– Najwyższy czas, żeby coś dla siebie zrobić – mówię zupełnie poważnie.
– Ale rodzina wyjechała, a ja mam tyle roboty! – Ula patrzy w niebo i też nie jest szczęśliwa.
I wtedy nam wpadł do głowy ten cudowny pomysł. Wszystko idzie lepiej, jeśli się działa razem (nawet seks!). Ustaliłyśmy w mig, że dosyć tego marnowania życia, jest przecież pięknie na świecie, możemy wspólnie zrobić porządki w ogrodzie, Ula da mi trochę roślinek, a ja jej marcinki, jeszcze to i owo można rozsadzić, i na pewno znajdziemy czas na maseczkę, którą Ula się chętnie ze mną podzieli. Że nie ma co tak smęcić i włóczyć się bez sensu wte i wewte – najpierw zrobimy szybciutko porządek u Uli, potem u mnie, potem rozsadzimy roślinki, potem ugotujemy sobie coś zdrowego, potem weźmiemy prysznic, spotkamy się, nałożymy maseczkę i zrobimy sobie damski wieczór.
Rzuciłyśmy się do roboty. Najpierw wyjęłyśmy z ziemi roślinki do przesadzenia. Ula swoje, ja swoje, i odłożyłyśmy do wody. Na pewno się przyjmą, choć mogłyśmy pomyśleć o tym wcześniej. Teraz przystrzyżemy trawkę, zamieciemy tarasiki, przeniesiemy drewno na ognisko w jedno miejsce, wytniemy suche gałązki – przecież to żadna robota. Ach, jaka to przyjemność, wspólnie coś postanowić i wspólnie robić! Przed nami wieczór z maseczką, spokojny, miły, nikt nam nie będzie przeszkadzał, położymy się spać wcześnie, jutro zjemy razem śniadanie o świcie, nie będziemy marnować ani minuty!
Już do dziesiątej wieczorem zrobiłyśmy prawie połowę tego, co zamierzałyśmy. W ogrodzie. Domy nieruszone. Ale przecież mamy rano wstać, więc teraz szybciutko ogarniemy wnętrza i spotykamy się za pół godziny na maseczkę. Za pół godziny jestem przy odkurzaniu dużego pokoju, ale Ula krzyczy przy płocie, że spotkamy się za godzinę, bo ona nie zdąży.
Wtedy Borys zaczyna szczekać, bo Dasza przemknęła między nogami Uli i radośnie skacze przy płocie. Ja łapię Borysa, Ula Daszę i rozstajemy się na następną godzinę. Ostatecznie jest sobota i obiecałyśmy sobie miły wieczór, więc co to za problem. O jedenastej trzydzieści przychodzi Ula, wykąpana, z maseczką i blachą tarty. Ja biegnę pod prysznic. W ciągu następnego kwadransa Ula podgrzewa swoją pyszną tarte, a ja próbuję doszorować się po porządkach. Noc słodka za oknami, okna szeroko otwarte, nareszcie spokój, cisza, a my możemy zająć się sobą. Kiedy zjadłyśmy pyszniutką tartę, przyszedł ten moment, na który czekałyśmy cały dzień. Otwarcia genialnej maseczki, która uczyni z nas kobiety młode, piękne, szczupłe i tak dalej. Kiedy Ula zanurzyła dłoń w maseczce z zamiarem rozprowadzenia jej na twarzy, przypomniałyśmy sobie o wykopanych roślinkach, które do jutra na pewno zmarnieją i które natychmiast trzeba wsadzić do ziemi.
– Stop! – krzyknęłam. – Rozsada!
Ula w mig zrozumiała, co miałam na myśli. Pobiegła do garażu szukać latarki oraz przebrać się. Ja nie musiałam szukać latarki, bo wiem, że jej nie mam, ale wkładam robocze spodnie i biegnę do Uli. Borys razem ze mną, bo furtkę zostawiłam otwartą. Dasza na jego widok zachowuje się dość nieprzyzwoicie i za moment nasze oba psy biegają radośnie to po Uli roślinkach, to po moich. Noc ciemna, latarkę Ula znalazła, ale malutką, nic przy jej świetle nie widać. Idę po świecznik, na cztery świece, wiatru nie ma, a roślinki trzeba posadzić, najwyższy czas. Przychodzę ze świecznikiem, psy radują się sobą. Przysiadamy na tarasie Uli, bo Ula jeszcze nie wie, gdzie chce roślinki posadzić. Ale możemy się również zastanawiać z kieliszkami w ręku, bo to nie jest decyzja, którą podejmuje się ad hoc. Wracam do domu po resztkę wina z niedzieli, bo co tak będziemy się zastanawiać bez wina.
