– A teraz nadeszła pora, byś udzieliła nam niezbędnych informacji.

Feramo przez długi czas wlókł za sobą Olivię niskim, wąskim tunelem, przyświecając sobie pochodnią. Ilekroć się potykała, szarpał za sznur, jak gdyby prowadził osła. Starała się patrzeć na wszystko z boku, by możliwie jak najwięcej zaobserwować. Próbowała przypomnieć sobie, czego nauczyli ją podczas szkolenia w posiadłości, lecz pamiętała jedynie, jak Suraya złośliwie uczyła ją szpiegowskich sztuczek – sztuki zatapiania, chowania filmów w toaletowych rezerwuarach, zamiany teczek z obcymi, dawania tajemnych sygnałów poprzez zostawianie uchylonego okna i wystawianie w nim doniczki z kwiatami. Musiała mieć niezłą zabawę. Olivia postanowiła, że lepiej będzie, jeśli skupi się na przypomnieniu sobie życiowych zasad.

„Nigdy nie jest ani tak dobrze, ani tak źle, jak się wydaje. Poszukaj jasnych stron, a jeśli to nie skutkuje, poszukaj stron zabawnych”. Przypomniała sobie, jak wmawiała Scottowi Richowi, że jest sokołem Feramo, i wyobraziła sobie, jaką miałby rozbawioną minę, gdyby mógł ją teraz zobaczyć: Olivia – muł albo raczej koza na uwięzi. Wciąż jeszcze miała szansę. W końcu póki co żyła. Feramo był niezrównoważonym świrem, dlatego też w każdej chwili może mu się odmienić. Gdyby chciał ją zabić, zrobiłby to w jaskini. „Może mnie pierwszej uda się go załatwić”, pomyślała, gdy po raz kolejny szarpnął za sznur. Przecież miała jeszcze mnóstwo broni ukrytej w staniku.

W następnej chwili wyrżnęła głową w skałę. Feramo zaklął i pociągnął za sznur. Tunel gwałtownie skręcił. Zrobiło się jaśniej, powietrze zdecydowanie się zmieniło i… i… poczuła zapach morza! Po chwili ujrzała, jak tunel rozszerza się, tworząc kolejną jaskinię. Znajdowały się w niej porządnie zawieszone na hakach akwalungi, pianki, kamizelki wypornościowe.


*

Na pokładzie USS Ardeche Scott Rich wpatrywał się w ekran radaru, na którym widać było zbliżającą się łódź motorową.

– Rich? – rozległ się w głośniku głos Litvaka. – Dostałem twoją wiadomość. Co się stało?

– Trzydzieści kilometrów na zachód od Suakin znaleźli GPS. I bardzo przyjaźnie nastawionego Raszida, który twierdzi, że za pięćdziesiąt milionów konno doprowadzi ich do Olivii.

– Za pięćdziesiąt milionów?

– Ona jest z Feramo. Potwierdziłem to. I wchodzę do akcji.

– Musisz zostać na Ardeche. Dowodzisz akcją wywiadowczą.

– Otóż to. Dowodzę akcją wywiadowczą. Potrzebujemy w terenie ludzi. Dlatego wchodzę.

– Wiedziałem, że w końcu przyznasz mi rację – rozległ się głos Widgetta.

– Zamknij się – burknął Scott Rich. – Podobno miałeś spać.

Feramo wraz z uwiązaną, pozbawioną dostępu powietrza Olivia płynął na głębokości siedmiu metrów pod wodą. Przypomniały jej się krokodyle, które wciągają swoje ofiary pod wodę i wypływają z nimi dopiero wtedy, gdy są gotowe je pożreć. Od czasu do czasu, wedle własnego widzimisię, Feramo pozwalał jej zaczerpnąć powietrza z zapasowego automatu. Prawdziwe szaleństwo, ale lepsze niż nic. Całą siłę woli skupiła na kontroli oddechu i wypuszczała powietrze powolutku, nie zatrzymując go w płucach. Dzięki temu jej umysł rozjaśnił się na tyle, że nie wpadła panikę. Pozwoliła sobie nawet przez chwilę podziwiać otaczające ją piękno. Feramo mówił prawdę. To najpiękniejszy podwodny krajobraz, jaki zdarzyło jej się kiedykolwiek widzieć. Woda była błękitna i krystalicznie czysta, a widzialność wręcz oszałamiająca. Nawet na tej głębokości skały były czerwone, a gdy patrzyła w głąb morza, widziała wyrastające z otchłani, porośnięte koralowcami pinakle.

