Kobieta z haremu była nadal uwieszona u boku Gerarda… tak samo przez cały wieczór. Bernadette przypuszczała, że jest to Tammy Gardner, obecna kochanka jej ojca, której udawało się utrzymać go przy sobie dłużej niż innym, bo przez ponad dwa lata. Bernadette mimowolnie zaczęła się zastanawiać, jak długo udawało się to jej matce, ale natychmiast zdusiła tę myśl.
Gdzie, do diabła, był Danton?
Przypomniała sobie to, co mówił ojciec, że Danton nie uznaje żadnych reguł, i poczuła, że traci cierpliwość. Postanowiła, że zastosuje ten sam chwyt co on, i zamiast wrócić na salę balową podeszła do drzwi, które prowadziły na wielki otwarty taras, wznoszący się ponad patiem.
Lekki wiatr od strony portu był bardzo orzeźwiający. Pragnęła zdjąć maskę, ale nie odważyła się na to ryzyko. Nie może dawać Dantonowi przewagi… gdyby w poszukiwaniu jej nagle tu przyszedł. Musi gdzieś przecież być. Ale w jakim przebraniu? Zawsze ukrywa jakieś karty w rękawie, jak twierdził jej ojciec.
Bernadette rozważała to wszystko, zbliżając się do balustrady zamykającej balkon i spoglądając na światła po drugiej stronie portu, zbyt pochłonięta swymi myślami, by je naprawdę widzieć.
Ukryty – to było kluczowe słowo. W jaki sposób udawało się Dantonowi przed nią ukryć.
Skrzypnięcie krzesła przestraszyło ją i obróciła się gwałtownie. Jeden z Ludwików XIV – Alex? – podniósł się leniwie z bambusowego fotela w odległym, zaciemnionym kącie tarasu.
– Czekam na panią, Bernadette.
Głos Dantona! Zaszokowana Bernadette nie mogła wydobyć z siebie słowa, gdy zbliżał się do niej, a poniżej maski błyszczały w uśmiechu jego białe zęby.
– Mogę teraz powiedzieć, że zwyciężyłem – powiedział z pełnym bezczelności zadowoleniem.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Bernadette czuła palącą, bezsilną złość. Pokonał ją, ale jej zdaniem, nie całkiem uczciwie.
– Od kiedy się pan tu ukrywa?
Był rozbawiony i śmiał się z triumfem.
– O nie, nie, moje wschodzące światło dnia! Proszę tylko nie próbować tłumaczeń. Nie przyjmę żadnego z nich. Przyszedłem na ten taras, kiedy pani udała się do gotowalni. Poza tym można mnie było bardzo łatwo zobaczyć, odkąd się tu zjawiłem parę godzin temu.
Rozłożył ręce z błazeńską przesadą.
– Miała pani wszystkie szanse, żeby mnie zidentyfikować: tańczyłem koło pani trzy razy, stałem razem z ludźmi, którym się pani przyglądała, brałem szampana z tacy kelnera jednocześnie z panią i za każdym razem prześlizgnęła pani po mnie wzrokiem.
Nie było wątpliwości, że mówił prawdę. Jedno, co mogła zrobić, to tylko umniejszać jego zwycięstwo.
– Teraz rozumiem, że przeceniłam pana, Dantonie. Wierzyłam, że jest pan prawdziwą indywidualnością. Widzieć pana jako jednego z wielu – to dla mnie bolesne rozczarowanie. Nie było warto robić tego pojedynku.
Jego uśmiech świadczył, że uwagi Bernadette nie zrobiły na nim żadnego wrażenia.
– A któż to sprawił, że było ich aż tylu, jak myślisz, Bernadette. Uwierz mi, to nie przypadek. Słówko tu czy tam… sugestia… serdeczna rada. Muszę przyznać, że to nie był oryginalnie mój pomysł – Edgar Allan Poe ukrył list, którego wszyscy szukali w najbardziej oczywistym miejscu – a ja sprytnie to wykorzystałem.
Ukryty! Teraz zrozumiała, co miał na myśli ojciec. Danton był niesłychanie sprytny, robił, co chciał, i używał innych, aby się za nimi ukryć. Ta lekcja podziałała na nią otrzeźwiająco, uświadomiła jej bowiem, jak łatwo udawało mu się manipulować innymi ludźmi, aby osiągnąć swój cel.