Noc gwiaździsta nad nami.
– Może tam? – Ula wykazuje filozoficzny spokój. – Może tuż przy berberysach? Będą ładnie kontrastować.
– Berberysy urosną – mówię z pewnym znawstwem. – i wtedy ci wyjdzie na ścieżkę.
– Masz rację – Ula jest zgodna. – To może pod dębem?
– Tam jest cień.
– Masz rację – mówi Ula. – To nie wiem gdzie.
Bierzemy świecznik i krążymy po ogrodzie. Przez siatkę przełazi Zaraz i wchodzi do kuchni Uli. Dasza głupieje, bo najpewniej myśli, że to Ojej, tylko cokolwiek innej rasy.
Kiedy już wiemy, gdzie wsadzimy roślinki, okazuje się, że nie wiemy, gdzie zostawiłyśmy łopaty. Szukamy łopat. Znajdujemy motykę i sadzimy roślinki, kopiąc motyką dziury. Potem podlewamy, żeby nam nie zmarniały. Jesteśmy brudne i zadowolone z siebie. Na wschodzie szarzeje. Jesteśmy nie tylko brudne, ale również głodne. Postanawiamy coś przekąsić, zanim udamy się na zasłużony odpoczynek.
Ach, jaka to frajda zjeść śniadanie o świcie! Kiedy świat się zaczyna i ptaki się budzą, i rosa skrzy się w pierwszych promieniach słońca! Siedziałyśmy z Ulą do siódmej, zachwycając się naturą. Potem poszłyśmy spać.
A potem przyjechał mężczyzna mojego życia i spytał, dlaczego marnuję życie w łóżku, skoro jest tak pięknie! I zupełnie nie rozumiem, dlaczego z takimi poglądami też się znalazł w łóżku, i to moim.
Kochana jesteś!
Potem przyjechał Krzyś z dziewczynkami i powiedział Uli, która w koszuli nocnej otwierała im bramę, a była dwunasta, że szkoda, że ona sobie marnuje życie, bo przecież jest tak pięknie. Ja i Adam, trochę niewyspani, ale już odświeżeni, słuchaliśmy tego zza płotu. Trochę mi to poprawiło humor, ale niestety nie na długo. Tosia wygramoliła się z samochodu z wiadrem wczesnych wiśni, a potem zawołała Adama na górę i długo z nim konferowała. Nie wiem, dlaczego oni coś ukrywają przede mną. I co to w ogóle znaczy, żeby przyjaciel matki (nazwijmy rzecz po imieniu, nawet nie jest moim mężem) rozmawiał godzinami z siedemnastoletnią córką tej swojej przyjaciółki. To niezdrowe.
Zeszli na dół po jakichś piętnastu minutach.
– Sama z nią porozmawiaj. – Usłyszałam zupełnie niechcący głos Adaśka ze schodów.
– Ale wstawisz się za mną?
Żeby choć raz Tosia miała taki proszący ton głosu w rozmowie ze mną! Odskoczyłam od schodów i dalej udawałam, że obieram jarzynki.
– Mamo, chcę z tobą porozmawiać – Tosia stanęła w drzwiach i minę miała wyniosłą.
– Wynieś śmieci – powiedziałam.
Tosia westchnęła o wiele za ciężko, jak na lekki czarny worek śmieci, i wyszła go wyrzucić. Adam spojrzał na mnie i podniósł brwi.
– Mogłaś ją potem o to poprosić – powiedział rozsądnie i ciepło, tak że się pewnie zarumieniłam. Z trudem przyzwyczajam się, że chłop też może mieć czasami rację.
– A ty się w ogóle nie wtrącaj – powiedziałam na wszelki wypadek.
I proszę. To zawsze ja jestem ta zła dla Tosi, a Adaś jest ten kochany. Obcy mężczyzna, który nie ma żadnych obowiązków wobec mojej córki, który sobie może na niej ćwiczyć różne socjologiczno- pedagogiczne wygibasy, a sam zostawił swoją biedną byłą żonę ze swoim synem, żeby się z nim męczyła. Taka jest prawda, no cóż.
