– Pomyślałem, że to twój samochód. – To był Weston Taggert. Kucnął, żeby nie musiała zadzierać głowy do góry.

– Czego ode mnie chcesz? – Był chyba ostatnią osobą, którą miała ochotę spotkać.

– Towarzystwa.

– Kup sobie psa. Weston uniósł brwi.

– Zły dzień?

– Coraz gorszy. – Zaczęła wstawać, ale złapał ją za rękę.

– Co w ciebie wstąpiło?

– Zdrowy rozsądek. – Wyrwała mu dłoń, chwyciła sandały za paski i poszła w stronę samochodu.

– Co ja ci zrobiłem?

Zjeżyła się i chociaż wiedziała, że nie powinna w ogóle wdawać się z nim w dyskusję, obróciła się, rozpraszając chmarę muszek.

– Widziałam, jak na mnie patrzysz. Dla mnie to obrzydliwe. – Przypomniała sobie, jak pożerał ją wzrokiem, kiedy oboje jeszcze chodzili do szkoły. – Słyszałam dowcipy, które opowiadasz o mnie za moimi plecami, a co najgorsze, wykorzystywałeś moją siostrę i moją przyjaciółkę.

– Przyjaciółkę?

– Crystal. Już jej nie pamiętasz?

– Ledwie sobie przypominam. Miranda kipiała ze złości.

– Zostaw je obie w spokoju.

– Czy to groźba? – spytał z niedowierzaniem w głosie.

– Możesz to rozumieć, jak chcesz, Westonie, ale wyświadcz wszystkim przysługę i wcześnie wyjedź do college’u.

– Dlaczego?

– Nie podoba mi się, jak traktujesz moją siostrę. Jasno się wyraziłam?

– Może ciebie bym lepiej traktował?

Była tak zaskoczona, że przez chwilę nie mogła wydobyć głosu. Zrobiło jej się niedobrze, kiedy uświadomiła sobie, co miał na myśli.

– Idź do diabła.

– Wolałabyś, żebym dalej się spotykał z Tessą?

– Wolałabym, żebyś padł trupem. – Znów ruszyła w stronę samochodu, wciskając stopy w gorący piasek. Ależ ten typ ma tupet! Nie mówiąc już o zasadach moralnych.

– Mirando?

Nie odwróciła się. Żal jej było czasu dla niego.

– Chyba to twoje.

– Co? – Odwróciła głowę. Podrzucał w powietrze buteleczkę. Zrobiło jej się słabo. Znalazł jej witaminy i wiedział, że jest w ciąży.

– Moje gratulacje. Gardło jej się ścisnęło.

– Wiesz, gdyby Riley źle przyjął tę wiadomość, zawsze możesz przyjść do mnie. – Uśmiechał się cynicznie. – Mógłbym ci pomóc wyjść z twarzą z tej sytuacji.

– Najpierw bym umarła. – Dobrnęła do samochodu, wrzuciła przez okno buteleczkę z tabletkami i usiadła za kierownicą. Czuła ostry skurcz w żołądku. W ustach miała pełno śliny. Ale nie da mu satysfakcji i nie zwymiotuje na jego oczach. Nie ma mowy. Ruszyła z piskiem opon, wjechała na szosę i nie zwolniła, dopóki nie skręciła i nie wjechała na prywatną drogę. Tam zatrzymała się, otworzyła drzwi samochodu i wyrzuciła zawartość żołądka do rowu pełnego wyschniętych badyli i pustych butelek po piwie.

– Jesteś tego pewna? – spytał cicho Hunter. Jego głos był ledwie słyszalny poprzez trzaski kominka. Leżeli razem w chacie, wyczerpani aktem miłosnym. Wyznanie Mirandy zawisło w powietrzu.

– Wczoraj byłam u lekarza.

– Jezu – wyszeptał, wpatrując się w stary sufit, na którym migotały cienie płomieni. – Dziecko.

Miranda wstrzymała oddech.

– Tak. W marcu.

Wstał z łóżka zupełnie nagi i obiema rękami przeczesał włosy.

– Dziecko.

Miranda, przełykając łzy, którym nie pozwoliła wypłynąć z oczu, usiadła i starym prześcieradłem zasłoniła piersi.

