– Możesz coś dla mnie zrobić?

– Jasne – powiedziałam, a w pamięci miałam te róże, co mi dała, i to, że Adam lubi rude.

– Nie pograłabyś ze mną w tenisa?

Jak na zamówienie! Owszem, pograłabym z największą przyjemnością. W ten sposób Adam i ja będziemy mieli różne hobby i się sobą nie znudzimy. To znaczy, ja będę grała w tenisa z Reńką, a on z Krzysiem. Ula nie gra. I Adam nie będzie się czuł zmuszany do zaspokajania wszystkich moich potrzeb. A poza tym może powinnam zbliżyć się trochę do Reńki i czegoś się od niej nauczyć. Nie zapominam, że Reńka jest ruda. Skąd żona Konrada o tym wiedziała? Muszę tylko uważać, żeby nie popaść w paranoję. Kontrola nie, ale sprawdzić zawsze warto, na wszelki wypadek.

Reńka bierze do ręki pierwszy z brzegu list, który czeka na odpowiedź, i zaczyna czytać. Nie wolno jej czytać listów, nikomu nie wolno, oprócz mnie. Delikatnie przywołuję ją do porządku. Niechętnie oddaje mi różową kartkę.

– Tosia na wakacjach z chłopcem? – Coś podobnego, Reńka pyta o Tosię!

– Uhmm – mruczę.

– Nie bałaś się jej samej puszczać?

Bałam się, i owszem, do teraz się boję. Drżę na samą myśl, że…

– Skąd, to dojrzała dziewczyna.

– Nie boisz się, że wróci w ciąży?

Ależ ta Reńka musi mnie nie lubić!

– E – macham ręką – są gorsze nieszczęścia.

– Nieszczęścia? Tobie się już całkiem pod sufitem pomieszało. To w ogóle nie jest nieszczęście!

Zatyka mnie. Jak Reńka może być taką idiotką? Sama nie ma dzieci i całą złość z tego powodu przelewa na mnie i moją córkę. Jak może mi życzyć, żeby Tosia wróciła w ciąży? Matko moja!

– To przyjadę po ciebie w sobotę. – Reńka patrzy na mnie uważnie. – Do zobaczenia.

Ściągnęłam z szafy w sionce swoją rakietę. Nie ma naciągu, bo pękł. Rączka jest nieco wygięta, bo leżała na niej walizka. Jednym słowem, nie mam rakiety. Wyciągnęłam z szafy swoją spódnicę do tenisa. Ostatni raz używaną trzy lata temu. Za ciasna. Znaczy – nie mam stroju do tenisa. Zanurkowałam do szafki z butami i wygrzebałam adidasy. Nie nadają się na kort – wchodziłam w nich w morze cypryjskie, troszkę straciły fason.

W czwartek po pracy biegam po sklepach. Pożyczam rakietę od Mojego Ojca. Kupuję szorty. Przy moich długach szorty nie są idealne. Muszę kupić adidaski, dorzucam również skarpety, a jakże, białe. Wracam do domu i krzyczę radośnie do Adama, że jadę na tenisa w sobotę. Wieczór za to spędzimy razem, kiedy już będę szczuplejsza.

Kort Reńka wykupiła dla ułatwienia w Warszawie. Rezerwację mamy od wpół do siódmej. Spotykamy się już o trzeciej, pojedziemy wcześniej, przegryziemy coś na mieście, obiadu nie robię. Zarzucam torbę z nową rakietą, nową spódnicą, nowymi adidaskami i nowymi skarpetkami na ramię. Jakaż to przyjemność zaczynać nowe życie! Będziemy grać w tenisa dwa razy w tygodniu! I będę szczupłą, atrakcyjną kobietą, która nie oczekuje od partnera wszystkiego, bo w tenisa, na przykład, gra z kim innym!

Reńka prowadzi mnie do świetnej knajpki chińskiej, położonej co prawda w przeciwnym kierunku niż korty, ale przecież ma samochód. W knajpie chińskiej zamawiamy pyszną wołowinę w sosie słodko- kwaśnym – można jeść, bo przecież zrzucimy to za dwie godziny! Reńka mówi o mężczyznach, że czasem z nimi trudno. Pyta, jak mi się układa z Adaśkiem. Pyta o Tego od Joli. Pyta, czy wiedziałam, że Ten od Joli ma romans. Staję się czujna i odpowiadam półgębkiem.

