Jego głos jak bat przecinał pokój, zatrzymując ją w półkroku i chłoszcząc pogardą.

– Uciekasz przede mną… czy przed sobą?

Duma kazała Bernadette zatrzymać się i stawić mu czoła.

– Nie uciekam! Nie uciekałabym przed żadnym podobnym do ciebie brutalem i tyranem!

Zesztywniał pod wpływem tej zniewagi. Ale o dziwo, jego rozszalała furia przekształciła się w coś innego. Emanowała z niego siła… coś podobnego wyczuwała w ojcu, kiedy szykował się do grand coup… bezlitosne skradanie się tygrysa, który ma właśnie zamiar skoczyć na swoją ofiarę i rzucić się jej do gardła. Danton Fayette sprawiał właśnie teraz dokładnie takie wrażenie!

– Nie ma takiego miejsca, do którego możesz uciec – wycedził. – Nie możesz uciec przed samą sobą.

– W jego oczach widoczny był jakiś zamiar. – Widzisz, Bernadette, bez względu na to, jak bardzo mnie będziesz za to nienawidziła, musisz ponieść odpowiedzialność za swoje słowa. Prawda bowiem jest taka…

– Panie Fayette! Panie Fayette!

Nagły krzyk przerwał napięcie między nimi. Jeden z wyspiarzy – Momo – wskoczył na werandę i biegł do drzwi, dysząc i przewracając czarnymi oczami.

– Panie Fayette… przyszła pilna wiadomość… przez radio!

– Nie teraz! – powiedział rozkazująco Danton i wrócił spojrzeniem na Bernadette.

– Panie Fayette… to bardzo pilne! – zaklinał Momo.

– Nic nie jest aż tak pilne – niecierpliwił się Danton. – Odejdź.

– Wiadomość od jakiejś pani… Tammy Gardner. To w sprawie ojca taote. Miał poważny atak serca. Myślą, że umiera. Ona musi szybko wracać.

Szok i przerażenie spowodowały, że krew odpłynęła Bernadette z twarzy. Nie rozmawiała ze swoim ojcem. Za długo czekała… za długo! I nie było sposobu, żeby szybko opuścić wyspę!

Odwróciła się do Dantona krzycząc w rozpaczy:

– Widzisz, co zrobiłeś! Ty i te twoje bezwzględne, egoistyczne gry! Mój ojciec miał co do ciebie rację! Miał poważny powód do zmartwienia. I na pewno przez to zmartwienie teraz… umiera, niech cię diabli wezmą! Musisz mi natychmiast sprowadzić samolot! Muszę do niego jechać. Muszę… – dławiła się i łzy napływały jej do oczu.

– Bernadette…

Danton zrobił ku niej krok, wyraźnie pełen współczucia, ale Bernadette nie pozwoliła mu się zbliżyć.

– Nie zbliżaj się do mnie! Nic nawet do mnie nie mów! Chciałeś mnie tu uwięzić i postawić na swoim! I dostałeś to, czego chciałeś, ale ja cię za to nienawidzę! Nienawidzę cię! Nienawidzę cię! Nienawidzę…

Ostre uderzenie w policzek uciszyło ją. Danton chwycił ją za ramiona i mocno trzymał, mówiąc szybko i zwięźle:

– Wsadzę cię na pierwszy samolot z Papeete do Sydney, Bernadette. Mam helikopter na plantacji i wezmę cię nim na lotnisko Faaa, będziesz tam na czas, żeby złapać połączenie. Teraz weź się w garść i przyszykuj do podróży, a ja zajmę się koniecznymi przygotowaniami. To potrwa prawdopodobnie godzinę albo dwie, ale polecisz do ojca najszybciej, jak to możliwe.

– Możesz mnie zabrać, z wyspy? Natychmiast? – pytała oszołomiona.

– Tak. Jeśli nie będzie normalnego lotu, wezwę mój odrzutowiec z Paryża. Ale duży pasażerski samolot będzie szybszy…

– Helikopter… odrzutowiec – jego dwulicowość utwierdziła ją w tym, co o nim sądziła. Kłamał mówiąc, że nie można opuścić wyspy. To wszystko były kłamstwa… żeby osiągnąć swój cel!

