Szkody wyniosły mniej niż dwadzieścia dolarów. Od tego czasu za każdym razem, kiedy Harley był zmuszony spojrzeć w oczy Jackowi, widział w jego wzroku drwinę i pogardę. Żałował wtedy, że nie zwolnił czerwonoskórego gnoja od razu, kiedy go przyłapał na gorącym uczynku. Byłoby już po krzyku. A tak obelżywa obecność Jacka przypominała mu, jak bardzo jest słaby. Nie był w stanie powstrzymać Indianina przed drobną kradzieżą, więc jak miał trzymać w ryzach robotników, z których każdy mógł wziąć go na ręce i podrzucać nim jak małą piłeczką.

Nie, nie był stworzony do tej pracy. Mocniej pociągnął za węzeł krawata i wcisnął teczkę „BEST Surowce drzewne” na miejsce, do przenośnego segregatora. Godzinami ślęczał nad fakturami, wpatrując się w liczby oznaczające wyniki dostaw tarcicy do pięciu odbiorców Besta z okolic Portland. Dane dotyczyły transakcji z ostatnich trzech miesięcy. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Jeny Best wycofuje swoje interesy z Taggert Industries. Best był wieloletnim klientem, ale – z jakiegoś tajemniczego powodu – zdecydował się przenieść swój kapitał gdzie indziej.

Prawdopodobnie do Dutcha Hollanda. Prawdopodobnie ten sukinsyn zaniżył ceny, choć miał tylko kilka nędznych tartaków blisko Coos Bay. Co za burdel!

Teraz zadaniem Harleya było udobruchanie Jeny’ego, żeby kontynuował współpracę z Taggert Industries, firmą godną zaufania. Co za syf! Chwycił za telefon, wykręcił numer i połączył się z sekretarką Besta. Poczuł niezmierną ulgę, kiedy się dowiedział, że pan Best wróci dopiero w poniedziałek. Gdy skończył rozmowę, zauważył plamy potu na słuchawce.

Znów spojrzał na zegarek. Wytarł dłonie o spodnie i po cichu zaklął. Weston wpadał i wypadał, kiedy mu się podobało, nie zważając na ustalone godziny pracy. Stary to tolerował. Ale z Harleyem było inaczej. Nigdy nie błyszczał – ani w sporcie, ani w szkole, ani w pracy. W każde zadanie musiał wkładać więcej wysiłku, poświęcać na nie więcej czasu, całować więcej tyłków.

A niech to! Wieczorem wybierał się na spotkanie z Claire i nie obchodziło go, co jego ojciec na ten temat powie. Już wstał z krzesła i sięgał za klamkę, kiedy usłyszał przez interkom głos sekretarki.

– Panie Taggert?

– Słucham.

– Na drugiej linii ma pan rozmowę.

Harley osłupiał. A jeśli to Jeny Best? Co ma powiedzieć temu człowiekowi? Jak zatrzymać klienta? Nie był sprzedawcą i nigdy nim nie będzie.

– Dzwoni panna Forsythe.

Harley zapragnął zapaść się pod ziemię i umrzeć. To było gorsze niż udawanie, że zależy mu na cenie tarcicy. Dlaczego Kendall bez przerwy go ściga? Czy nie dociera do niej, że to koniec? Chwycił słuchawkę.

– Cześć – burknął.

– Och, Harley. Tak się cieszę, że cię zastałam. – Wyobraził sobie jej twarz, nieskazitelnie błękitne oczy, zaróżowione policzki i nadąsane usta.

– Co się stało? – Wcale go to nie interesowało. Oczyścił paznokieć z brudu.

– To, że… że muszę się z tobą zobaczyć.

– Kendall, przestań. Przecież ci mówiłem…

– To ważne, Harley. Nie zadzwoniłabym do pracy, gdyby tak nie było.

O cholera! Zaszła w ciążę! Kolana się ugięły pod Harleyem i musiał się oprzeć o biurko. Zrobiło mu się słabo i miał wrażenie, że za chwilę zwróci lunch.

– O co chodzi?

– Nie chcę o tym rozmawiać przez telefon. Spotkajmy się dziś wieczorem w letnim domu mojego ojca.

