– Nie wyjedzie. – Kendall westchnęła tęsknie.
– W takim razie powinien był jej się przytrafić taki wypadek jak temu młodemu Indianinowi.
– Jackowi Songbirdowi? – Kendall przebiegł po plecach chłodny dreszcz.
– Tak. – Paige podniosła głowę i spojrzała w lustrzane odbicie przerażonych oczu Kendall. – On zginął.
– Wiem.
– Więc już nikomu nie stanie na drodze.
– Nie sądziłam… To znaczy, nie sądzę, że komukolwiek stawał na drodze.
– Podkradał z tartaku.
– Słucham? – Kendall zaniemówiła. Wcześniej miała nadzieję, że pokieruje rozmową tak, żeby rozwinąć wątek Claire i zaproponować jej, żeby zrobiła mały wywiad na jej temat albo porozmawiała z tą kretynką, najmłodszą Holland, i wydobyła na wierzch trochę brudów. W okolicy nie było drugiej osoby, która by robiła z siebie taką świętoszkę jak Claire Holland. Ale ta rozmowa nagle wkroczyła na niebezpieczne tory. Kendall niespokojnie polizała usta i zastanawiała się, jak by tu szybko się wymknąć. Paige była nie tylko dziwaczką, ale też trochę psychopatką.
– Więc Bóg pokarał Jacka za odbieranie pieniędzy mojemu ojcu.
– Oczywiście w to nie wierzysz? – Kendall była przerażona.
– Dlaczego nie? Tego uczą w szkółce niedzielnej. Poza tym i tak wszyscy kiedyś umrzemy. – Paige zadarła głowę i wpatrywała się w sufit. – Tak, myślę, że to by nie był zły pomysł. Gdyby Claire umarła…
– Nie umrze. Na litość boską, ma dopiero siedemnaście lat. Ludzie nie odchodzą z tego świata w tym wieku.
– Jack odszedł – przypomniała Paige zadumanym głosem i dotknęła ręką ulubionego wypchanego zwierzaka, ogromnej pandy o smutnych oczach. – Cóż, był od niej trochę starszy, ale niewiele. – Spojrzała na lśniącego kota, który przyprawiał Kendall o dreszcz. Paige pogłaskała wielką głowę misia. – Wiesz, Claire też mogłaby umrzeć. – Skinęła głową. – Trzeba tylko bardzo tego chcieć i żarliwie się modlić.
7.
Pstryknęła zapalniczka i Weston zapalił papierosa. Sam sobie się dziwił, że zgodził się spotkać z Tessą w środku nocy właśnie tutaj – rzut beretem od jej domu. Wyglądało na to, że ta mała lubi kusić los. Z każdą potajemną schadzką stawała się coraz śmielsza. Powinien z nią zerwać, była dla niego zbyt ekstrawagancka. Ale podobało mu się, że sypia z córką Dutcha – nawet jeśli to nie była ta właściwa córka.
Przechadzał się brzegiem jeziora, zasłonięty jedynie parawanem żywopłotu, który rozciągał się od końca garażu do pomostu, i włosy mu się jeżyły na karku, jakby patrzyły na niego niewidzialne oczy.
Cienkie chmury przysłaniały księżyc, przepuszczając niewiele światła, jednak widział zarys domu pośród drzew, garaż, ogród, kamienne ścieżki i schody wiodące w różnych kierunkach. Jezioro było gładkie jak ciemne lustro. W górze trzepotały skrzydłami nietoperze. Zerknął na zegarek. Spóźniała się! Pożałował, że w ogóle tu przyszedł.
Usłyszał lekkie pośpieszne kroki. Zgasił papierosa. Zza gałęzi żywopłotu patrzył, jak w jego stronę biegnie dziewczyna, bosymi stopami ledwie dotykając kamieni. Już otwierał usta, by ją przywitać, ale w porę je zamknął.
To nie Tessa przemykała w ciemnościach, lecz Miranda. Z tyłu powiewały czarne włosy przewiązane białą wstążką.
Serce mu waliło jak oszalałe, a w ustach zaschło. Miała na sobie zwiewną, białą sukienkę. A może to była koszula nocna? Wiatr ją podwiewał do góry, odsłaniając smukłe nogi.