– A jeśli idzie o indywidualność – wycedził – to pod tym względem też jestem w porządku. Grałem z tobą uczciwie, Bernadette. To ty po prostu nie zwróciłaś uwagi na znak. Jestem jedynym Ludwikiem XIV zfleur-de-lis.
Wskazał dłonią marszczony koronkowy żabot, na którym ostentacyjnie lśnił francuski znak heraldyczny zrobiony ze wspaniałych diamentów. Bernadette pamiętała, że prześlizgnęła się po nich wzrokiem, uznając wtedy, że to zabawa – ale Danton na pewno nie nosiłby imitacji.
– Wiele kobiet zwróciło na nie uwagę – powiedział, podkreślając znowu z wyraźną przyjemnością jej porażkę.
Bernadette widziała dostatecznie dużo drogiej biżuterii, by mieć pojęcie, ile taka rzecz może kosztować, i była oburzona, że wydaje tyle pieniędzy jedynie dla kaprysu, na jeden wieczór!
– Co za marnotrawstwo pieniędzy. To musiało pana kosztować co najmniej sto tysięcy dolarów – odcięła z pogardą.
– O ile pamiętam, nie dostałem reszty… ale się opłaciło, bo udało mi się coś pani udowodnić… a na dodatek jestem pewien, że okaże się to dobrą inwestycją – jego usta zacisnęły się lekko w grymasie, który był zmysłowy i niepokojący zarazem. – Czy wreszcie dowiodłem, że mam rację?
Bernadette ciągle broniła się przed przyznaniem się do porażki.
– Czy tak się sam pan widzi, Dantonie? Jaki wspaniały Król-Słońce? – kpiła.
Znowu się zaśmiał.
– Francuz z pochodzenia, dekadent, grzesznik próżny, ekstrawagancki… Czy to nie tak mnie pan widzi, Bernadette? Niech pani sama przyzna, robiłem wszystko, żeby pani ułatwić zadanie.
W pewnym sensie miał rację. Ale ta charakterystyka umieszczała go na tym samym poziomie, na którym znajdował się jej przyrodni brat, Alex, a tymczasem charakter Dantona był znacznie głębszy, znacznie bardziej złożony… miał tyle warstw, których jeszcze nie poznała, które ledwie zaczęła dostrzegać. To było niepokojące spostrzeżenia, ale potwierdzały jej silne dowody. Wykorzystał nawet jej przyrodniego brata, by ją zmylić. Nadszedł czas, żeby zrewidować swoje sądy
– Nie. Nie tak pana widzę – powiedziała szczerze i spokojnie. Był o wiele bardziej niebezpieczny. Nie była nawet pewna, czy Rasputin i Mefistofeles był równie niebezpieczni.
Nie odpowiedział od razu. Jego milczenie i spokój stworzyły wrażenie dziwnego bezruchu, od którego zadrżało jej serce.
– A więc zmieniła się pani – powiedział łagodnie.
I coś w jego głosie sprawiło, że zrodziło się w niej dziwne przyjemne uczucie. Ale umysł natychmiast przystąpił do obrony, wyczulony na każdy objaw słabości.
– To absurd – rzuciła. Jej zasady i ambicje nie zmieniły się ani na jotę od czasu, kiedy go poznała sześć lat temu.
Wzruszył ramionami, a następnie zaczął zdejmować swoją maskę.
– Wtedy była pani zajęta wyłącznie sobą. Wręcz obsesyjnie. – Zdjął perukę z długimi wijącymi się Sokami i położył ją razem z maską na szerokim oparciu balustrady. – Wspaniały umysł, myślałem, tylko ograniczony wskutek okoliczności.
Żartobliwy uśmiech pojawił się na jego ustach, gdy się do niej odwrócił i Bernadette nie znalazła w jego lśniących czarnych oczach szyderstwa.
– Czerń i biel, Bernadette. Ale teraz nadchodzi świt świadomości… zrozumienie odcieni… i moją nagrodą jest prawo do zdjęcia twojej maski.
Używał metafor jej kostiumu jako broni przeciwko niej, a Bernadette była tak zaskoczona tym, jak ją oceniał – czyżby miał rację? – że dopóki jego ręce nie uniosły się ku jej twarzy, znaczenie ostatnich słów nie dotarło do niej. Zanim zdążyła się zastanowić, instynktownie uchyliła się przed jego dotykiem. Serce jej waliło jak oszalałe. Cofnęła się pół kroku i próbowała unieść ramię, żeby się osłonić.
– Nie przyznajesz mi zwycięstwa? – zadrwił.
– Jak mnie rozpoznałeś? – zażądała odpowiedzi, starając się zyskać na czasie, aby zapanować nad wszystkim, co się z nią działo.
– Szukałem kobiety, która się w tłumie wyróżnia. Była tylko jedna – odpowiedział po prostu.
– Było kilka wyróżniających się kostiumów.
– Ale tylko jeden taki, jaki ty mogłaś wybrać.
– Dlaczego? Skąd mogłeś wiedzieć?
– Ciemność – światło, noc – dzień, grzech – czystość, dobro – zło, rozpacz – nadzieja. Krzyczałaś do mnie. Wygłaszałaś kazanie. I zaofiarowałaś mi, co chcę teraz wziąć.
– Nie – wyszeptała, wstrząśnięta, że tak łatwo ją rozszyfrował.
– Tak – powiedział niskim gardłowym głosem. Hipnotyzując ją wzrokiem zdjął jej maskę i odłożył na balustradę. – To jest łup zwycięzcy.
Otoczył jej talię ramieniem i przyciągnął ją bliżej, zamykając ją w swym twardym uścisku.
Bernadette wzniosła ręce w bezsilnym proteście.
– Nie! – krzyknęła w uniesieniu. – Tylko maskę! Na to się umówiliśmy.
Jego oczy lśniły, zatopione w jej oczach, gdy palcami przeczesywał jej włosy i bezlitośnie gładził kark.
– Bernadette, to jest zdjęcie maski – powiedział ochrypłym głosem, nachylając się w jej stronę.
I nie mogła się przed nim uchylić. Był zbyt silny. I w jakiś sposób ten wymuszony kontakt z jego ciałem pozbawił ją sił. Jej biodra dygotały pod naciskiem jego silnych bioder. Jej brzuch drżał w przeczuciu jego męskich kształtów, przed którymi nie bronił jej cienki szyfon spódnicy i trykoty jej kostiumu.
Poddała się jego silnej, palącej namiętności i woli, opanowana przez doznania, jakie wzbudziła w niej ta bezwzględna inwazja. Jej palce przylgnęły do jego ramion, a potem przesunęły się ku górze i zanurzyły w gęstych wijących się włosach na tyle głowy, i tu zacisnęły się i przywarły. Jej ciało zbliżyło się jeszcze, chcąc wykorzystać całą intymność kontaktu.
Nie wiedziała, kiedy skończył się pocałunek. Wargi Dantona musnęły jej wargi – oddychał ciężko.
– Nawet ty ulegasz namiętności, Bernadette. Twój pocałunek jest równie słodki jak nektar bogów… ale znacznie bardziej oszałamiający.
Zanim udało jej się opanować, jego pełne wargi ponownie napotkały jej wargi, kształtując je, pieszcząc i wzbudzając w niej coraz więcej i więcej oszałamiających doznań, przenosząc ją w inną rzeczywistość w której nie należała już do siebie, w której musiała być z nim stopiona w jedno i nic innego się nie liczyło.
A potem jego ramiona przygarniały jej ciało, jego wargi muskały jej włosy i szeptały w pośpiechu:
– Na próżno z tym walczysz, Bernadette. Przyznaj sama: jestem dla ciebie tak samo podniecający jak ty dla mnie. Dlatego przyszłaś na bal, dlatego ja przyszedłem., i oboje chcemy stąd wyjść. Wyjdź teraz ze mną. Bądź ze mną. Poznamy nasze głębie, poznamy wszystko, co można poznać… tak jak nikt nigdy jeszcze tego nie zrobił.
"Siła i namiętność" отзывы
Отзывы читателей о книге "Siła i namiętność". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Siła i namiętność" друзьям в соцсетях.