Przy herbatce Renia nieopatrznie patrzy na zegarek. Zostawiamy herbatkę i pędzimy do samochodu. Najpierw nie możemy wyjechać. Pusty parking zrobił się pełny. W Alejach wpadamy w korek. Korek jest długi i szeroki, jak okiem sięgnąć. Renia skręca w boczną – na skróty będzie szybciej. Nie jest szybciej, bo ulica jest zamknięta. Renia próbuje wykręcić i zawrócić, ale to nie łatwe.

– Gdzie jedziesz, kobieto! – krzyczy jakiś facet i to jest na pewno mizoginista. – Tu nie trzeba było wjeżdżać, przecież jest znak, że to ślepa ulica! Każdy kretyn by to zauważył!

Znak, owszem, był, ale upadł i leży. Facetowi się wydaje, że łatwo jest z samochodu zobaczyć znak drogowy, który leży twarzą do ziemi. Facet krzyczy, Renia cofa, wracamy na Aleje. To znaczy, stoimy. Korek ruszył, trudno nam się wpasować w ruch.

Ruszamy. Na rondzie Zesłańców Syberyjskich stoimy. Zesłańców nie ma, ale podchodzi dziecko i prosi w obcym języku o datek. Za dzieckiem pan, za panem pani. Siedzimy w zamkniętym samochodzie i czekamy. Lepsze dziecko, pan i pani niż złodzieje, jak na sąsiednim rondzie, którzy wybijają szyby, żeby pobrać torebki z tylnych siedzeń.

Skręcamy. Pech. Ponieważ lato w pełni, to zaczęły się remonty jezdni. Akurat jak my się spieszymy na tenisa, to ktoś musi lać asfalt! Stoimy. Ruszamy. Stoimy. Ruszamy. Po następnym rondzie Renia daje czadu. Zostało nam sześć minut na przejechanie dwóch kilometrów. Po trzydziestu sekundach zaczyna za nami wyć, Renia zwalnia i przytula się do krawężnika. Wycie też zwalnia, bo się okazuje, że wyje na nas. Stajemy. Do Reni podchodzi policjant i puka w szybę. Renia przekonuje policjanta, że nie mamy czasu. Policjant każe nam wjechać na chodnik. Wjeżdżamy. Policjant wyjmuje z kieszeni coś, co wygląda na blankiety mandatów. Pyta, czy wiemy, że jest ograniczenie do pięćdziesięciu. Oczywiście, że wiemy. Cała Polska wie! Zaczynamy jęczeć. Proponujemy policjantowi, żeby pouczył, zamiast wpisywał punkty. Przecież pouczył ministra, który jechał szybko, a gdzie nam tam do szybkości ministra!!! Przekonujemy policjanta przez dalsze dziesięć minut. Policjant daje się przekonać, ale poucza długo, mija dalsze siedemnaście minut. Wreszcie możemy jechać. Bez mandatu. Renia próbuje włączyć się do ruchu. Nie ma szans, sznurek samochodów jedzie i jedzie. Wreszcie rusza. Powoli. Przed kortami zakaz parkowania. Tablica, że wjazd na parking od strony basenów. Renia cofa, korek, stoimy, skręcamy, objeżdżamy. Parkujemy. Około wpół do ósmej porywamy z bagażnika nasze torby i obiegamy budynek basenów. Uprzejmy pan bardzo uprzejmie informuje nas, że korty zajęte, owszem, były zamówione, ale się spóźniłyśmy. Bardzo uprzejmie pobiera od nas opłatę za godzinę niewykorzystanego kortu. Wracamy do samochodu. Jedziemy do nas, na wieś. Jest zupełnie ciemno. Niebieski na mnie czeka, ale Renia bardzo prosi, żebym do niej weszła choć na chwilę. Wejdę oczywiście, niech Niebieski nie myśli, że jestem kompletnie uzależnioną od niego kobietą i nie umiem bez niego żyć. Umiem. Renia zaczyna mi opowiadać o swoim mężu, którego nie ma w domu. Nie bardzo jej słucham, zastanawiam się, co robi Adaśko, i właściwie myślę sobie, że mam szczęście, bo chociaż nie mam męża, to na mnie czeka jakiś mężczyzna, a Renia ma męża i jest sama. Wydaje się dość smutna.