– Nie mogę. Sekunda.

– Proszę!

– Jestem zajęty.

– Harley, posłuchaj. To sprawa życia i śmierci. – Jej głos był zdesperowany.

Dziecko. Była w ciąży i rozważała kwestię aborcji.

– Do zobaczenia o ósmej.

– Nie mogę.

– Naprawdę nie masz wyboru – wykrztusiła i z trzaskiem rzuciła słuchawkę.

Przez sekundę wydawało mu się, że za chwilę umrze. Ciemno mu się zrobiło przed oczami i pomyślał, że traci wzrok. Ale powoli chwytał oddech. Kendall miała rację – musi się z nią spotkać. Drżącymi palcami odgarnął włosy z twarzy i usiłował się pozbierać.

Kiedy wychodził z biura, udało mu się pomachać na pożegnanie siedzącej za biurkiem sekretarce. Nazywała się Linda… Jakoś tam. Tleniona, gruba czterdziestka, ale miła i na tyle kompetentna, żeby nie pokazać, że śmieje się z niego, a nie do niego. Daj spokój, Taggert, przecież jesteś tu szefem.

Żwir chrzęścił pod włoskimi mokasynami na pustym parkingu. Zakurzony asfalt był pełen wybojów. Żadne drzewo nie śmiało rzucić cienia w miejscu, którego przeznaczeniem było zmieniać leśne giganty w deski. Świeży zapach trocin mieszał się z intensywnym odorem diesla. Harley nienawidził go z całych sił.

Jego ojciec, podobnie jak Dutch Holland, był prezesem korporacji składającej się z wielu oddziałów. Ten tartak był tylko jedną z małych firm, które łączyła nazwa Taggert Industries. Wydawało się śmieszne, że Harley musi tu tkwić, kiedy można było zarządzać którymś z ośrodków wypoczynkowych albo jedną z restauracji.

– Dobrze ci to zrobi – wyjaśnił Neal, zlecając Harleyowi pracę na okres wakacji. – Pobędziesz trochę z ludźmi, którzy stanowią trzon tej firmy. Następnego lata będziesz mógł pracować w kurorcie w Seaside.

Obiecanki cacanki, pomyślał Harley, wkładając okulary przeciwsłoneczne. Na parking wjeżdżał porsche, kabriolet Westona!

Na siedzeniu pasażera siedziała młodsza siostra Jacka Songbirda, Crystal, z którą Weston od czasu do czasu się umawiał. Palcami wybijała rytm piosenki Hungry heart Bruce’a Springsteena. Jej czarne włosy połyskiwały błękitem w popołudniowym słońcu. Udała, że nie widzi Harleya.

Weston natychmiast wysiadł z samochodu i ruszył w stronę młodszego brata, jakby miał do niego ważną sprawę. Szedł przez parking z gniewną miną i zaciśniętymi pięściami. Wszystko wskazywało na to, że jest w bojowym nastroju.

Got a wife and kid in Baltimore, Jack… [Mam żonę i dzieciaka w Baltimore, Jack…]

Harley wziął się w garść na tyle, że mógł pokazać bratu twarz. Weston miał usta białe z wściekłości.

– Gdzie tata? – spytał.

– Nie tutaj.

– Jesteś pewny? – spytał Weston i mruknął pod nosem: – A to skurczybyk! Dzwoniłem do biura w Portland i… Psia kość, tam mi powiedzieli, że jest tutaj!

– Co w ciebie wstąpiło?

Weston obiema rękami przygładził włosy i zerknął przez ramię na Crystal, ale najwyraźniej nie zwracała na niego uwagi. Przyglądała się swojemu odbiciu we wstecznym lusterku i nakładała kolejną warstwę błyszczku.

Everybodys got a hungry heart.[Wszyscy mają wygłodniałe serca.]

– Cholera, zawsze to samo. – Wytarł dłonią pot z czoła.

– Co takiego?

Oczy Westona zmieniły się w szparki.

– Plotki.

– Pio… Aha, o to chodzi? – Harley w końcu zrozumiał. – O to, że tata ma nieślubne dzieci?

– Tylko jednego. Syna.

– Jeśli wierzyć plotkom, to tak. – Harley uważał całe to gadanie na temat Neala Taggerta jako babiarza za wyssane z palca. I po co się czymś takim przejmować?

– Nie przeszkadza ci to?

– Śpię spokojnie, jeśli już o to chodzi.

– Nie zdajesz sobie sprawy, że jeśli ten gość, ten przyrodni bękart, zechce dochodzić swego, może zabrać część naszego majątku?

– I co z tego?

– Chryste, Harley, czy z ciebie naprawdę taki kretyn? W Harleyu zagotowała się krew.

– Po prostu nie martwię się rzeczami, na które nie mam wpływu. Od kogo to słyszałeś tym razem? Od jakiegoś typa na bani w miejscowym barze? Czy w Stone Illehee? – Bo Dutch Holland zawsze gotów jest rozsiewać plotki na temat naszego taty. A może od którejś z plotkarek, które ciągle stoją pod kawiarnią?

– Nie – wycedził przez zęby Weston. Na jego twarzy malowała się pogarda dla młodszego brata. – Tym razem usłyszałem to od mamy.

Harley roześmiał się.

– Świetnie. Jakby nigdy nie próbowała cię zdenerwować! Nie wiem, co zaszło między wami, ale matka znajduje wielką uciechę w doprowadzaniu cię do białej gorączki.

– A niech cię, Harl, jesteś beznadziejny! – Weston mocno zacisnął powieki i pokręcił głową, jakby się zastanawiał, jak to możliwe, że są ze sobą spokrewnieni.

– A ty porywasz się na wiatraki. I co byś zrobił, gdyby tata tu był? Oskarżyłbyś go o kolejny cios w jedność rodziny?

– Po prostu zapytałbym go, jaka jest prawda.

– Dobry sposób, żeby dać się wydziedziczyć, Wes. A obaj dobrze wiemy, że przenigdy nie zrobiłbyś czegoś, co by mogło pozbawić cię twojej lwiej części majątku Taggertów.

– Przynajmniej nie siedzę z założonymi rękami i nie czekam, aż pieczone gołąbki same mi wpadną do gąbki.

– Ja na nic nie czekam.

Weston rzucił okiem na jaguara Harleya i na grubą warstwę trocin, która osiadła na jego nieskazitelnym lakierze.

– No tak, pewnie. Nieważne. Później złapię starego.

– Koniecznie go złap. Aha, przy okazji: nie zapomnij pozdrowić od nas przyrodniego brata.

– Idź do diabła, Harl.

Harley zachichotał, kiedy Weston odwrócił się w stronę swojego sportowego samochodu i Crystal. Tak rzadko udawało mu się go rozzłościć, że widok zdenerwowanego brata był jak balsam dla jego skołatanego serca.

Przenikliwy pisk opon oznaczał, że porsche Westona właśnie wyjeżdża z parkingu. Za siatkowym ogrodzeniem, na którym wisiały okazałe znaki mówiące o bezpieczeństwie pracy, przychodzą właśnie robotnicy na nową zmianę. Harley pośpieszył w stronę samochodu. Nie chciał wdawać się w wymuszoną pogawędkę z żadnym z nich. Bynajmniej nie był snobem. Po prostu nie chciał mieć z nimi nic wspólnego.

Pośród zgrzytania pił, krzyków brygadzistów i warkotu ciężarówek, przywożących surową tarcicę lub wywożących budulec drzewny, mężczyźni w czystych flanelowych koszulach i drelichach zakładali kaski i zastępowali kolegów całych w trocinach i kurzu.

Harley otworzył kluczykiem drzwi swojej chluby i radości – jaguara XKE w kolorze leśnej zieleni, który potrafił rozwinąć maksymalną prędkość w czasie szybszym niż jeden oddech. Samochód stał pomiędzy starym pikapem dodge i zakurzonym kombi z napisem „umyj mnie” na tylnej szybie. Ciemnozielony jag błyszczał niczym szmaragd w żwirze. Harley wślizgnął się za kierownicę i zapalił silnik.