Dzisiejszego wieczoru postanowiła wyglądać atrakcyjnie, lecz niezbyt wyzywająco, by nie urazić przypuszczalnej muzułmańskiej wrażliwości (trudna sprawa), włożyć buty, w których dałoby się chodzić lub przynajmniej stać bez groźby nabawienia się odcisków. W przywiezionej ze sobą garderobie miała uniform przykuwający uwagę (markowe obcisłe ciuszki, eleganckie pantofle na wysokim obcasie, w których chodzić się dawało, choć wędrówki po schodach sprawiały sporo trudności, odpowiednio dużo wytwornej biżuterii, zdolnej przyćmić niejedną podróbkę); nie zapomniała też o zwykłym wyposażeniu: piórze strzelającym pieprzem, lunetce, szpilce do kapelusza (należącej niegdyś do jej matki, której używała jako broni przeciwko potencjalnym napastnikom) i, rzecz jasna, zestawie umożliwiającym przetrwanie.

Po kilku zaledwie próbach zdecydowała się na będące źródłem nieustającej radości sandałki od Gucciego, prostą, jasną, wciąganą przez głowę sukienkę i szal na ramiona od Pucciego. Zastanawiała się nad nakryciem głowy, doszła jednak do wniosku, że chyba zaczyna ją trochę ponosić. Odbiciu w lustrze posłała dodający otuchy uśmiech w stylu cheerleaderek i zadzwoniła po taksówkę. W ostatniej chwili upchnęła do torebeczki od Louisa Vuittona szpilkę do kapelusza, rozpylacz pieprzu i zestaw umożliwiający przetrwanie. Dołożyła też – tak na wszelki wypadek – swój miniaturowy notes z adresami. Pokaże temu Barry'emu.

Tuż przed wyjściem włączyła CNN, by sprawdzić, czy wydarzyło się coś ciekawego. Pokazywali właśnie relację ze znalezienia w jakiejś szkole kapsuły czasu sprzed pięćdziesięciu lat.

– Wiadomość z przeszłości – dramatyczna pauza – od tych, którzy w niej mieszkali – zakończył sentencjonalnie prezenter.

Olivia roześmiała się. Uwielbiała stosowaną przez CNN frazeologię „zgadnij-co-to”: „Jest wysoki, ma wąsy i chce otruć świat: Saddam Husajn!” „Jest mokre, przezroczyste, bez niej umrzesz: wooooda!” Nagle dojrzała tekst biegnący na dole ekranu; obok „Jankesi 11; Czerwone Skarpety 6” pojawiła się informacja: „Osama Bin Laden widziany w południowym Jemenie. Według naszych źródeł jego tożsamość została całkowicie potwierdzona”.

Gapiła się w telewizor, mrugając z niedowierzaniem.

– Och – westchnęła w końcu. – Ojej. Chociaż może to i dobrze.

7

Kiedy Olivia dotarła do domu, w którym mieścił się apartament Ferramo, poczuła się jeszcze bardziej głupio, okazało się bowiem, że znowu dała upust swej nieco zbyt wybujałej wyobraźni. Jadąc na przyjęcie, spodziewała się czegoś pomiędzy zdecydowanie zbyt drogim hotelem w Knightsbridge a wnętrzami, które z takim upodobaniem prezentował Saddam Husajn w swoich pierwszych programach promocyjnych: dywanów od ściany do ściany, kwadratowych beżowych kanap, kompozycji kwiatowych na tle długich tkanych zasłon, złoconych powyginanych krzeseł i kulistych lamp. W jej rozgorączkowanym umyśle Ferramo wyhodował sobie brodę, nałożył turban i powłóczystą szatę oraz uzbroił się w kałasznikowa. Oczekiwała słodkich zapachów piżma i perfum rodem ze Środkowego Wschodu, tureckich (nie wiadomo dlaczego) rozkoszy oraz gospodarza siedzącego ze skrzyżowanymi nogami na modlitewnym dywaniku obok jednej z kulistych lamp.

