Zaniemówiła. Bała się poruszyć. Czuła się jak wystraszona łania schwytana w sidła. Serce waliło jej jak młotem. Ukradkiem zerknęła na jego usta, zastanawiając się, czy ma zamiar ją pocałować, czy też sama ma przytulić spragnione usta do jego warg.

– Jest jeszcze coś, co powinnaś wiedzieć. Gdybyś była moja, nie kazałbym ci czekać. Harley Taggert to idiota, a ty jesteś jeszcze większą idiotką, bo pozwalasz, żeby cię traktował w ten sposób. A wiesz, dlaczego nazywam cię księżniczką? Bo zasługujesz na to. Kurczę, ciebie trzeba traktować jak córkę króla.

– Boże – szepnęła. Jej uporządkowany świat legł w gruzach. Kocha ją? Kane Moran ją kocha!

– Szlag by trafił te moje sentymenty! Piekielny śmietnik, nie? – Puścił ją. Ramiona Claire bezwładnie opadły. – Chodźmy, Claire. Odwiozę cię do twego samochodu. – Twarz miał skostniałą jak granit. – Nie każemy Harleyowi czekać, prawda?

Wstał szybko i ruszył w stronę motocykla.

– Kane…

Natychmiast zatrzymał się i obejrzał przez ramię.

– Nie wiem… Nie wiem, co powiedzieć… – wykrztusiła ze ściśniętym gardłem.

– Nic. Żadnych kłamstw, wymówek. Lepiej nie mów nic. – Lewą nogę przerzucił przez motor, włączył zapłon i całym ciężarem ciała nacisnął na rozrusznik. Silnik wielkiej maszyny zaskoczył się i hurkotał, aż echo się niosło po skalistych górach. – Będzie lepiej dla nas obojga, jeśli nie powiesz nic.

Ale Claire miała co do tego wątpliwości.

W gardle jej zaschło, jakby miała tam piach. Kiedy szła, wydawało jej się, że jej stopy nie dotykają ziemi. Wsiadła na motocykl. Mocno ścisnęła Kane’a w pasie i wydało jej się to takie naturalne, takie oczywiste…

– Umówmy się, że ta noc nigdy nie istniała. – Wydało jej się, że mruknął te słowa, ale wtopiły się w warkot silnika i nie była pewna, czy nie są złudzeniem. W głębi serca wiedziała, że tych kilka ostatnich godzin przechowa w pamięci jak cenny skarb.

Motocykl dudnił, zjeżdżając po zboczu, a Claire mocno przywarła do Kane’a. Prawdopodobnie była to jej jedyna i ostatnia szansa, żeby trzymać go w ramionach.

4.

Opuszczając grot i przytwierdzając bom, Weston czuł na twarzy orzeźwiającą mgiełkę wody oceanu. Żeglowanie sprawiało mu przyjemność. Od czasu do czasu lubił być sam na rozległej przestrzeni wodnej, walczyć z żywiołem wśród kołysania i przechyłów. Ale nie tej nocy.

Światła przystani ozłacały ciemną, nieustannie wzburzoną wodę. Silnik warczał. Weston skierował zwrotną żaglówkę w stronę przystani. Machinalnie zacumował, przez chwilę myślał o Crystal, ale się rozmyślił i postanowił, że jednak tym razem jej nie odwiedzi. Była rozgrzana i ochocza – zrobiłaby wszystko, by go zadowolić. I niemiłosiernie go nudziła. Potrzebował nowego podboju, wyzwania.

Najgorsze w tym wszystkim było to wieczne nienasycenie. Nic nie dawało mu pełnej satysfakcji – ani nowy, niewinny podbój, ani łatwe zaliczanie. Nie wystarczyłoby mu nawet, gdyby Kendall przyjęła jego propozycję. Chryste, co z niego za szuja – zaproponować łóżko i zapłodnienie jako przyjacielską pomoc w potrzebie! A prawda była taka, że chciał skosztować kęsa Forstythe. Poza tym pomysł spłodzenia dziecka i podrzucenia go Harleyowi do wychowania łechtał jego perwersyjną naturę. Upiekłby dwie pieczenie na jednym ogniu: kupiłby dozgonną wdzięczność Kendall, a dodatkowo zyskałby przewagę nad bratem nieudacznikiem.