– Jesteś zepsuty do szpiku kości, Dantonie!

Jego oczy zapłonęły gniewem, ale jego postawa była pełna opanowania.

– Teraz nie czas się o to spierać! Mogę przez radio porozumieć się z dowolnym miejscem na świecie, więc przed wyjazdem dowiem się o stan zdrowia

Gerarda. A teraz, jeśli możesz, zacznij się zbierać.

– Dobrze! – odburknęła.

Pocałował ją z drwiną w czoło.

– Jestem bardzo zepsuty – powiedział – ale przyślę ci Tanoe do pomocy.

Bernadette zmusiła się, by się odwrócić od Dantona Fayette i pomaszerować do sypialni. Pakowała się w oszołomieniu.

Za niecałe dwie godziny byli w powietrzu oddalając się od rajskiej wyspy Te Enata… gdzie miał miejsce początek i koniec jej związku z Dantonem Fayette!

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Bernadette z radością przysłuchiwała się hałasowi helikoptera. Nie przyjęła słuchawek, które dawał jej Danton. Nie chciała nigdy więcej rozmawiać z Dantonem Fayette, ani pozwolić mu, by mówił do niej. Chciałaby, gdyby to było możliwe, wyjechać bez niego. On należał do Te Enata… do świata, który zostawał za nią!

A przed nią był prawdziwy świat, jej ojciec, bardzo ciężko chory, ale ciągle żyjący…

Łzy napłynęły jej do oczu i spłynęły po policzkach.

Nie było nadziei na to, by kiedykolwiek zdobyła Dantona. On nie miał w sercu miłości. Ale ojciec… musi go odzyskać… łączyły ich więzy pokrewieństwa, których nie można zerwać, i jeśli kiedykolwiek ma w ogóle poznać miłość… musi się z nim zobaczyć, musi zdążyć, zanim on umrze!

Wylądowali na lokalnym lotnisku, przyjmującym jedynie samoloty łączące wyspy z Papeete. Jeden z pracowników Dantona czekał na nich i natychmiast, mówiąc bardzo szybko po francusku coś, czego Bernadette nie zrozumiała, przewiózł ich na międzynarodowe lotnisko. Danton odesłał go, by zajął się bagażem Bernadette, a sam poprowadził ją dalej.

– Samolot jest już gotowy do odlotu – wyjaśnił. – Pasażerów wzywano jakiś czas temu. Twój bagaż poleci potem. Nie ma dość czasu, by go teraz załadować.

Bernadette nic nie odpowiedziała. Była zadowolona, że pożegnanie Dantona Fayette nastąpi bez żadnych opóźnień. Wystarczająco krępowało ją to, że prowadził ją pod ramię. Im szybciej oddali się od niego, tym lepiej.

Kiedy dotarli do wyjścia, nie było już śladu po innych pasażerach. Stewardessa czekała tylko na bilet Bernadette, który podał jej Danton. To było już wszystko. Koniec. Ostateczne pożegnanie. Pewnie już nigdy go nie zobaczy. Ale tak będzie najlepiej, myślała rozpaczliwie.

Stewardessa powiedziała coś po francusku. Bernadette automatycznie wyciągnęła rękę po kartę pokładową, ale wziął ją już Danton, który popychał Bernadette do przodu… przez przejście… do samolotu!

– Dokąd idziesz? – wykrztusiła, a każdy nerw drżał w niej z przerażenia. Postawiła mocno stopę na podłodze i obróciła się, by spojrzeć na niego. Serce waliło jej jak młotem, starała się zdusić podejrzenie, które wkradło się jej do rozgorączkowanej głowy.

– Nie powinieneś tu być! – krzyczała. – To spowoduje kłopoty. Nie opóźniaj lotu, Dantonie. Proszę, daj mi moją kartę!

– Polecę z tobą – odpowiedział z uporem.

Jej oczy błysnęły niechęcią.

– Nie! Nie, nie polecisz, Dantonie! Nie chcę, żebyś był przy mnie. Co mam powiedzieć, żeby było to dla ciebie jasne?

Jego rysy stężały, ale w oczach nie było wahania.