Kiedy usłyszała niski gwizd, rytm jej kroków się zachwiał, a potem przyśpieszył. Pobiegła w stronę jeziora.
Weston nie wytrzymał. Ruszył za nią. Przedzierając się pomiędzy drzewami, podążał za jej zwiewną sukienką, starając się zachować pewien dystans. Spalał go ogień żądzy. Była tak piękna! Zatrzymała się na plaży. Księżyc srebrzył jej twarz.
Weston skrył się za pniem amerykańskiej jodły i stał nieruchomo. Zobaczył mężczyznę – wysokiego, umięśnionego typa, który bez słowa wziął Mirandę w ramiona i przywitał długim płomiennym pocałunkiem. Westchnęła.
W Westonie krew zaczynała wrzeć. Rozpoznał faceta. To Hunter Riley, syn tego pieprzonego stróża. Miał na sobie jedynie opadające dżinsy. Całował Mirandę tak długo, aż drżące kolana ugięły się pod nią i osunęła się na piasek.
– Randa – zdyszanym głosem szepnął Riley, rozpinając z przodu guziki jej sukienki. – Moja piękna Miranda. – Kiedy sukienka się rozchyliła, ukazując jej bujne nagie piersi, Weston poczuł, że twardnieje mu przyrodzenie. Musiał wkładać sporo wysiłku w trzymanie rąk na wodzy.
Niczym zboczony podglądacz patrzył, jak Hunter pieści, całuje i ssie te piersi, wydając z siebie zwierzęce pomruki.
Sukinsyn! Jak on śmie – on, takie zero! – dotykać tej jedynej kobiety, której Weston nie mógł zdobyć.
Mocno zacisnął zęby, gdy Riley zdejmował z niej sukienkę. Powoli odsłaniała zgrabne nogi oraz wspaniałą kępkę czarnych loczków powyżej ud, oświetloną teraz księżycową poświatą. Riley przytulił głowę do jej brzucha. Targała palcami jego włosy, gdy posuwał się coraz niżej, liżąc i pieszcząc jej skórę. Weston oddychał płytko. Powinien był odwrócić oczy od tej sceny, ale nie był w stanie. Ręce mu się wcisnęły do rozporka i zaczął pocierać napięty członek, żałując, że nie może go wślizgnąć w gorącość Mirandy Holland.
Hunter zdjął spodnie i rozłożył jej nogi. Weston ugryzł się w język, żeby nie krzyknąć.
Z jej ust dobywały się ciche, niecierpliwe jęki. Przylgnęła do kochanka napiętym ciałem, kochała się z nim jak owładnięta żądzą tygrysica. Weston od dawna podejrzewał, że jest właśnie taka. Jego palce poruszały się coraz szybciej. Tymczasem Hunter wygiął głowę do tyłu i wydał z siebie długi okrzyk triumfu.
Weston skulił się w sobie, kiedy spocony jak mops Riley upadł na nią i przytulił ją mocno, przygniatając cudowne piersi. Szepnął jej coś na ucho i na sekundę podniósł głowę. Westonowi wydawało się, że patrzy prosto na niego. Było to oczywiście złudzenie, bo przecież nie mógł go dojrzeć zza gęstych gałęzi jodeł. A jednak odniósł wrażenie, że Hunter widzi, jak on, Weston, dyszy w ekstazie, a pot spływa mu po karku.
Miranda powiedziała coś do Huntera, który ponownie skupił się na leżącej pod nim długonogiej piękności. Pożądanie wciąż pulsowało w skroniach Westona, ale powoli zaczął się z plaży wycofywać tą samą ścieżką, którą tam przyszedł. Zawadził o wystający korzeń, potknął się, upadł twarzą na ostre szpilki jodłowe, w końcu jednak odnalazł drogę na pomost.
Serce mu zamarło. Na krawędzi molo dojrzał Tessę. Moczyła stopy w wodzie nie dalej niż dwieście metrów od miejsca, w którym jej siostra leżała nago na piasku.
Odwróciła się, kiedy do niej podchodził. Zauważył na jej policzkach ślady łez.
– I co? Podobało się? – spytała gwałtownym szeptem, który prawdopodobnie rozniósł się echem po jeziorze.
