I tak zastała mnie Anita. Wpadła wieczorem, Adam w radiu, więc się ucieszyłam, Tosia w kinie z Jakubem.

– Cześć! Robert wyprowadził się do Bożeny – poinformowała mnie w progu. Moja tęsknota za ząbkiem stępiała wobec faktu wyprowadzenia się jej męża do nieznanej mi pani.

– Jezus Maria – krzyknęłam. Co tam rozstanie z zębem wobec rozstania z facetem!

– Tak będzie lepiej dla nas obojga – powiedziała Anita i wzięła na kolana mojego kota, któremu to się bardzo spodobało.

Licz tu na wierność swoich własnych, karmionych niemalże własną piersią zwierząt.

– Walcz o niego! – wybąkałam ze zdrętwiałą twarzą.

– Nie ma o co – Anita głaskała mojego kota, a on mruczał. – Od lat było coraz gorzej i gorzej. Przestaliśmy na siebie zwracać uwagę – chlipnęła. – Nawet nie wiem, w którym momencie zaczęło mi go brakować.

– Nigdy nie jest za późno – bełkotałam z przekonaniem.

– Jedyne, co teraz możemy zrobić, to w miarę bezboleśnie się rozstać. W zeszłym roku miałam dobry kontrakt i nie chciałam wyjeżdżać na urlop. Pojechał sam. Wiedziałam, że co się odwlecze, to nie uciecze. Potem przestałam mieć w ogóle jakiekolwiek plany, jeśli chodzi o nas. Ta praca w reklamie była tak fascynująca! I byłam zadowolona, że Robert nie zawraca mi głowy, że też gdzieś go nosi, że ma własne życie… Nic nie mów, tak się tylko chciałam wygadać…

Zrobiłam herbatę. Kiedy wróciłam z imbryczkiem, na kolanach Anity trzymał głowę mój pies. Nie wiedziałam, co powiedzieć.

Łyknęłam herbaty i miejsce po zębie przypomniało o sobie w sposób gwałtowny i niespodziewany.

– Źle się czujesz? – Anita spojrzała na mnie ze współczuciem.

– Miałam rwany ząb – powiedziałam cicho, żeby zęba nie drażnić.

– O, to wiesz, o czym mówię. Właśnie o to chodzi, nic nie robisz, czekasz na ostatnią chwilę, kiedy jeszcze można coś uratować, bo ci się wydaje, że masz czas. A potem tylko rwanie. Jeśli nie wyrwiesz, to jakaś zgorzel albo co…

Anita westchnęła, a mnie chwycił mróz do kości.

Czuję, że nie powinnam czekać, aż w mój związek wda się zgorzel.

A może jest już za późno na wszystko?

Ciekawa jestem, dlaczego te paręnaście lat wytrzymywał ze mną Ten od Joli. Ślepy był? Przecież jeszcze rok temu wydawało mi się, że jest wszystko OK. Dlaczego nie wiedziałam od początku, że mam naturę kobiety uzależniającej się natychmiast od mężczyzny, który nawet nie może sobie kupić lepszego samochodu, a w końcu wiadomo, że inni mężczyźni mu wtedy współczują i on czuje się gorszy? I ja jestem przyczyną tego wszystkiego? Na pewno mu było lepiej beze mnie, tylko teraz nie wie, jak się z tego wyplątać, choć przecież już więcej czasu spędzam z kobietami i nie żądam od niego, żeby był w domu, przestał tak dużo pracować i spędzał ze mną więcej czasu?

Ale chwilowo jestem pogrążona w bólu i nie mogę myśleć o Adamie i o tym, co robić.

Dzisiaj znowu byłam u mojego dentysty. Uśmiechnął się na mój widok. Serduszko skoczyło trochę, bo znowu nie tak często spotykam mężczyzn, którzy by się uśmiechali na mój widok. Zęby ma piękne – dobrze trafiłam.

– Proszę się położyć – mówi aksamitnie.

Fotel leżący. Już w samym tym zdaniu, wypowiedzianym spokojnie i pewnie, czaił się dreszcz. Dreszcz przeszedł z tego zdania na moje plecy, ale się położyłam, bo znowu człowiek nie tak często słyszy podobne zdanie od przystojnego mężczyzny, który jeszcze w dodatku ma coś dobrego do zrobienia.

