Dominique nie była przekonana.
– Ale kobiety będą zawsze potrzebować mężczyzn po to, żeby im zapewniali utrzymanie.
– Trzymajcie mnie! – wyszeptała Miranda.
– Kobiety zadbałyby o lepszą przyszłość dla siebie, gdyby uważniej dobierały sobie partnerów.
– Tak jak ty sobie wybrałaś – odpaliła Miranda, a w oczach Dominique pojawiła się iskra bólu. Miranda współczuła jej.
– Tak – odparła z dumą Dominique.
– Jesteś żałosna. – Dlaczego Miranda jest taka nieczuła i bezlitosna? – Słyszałam, jak płaczesz po nocach, mamo – powiedziała Randa łagodniejszym tonem. – Wiem, że jest ci niełatwo.
Dominique nagle się wyprostowała, jakby w miejscu kręgosłupa miała kij.
– Nie jest też łatwo być biedną i zniżać się najgorszych prac, byle tylko przetrwać. – Ściągnęła usta, zamrugała i znów zajęła się wazą z kwiatami. – Jeśli mi nie wierzysz, pomyśl o Alice Moran, no wiesz, kobiecie, która mieszkała z tym wulgarnym kaleką po drugiej stronie jeziora.
– Znasz ją? – Claire zdębiała. Nie sądziła, że którekolwiek z jej rodziców poznało rodzinę Kane’a.
– Słyszałam o niej. Jej mąż (przypuszczam, że jeszcze się nie rozwiedli, mimo iż opuściła jego i syna), w każdym razie Hampton zamierza do końca życia włóczyć waszego ojca po sądach z powodu tego wypadku. Alice Moran to tylko jedna z wielu kobiet, które biednie wyszły za mąż i słono za to zapłaciły.
– A ty jesteś przykładem kobiety, która dobrze wyszła za mąż i słono za to zapłaciła – mruknęła Miranda, popychając wahadłowe drzwi do kuchni – Nie słuchaj jej – ostrzegła matka Clair. – Obawiam się, że biedna Randa będzie musiała wiele się nauczyć na własnych błędach. A ty się trzymaj Harleya Taggerta. Wszystko się ułoży.
Jednak się nie ułożyło. Nic się nie układało. Claire nie pamiętała już, kiedy ostatnio widziała się z Harleyem, ale wydawało się jej, że ich rozłąka trwa wieki. Tymczasem nawet kilka razy spotkała się z Kane’em. Kane Moran wydawał się jej cieniem. Odnosiła wrażenie, że pojawia się wszędzie tam, gdzie jest ona. Trudno jej się było do tego przyznać, ale… na swój sposób intrygował ją. Trochę. W nim zobaczyła to wszystko, czego brakowało Harleyowi – był biedny, pewny siebie, a jego stosunek do świata można było określić słowami „mam to gdzieś”. W dodatku jego oczy zdawały się widzieć nie tylko jej powierzchowność, lecz także głęboko ukryte, prawdziwe ja. Przerażające było to, jak przy nim się czuła: cała rozedrgana, podenerwowana, nastawiona obronnie. Czasem się nawet zastanawiała, jak by to było, gdyby ją pocałował, ale szybko otrząsała się z takich myśli ze względu na Harleya.
Napominała siebie, że jest ktoś, kogo kocha.
Że wyjdzie za tego mężczyznę.
Zaciskając zęby, podjęła niezłomne postanowienie, że wybije sobie z głowy Kane’a Morana.
Ale jej się nie udało.
Bo on tu był, na tej wyspie.
Minęła zakręt ścieżki i… Tuż przed nosem, na najwyższym punkcie tego skalistego kawałka lądu zobaczyła swoją nemezis – chłopaka, który stawiał znak zapytania przy wszystkich jej dotychczasowych marzeniach, Kane’a Morana.
Miał na sobie wyłącznie znoszone spodenki z dżinsów, którym obciął nogawki, a jego włosy były jeszcze mokre; musiał pływać. Leniwie rozciągnął się na gładkim głazie.
