– Spytałabym, ale jeszcze nie wrócił do domu.
– Na twoim miejscu sprawdziłbym, czy nie topi smutków w miejscowym barze.
– Drań z ciebie – powiedziała spokojnie.
– Zawsze nim byłem.
Zanim odłożył słuchawkę, mruknęła coś w miejscowym narzeczu. Miała już taki zwyczaj i to go irytowało. Nie lubił słuchać tego niezrozumiałego bełkotu. Domyślał się, że pewnie użyła indiańskiego odpowiednika słowa „sukinsyn”, a jednak… mogła rzucić na niego jakieś przekleństwo.
Bynajmniej nie wierzył w plemienne czary-mary, ale na jego skórze pojawiła się gęsia skórka.
– Problemy z małą kobietką? – naśmiewał się Harley. Chryste, jaki ten mały potrafi być wkurzający.
– Nie moje. – Weston chwycił kij bilardowy i zabrał ósemkę ze słabych palców Harleya. Znów ustawił się do strzału. Nie musi się przejmować głupimi dowcipami brata, dziwactwami siostry ani przekleństwami indiańskiej dziwki. W końcu jest kimś. Westonem Taggertem.
I może robić, co mu się żywnie podoba.
6.
Stary się upił. Znowu.
Tym razem doprowadziło to Kane’a do szewskiej pasji. Sam nie wiedział dlaczego, ale od chwili, kiedy Jack powiedział mu o zaręczynach Claire Holland i Harleya Taggerta, był bardzo rozdrażniony. Miał ochotę walić pięścią w ścianę, w pień drzewa albo w gładką twarz Taggerta, niekoniecznie w tej kolejności.
– Sukinsyn – burknął, sięgając ręką na obdrapaną komodę, gdzie w popielniczce leżały jego kluczyki. Był środek miesiąca i ojciec miał już za sobą comiesięczny okres droższego tankowania. Od półtora tygodnia wlewał w gardło najpodlejszą whisky, gderając na byłą żonę. Jaką bezduszną, egoistyczną dziwką trzeba być, żeby tak zostawić kalekiego męża i zrzucić na niego obowiązek wychowywania krnąbrnego chłopaka!
– Sam nie wiesz, co mówisz – mruknął pod nosem Kane, otwierając okno.
Słyszał, jak wózek ojca toczy się po linoleum. Telewizor migotał i zza gipsowej ściany dobiegał go monolog Johny’ego Carsona, przerywany salwami śmiechu.
Boże, jak tego nienawidził. Był skazany na towarzystwo zrzędliwego kaleki, który odtrącał wszelką pomoc oferowaną przez krewnych i sąsiadów. Życzliwi, pobożni ludzie z miasteczka proponowali mu pracę – a to w sklepie z artykułami żelaznymi, a to w fabryce konserw rybnych, a to na stacji benzynowej czy w firmie ubezpieczeniowej. Ale Hampton Kane, były mistrz pracy na wierzchołkach drzew, nie zniżył się do tego, żeby przyjąć ich jałmużnę. Nie. Wolał taplać się w swojej nędzy, a kiedy już zabierał się do jakiejś pracy, był to jego własny model sztuki piłowania drewna.
Trawnik przed domem zaśmiecały trociny i charakterystyczne rzeźby, stworzone przez Hamptona – drewniana straż, która zdawała się strzec domostwa. Nastroszone niedźwiedzie, Indianie o groźnych rysach, krzywonodzy kowboje z zapałkami w ustach czy stające dęba konie o dzikich oczach i kręconych grzywach zostały wyrzeźbione w materiale z tego gatunku drzewa, z którego Hampton spadł, tracąc zdolność chodzenia. Wyglądało to tak, jakby starzec wypowiedział osobistą wojnę lasom okalającym Chinook oraz Stone Illahee. Jego wrogiem była choćby najmniejsza gałąź starego lasu i każdy, kto nosił nazwisko Holland.