Zamknął kajutę i uświadomił sobie, że bardziej nawet niż Kendall chce jednej z sióstr Holland.

Dlaczego? Dlatego, że przez prawie dwadzieścia lat musiał na nie patrzeć oczami ojca – jak na wstrętny, choć może ładny miot wroga, którego nie wolno dotknąć.

I to czyniło je jeszcze bardziej intrygującymi. A teraz, kiedy Harley miał czelność otwarcie spotykać się z Claire, Weston nie widział powodów, żeby hamować swoje męskie instynkty. Och, to prawda, że opowiadał Harleyowi te wszystkie brednie o wydziedziczeniu, ale stary nigdy nie postąpiłby aż tak pochopnie, a Weston nigdy nie zrobiłby niczego, co by mogło podważyć jego status głównego spadkobiercy. Zbyt wiele lat pracował na niego – podlizując się ojcu, rozdając karty w grach Neala, błyszcząc w każdej dziedzinie – aby go teraz stracić. Neal Taggert nie ukrywał, że Weston jest jego faworytem i w związku z tym odziedziczy lwią część majątku Taggertów. Weston nigdy by nie zaprzepaścił takiej szansy.

Ale co będzie, jeśli tamten syn upomni się o swoje, ten bękart, do którego nikt się nie przyznaje?

Kiedy Weston wspomniał, że znów odżyły obrzydliwe plotki, Neal zaklął i oskarżył Dutcha Hollanda o rozpowszechnianie tych bzdur. Z jakiegoś bliżej nieznanego powodu Dutch nienawidził Neala i nic by go nie powstrzymało przed zrujnowaniem wroga.

Weston czuł się uspokojony, przynajmniej na razie. Nawet skradł kopię testamentu ojca z jego biura w Portland. Neal właśnie zmienił ostatnią wolę, ale nie skłamał. Kiedy ojciec kopnie w kalendarz, Weston będzie urządzony na resztę życia.

Jeśli nie popełni jakiegoś błędu. Ale nie zrobi tego. Jest zbyt dalekowzroczny, aby spartaczyć coś ważnego. Jednak… miał niebywałą ochotę na Mirandę Holland. Wiele by dał za to, żeby choć przez jedną noc pokazać tej chłodnej, uszczypliwej pannie siłę rozpalającej, nieodpartej, czysto zwierzęcej żądzy. Był dobrym kochankiem i mógł jej zademonstrować takie rzeczy, które wycisnęłyby z niej ostatnie poty, przyśpieszyły bicie serca i kazały błagać o więcej.

Ta myśl dodała mu otuchy. Za każdym razem, kiedy choćby się uśmiechnął do Mirandy, patrzyła na niego z ukosa. Każde wyobrażenie o tym, że ona klęczy u jego stóp, zaczerwieniona, z przepoconymi włosami i zręcznymi palcami rozpina mu rozporek, wywoływało erekcję.

– Cóż – mruknął pod nosem. – Nadejdzie dzień, kiedy się dowie, do czego może ją doprowadzić prawdziwy mężczyzna. – Uśmiechając się, poprawił spodnie, wysiadł z łodzi, opuścił przystań, przeszedł pod łukiem neonu Yacht Club Illahee i przystanął, by zapalić papierosa. Przez głowę mu przemknęła kolejna wizja Mirandy Holland, podobna do tej, która jawiła mu się kilkanaście razy dziennie, gdy pływał po oceanie. Cholera, pakował się w to samo bagno co Harley. Z tą różnicą, że w odróżnieniu od Claire, która chętnie rozgrzałaby łóżko młodszego brata, Miranda raczej by wolała splunąć na Westona, niż z nim rozmawiać.

Wsiadając do kabrioletu, po raz kolejny wyobraził sobie, że robi to z Mirandą. Była wysoka, długonoga, a spojrzenie miała chłodne jak błękitny lód. Dawała kosza większości chłopaków, zadzierając prosty, niemalże idealny nos. Weston jednak podejrzewał, że pod tą oszronioną powłoką kryje się gorąca kobieta, która w łóżku mogłaby się stać kocicą.

Błyskotliwa, niedostępna panna o ciętym języku, która precyzyjnie zaplanowała sobie życie, pewnie chce, żeby świat uwierzył, że brak jej czasu na zainteresowanie płcią przeciwną.

Nic z tego.

Weston pamiętał, jak w zeszłym tygodniu jechał za jej czarnym camaro. Siedział przy niej facet – Hunter Riley, pasierb stróża Dutcha Hollanda. Jasne, że Miranda i Hunt prawdopodobnie znali się od wielu lat i nie było nic dziwnego w tym, że podwoziła go samochodem do miasteczka. A jednak sposób, w jaki się do niego zwracała czy uśmiechała, wydał się Westonowi dziwnie znajomy. Podobnie jak to, że – niby po przyjacielsku – poklepywał japo ramieniu, delikatnie pieszcząc palcami jej kark.

– Sukinsyn – mruknął. Nagle wściekł się na Rileya. Kto to jest? Zero, które pracuje w tartaku jego ojca i od czasu do czasu pomaga swojemu staremu pielęgnować ogród Hollandów. Nikt. Hunter Riley ledwie zdołał przeczołgać się przez szkołę średnią, a teraz usiłuje przebrnąć przez miejscowy publiczny college.

I cóż takiego zobaczyła wyrafinowana Miranda w takim nieokrzesańcu?

Ach, te kobiety! – pomyślał, zbyt szybko skręcając na skrzyżowaniu. Aż zapiszczały koła. Wiele by dał, żeby je zrozumieć.

Mknął swym porsche z odsłoniętym dachem w stronę Stone Illahee, ośrodka, którego jego ojciec nienawidził. Potrzebował żeru, i to porządnego. Więc wyruszył na polowanie. Znów. Korciło go, żeby zaliczyć kolejną zdobycz. Sterowała nim twarda, rozgrzana władza stercząca pomiędzy nogami. Tak naprawdę nie wiedział, czy popycha go nieprawdopodobny popęd seksualny, czy też to nieodparta skłonność do rywalizacji każe mu czasem wybierać nieodpowiednie partnerki. Ale nie miało to większego znaczenia.

– Miranda – mruknął. Ją sobie upatrzył, choć Claire okazała się bardziej kobieca, niż sobie wyobrażał. Kiedyś uważał ją za nieciekawą szarą myszkę, ale kiedy wyrosła i dojrzała, wydała mu się intrygująca. Miała najmocniejszą ze wszystkich sióstr budowę ciała. Od dziecka jeździła konno, żeglowała, pływała albo wspinała się po górach. I tak nieśmiała dziewczynka zmieniła się w największego śmiałka. Prawdopodobnie dlatego spotykała się z Harleyem.

Harley! Cóż za nędzna karykatura mężczyzny! Zawsze skowyczy. Nie do wiary, że są rodzonymi braćmi. Harley był zbyt wrażliwy, zbyt łatwo pozwalał sobą manipulować, żeby kiedykolwiek stać się prawdziwym mężczyzną. Przy wjeździe do Stone Illahee Weston skręcił, uśmiechnął się do siebie i bez namysłu przejechał przez masywne wrota ekskluzywnego ośrodka wypoczynkowego. Minął pole golfowe i korty tenisowe, okrążył ogrodzony teren porośnięty gęstymi krzakami, które oddzielały basen od głównego parkingu. Nie był tego całkowicie pewien, ale słyszał, że Holland na weekend wyjechał z miasteczka i nie będzie się tu kręcił. Żaden z pracowników Dutcha nie odważyłby się wyrzucić Taggerta, gdyby go tu zauważył.

Był bezpieczny.

Skąd więc w podświadomości ten cień obawy? Co mu podpowiadało, że przyjazd w to miejsce to niewybaczalny błąd największego kalibru?

Za zakrętem było już widać gładki szary kamień i ciemne drewno głównego hotelu. Ukryte reflektory podświetlały sześciopiętrowy budynek z różnokształtnego kamienia, szkła i cedru, który wznosił się blisko plaży. Przy frontowych drzwiach, u wylotu szpaleru wykrzywionych jodeł i rododendronów, szumiał jaskrawo oświetlony wodospad.