Zauważyła, że Feramo jej się przygląda, i uśmiechnęła się, łącząc w kółeczko kciuk i palec wskazujący, by dać wyraz swemu zachwytowi. W jego spojrzeniu błysnęła życzliwość i podał jej zapasowy automat, by mogła odetchnąć. Popłynęli dalej wzdłuż skały, oddychając wspólnym powietrzem, jak para idealnych kochanków. „Może jeszcze wszystko jakoś się ułoży”, pomyślała. „Może uda mi się go przekonać”.

Z brzegu wyrastał potężny skalny cokół, wsparty na niskiej, wąskiej skale, omywanej przez prąd. Feramo dał jej znak, żeby przepłynęła pod skałą. Trochę się bała – pomiędzy skałą a dnem morskim było niewiele ponad metr przerwy. Feramo wysforował się przed nią, wyrwał jej zapasowy automat i nagle stanął na dnie. Odniosła wrażenie, że od pasa w górę wtopił się w skałę. Spojrzała w górę i aż ją zamurowało. Ponad nią otwierał się prostokąt wiodący do białego, zalanego elektrycznym światłem pomieszczenia.

Feramo wspinał się już do pokoju. Olivia płetwami wymacała dno i stanęła prosto, wynurzając się nad powierzchnię. Ściągnęła maskę, strząsnęła z włosów wodę i z rozkoszą nareszcie oddychała normalnie.

Zobaczyła młodego Araba w kąpielówkach, którego pamiętała z Isla Bonita. Wziął od Feramo sprzęt i podał im ręczniki.

– Coś niesamowitego – powiedziała. – Gdzie my jesteśmy?

Feramo uśmiechnął się z dumą.

– Ciśnienie powietrza utrzymywane jest na tym samym poziomie co ciśnienie wody, dlatego też woda nigdy nie podniesie się wyżej. Jesteśmy całkowicie bezpieczni.

„I w każdej chwili możemy stąd uciec”, pomyślała, przechodząc za nim przez rozsuwane drzwi z litej stali, otwierane kodem, potem przez jeszcze jedne, za którymi znajdowało się pomieszczenie z prysznicami. Zostawił ją samą, by mogła się wykąpać, polecając, by przebrała się w białą galabiję, którą znajdzie w środku.


*

Czekał na nią na zewnątrz. Minę znowu miał rozwścieczoną.

– A teraz, Olivio, zostawię cię na jakiś czas. Moi ludzie chcą ci zadać kilka pytań. Radzę ci, żebyś bez oporu opowiedziała im wszystko, co będą chcieli wiedzieć. A potem przyprowadzą cię do mnie, byśmy mogli się pożegnać.

– Pożegnać? – zdziwiła się. – Czyżbym się dokądś wybierała?

– Zdradziłaś mnie, saqr - odparł, nie patrząc na nią. – I dlatego musimy się pożegnać.

53

Olivia ocknęła się jakby z bardzo długiego snu. W pierwszej chwili, kiedy wciąż jeszcze była zamroczona, czuła się nie najgorzej, lecz w miarę jak powracała jej świadomość, zaczęła też odzyskiwać czucie. Poparzenia na rękach piekły ją niemiłosiernie, bolały ją też plecy. Głowę miała osłoniętą workiem pachnącym farmą i sianem, co przynosiło jej dziwne ukojenie. Ręce miała skrępowane, ale hej! – w kwiatuszku na zapięciu stanika wciąż tkwiła ukryta miniaturowa okrągła piła.

Kilka razy spróbowała sięgnąć do stanika zębami, zdając sobie sprawę, jak komiczny widok musiała przedstawiać. Stwór w białej szacie, z workiem na głowie, usiłujący pożreć własny biust. Pomysł nie okazał się najlepszy, więc zrezygnowała i przemieściła się, plecami wspierając się o ścianę. Gdzieś blisko słyszała głosy i szum tłoczonego pod ciśnieniem powietrza. Natężyła słuch i zrozumiała, że głosy mówią po arabsku.