Przez moment stała jak wryta i zastanawiała się, czy nie uciec, ale już ją zauważył. Przymrużył oczy i popatrzył na nią tak, jakby się jej spodziewał. Miała zamiar go zapytać, co tu robi – w końcu wyspa była własnością jej ojca – ale nie chciała, żeby ją wziął za osobę drobiazgową. Poza tym już wcześniej widywała go na własnym terytorium. Zachowywał się tak, jakby nie odczuwał potrzeby przestrzegania jakichkolwiek granic wyznaczonych przez ludzi.
– Czyżby się tu pojawiła księżniczka? – wycedził. Poczuła, jak jej się napinają mięśnie pleców. Leżał wsparty na łokciach i przyglądał się jej oceniającym wzrokiem. Słońce złociło jego opalone umięśnione ciało.
– Już ci mówiłam, że nie jestem księżniczką.
– Fakt. – Zeskoczył z kamienia.
– Co tu robisz?
– Rozmyślam nad swoim życiem – odparł poważnie, ale pozwolił sobie na krzywy półuśmieszek, z którym wydał się Claire o wiele bardziej seksowny.
– A naprawdę? – upierała się. Stała w cieniu samotnego cedru. Przy Moranie czuła się nieswojo. Miała wrażenie, że ją prześladuje. Udaje zainteresowanie i usiłuje nawiązać rozmowę po to, żeby przeprowadzić wywiad na temat ostatniej sprawy, jaką jego ojciec wytoczył przeciwko rodzinie Hollandów.
– Zastanawiam się, czy Wuj Sam mnie potrzebuje.
– Wojsko? – Na tę myśl zrobiło jej się zimno, choć sama nie wiedziała dlaczego. Pomasowała dłońmi ramiona. Przyglądał, jej się tak przenikliwie, że chciała uciec od tego spojrzenia. – Masz zamiar się zaciągnąć?
– Dlaczego nie? – spytał, unosząc jedno umięśnione ramię. – Wojny nie ma.
– Jak wybiorą Reagana, to wszystko może się zmienić. Zaśmiał się.
– Co ty wiesz o polityce?
– Niewiele, ale… – Zabrakło jej słów. Zawsze mieszkał po drugiej stronie jeziora i chociaż prawie go nie znała, uważała go za nieodłączny element krajobrazu Chinook. Ludzie przez cały czas odjeżdżali. Dzieciaki kończyły szkołę średnią i jechały na studia albo szukać pracy. Niektórzy się żenili i zmieniali miejsce zamieszkania. Jednak z jakiegoś powodu, którego nie zamierzała roztrząsać, Claire myślała, a może miała nadzieję, że Kane zawsze będzie blisko. Świadomość, że mieszka po drugiej stronie jeziora, była tyleż niepokojąca, co pocieszająca. – Dlaczego do wojska?
– Czy to nie jest oczywiste? – spytał, przestając się uśmiechać. Błękit nieba przecięła biała smuga po samolocie. – Żeby się stąd wydostać. – Skrzywił się, patrząc pod słońce, które zaczynało już zachodzić. – Chcę zwiedzić świat, zarobić na studia i takie tam bzdury, o których trzeba będzie powiedzieć komisji rekrutacyjnej.
– A co z twoim tatą? – spytała, niewiele myśląc.
– Poradzi sobie. – Ale między jego brwiami pojawiły się dwie głębokie zmarszczki. – Zawsze jakoś daje sobie radę. – Palcem u nogi kopnął kamyk, który stoczył się do wody, po drodze obijając się o skały. – A gdzie ukochany?
– Słucham?
– Taggert – wyjaśnił.
Claire poczuła, jak od karku aż po czoło powoli oblewają żar.
– Nie wiem. Chyba pracuje.
– Tak to nazywasz? – Kane pokręcił głową i cynicznie się roześmiał. – Wszyscy inni pracownicy tartaku Taggertów urabiają sobie ręce po łokcie przy ciężkiej fizycznej robocie. Ale Weston i Harley są przecież następcami tronu, dziedzicami i już mają złote tabliczki z imionami na drzwiach własnych biur. Weston dyktuje pięćdziesięciopięcioletnim kierownikom, jak mają wykonywać swoje zadania w zielonych górach. A Harley… – Podrapał się po brodzie i pokręcił głową. – Właśnie, co on naprawdę robi w tej firmie?