– Możesz nie chcieć mnie widzieć akurat teraz, ale nie powinnaś w tych okolicznościach być sama.

– Byłam sama przez całe życie!

– Tym gorzej! – powiedział chrapliwie. – Potrzebujesz mnie, choć nie zdajesz sobie z tego teraz sprawy.

– Nie… nie potrzebuję cię… – broniła się z naciskiem, z rozpaczą starając się wyrwać mu raz na zawsze. – Wbij to sobie do głowy, Dantonie! Koniec z nami!


Dziękuję bardzo za to doświadczenie! Jako kochanek zasługujesz na najwyższe pochwały. Nauczyłeś mnie rzeczy, które w przyszłości wykorzystam. Z kimś, na kim mi będzie naprawdę zależało:

Jego twarz zbladła w gniewie na to wzgardliwe pozbawienie znaczenia wszystkiego, co ich łączyło. Bernadette, zachęcona skutecznością ciosu, zadawała śmiertelne razy, po których nie mogło już być żadnej nadziei na trwanie ich związku.

– Jesteś bardzo sprytny, Dantonie! Ale nie dość! I nie podoba mi się to, co reprezentujesz. – Usta jej zadrżały i zamknęła na chwilę oczy, gdy wypowiadała najstraszniejsze kłamstwo w swoim życiu: – Nigdy bym cię nie mogła kochać, Dantonie. W żaden sposób. I gdybym została trzydzieści dni, nie mógłbyś zatrzymać wyspy. Musiałbyś ją sprzedać mojemu ojcu.

– Nie wierzysz w to, co mówisz, Bernadette – powiedział posępnie.

Przez moment się wahała, ale ból, jaki jej zadał, wzmógł się poprzez ból, który zadał jej ojcu, więc zadała cios ostateczny:

– Taka jest moja decyzja Dantonie. Możesz uważać, że masz szczęście, ponieważ wyjeżdżam teraz. Ciesz się z tego, co ci zostawiam. Ciesz się z tego, co masz. Za całą zabawę, jaką miałeś, nie musiałeś doprawdy zbyt dużo zapłacić.

– Zabawa! – wypluł to słowo jak przekleństwo.

– Tak! I teraz nie masz mi już nic nowego do zaofiarowania! – powiedziała z całą gwałtownością, na jaką musiała się zdobyć, by go odepchnąć.

Duma nie pozwoliła mu okazywać swoich uczuć.

– Jesteś niemądra, Bernadette. Spójrz prawdzie w oczy i zmień zamiar, zanim…

– Byłam niemądra, że zgodziłam się mieć z tobą coś wspólnego. Nie mam zamiaru dalej być głupia! – wypaliła z gniewem. – I nie chcę cię więcej widzieć. Nigdy!


Fala gniewu i bólu oblała mu twarz, ale duma kazała mu zacisnąć szczęki.

– Jeśli tego właśnie chcesz, niech tak będzie!

Rozdzielił ich bilety lotnicze i oddał jej jeden.

Czarne oczy rzucały ku niej jadowite błyski.

– Jeszcze jedna rzecz, zanim odjedziesz. Specjalna pamiątka ode mnie… coś, czego nigdy nie zapomnisz!

Nie potrzebuję nic więcej, myślała. Nie będzie mogła zapomnieć Dantona Fayette i tak. Ale jej decyzja była słuszna. Danton mógłby tylko zadać nowy ból jej sercu. Ból i rozpacz.

Głos jego nabrał dzikiego zabarwienia… jakby zalewała go nienawiść. Chłostał ją nagłymi uderzeniami:

– Miałem zamiar ci to powiedzieć, zanim Momo przybiegł… powinnaś to wiedzieć… musisz to wiedzieć!

Jacques Henri – mężczyzna, którego mogłabyś pokochać – mężczyzna, który mógłby być dla ciebie odpowiedni – to dziwnym trafem losu jestem ja, Bernadette! Jacques Henri to pseudonim. Moje imię, moje pełne imię brzmi Jacques… Henri… Danton… Fayette.

Dostrzegła gorzki wyraz triumfu w jego oczach i serce jej się ścisnęło.