Trzasnęła pokrywa od śmietnika. Adam wzruszył ramionami, a minę miał zupełnie inną niż rano, kiedy wchodził do mojego łóżka.
– A czy ja się wtrącam?
Tosia stanęła w drzwiach kuchni. To brzmi jak sen pijanego paranoika. “Tosia stanęła w drzwiach kuchni, Tosia stanęła…”
– Mamo?
– Włóż nowy worek do kubła – powiedziałam i zdałam sobie sprawę, że zachowuję się jak idiotka. Jeśli się od razu nie włoży worka do kubła, to tam za chwilę wrzucę obierki od ziemniaków i to ja potem będę miała kłopot. Ale czułam, że robię coś głupiego. Odłożyłam ziemniaki i wytarłam ręce.
– No to chodźmy.
Tosia przewróciła oczami, tylko zabłysnęły białka, i zrobiła minę pod tytułem “O Boże, znowu”. Usiedliśmy wszyscy w dużym pokoju, który wcale nie jest duży. Tosia z Adamem na kanapie, ja na fotelu. Też znaczące.
– Słucham.
– Nie chcę jechać na obóz wędrowny – powiedziała Tosia.
Dzięki ci, Panie! Już widziałam tysiąc pięćset złotych odpływające w pogodne Tatry.
– Chcę jechać do Kołobrzegu. – Tosia popatrywała to na Adama, to na mnie. Zatrzymane poprzednim zdaniem tysiąc pięćset ruszyło znowu w siną dal, tym razem w stronę błękitnego morza. Adam się nie odzywał.
– Z kim?
– Z całą paczką – powiedziała Tosia i rzeczywiście wkładała duży wysiłek w to, żeby nie pokazać po sobie irytacji.
– To znaczy z kim? – byłam niewzruszona.
– No z Jakubem i Karoliną, i jej chłopakiem…
A więc tak właśnie statystyczna kobieta dowiaduje się, że jej córka dorasta. Ale przecież Tosia nie jest dorosła! Skończyła pół roku temu siedemnaście lat i naprawdę jeszcze za wcześnie na wyjazdy z dziewiętnastolatkami! I co ona będzie tam robić?
Przed oczyma przepływały mi setki listów do redakcji:
Droga Redakcjo, chciałabym się zabezpieczyć przed niepożądaną ciążą…
Droga Redakcjo, chciałabym podjąć współżycie seksualne, bardzo się kochamy…
Droga Redakcjo, co mam robić, okazało się, że jestem w ciąży…
Droga Redakcjo, nasza nieletnia córka spodziewa się dziecka…
– I co potem zrobisz? Wychowasz je sama? – łzy zabłysnęły mi w oczach.
– Karolinę? – Tosia i Adam patrzyli na mnie z niebotycznym zdumieniem.
– Ja wiem, jak się takie wyjazdy kończą – jęknęłam.
– Mamo, czyś ty zwariowała? Po prostu chcę wyjechać sama z przyjaciółmi na wakacje! Babcia Jakuba mieszka w Kołobrzegu! Mamy się gdzie zatrzymać, morze tuż obok, jod, zdrowie, i w ogóle nie jestem dzieckiem!
U babci Jakuba. No cóż, to trochę zmienia postać rzeczy. Pieluszki i przetarte zupki trochę się oddaliły. Ustało kwilenie niemowlęcia, którym nabrzmiały mi uszy.
– Babcia?
Musiałam głupio wyglądać, bo Tosia się uśmiechnęła.
– Babcia, babcia. Po prostu mamy tam metę. Nawet mama Karoliny się zgodziła.
Jeśli babcia… I mama Karoliny… Właściwie jeśli chcą grzeszyć, to mogą to robić wszędzie, nie muszą udawać się do odległego Kołobrzegu. Wiem to z własnego doświadczenia. A z drugiej strony, dlaczego ja mam decydować? I brać na siebie taką odpowiedzialność, żeby puszczać dziecko samo na wakacje? Przecież to dziecko ma ojca czy coś w tym rodzaju.
"Serce na temblaku" отзывы
Отзывы читателей о книге "Serce na temblaku". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Serce na temblaku" друзьям в соцсетях.