Dom jednak okazał się budynkiem ultranowoczesnym, zaprojektowanym w stylu skrajnie minimalistycznym, z ukłonem jedynie w stronę nastrojów marynistycznych – wszystko było w bieli lub błękicie z akcentami przywodzącymi na myśl bulaje, tzn. okrągłymi. Żadnych kulistych lamp czy powyginanych krzeseł. Apartament Pierre'a Ferramo zajmował całe dziewiętnaste i dwudzieste piętro. Gdy Olivia wyszła z windy z białego metalu, oniemiała na widok tego, co pojawiło się przed nią.

Dwudzieste piętro zostało zamienione w jeden ogromny pokój o przeszklonych ścianach, z którego wychodziło się na taras z widokiem na morze. Przez całą jego długość ciągnął się podświetlony – w kolorze jaskrawego błękitu benzyny – basen. Z drugiego końca pokoju, także przez szklaną ścianę, podziwiać można było słońce, w spektakularnych rozbłyskach pomarańczowo-różowych świateł zachodzące za horyzontem Miami.

Ferramo zajmował miejsce u szczytu stołu, przy którym toczyła się gra w karty, a z jego ciemnej, pełnej elegancji sylwetki emanowała namacalna wręcz siła przyciągania i potęga władzy. Za nim stała wysoka hinduska modelka i niczym prawnie poślubiona małżonka jedną ręką wspierała się na jego ramieniu. Jej długie czarne włosy wspaniałą lśniącą falą odcinały się od śnieżnej bieli sukni, a cały efekt potęgowała oszałamiająca biżuteria z brylantów.

Olivia odwróciła wzrok zawstydzona, przestraszona, iż Ferramo w jakiś sposób wie, co za szalone myśli roją się jej w głowie. Wyglądał jak bystry, dystyngowany biznesmen: człowiek bogaty, bez wątpienia posiadający władzę, ale z całą pewnością nie terrorysta. Dzięki Bogu, że nie wygadała się przed Barrym.

– Pani nazwisko? – zwrócił się do niej pilnujący wejścia chłopak z listą gości.

– Olivia Joules – przedstawiła się, dusząc w zarodku chęć przeproszenia go tak generalnie za wszystko.

– A tak, proszę za mną.

Młodzieniec poprowadził ją do dzierżącego tacę kelnera. Olivia starannie wybrała szklankę z wodą mineralną – nie pora dziś na żadne pijackie wygłupy – i rozejrzała się po pokoju, powtarzając w myślach: „Nikt o tobie nie myśli; wszyscy myślą wyłącznie o sobie, tak samo jak ty”.

Dwie młode dziewczyny w podkoszulkach i obcisłych dżinsach, z talią wręcz nieprzyzwoicie obniżoną, wymieniały złożone w powietrzu pocałunki. Rozpoznała w nich panienki, które poprzedniego wieczoru wygięte w literę S pozowały na czerwonym dywanie.

– O. Mój. Boże. – Jedna z dziewcząt gwałtownie uniosła dłoń do ust. – Mam taki podkoszulek.

– Chyba żartujesz.

– Dokładnie taki sam podkoszulek.

– Gdzie go kupiłaś?

– W Gapie.

– Ja też! Kupiłam go w Gapie.

– O. Mój. Boże.

Obie spoglądały na siebie, porażone tym magicznym wręcz zbiegiem okoliczności. Olivia była przekonana, że zanim któraś z nich się załamie, potrafi pomóc im przebrnąć przez tę niezwykle trudną sytuację. Wolno ruszyła w ich stronę.

– Cześć. Skąd się znacie? – zagaiła z przyjacielskim uśmiechem, walcząc z uczuciem, iż jest najbardziej nielubianą dziewczynką na podwórku. Ona także może mieć podkoszulek z Gapa.

– Och, pracujemy obie w… – odezwała się jedna z dziewcząt.

– Jesteśmy aktorkami – nie pozwoliła jej dokończyć koleżanka.

Obie, tak samo jak ich podkoszulki, były przerażająco wręcz do siebie podobne: wielkie biusty, miniaturowe bioderka, długie blond włosy i wydatne, pokryte grubą warstwą błyszczyka usta z kolagenu obwiedzione brązową konturówką. Różnica polegała na tym, że jedna była o wiele ładniejsza od drugiej.