– Nie wiem – przyznała Claire.
– Założę się, że sam Harley nie umiałby ci odpowiedzieć na to pytanie.
– Nie rozmawiamy o jego pracy.
– Nie? – spytał, unosząc jedną brew i podchodząc. Stanął w cieniu tuż przed nią. Jego twarz była tak blisko, że czuła woń wody po goleniu, wymieszaną z zapachem dymu papierosowego. Nie mogła odwrócić wzroku od jego mocno zarysowanej szczęki. Po szyi spływały mu z włosów krople wody. Ścisnęło ją w dołku, zabrakło tchu. – To o czym rozmawiacie, ty i książę Harley?
– To naprawdę nie twój interes. Harley…
– Harley mnie obchodzi tyle co zeszłoroczny śnieg. – Jego oddech, cieplejszy od powietrza, pieścił jej twarz. Ale ty… – Podniósł rękę i nawinął kosmyk jej włosów na palec ze zrogowaciałym naskórkiem. – Nie wiadomo dlaczego, cholera, trochę mnie obchodzisz. – Wykrzywił kącik ust, jak gdyby sam się z siebie śmiał. – To przekleństwo, które chodzi za mną krok w krok.
Oblizała wargi. Zauważył to i miotając serię niecenzuralnych słów, opuścił ręce i odwrócił się, jak gdyby ten gest mógł odczynić urok, który ktoś rzucił w cień samotnie rosnącego drzewa. Gdy odchodził, mięśnie jego pleców były napięte.
– Kane… – Boże, dlaczego go zawołała? Nie chciała w ogóle mieć z nim do czynienia, a jednak była w nim jakaś ciemna strona, która przemawiała do podobnego zakamarka jej własnej duszy.
Obejrzał się przez ramię. Jego dziwnie zagubione spojrzenie sprawiło, że zadrżało jej serce. Zniknął arogancki zuchwalec, a zamiast niego pojawił się onieśmielony chłopak, prawie mężczyzna.
– Zostawmy to, Claire – powiedział i poszedł w stronę wysokiego brzegu, gdzie jednym zwinnym ruchem uniósł opalone ręce, odbił się od skały i zanurkował sześć metrów w głąb spokojnego jeziora.
Osłaniając ręką oczy, patrzyła, jak się wynurza i miarowo, pewnie płynie do brzegu, gdzie w obskurnej małej chacie czekał na niego ojciec.
Harley zerknął na zegarek i zaczął bębnić palcami o biurko. Siedział w swoim biurze, którego nie znosił. Pomieszczenie znajdowało się w parterowym budynku naprzeciwko tartaku. Panowała tu ciasnota – pełno było segregatorów i tanich funkcjonalnych mebli. Rozluźnił węzeł krawata i poczuł, jak pot spływa mu po szyi, choć włączony na maksymalne obroty wentylator szumiał przy oknie i rozdmuchiwał chłodne powietrze po pokoju, który wyznaczył mu ojciec. A niech to wszystko diabli! Wciąż czuł się nieswojo i rad by oślepnąć, żeby nie widzieć ludzi w twardych kaskach, którzy rzucali przeciągłe spojrzenia w jego stronę, kiedy przychodzili na swoje zmiany lub na przerwach. Usiłowali skrywać uśmiechy, żując grube zwitki tytoniu, ale Harley wiedział, że się z niego śmieją, a nawet – a jakże! – pogardzają nim. Instynktownie wyczuwali, że nie został stworzony do tego, żeby być ich przełożonym.
Pewnego razu, kiedy szedł do samochodu po pracy, zobaczył, jak Jack Songbird, jeden z pracowników tutejszego tartaku, za pomocą scyzoryka usiłuje otworzyć automat z napojami, który stał za suszarnią. Gdy ich spojrzenia się spotkały, Harley skrzywił się i zamiast zrobić Jackowi awanturę, patrzył mu w oczy. Tymczasem zamek puścił.
"Szept" отзывы
Отзывы читателей о книге "Szept". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Szept" друзьям в соцсетях.