olivii Joules". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Rozbuchana Wyobraźnia Olivii Joules" друзьям в соцсетях.