– Aktorkami! Jejku – powiedziała Olivia.

– Ja jestem Demi – przedstawiła się ta mniej ładna. – A to Kimberley. A ty skąd jesteś?

– Z Anglii.

– Anglia. Tam jest Londyn? – zainteresowała się Kimberley. – Chcę pojechać do Londynu.

– Szczęściary z was, że mieszkacie tutaj.

– Nie mieszkamy w Miami, jesteśmy tu tylko przejazdem. Pochodzimy z LA. No, może nie z LA.

– Moja rodzina jest po części włoska, po części rumuńska i po części indiańska, z plemienia Czirokezów – wyjaśniła Kimberley.

– Olivia – przedstawiła się Olivia i wyciągnęła dłoń, czując się do szpiku kości angielska. – Więc jesteście tu przejazdem? W pracy?

– Nie – odparła nonszalancko Kimberley, podciągając dżinsy. – Pierre nas tu sprowadził na promocję.

– Miło z jego strony. Jest wspaniały, prawda?

– Owszem. Ty też jesteś aktorką? – Kimberley nagle stała się podejrzliwa. – Znasz go z Paryża?

– Skąd, nie umiałabym zagrać nawet samej siebie. Poznałam go dopiero wczoraj. Jestem dziennikarką.

– O. Mój. Boże. Z jakiego pisma?

– „Elan”.

– „Elan”. Tego brytyjskiego „Elan”? Powinnaś przyjechać do LA. Zadzwoń do nas. Mogłabyś coś o nas napisać.

– OK – zgodziła się i wyjęła z torebki notes z adresami, pilnując, by nikt nie zauważył zestawu umożliwiającego przetrwanie. – Podajcie mi numer.

Dziewczyny spojrzały na siebie.

– Cóż, w zasadzie w tej chwili nie mamy stałego adresu – powiedziała Demi.

– Ale możesz się z nami skontaktować przez Melissę. No wiesz, tę od PR Pierra.

– Albo możesz zadzwonić do nas do pracy, w Hiltonie.

Kimberley rozwścieczona zmierzyła Demi spojrzeniem.

– Pracujemy tam tylko chwilowo – warknęła. – Musimy coś robić w przerwach między przesłuchaniami i próbami.

– Oczywiście. Który to Hilton?

– Beverly Hilton? – podsunęła ochoczo Demi. – W Santa Monica i Wilshire? Tam, gdzie odbywają się Złote Globy?

W czasie Globów zwykle pracuję w damskiej toalecie. Coś niesamowitego: cztery stanowiska do makijażu, perfumy jakie chcesz. Wszystkie gwiazdy przychodzą poprawić makijaż: Nicole Kidman, Courtney Cox, Jennifer Connelly, każdej można się z bliska przyjrzeć.

„Och, na miłość boską. Osama Bin Laden, faktycznie. Toż to zwykły playboy”.

– Rany. Jaka jest Nicole Kidman? – spytała Olivia.

– O mój Boże – jęknęła tylko Demi, z ręką przytkniętą do serca.

– Tak naprawdę – Kimberley nachyliła się konspiracyjnie – będziemy grać w filmie, którego Pierre jest producentem. Na pewno o tym słyszałaś…

„…i do tego cyniczny playboy, który igra marzeniami niewinnych, młodziutkich niedoszłych gwiazdek”.

– Moje panie, czy mogę wam przeszkodzić?

Olivia odwróciła się. Podszedł do nich niewysoki, smagły mężczyzna w żółtej koszulce polo, spod której wystawały czarne włosy porastające mu pierś. Włosy, podobnie jak te na jego głowie, były skręcone niczym włosy łonowe. Mężczyzna rozsiewał wokół siebie obrzydliwy zapach ciężkich, słodkich perfum. Wyciągnął dłoń do Olivii, wzrokiem taksując jej biust

– Witaj, dziecinko. Alfonso Perez. A ty jesteś…

– Cześć, króliczku. Olivia Joules – odparła, wymownie spuszczając wzrok na jego krocze. – Poznałam Pierre'a Ferramo wczoraj, na promocji Devorée.