Ludzie, którzy zatrzymywali się, żeby popatrzeć na jego dzieła, uważali często jodłowe rzeźby za osobliwe, a Hamptona za ekscentrycznego artystę. Sądzili, że jego ponure usposobienie wynika z wewnętrznej potrzeby ekspresji. A prawdziwym powodem tworzenia tak mrocznych rzeźb była animozja, którą pielęgnował w sobie jak najcenniejszy dar Boży, lub po prostu zbyt duża dawka taniego alkoholu.
Kane uważał to wszystko za nic niewarte.
Drzwi wejściowe się zatrzasnęły i za chwilę usłyszał, jak ożywa piła łańcuchowa. Kolejny pień niedługo miał się przemienić w wilka, łososia czy jakiś inny symbol północnego zachodu. Kane nie miał zamiaru tu zostawać, żeby się o tym przekonać. Wspiął się na okno, zsunął do krawędzi dachu i ześlizgnął na dół. Wcale się nie wymykał. Nie, ojciec nawet by za nim nie tęsknił. Po prostu nie miał ochoty się przed starym tłumaczyć. Nie dziś.
A chciał się spotkać z Claire. Bardzo. Chociaż wiedział, że to błąd.
Zapalił motor, zostawił za sobą dom męki i ciemną wstęgą szosy pomknął w mrok. Włączył najszybszy bieg. Potrzebował świstu silnika i słonego wiatru na twarzy. Z całych sił trzymając kierownicę, pochylił się nad nią nisko. Harley przez sekundę tańczył, zachwiał się, ale po chwili znów pędził po asfalcie. Kane okrążał jezioro szybciej i szybciej, jak gdyby sam diabeł go poganiał. Za drzewami po drugiej stronie srebrzystej wody migotały światła jej domu – ciepłe łaty tuzinów okien i ledwie widzialny dym unoszący się nad kominem. Jak na litografii jakiegoś tam Curriera czy Ivesa.
Brama była otwarta. Nie zawahał się, odważnie przez nią przejechał, kierowany światłem własnego motocykla. Gwałtownie zatrzymał się przy garażu i z zaciśniętymi zębami wszedł po schodach na ganek. Już miał nacisnąć dzwonek, ale tam była. Siedziała na huśtawce w ciemnym kącie tarasu z kolanami pod brodą i świetlistymi jak księżyc oczami patrzyła na niego.
– Co tu robisz?
– Szukam ciebie. – W osłupieniu patrzył na jej włosy połyskujące w świetle gwiazd.
– Mnie?
– Podobno wychodzisz za mąż. Uśmiechnęła się do niego z przymusu, sztucznie.
– Nie mów, że przyszedłeś mi to wyperswadować – Jak chcesz, to nie powiem.
– Chcę. – Podkuliła kolana pod brodę.
Nagle zrobiło mu się gorąco. Wyobraził sobie, że bierze ją za rękę i uciekają co sił w nogach. Porywają. Gdyby nie mogła za nim nadążyć, wziąłby ją na ręce. Nie mogą tu zostać. W pobliskich lasach czyha na nich przeznaczenie, przeszywa ich złowieszczym, zachłannym spojrzeniem, jak gdyby nie było wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji.
– To cieszę się, że jesteś szczęśliwa.
– Nie cieszysz się. – Rozprostowała długie nogi. – Nie przyszedłeś życzyć mi szczęścia czy pogratulować. – Podeszła kilka kroków i stanęła przed nim. Odniósł wrażenie, że wcześniej płakała, że miała odrobinę wilgotne rzęsy. Zadarła do góry głowę, żeby spojrzeć mu w oczy i znaleźć w nich odpowiedź na swoje pytanie. Stała tuż przy nim. – Czego ode mnie chcesz, Kane?
– Więcej niż mogę mieć – przyznał.
Zauważył, że na chwilę skrzywiła usta. Z pobliskiego drzewa dobiegało huczenie sowy. Na przeciwległym brzegu jeziora smutno szczekał pies, prawdopodobnie Oskar.
– Jestem zakochana w Harleyu Taggercie.
– A ten sukinsyn na ciebie nie zasługuje.
– Dlaczego? – spytała. Był tak blisko, czuł jej oddech, widział nagły rumieniec gniewu na jej policzkach. – Dlaczego każdy mieszkaniec tego przeklętego miasteczka uważa, że on jest do niczego?
– On jest słaby, Claire. Potrzebujesz kogoś silnego.