– Chodźmy stąd.
– Co z tobą? – spytała. – Dlaczego wciąż spotykasz się ze mną, kiedy tak naprawdę pragniesz jej?
– Kogo?
Potrząsnęła głową, odgarniając włosy z twarzy.
– Nie wygłupiaj się. Przecież mam oczy i widzę, że masz ochotę na Mirandę. Tylko nie rozumiem, co ty w niej widzisz.
Nie zaprzeczał, a ona nie dawała za wygraną.
– Wiesz, że ona kocha się w Hunterze. – Tessa z trudem się podniosła i stanęła na pomoście. Otrzepała ręce z kurzu i pociągnęła nosem, żeby ukryć ślady płaczu. Przynajmniej była dumna. – Nie wiem dlaczego, ale Miranda myśli, że cały świat, księżyc i gwiazdy kręcą się wokół niego. – Zewnętrzną stroną dłoni wytarła nos i skrzyżowała drobne ramiona na piersiach. Gdy Weston usiłował jej dotknąć, szybko się cofnęła i o mało nie spadła z molo. – Kto by pomyślał, że lodowata księżniczka stopnieje pod dotykiem syna stróża? – Cynicznie się uśmiechała, patrząc Westonowi prosto w oczy. – Boli, prawda?
– Tesso. – Usiłował ją złapać za nadgarstek. Wyrwała mu rękę.
– Nie dotykaj mnie! – burknęła, zamachnęła się i wymierzyła mu policzek. Klap! Odgłos niósł się echem po wodzie. – Nie dam się więcej wykorzystać jak kurwa za dwa dolary. Wracaj do Crystal, jeśli zależy ci tylko na pieprzeniu. Weston się wściekł.
– Chwileczkę – rzucił tonem rozkazu i chwycił ją w pół. Co to ma znaczyć? Tessa, która zawsze była taka uległa, nagle rzuca się na niego z ogniem, jakiego przez te kilka tygodni u niej jeszcze nie widział. Miotała się, kiedy ciągnął ją brzegiem jeziora, byle dalej od Mirandy i od domu.
– Puść mnie, ty skurwysynu! – Wbiła pięty w ziemię i zawadziła o korzeń. Trrrrach! Jej bluzka zahaczyła o gałąź i rozerwała się.
– Niby dlaczego?
– Bo to koniec! – Szamotała się, a on trzymał ją jeszcze mocniej. Jej opór go podniecił.
– To ja decyduję, kiedy jest koniec.
– Zostaw mnie, bo jak nie…
Ręką zasłonił jej usta i poczuł zęby wbijające się w dłoń. Ale tylko trochę się cofnął. A niech sobie walczy do woli. W tej chwili należy do niego. Gniew wzmagał jego żądzę, a wściekłość wprawiła członek w stan gotowości bojowej. Była przestraszona. Czuł tę odmianę w jej ciele, to napięcie mięśni. Zapach strachu łechtał jego nozdrza. Pomyślał, że za chwilę zmoczy spodnie.
– Tesso, nie wiesz, że ze mną się nie zadziera? Jeszcze mnie na tyle nie poznałaś, żeby się tego domyślić?
Zgięła się, wykręciła i uderzyła go kolanem pomiędzy nogi. Ból rozsadzał mu krocze. Gwałtownie sapał.
– Ty kurwo – jęknął, potrząsając nią. – Ty przeklęta kurwo! Zapłacisz mi za to! – Rozwścieczony ciągnął ją po kamieniach przez pędy dziko rosnącej winorośli, które przyczepiały się do ciała i oplątywały ich, przez powalone kłody, aż dotarł do polany, gdzie zaparkował. Pocił się i dyszał, ale byli już dość daleko od domu Dutcha i nawet gdyby głupia krzyczała, nikt by jej nie usłyszał. Nie wygra. Nie ma szans.
Jedną rękę włożył do kieszeni, wyciągnął nóż Jacka Songbirda i otworzył go, naciskając sprężynę. Trzymał go na wysokości jej oczu.
– Nie zrób nic głupiego, bo się skaleczysz – wycedził przez zęby.
"Szept" отзывы
Отзывы читателей о книге "Szept". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Szept" друзьям в соцсетях.