Położyłam się więc i czekam. Dentysta odszedł do innej Pani na innym fotelu, ale się nie zdziwiłam, bo tak już w życiu mam, że co zaufam jakiemuś mężczyźnie, to jak wyżej.

Leżę, gapię się na lampkę oraz przyrządy i słyszę w dali głos dentysty:

– Może pani zdejmie sweter, bo jest gorąco.

Nie do mnie to zdanie, tylko do tamtej. Ha, myślę sobie – nieźle się zaczyna.

Potem podchodzi do mnie. Czuję się w obowiązku natychmiast wspomnieć, że pod bluzką nie mam niczego i bluzki nie zdejmę. Uśmiecha się, a uśmiech ma boski.

– Proszę otworzyć buziaczka – mówi.

Nikt nigdy w życiu do mnie tak nie powiedział. Raczej mówiono, żebym zamknęła, i buziaczek też w takim zdaniu się nie pojawiał.

Otworzyłam. Niestety musiałam przestać mówić, co mi zawsze sprawia pewną trudność. Gmerał i gmerał w moim buziaczku, a potem westchnął:

– Szóstka też do leczenia kanałowego.

No i bardzo proszę. Człowiek przyszedł tylko tak sobie, na kontrolę, żeby zadbać o uzębienie, a mężczyzna zniszczy iluzję, oczywiście. Bardzo proszę, mam do niego pełne zaufanie, oczy mi się robią maślane, kobieta u dentysty jest kobietą obnażoną zupełnie, czyli zdaną na los.

– Przecież pani nie skrzywdzę – mówi miękkim głosem mężczyzna, i tu powinna się włączyć syrena alarmowa, bo przecież Ten od Joli też mówił, że mnie nie skrzywdzi. A komu przychodzi do głowy zaczynać znajomość od tego zdania. Czy my, kobiety, gdy spotykamy cudownego faceta, zapowiadamy mu od razu, że nie będziemy goliły się jego maszynką, że nie zobaczy nas w farbie na głowie? I nie przychodzi nam do głowy gasić papierosy na jego ramieniu? Ten oczywiście również kłamał. Zabolało jak piorun. Wbił igłę w podniebienie niewinne, aż zrobiło mi się gorąco i zaczęłam żałować, że nie mam swetra, który mogłabym zdjąć.

– Spokojnie, nic nie będzie bolało – aksamit w głosie łagodził moje cierpienie.

Może nie będzie kiedyś, w przyszłości, ale teraz bolało jak jasny piorun. Odszedł do tamtej kobiety, ja czekałam, aż nie będzie bolało. Przypomniało mi to natychmiast moje małżeństwo z Tym od Joli, i właściwie wychodziło na to, że ono głównie składało się z czekania, żeby przestało boleć. Ładna perspektywa! Ale nic to. Rzeczywiście nie minęło czasu wiele, kiedy prawą stronę twarzy mi sparaliżowało. Jako kobieta częściowo sparaliżowana zasłużyłam na jego względy, trzymał mnie w pozycji leżącej czterdzieści minut. Potem uśmiechnął się i powiedział:

– Następna wizyta w środę. Dwieście osiemdziesiąt. Dziękuję.

Po czym uśmiechnął się na widok następnej pacjentki tym samym uśmiechem, którym mnie nieledwie uwiódł. Następna pacjentka miała szczękę do wymiany i na oko czterdzieści lat więcej.

Znów coś dla siebie

Tosia pięknie wygląda, odrastają jej włosy, jakaś taka się zrobiła spokojna, szczęśliwa, dużo się uczy. Kiedy przyszłam wieczorem do Uli (Adam w radiu), pochwaliłam się swoim dzieckiem. A Ula:

– Słuchaj, powinnaś porozmawiać z Adamem o tych pieniądzach.