– To co, jak myślisz? Możemy to robić?

– Ale co? – Wyłączyłam się i nie wiem, o co mnie zapytała.

– Przecież ty na pewno masz te wszystkie rzeczy w komputerze.

– Jakie? – pytam.

– No, jaka dieta jest najlepsza. Co robić, żeby wyglądać jakoś… Myślałam, że będziesz chciała ze mną… zawsze we dwie raźniej. – Kiedy nachyla się nade mną, żeby zmienić popielniczkę i dolać bordeaux, czuję zapach mocnych perfum o pysznym zapachu.

– Masz fajne perfumy – mówię. Lekki zapach cynamonu? I nie wiem jeszcze czego.

– Kenzo Jungle Elephant – mówi Renia – nie lubię ich specjalnie. – To co? Tobie by też przydał się zdrowy tryb życia. Adam mówi, że całymi dniami siedzisz przy komputerze i dla siebie w ogóle nie masz czasu.

Tak mówi? Rozsiadam się wygodniej w fotelu. Otóż mam czas dla siebie i wcale nie będę się spieszyć do domu tylko dlatego, że tam jest jakiś mężczyzna. Kiedy Adam miał czas, żeby rozmawiać o mnie z Renią? I dlaczego? Postanawiam, że nie będę gorsza od niej. Oczywiście możemy razem ćwiczyć, biegać czy tam jeść jakieś świństwa, bardzo proszę.

Gadamy do dwunastej w nocy. Reńce błyszczą oczy. Może ona naprawdę potrzebuje towarzystwa? Nie czuje się tutaj szczęśliwa. I pewno dlatego tak często jeździ do miasta. My z Ulą przyjaźnimy się od zawsze, a ona jest trochę z boku. I chociaż troszkę mniej waży ode mnie, to nie szkodzi, bo ja się stanę taką laską jak ona. I możemy zacząć od diety. Bo normalny człowiek nie ma szans dojechać na korty. Nieśmiało zwracam uwagę, że przecież korty są również koło nas, trzy kilometry.

– E, daj spokój – mówi Renia – kto tu jeździ na takie zadupie?

No, Adam z Krzysiem. Ale oni grają w tenisa.

Po drugiej butelce wina Reńka odprowadza mnie z Azorem do domu, żebym się czuła bezpiecznie. Bezpiecznie! Kiedy Azor idzie obok! Idę na baczność i trzeźwieję z każdym krokiem. Ale Reńka musi brać psa, bo będzie się bała wracać. Męża Reńki w dalszym ciągu nie ma, pracuje do późna. Chyba przesadza, cieszę się, że nie jestem mężatką i nie muszę czekać na męża, który nie wraca. Piękna noc, a sport to zdrowie i przyjemność. W domu ciemno. Chyba przesadziłam.

Ostrożnie otwieram furtkę, ale Borys zaczyna szczekać. Niestety, nie wejdę tak, żeby nie zauważył, kiedy wróciłam. Adaś staje w progu. Nie wygląda na zadowolonego. I bardzo dobrze. Niech wie, że się od niego nie uzależniłam i mam swoje własne życie.

– Jezu, co się z tobą dzieje? Myślałem, że się coś stało, przecież mówiłaś, że idziesz na tenisa!

I jak mu, cholera, wytłumaczyć, że właśnie wracam z kortów?

Porządki, krzywda i Krzyś

Agnieszka nie pojechała do Białegostoku, tylko na dziesięć dni do Włoch z rodziną i przyjaciółmi. Nie wiem, dlaczego dorośli ludzie, kiedy chcą wypocząć, jadą na wakacje nie dość że z własnym przychówkiem, to jeszcze z cudzym. Czworo dzieci i czworo dorosłych może wykończyć człowieka na miejscu, nie trzeba dodatkowo na to wydawać ciężko zarobionych pieniędzy. W redakcji pustki. Wszyscy na urlopach, nawet Naczelny z dnia na dzień powziął decyzję. Nie muszę się spieszyć z tekstem. Listów mało.

Droga Redakcjo, jak mam się szybko opalić…