Weston poczuł się jak intruz. Zaparkował samochód, włożył kluczyki do kieszeni i skierował się ku drzwiom. Przez otwarte okna płynęła muzyka, która przywoływała go niczym śpiew syreny. Nie spodziewał się dziś spotkać tu córek Dutcha, ale miał nadzieję, że przy barze uda mu się poderwać jakąś rozgrzaną kobietkę. Poczuł lekkie wyrzuty sumienia, kiedy przypomniał sobie o Crystal. Nie dalej jak po południu kochali się w żaglówce, zanim pozwolił jej wrócić do pracy. Była piękna. Miała gładką złocistą skórę, ciemne oczy i niewiarygodnie czarne włosy. Ale była zbyt uległa, zbyt łatwa. Pozwalała mu się traktować jak niewolnicę seksu. Dawała mu wszystko, czego tylko zapragnął. Wszystko. Zachowywała się tak, jakby był jej właścicielem, panem. Czasami aż za bardzo wczuwał się w rolę, ale jej przyzwolenie w końcu zaczęło go nudzić. Potrzebował jakiegoś wyzwania, kobiety z ikrą. Takiej, która przez chwilę zechciałaby z nim powalczyć, zanim ległaby u jego stóp.

Pragnął Mirandy Holland.

– Jesteś takim samym idiotą jak Harley – mruknął sam do siebie, otwierając dębowe, oszklone drzwi. Szedł krótkim korytarzem, podążając za zapachem dymu papierosowego i denerwującą, tętniącą muzyką.

Zespół z Portland z solistką w obcisłej skórzanej sukience mini grał jakąś jazzową melodię, której nie rozpoznawał. Było w niej zbyt dużo saksofonu i za mało basów. Weston usiadł przy stoliku jak najdalej od sceny. Nerwowo bębniąc palcami o blat, gapił się na ściany udekorowane sieciami rybackimi japońskimi statkami i wypchanymi rybami z całego świata w ramach oraz narzędziami do ich zabijania. Harpuny, dzidy, bosaki i futerały na sprzęt wędkarski wisiały wśród szklistookich łososi, mieczników i rekinów.

Podeszła do niego kelnerka w czarnej spódniczce, białej bluzce i czerwonym krawacie. Zamówił piwo i uśmiechnął się od ucha do ucha, gdy poprosiła go o pokazanie dowodu tożsamości, by sprawdzić, czy ukończył dwadzieścia jeden lat.

– Weston Taggert – powiedziała, szerzej się uśmiechając. Znała to nazwisko. – Za chwilę wrócę.

Kilka kobiet zwróciło na niego uwagę i kokietowało go uśmiechem, ale żadna nie wydała mu się interesująca. Były zbyt łatwe. Z ich wyglądu odgadł, że od dłuższego czasu zajmują się podrywaniem przy barze.

Nie, tego wieczoru miał ochotę na coś innego. Kłucie w lędźwiach było warte czegoś więcej niż tylko łatwej zdobyczy.

– Bardzo proszę, skarbie – powiedziała kelnerka, stawiając na stoliku szklankę jasnego piwa słodowego.

Napój był chłodny, ale nie ostudził jego gorącej krwi. Szybko opróżnił szklankę. Uświadomił sobie, że wkroczenie na uświęcony teren Dutcha Hollanda nie dało mu za wielkiej satysfakcji. Pozostawił na stole banknot pięciodolarowy i już szedł w stronę samochodu, kiedy zobaczył ją – najmłodszą z córek Dutcha. Jej blond włosy połyskiwały srebrem w świetle latarń na parkingu. To była Tessa, ubrana w poszarpane spodenki z dżinsów, skąpą podkoszulkę i krótką kamizelkę ze skóry, ozdobioną sztucznymi diamentami, które migotały w świetle reflektorów. Nie wyglądała bynajmniej na jedną z najbogatszych dziewcząt w okolicy.

Krążyły o niej plotki, że majtki jej same opadają i że zawsze włóczy się po mieście w obcisłych szortach i za małych sweterkach, które eksponują jej niewiarygodny biust i nie zasłaniają ładnie opalonej skóry brzucha. Zdarzało się, że narzucała skórzaną kurteczkę, ale nigdy jej nie zapinała. Nigdy też nie przeoczyła okazji, żeby zademonstrować swoją nienaganną figurę. Teraz także.