Po raz pierwszy od czasu, kiedy zwierzyłam się jej z interesu mojego życia, tak jawnie o tym wspomniała. Zrobiło mi się przykro. Ale Ula nie chciała mi dokuczyć. Powiedziała mi to, co wiem sama: że niedobrze jest ukrywać pewne rzeczy. I że przecież nikogo nie zabiłam, i że od tego także ma się faceta, którego się kocha, żeby rozumiał błędy. A inaczej zarżnę siebie i jego, i wszystko. Popłakałam się i, słowo honoru, zrobiło mi się lżej.

– Zrób to dla siebie – powiedziała Ula.

– Mogę w każdej chwili zrobić coś dla siebie!

– To zrób! – powiedziała Ula stanowczo.

– Mogę stanąć przed lustrem i powtarzać: to nieprawda, to nieprawda, to nieprawda!

Ula, która właśnie przełykała łyk kawy (którą oczywiście wkrótce będzie rzucać), zapluła się radośnie i zapytała, czy mam również jakąś światłą radę dla niej. Jako dobra przyjaciółka powiedziałam, że owszem. Nie pozwolę jej żyć złudzeniami.

– Mogę cię postawić przed lustrem i powtarzać: to prawda, to prawda, to prawda!

Śmiałam się również, od paru tygodni po raz pierwszy radośnie. I postanowiłam, jutro wszystko powiem Adamowi.

Wracałam do domu późnym popołudniem. Nie mogłam czytać, naprzeciwko siedział chłopak z telefonem komórkowym w ręku i głośno gadał. Nie mogłam się skupić. Zastanawiałam się, jak na to wszystko, do czego się przyznam, zareaguje Adam. Ludzie wsiadali i wysiadali. W Opaczy kolejka stała chwilę dłużej. Oderwałam wzrok od okna i zobaczyłam w drzwiach bardzo starą kobietę. Gramoliła się do wagonu wolno, przed sobą trzymała chodzik, właśnie ktoś jej pomagał dźwignąć się do wagonu. Nie wiem, czy widziałam kiedykolwiek kogoś tak starego. Stare, wyblakłe oczy, które kiedyś były niebieskie, zmarszczka na zmarszczce, tu i ówdzie prześwitywały między zmarszczkami brązowe plamy. Chłopak gadał. Wredny. Na pewno uda, że jej nie zauważył. Chłopak podniósł wzrok i zobaczył idącą ku naszym miejscom starą kobietę. Wstał, nie odejmując komórki od ucha. Stara kobieta usiadła i wtedy zobaczyłam zjawisko. Zjawisko miało długie nogi, podbiegało do kolejki, było blondynką i zadyszane w ostatniej chwili wskoczyło na stopień. Pociąg ruszył, a ja nie mogłam od niej oczu oderwać. Zjawisko nie dość że było piękne, to z dumą obnosiło może dwudziestoletnią, uśmiechniętą, inteligentną twarz, ale, o matko, co tam twarz! Zjawisko miało na sobie sukienkę robioną na szydełku. Żółtą. W duże dziury. Nie miało stanika. Oburzające! Choć jakbym miała takie piersi, to bym nawet sukienki z dziurami nie nosiła. Przez te dziury prześwitywało cudownie opalone, najzgrabniejsze ciało świata. Wagon zamarł, mimo że jechał.

Stara kobieta podniosła oczy. Zobaczyłam jej twarz i zmartwiałam. Zacięty wyraz, głębokie zmarszczki koło ust, kąciki opuszczone, wzrok, gdyby mógł zabijać, to by tę dziewczynę zabił. Poczułam tę niechęć starej kobiety tak wyraźnie, że mróz mi przeszedł po kościach. Dziewczyna w żółtej sukience, nie muszę dodawać, że krótkiej, jechała tylko jeden przystanek. Przecisnęła się do wyjścia i zniknęła na następnej stacji. Stara kobieta spojrzała na mnie i rozchyliła wargi. Teraz zachowam się empatycznie, ona powie coś o chamstwie, o młodzieży, co nikogo nie uszanuje, co nie potrafi, nie umie, nie wie, rozebranej, nagiej młodzieży, wystawianiu się na pokaz i tak dalej, a ja milcząco przytaknę.

A stara kobieta rozciągnęła wargi, zmarszczki się pogłębiły, wyraz jej twarzy groził morderstwem. Nachyliła się do mnie i powiedziała wyblakłym głosem: