Gard nie dawał za wygraną.

– Powiedz mi, Sindre, dlaczego nie zostałeś z Anitą, kiedy odszedłem na chwilę? Przecież wiesz, że nie wolno ci biegać samemu po plaży. Anita jest miła, chciała cię popilnować, a ty jej uciekłeś.

Sindre próbował wytrzeć sobie zapłakaną buzię, ale nadal nie patrzył opiekunowi w oczy.

Nagle podeszło do nich dwóch chłopców w wieku około dziesięciu lat.

– Przepraszam, ale to było inaczej – oświadczył jeden z nich. – Ta pani powiedziała do niego, że pan go nie lubi i nie chce mieć z nim nic wspólnego. I kazała mu się stąd wynosić.

– No, nie, co za bezczelność! – oburzyła się dziewczyna. – Nic takiego nie powiedziałam!

– To prawda – potwierdziła jakaś kobieta otoczona liczną rodziną. – Ci chłopcy mają rację, ja też słyszałam.

Po czym powtórzyła niemal słowo w słowo to, co mówiła Anita, a jej bliscy kiwali tylko potakująco głowami.

Na koniec rzekła:

– Przecież widziałam, jaki pan był miły i delikatny dla małego, zanim ona się tu pojawiła, dlatego nie wierzyliśmy w ani jedno jej słowo. Zdaje się, że jest zdolna zrobić wszystko, żeby tylko zaciągnąć faceta do łóżka.

Gard stał zupełnie oniemiały. Jego twarz z każdą chwilą coraz bardziej pochmurniała. Wreszcie zwrócił się do Anity lodowatym głosem:

– Przypadek zrządził, że bardzo się przywiązałem do tego chłopca. Nie jestem jego ojcem, to prawda, ale on nie ma innego. Nigdy, absolutnie nigdy nie przeszło mi nawet przez myśl, żeby się go pozbyć. Dziś rano sam poszedłem do jego matki i zaproponowałem, że zabiorę go ze sobą na plażę. Spodziewałem się po pani innego zachowania. Nawet nie przypuszczałem, że jest pani zdolna narazić dziecko na coś takiego. On już nieraz został skrzywdzony w swoim krótkim życiu. Chodź, Sindre, wracamy do domu!

– Niech pan da spokój, Gard – zaczęła łagodnym głosem dziewczyna. – Przecież nie miałam zamiaru…

– Nieważne, czy miała pani zamiar czy nie – odparł mężczyzna, zbierając rzeczy.

Anita podeszła do niego bliżej i przerwała mu ze złością:

– Czyli dla pana ważniejszy jest ten smarkacz niż ja? Jeśli teraz pan sobie pójdzie, to może pan o mnie zapomnieć! Żeby pan nie żałował!

Gard spojrzał na nią lodowatym wzrokiem.

– Nigdy o nic nie prosiłem. To pani zabiegała o mnie. Ale ja nie jestem zainteresowany.

Po czym wziąwszy pochlipującego jeszcze chłopca na rękę, ruszył do wyjścia.

Gdy dotarli do samochodu, wyznał:

– To najgłupsza dziewczyna, jaką kiedykolwiek spotkałem! Żeby tak kłamać! Dobrze wiesz, że cię lubię, Sindre. Jesteś mi bardzo bliski. Kiedy wyjechałem na kilka tygodni, przez cały czas o tobie myślałem. A dziś przyszedłem do was i zabrałem cię ze sobą, prawda? Przecież na pewno bym tego nie zrobił, gdybym cię nie lubił. Wierzysz mi teraz?

Chłopiec skinął głową i bąknął pod nosem:

– Głupia baba!

– Tak, masz rację! Pamiętaj, że jesteś moim najlepszym przyjacielem. Możesz zawsze do mnie się zwrócić, kiedy będzie ci ciężko. Jeśli tylko będziesz mnie potrzebował, od razu przyjdę. Wiesz co, ale nie powinniśmy jeszcze wracać do domu, bo mama spodziewa się nas dopiero około czwartej. Wybierzemy się na lotnisko i popatrzymy sobie na samoloty, co ty na to?

Wszystkie czarne chmury od razu zniknęły. Oczy chłopca natychmiast rozbłysły.

– O, tak!

– Ojej! – wykrzyknął Gard. – A to byśmy się wybrali! Przecież nie możemy jechać na lotnisko w kąpielówkach! Musimy przebrać się w samochodzie.

– A to byśmy się wybrali! – powtórzył Sindre, śmiejąc się niemal do łez.

ROZDZIAŁ XIII

Mali biegała nerwowo po kuchni, wykonując wiele niepotrzebnych czynności, ale zupełnie nie mogła się skupić. Co robi tutaj ta sól, właściwie po co ją tu postawiła? Godzina, która może być godzina…? Za piętnaście czwarta. A ona nie zrobiła jeszcze nawet sosu.

Deser… desel, jak mówi Sindre. Czy zdąży wystygnąć? Naprawdę kiepska ze mnie gospodyni, wszystko idzie mi jak po grudzie.

Za to stół był już odświętnie nakryty białym obrusem z zielonymi i fioletowymi dodatkami. Na trzy osoby…

Żeby on tylko źle nie zrozumiał tego zaproszenia na obiad!

Mali stanęła nagle jak wryta z drewnianą łyżką w ręku.

Nie zrozumiał źle? A czy ona nie widziała w Gardzie Mörkmoenie ojca dla Sindrego? Przecież niebezpieczeństwo już minęło, a on widocznie polubił chłopca, bo w przeciwnym razie już dawno zakończyłby tę znajomość. Nie zrobił tego, wręcz przeciwnie.

Badała samą siebie, gruntownie i bezwzględnie. Jej zaproszenie naprawdę nie było niczym innym niż uprzejmym gestem. Ale mogło zostać zinterpretowane inaczej. Gard Mörkmoen rzeczywiście trochę się zawahał…

Może więc nie powinna przygotowywać tak wystawnego obiadu? Jeśli na określenie „wystawny obiad” zasługiwały kotlety i kompot… Może powinna zdobyć się na nonszalancję i podsunąć mu talerz z całkowicie obojętną twarzą? Dać mu jasno do zrozumienia, że ona naprawdę nie zamierza…

Roześmiała się głośno. Nie, na pewno nie powinna się tak zachować. Po prostu musi podejść do tego ze spokojem.

Przeraziła się. Na schodach słychać było kroki! Już wracali? W panice zerknęła przelotnie w lustro. Potargana i czerwona na twarzy, wyglądała jak prawdziwa zabiegana mamusia. Z całą pewnością w niczym nie przypominała wyniosłej i chłodnej pani domu.

Ach, nieważne! To przecież tylko Gard Mörkmoen!

Tylko?

Głos Sindrego odbijał się echem na klatce schodowej.

– No, chodź! My tu mieszkamy, mama i ja. O, widzisz, tam stoi mój stary wózek, ale nie jest już mi potrzebny, wiesz?

Jak ładnie i wyraźnie mówi mój mały chłopiec, pomyślała Mali. I na dodatek jak dużo!

Męski niski głos odpowiedział coś krótko. Po czym znowu odezwał się Sindre:

– Dzień dobry, ciociu Nilsen! To ja i mój tata!

Tylko tego brakowało! Mali zrozumiała, że będzie musiała to i owo wyjaśnić.

Odezwał się dzwonek do drzwi. Otworzyła je szybko.

– Cześć! Wchodźcie, obiad będzie gotowy za chwilę.

I natychmiast znowu zniknęła w kuchni, by ukryć rozpalone policzki.

Mały poczłapał za nią.

– Dziś będzie desel – oznajmił gościowi. – Wiesz, mamo, widzieliśmy, jak startował odrzutowy samolot.

– Pojechaliśmy jeszcze na chwilę na lotnisko – wyjaśnił Gard, by uniknąć pytań o plażę.

– To dla Sindrego wielkie przeżycie – uśmiechnęła się z wdzięcznością Mali.

Mężczyzna wyglądał na zadowolonego.

– Czy nie miałaby pani nic przeciwko temu, żebyśmy mówili sobie po imieniu? – zaproponował.

– Oczywiście że nie.

– No więc, twój syn mnie adoptował. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.

Kobieta bąknęła coś nieporadnie, nie mogąc znaleźć odpowiednich, wystarczająco lekkich słów i znowu zniknęła w kuchni.

Gard rozejrzał się po ciasnym mieszkanku. Było umeblowane nawet ładnie, ale nadzwyczaj skromnie. Nic dziwnego, Mali na pewno nie wiodło się najlepiej i na niewiele ją stać. Bez trudu dawało się zauważyć, że mieszka tu także dziecko: rzeczy Sindrego zdecydowanie dominowały na tej skromnej powierzchni. Mieszkanie składało się z dużego pokoju – jeśli tak można nazwać pomieszczenie liczące nie więcej niż dwanaście metrów – w którym na kanapie prawdopodobnie spała Mali, i z małego kącika dla Sindrego oraz z niszy kuchennej i wąskiej łazienki. Na dodatek było stare i wymagało remontu.

Pomyślał o swoim szykownym apartamencie, zdecydowanie zbyt obszernym dla samotnego mężczyzny. Zawsze uważał jednak, że w czymś mniejszym po prostu nie da się mieszkać. Teraz trochę się zawstydził.

Podczas obiadu, który okazał się naprawdę smaczny, Sindre opowiadał bez przerwy o swoich przeżyciach. Gard siedział jak na szpilkach, ale chłopiec na szczęście nie wspomniał ani słowem o „głupiej babie”. Miał chyba niezwykłą zdolność zapominania o wyrządzonych mu przykrościach.

W połowie „deselu” nagle po prostu zamilkł. Zaniesiony ostrożnie przez Garda do łóżka, zasnął od razu jak suseł.

– Zdaje się, że wyczerpał go nadmiar wrażeń – stwierdziła z uśmiechem Mali, gdy gość usiadł znowu obok niej.

– Takie małe berbecie przeżywają wszystko ze zdwojoną intensywnością, najdrobniejszy epizod staje się dla nich wielkim wydarzeniem. Dlatego naprawdę miło jest, kiedy można coś dla nich zrobić. Właściwie to jest w tym może trochę egoizmu, ale sprawiając przyjemność dziecku, sprawiamy ją także sobie.

– Masz rację. Sindre to takie małe słoneczko w moim życiu.

– Wyobrażam sobie. Ale pewnie musiałaś dla niego z czegoś zrezygnować?

Kobieta wzruszyła lekko ramionami.

– Przerwałam studia, to wszystko. Kiedyś mogę jeszcze do nich wrócić.

Gard przyjrzał się Mali uważnie. Odniósł wrażenie, że to nie była jedyna cena, jaką przyszło jej zapłacić.

– Nie masz rodziny?

– Nie – odpowiedziała z beztroskim grymasem, który świadczył o tym, że bliskich brakowało jej bardziej, niż chciała to okazać. – Moi rodzice zbliżali się już do pięćdziesiątki, kiedy przyszłam na świat, dlatego nie cieszyłam się nimi długo.

Mężczyzna nadal nie spuszczał z niej wzroku. Wreszcie westchnął.

– Obiad smakował wyśmienicie! Czy mogę zapalić?

– Naturalnie – odparła Mali, wstając gwałtownie z krzesła. – Tylko że nie mam ani jednej popielniczki. Możesz skorzystać ze spodeczka.

Bez trudu dawało się zauważyć, że gospodyni nie przywykła do przyjmowania gości. Zachowywała się bardzo nerwowo i niepewnie, ponieważ za wszelką cenę starała się wypaść idealnie.

Mörkmoen poczuł się trochę wzruszony.

– Niewiele brakowało, a Sindre by mnie zmusił do rzucenia palenia – roześmiał się. – Może powinienem wykorzystać tę szansę, skoro mam już za sobą trudny początek. Niech to więc będzie mój ostatni papieros.

– Chyba jesteś trochę zbyt pewny siebie – Mali uśmiechnęła się nieśmiało, próbując zachowywać się naturalnie, co wcale nie było dla niej łatwe. Nie mogła bowiem się powstrzymać, by ukradkiem nie zerkać z podziwem na tego silnego mężczyznę obok niej. Wprost nie mieściło się jej w głowie, że on naprawdę tu siedzi, w jej mieszkanku, przy stole, na którym do tej pory opierała łokcie tylko Sonia, jej jedyny dotychczasowy gość. – Nie muszę chyba mówić, jak bardzo jestem ci wdzięczna za tę dzisiejszą niedzielę. Jeszcze nigdy nie widziałam mojego syna aż tak rozpromienionego.