Siedziała na murku okalającym wodospad, paliła papierosa i znudzonym wzrokiem wpatrywała się w fontannę.

Nie tej kobiety pragnął. To nie Miranda.

Ale za to jest. A Weston pała żądzą.

– Wiesz, właśnie myślałem o tobie i twoich siostrach. I proszę! O wilku mowa! – powiedział kokieteryjnie, wkładając kurtkę.

Gwałtownie podniosła wzrok, zaskoczona. Przez chwilę wpatrywała się w niego i znów przeniosła spojrzenie na wirującą wodę.

– Czy ta metoda czasem się sprawdza?

– Mówię prawdę.

– Zgadza się. A ja jestem królową Anglii.

– Nie sądzę. Powiadają, że jest odrobinę starsza od ciebie. Tessa przewróciła oczami i pociągnęła papierosa.

– Co tu robisz? Myślałam, że tutaj Taggertom wstęp wzbroniony. Ktokolwiek o twoim nazwisku przekroczy bramy tego ośrodka, musi się liczyć z tym, że zostanie utopiony i poćwiartowany.

Weston roześmiał się. Przynajmniej nie była tępa jak młot.

– Może nadeszła pora, żeby któreś z nas położyło kres tej rywalizacji.

Znów przeszyły go te niewiarygodnie błękitne oczy. Wzruszyła ramionami, jakby ją nic nie obchodziły uprzedzenia jego czy własnej rodziny.

– Nie mieszaj się do tego.

– Czekasz na kogoś? – Przysiadł się do niej i oczekiwał, że się nieco przesunie na murku, żeby zwiększyć dystans pomiędzy ich ciałami. Ale tego nie zrobiła. Za to mocniej zaciągnęła się papierosem i wypuściła dym kącikiem ust.

– Na to wygląda.

– Nie wiesz tego?

– Zgadza się. Nie wiem. – Zadziornie uniosła do góry podbródek. Zauważył, że pod tą maską fałszywej swobody i dumy młodsza i mniej pryncypialna z sióstr skrywa zupełnie inną naturę. Mrugnęła i jej twardy pancerzyk wrócił na miejsce. Znikła mała szczelina w zbroi.

– Czy ktoś po ciebie przyjedzie?

– Może.

– Podwieźć cię?

Uśmiechnęła się i wrzuciła papierosa do oświetlonego basenu.

– Zastanowię się.

– Gdzie chcesz jechać?

Przez sekundę się zawahała. Uniosła perfekcyjne łuki jasnych brwi.

– Może mi to wisi?

Usta mu się wykrzywiły w uśmiechu. Miała czelność odezwać się do niego w ten sposób.

– Może nie powinno wisieć.

– Co masz na myśli? – Spytała niskim ciepłym głosem. Grała z nim w ciuciubabkę. Uwielbiał tę grę. Rozumiał ją i bardzo dobrze znał jej reguły. Zawsze wygrywał.

– To zależy od ciebie.

– Coś takiego! – Nagle wstała, zarzuciła na ramię czarną torbę z frędzlami i rzuciła ostatnie pogardliwe spojrzenie na hotel.

– Dobra, to jedziemy. Możesz mnie podwieźć nad morze – powiedziała.

– A co tam jest? – spytał. Jej uśmiech rozjaśnił mrok.

– A czego tam nie ma?

Harley się spóźnił. Claire przechadzała się po pomoście, przy którym zacumowana była żaglówka ojca. Już miała dać sobie z nim spokój – nie tylko na ten wieczór, ale na zawsze – jednak na samą myśl o tym dostała gęsiej skórki.

– Och, Harley – szepnęła. Poczuła się jak idiotka i w duchu przyznała rację siostrom, które ją tak nazywały.