– Wiem, że to nieoczekiwane i… kłopotliwe.

– Nieoczekiwane? – powtórzył. – Kłopotliwe? – Zgarbił się. Na tle ognia jego twarzy nie było widać, tylko smukłą, zgrabną sylwetkę. – Nie tylko dlatego widzę to czarno.

– O Boże, nie chcesz go.

– Nie… To znaczy, tak… Cholera, nie wiem. – Długim wydechem wypuścił z płuc powietrze, podszedł z powrotem do łóżka i przygnębionym wzrokiem wpatrywał się w nią z góry. – Mam mętlik w głowie. Dziecko?

Skinęła głową. Gardło miała tak ściśnięte, że ledwie mogła oddychać.

– I widzę po twojej reakcji, że chcesz je urodzić.

– Boże, oczywiście.

– Nie chciałabyś wziąć pod uwagę…

– Nawet nie wypowiadaj tego słowa. – Chwyciła go za nadgarstki i desperacko zacisnęła na nich palce. – Proszę, Hunter. Zawsze myślałam, że łatwo mogłabym podjąć taką decyzję, ale nie mogę. Nie wtedy, kiedy chodzi o własne dziecko. O twoje dziecko.

Wysunął dolną wargą i powoli pokręcił głową.

– Będzie ciężko.

– Jak zawsze, kiedy chodzi o coś wartościowego.

– Mówisz jak filozof.

– Nie – powiedziała, unosząc podbródek. – Jak matka… przyszła matka. – Ujęła jego dużą dłoń, głos jej drżał. – Bez względu na to, czy ci się to podoba, czy nie, Hunterze Rileyu, zostaniesz ojcem.

– Chryste.

– Moim zdaniem będziesz najlepszym tatą pod słońcem. Zacisnął silne, szorstkie palce na jej dłoni.

– A tak naprawdę jestem nikim, Mirando. Nikim. Jeszcze nie zdążyłem stać się kimś.

– Jesteś kimś dla mnie i dla tego malucha. – Powoli przyciągnęła jego rękę i położyła ją na swoim brzuchu. Jego twarz była tak blisko. Pocałowała go w policzek. – Hunter, wierzę, że ty i ja jesteśmy w stanie udźwignąć cały świat.

– Ja wierzę, że ty to potrafisz. Co do siebie, nie byłbym taki pewien.

– Wierz w siebie. – Pocałowała go w policzek. – Razem, Rileyu, stanowimy drużynę nie do pokonania.

– Tak myślisz? – Uśmiechnął się kącikiem ust i władczo położył rękę na jej brzuchu. Jego sygnet drapał jej nagą skórę.

– Ja to wiem.

– Dobrze. – Głos mu się łamał. Wślizgnął się pod prześcieradło, położył się przy niej i wziął ją w ramiona. – Przemyślmy to od początku. Wiesz, że niczego bardziej nie pragnę, niż spędzić resztę życia z tobą.

Serce jej podskoczyło do gardła.

– Chciałbyś?

– I zawsze miałem nadzieję, że kiedyś skończę szkołę, kupię skrawek ziemi… wiesz, ustatkuję się, i że to będzie dla nas szansa.

– Mamy ją.

Spojrzał jej w oczy i westchnął.

– Tego… czyli dziecka nie uwzględniałem w swoich planach.

– Ani ja.

– A co z twoją karierą?

– Dziecko jej nie przeszkodzi. Tylko opóźni. Przez chwilę się zastanawiał.

– Będzie ciężko.

– Wiem, ale przecież nie jestem zupełnie bez grosza…

– Zapomnij o tym. Jeśli chcemy, żeby nam się to udało, musimy stanąć na własnych nogach. Bez pomocy twojego ojca. Bez korzystania z pieniędzy, które uzbierałaś na college.

– To mój fundusz powierniczy – oświadczyła. – Nie za wiele.

– Nie będziemy z niego korzystać. – Pocałował ją w czoło. – Jestem szowinistą i chcę sam utrzymywać żonę i dzieci. O, Boże! Słyszysz to? Moje dzieci! – Roześmiał się i uścisnął ją, silną nogą przytwierdzając do materaca. – To istne szaleństwo.