„Wywinę się z tego”, powiedziała do siebie. „Przeżyję”. Doszła do wniosku, że musi przegryźć worek, zassała więc powietrze, by wciągnąć go do ust. Ani się obejrzała, jak zdołała zrobić w nim niewielką dziurkę. Najpierw za pomocą języka i zębów, a potem jeszcze nosa, stopniowo powiększyła otwór na tyle, że mogła już co nieco widzieć. Rozległy się kroki. Błyskawicznie rzuciła się na ziemię, przywierając do niej twarzą, by ukryć wygryzioną dziurę. Ktoś podszedł do niej, po chwili jednak się oddalił.

„Muszę jakoś sięgnąć do stanika”, pomyślała. „Muszę się do, niego dostać”. W dalszym ciągu wgryzała się w worek, wypluwając nitki i słomę. Schyliła głowę i tak długo manewrowała, aż dziura znalazła się na wysokości jej oczu. Bingo! Widziała! W ostatniej chwili zdołała się opanować, żeby nie wrzasnąć: „Tak jeeeest! Tak jeeeest!”

Znajdowała się w wykutym w skale korytarzu, oświetlonym fluorescencyjnymi lampami. Ściany pokryte były arabskimi napisami, zauważyła też zachodni kalendarz, nie wiadomo dlaczego ze zdjęciem traktora. Jedna z dat zakreślona była na czerwono. Głosy było słychać w dalszym ciągu – dochodziły zza zasłony, która wisiała w łukowatym przejściu po lewej stronie. Coś wrzynało jej się w plecy. Przekręciła się. Z cienkiej metalowej rurki biegnącej w dół skalnej ściany wystawał zawór. Zajrzała pod szatę, na stanik – zapinał się z przodu, co powinno ułatwić jej sprawę.

Powolutku, najciszej jak umiała, usadowiła się przodem do zaworu i zahaczając o niego worek, szarpnęła. Otwór powiększył się, odsłaniając znaczną część twarzy. Znowu zmieniła pozycję, przywarła zapięciem stanika do zaworu i nacisnęła. Bez skutku. Ponowiła próbę kilkakrotnie, wreszcie ścisnęła ramiona i piersi, by stanik nieco się poluzował, i pchnęła ponownie. Zapięcie puściło. Co za szczęście, że uzbrojenie ukryte w staniku nie wbiło jej się w ciało. Zaczepiła jedną z miseczek o zawór, unosząc ją do góry, i zaledwie po trzech próbach udało jej się złapać w zęby czarną koronkę.

Olivia była niewiarygodnie wręcz z siebie zadowolona, tak zadowolona, że aż się uśmiechnęła i koronka wyślizgnęła się jej z ust. Zapominając o ostrożności, obróciła się zbyt szybko i jednym sandałem zaszurała o podłogę. Głosy w sąsiednim pomieszczeniu umilkły. Zamarła, z czarną miseczką stanika w zębach, jak pies z gazetą w pysku. Ciężkie kroki zaczęły zbliżać się w jej kierunku. Potrząsnęła głową by worek z powrotem opadł jej na twarz, i położyła się. Kroki było słychać całkiem blisko. Jakaś stopa dźgnęła ją pod żebro. Olivia zadrżała i poruszyła lekko głową, co – miała nadzieję – wyglądało naturalnie. Kroki się oddaliły. Leżała bez ruchu, póki głosy nie rozbrzmiały na nowo.

Miseczka stanika była odwrócona na lewą stronę, a ona wciąż trzymała ją w zębach. Pomału wyciągnęła ją spod galabiji i – wciąż za pomocą zębów – tak przekręciła, by zawisła na zaworze. Było jej koszmarnie niewygodnie, ale jakoś zdołała odwrócić się tyłem i przyłożyć krępujący jej ręce sznur do piły. Szło jej koszmarnie ciężko i mozolnie. W pewnym momencie przeżyła horror, gdy stanik ześlizgnął się z zaworu i musiała zacząć wszystko od początku. W końcu jednak miniaturowa piłka uporała się ze sznurem tak, że Olivia mogła oswobodzić ręce i zdjąć więzy z nóg.