Słodki, doskonały Harley aż tak się zmienił! Ostatnio był jakiś rozkojarzony, coraz częściej dzwonił i zmieniał plany. Kiedy zaczęli ze sobą chodzić, nie mógł nasycić się jej widokiem i nic nie było w stanie go odwieść od spotkania z nią. Zatykał uszy na łajanie ojca, który wściekł się, gdy się o wszystkim dowiedział. Ostrzeżenia starszego brata tylko umacniały jego odwagę, jęki zaś i zrzędzenie Paige, młodszej siostry, jeszcze podsycały w nim żar namiętności.

W czasie tych kilku szalonych tygodni Claire również była gotowa zrobić wszystko, żeby z nim być. Był miły, słodki, czarujący i uwielbiał ją. Był gotów zrezygnować ze wszystkiego, z byłą dziewczyną włącznie, znieść gniew ojca oraz docinki brata, ponieważ – jak się zaklinał – kochał ją. A jej naiwne dziewczęce serce w to uwierzyło!

Ale wszystko się zmieniło, pomyślała, opierając się o balustradę molo. Spojrzała na granatową wodę, w której drgało odbicie latarni. Przez skórę czuła tę zmianę.

Popełniła błąd, kochając się z nim. Od tamtego popołudnia, kiedy stali się kochankami, kiedy przekroczyli niewidzialny próg, barierę, której przysięgali nie przekraczać, ich znajomość uległa przemianie.

Byli sami na łódce. Zatrzymali się w małej zatoczce na północnym brzegu jeziora. Harley wziął ze sobą butelkę wina, którą podkradł ojcu z piwnicy. Pili ją razem w letnim słońcu, wznosili toasty za siebie, pływali, ochlapywali się wodą, śmiali się i całowali odurzeni miłością.

Claire nigdy wcześniej nie czuła się aż tak lekko, i to wcale nie dlatego, że po raz pierwszy wypiła trochę więcej niż łyk alkoholu. Po prostu w tym popołudniu była jakaś magia. Postanowiła oddać się we władanie łagodnemu wiatrowi, który muskał jej twarz i targał czarne włosy Harleya.

Harley zachowywał się odważniej niż dotychczas, a Claire była nieco oszołomiona. Jego pocałunki były coraz głębsze, bardziej zachłanne. Chętnie rozchyliła dla niego usta, pozwoliła, by jego dłonie poznawały krok po kroku jej mokre ciało. Jego palce bezwstydnie wślizgnęły się pod biustonosz bikini. Szybkim, zdecydowanym ruchem, jak gdyby był w tym biegły, zdjął z niej ten pasek materiału. Mocno ją do siebie przycisnął i zaczął całować jej piersi nad i pod wodą. Czuła mrowienie, a całe jej ciało przenikał ciepły dreszcz.

– Obejmij mnie nogami w pasie – rozkazał delikatnie. Z jego rzęs spływały kropelki wody. Posłuchała i zacisnęła uda na jego umięśnionym torsie. Położyła się na plecach, wystawiając nagie piersi na ciepłe letnie słońce. – Cudowna dziewczyna – wyszeptał i pocałował ją w brzuch.

Płynęła, unosząc się na obłoku zmysłów. Zaniósł ją na brzeg i zaczął muskać ustami jej piersi, pieszcząc je, ssąc i rozpalając w jej wnętrzu wrzący gejzer. Przysunął jej rękę do swego krocza, jęknął i przysiągł jej dozgonną miłość. Szybkim ruchem zdjął kąpielówki i po raz pierwszy zobaczyła go nagiego. Wyprostowane, twarde i gotowe do czynu męskie ciało lekko ją wystraszyło, ale już zdejmował z niej dolną część stroju kąpielowego.

Oboje byli nadzy. W zapamiętaniu całowali się, ocierali o siebie, coraz bardziej oddając się pożądaniu. Nie pytał o zgodę, tylko położył ją na plecy. Nie protestowała. Rozchylił jej kolana i szybkim pchnięciem pozbawił dziewictwa, którego tak gorliwie strzegła przez siedemnaście lat.

Owszem, odczuła ból i kilka łez spłynęło jej po twarzy, ale po trzech szybkich ruchach scałował je. Potem przywarł do niej całym ciałem i płynąc w ekstazie, przyrzekł jej, że będzie ją kochał po kres swoich dni.