– Wiem.

– Ale kocham cię.

– Ja ciebie też. – Przymknęła powieki, powstrzymując uparte łzy, które cisnęły się do oczu.

– No i co? – spytał z półuśmiechem na ustach. – Chyba nie mam wyjścia. – Zsunął się z łóżka i przyklęknął na jedno kolano. Światło z kominka tańczyło na jego nagim ciele. Wyrzekł w końcu słowa, na które tak czekała. – Mirando Holland, czy wyjdziesz za mnie?

A więc to prawda.

Weston siedział sam w saunie obok sali rekreacyjnej w domu rodziców. Po raz trzeci czytał raport z dochodzenia. Palce mu drżały i chciało mu się wyć. Stary miał bękarta. Syna. Ten mężczyzna, o ile kiedyś dowie się prawdy, natychmiast upomni się o swoją część majątku.

Pot z niego spływał strugami. Siedząc na ławeczce, zamknął oczy i polał węgle wodą. Pomieszczenie napełniło się gęstą parą. Ciężko było oddychać. Serce mu biło jak oszalałe. Gwałtownie pogniótł dokumenty – ładnie wykaligrafowany raport i kopię świadectwa urodzenia – i ścisnął je w pięści.

– Gówno. Gówno. Gówno. Ty stary, głupi bękarcie!

To jeszcze nie katastrofa. Jeszcze nie. Nikt prócz ojca, Westona i prywatnego detektywa, którego sam wynajął, nie zna prawdy.

Jest więc jeszcze czas na dokonanie poprawek. Nie ma rzeczy niemożliwych. Trzeba tylko pomyśleć. Wziął pod uwagę spalenie dokumentów na miejscu, w saunie, ale pomyślał, że ktoś mógłby zauważyć popiół. W kieszeni spodenek, które powiesił przy drzwiach, znalazł zapalniczkę, przeszedł do sali rekreacyjnej w ręczniku na biodrach, podpalił przeklęte dokumenty i wrzucił je do kominka z cegieł. Doszedł do wniosku, że potrzebny mu papieros, drink i kobieta. Niekoniecznie w tej kolejności.

Dlaczego zawsze wszyscy, nie wyłączając ojca, muszą spaprać robotę? W saunie znalazł papierosy, włożył spodenki i podkoszulek i zanim wrócił do sali rekreacyjnej, jego mały płomień już dogasł, a w zakopconym kominku nie było śladu po papierze.

Przekupienie prywatnego detektywa nie stanowiło problemu. Facet był zachłannym wężem, który potrafił trzymać język za zębami. Będzie musiał się zająć przyrodnim bratem. Serce mu zabiło szybciej na samą myśl o tym. Nienawidził siebie za ten rodzaj podniecenia.

Musi być ostrożny. Miał już w głowie zarys planu. Idąc na górę, starł niewyraźną plamę jakby z czarnego proszku na świeżo pomalowanej ścianie, ale nie był w stanie myśleć o niczym innym niż o problemie, który musiał rozwiązać. Kiedy z nim się upora, poszuka butelki drogiego alkoholu i kobiety – jedynej, której naprawdę pragnie.

8.

Dziwka! Randa to zasmarkana dziwka, która udaje świętoszkę.

Tessa skryła się w zapomnianej pracowni matki, usiadła na parapecie i przyglądała się słońcu, które zachodząc, topiło w basenie kąpielowym paletę barw. Pół tuzina niedokończonych obrazów stało pod ścianami pokoju, a koło garncarskie cicho zbierało kurz. Tessa wzięła do ręki gitarę i spokojną melodią usiłowała ugasić płomień wściekłości, który ją trawił od środka, odkąd zobaczyła, jak Weston podgląda Mirandę i Huntera nad jeziorem.

A niech to wszystko diabli wezmą! Cóż takiego ma w sobie Miranda, czego brakuje Tessie? Fakt, jest wyższa, bardziej wyrafinowana, starsza i… Och, ale co to ma do rzeczy? Weston to świr – trzymał jej nóż na gardle, przyciskając chłodne ostrze do skóry, jakby rzeczywiście chciał je poderżnąć. Pierwszy raz w życiu tak się wystraszyła.