– Jak ty? – spytała zuchwale.
Przyglądał jej się przez chwilę. Ptak nocny wydał z siebie długi okrzyk, a z daleka słychać było dudnienie pociągu.
– Tak – przyznał. – Takiego jak ja.
– Przecież wyjeżdżasz.
– Dopiero za kilka tygodni.
Westchnęła, odgarniając grzywkę z oczu. Kane robił wszystko, żeby trzymać ręce przy sobie. Na wszelki wypadek splótł je na piersi. Wyobraził sobie, że bierze ją w ramiona i całuje, że ściska ją mocno i długo, nie pozwalając jej się poruszyć. A potem – wciąż całując – przechyla ją do tyłu, tak że jej włosy dotykają podłogi. Jednak nie kiwnął palcem, nie odważył się. Za to pot go oblał. Opędził się od wszystkich erotycznych wizji, które rozpaliły mu umysł.
– Co chcesz zrobić? – spytała nagle półszeptem. Wybuchnął śmiechem.
– Nie chciałabyś tego wiedzieć.
– Pewnie, żebym chciała.
– Nie…
– Nie przyjechałeś tu bez powodu, Kane.
– Po prostu chciałem jeszcze raz cię zobaczyć.
– I to wszystko? Zawahał się.
– Słucham.
Jego siła woli odfrunęła wraz z wiatrem od oceanu.
– Chryste, Claire. A jak ci się zdaje?
– Nie wiem…
– Jasne, że wiesz.
– Nie, Kane…
– Zastanów się. – Wytrzymał jej spojrzenie. Zerknął na jej usta. W jego żyłach wrzało. Usiłował opanować drżenie. Położył dłonie na jej gładkich nagich barkach. Lekko rozchyliła usta i wtedy poczuł, jak mu się napina przyrodzenie. Myśli szalały w jego głowie jak rwące fale rzeki Chinook, przecinające głębokie rozpadliny górskie. – Bez względu na to, co myślisz o moich chęciach, prawdopodobnie masz rację.
– Powiedz to – zażądała zdyszanym głosem.
Zastanowił się i pomyślał, że niewiele ma do stracenia. Nieważne, co sobie o nim pomyśli.
– Dobrze, Claire – powiedział, zaciskając palce na jej barkach. – Prawda jest taka, że z tobą chcę robić wszystko i wszędzie. Chcę cię całować, pieścić i spać z tobą aż do rana. Chciałbym dotykać językiem twojej nagiej skóry, aż zaczniesz drżeć z pożądania. Ale nade wszystko w świecie chciałbym zanurzyć się w ciebie i kochać się z tobą aż po kres moich dni.
Usiłowała mu się wyrwać, ale uśmiechnął się i zatrzymał ją.
– Chciałaś to wiedzieć.
– O Boże…
– I uwierz mi, że nigdy, przenigdy nie traktowałbym cię tak, jak ten pacan Taggert. – Puścił ją. Własne idiotyczne słowa dźwięczały mu w uszach. Poszedł z powrotem do motocykla, zapalił go i odjechał.
Wiedział, że ona stoi tam, gdzie ją zostawił, i prawdopodobnie śmieje się z niego i z jego chorych fantazji erotycznych.
– Idiota – burknął sam do siebie, przejeżdżając przez bramy posiadłości jej ojca. – Pieprzony idiota.
Jechał w stronę miasteczka. Miał nadzieję, że zdoła uciec od myśli, że popełnił największy błąd w życiu. Nagle zauważył radiowóz policji pędzący za jego plecami. W ciemnościach nocy błyskały czerwono-niebiesko-białe światła i wyły syreny.
Zerknął na szybkościomierz i był pewien, że policja go dopadła. Jechał siedemdziesiąt pięć mil na godzinę – przekroczył dozwoloną prędkość o dwadzieścia mil. W odludnym miejscu zjechał na pobocze, ale policjant nawet nie odwrócił głowy w jego stronę. W sekundę później mignęła mu przed oczami karetka pogotowia oraz następny radiowóz policji.
"Szept" отзывы
Отзывы читателей о книге "Szept". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Szept" друзьям в соцсетях.