– Bo tak jest – oświadczyła.

Dan uniósł siwiejące brwi, milcząco zwracając uwagę na to, iż Miranda broni człowieka, którego prawie nie zna.

– Owszem, zmienił się ostatnio, ale nie aż tak bardzo. Wcześniej często oszukiwał i robił Bóg wie co. – Skrzywił się, włożył znoszoną czapkę z daszkiem i pociągnął grabie wokół omszałego dębu przy północnej stronie domu. – Tu też zaszły zmiany. – Gwałtownie podniósł głowę. – Czy pani mama znalazła już kogoś na miejsce Ruby?

Miranda pokręciła głową.

– Jeszcze nie. Chyba wciąż ma nadzieję, że Ruby zmieni zdanie i wróci do nas do pracy.

– Wątpię. Ta kobieta jest uparta i tak łatwo nie zmienia zdania. Poza tym strata dziecka… Cóż, z tego się nie można wyleczyć. Nie wróci. Zbyt wiele wspomnień tu pozostało z czasów, kiedy żył Jack. – Zgrabił trochę zeschniętych gałęzi i liści w mały rozpadający się stos. – Boże wszechmogący, mam tylko nadzieję, że Hunt wkrótce się odezwie.

Ja też, pomyślała Miranda. Owładnęło nią mroczne przeczucie czegoś nieuniknionego.

– Na pewno.

– Jeśli odezwie się do mnie, dam pani znać, a jeżeli do pani… choć nie wiem dlaczego miałby… – Kiedy podniósł wzrok znad grabi, Miranda po raz pierwszy zobaczyła w jego oczach błysk zrozumienia. Chyba wreszcie zaczął podejrzewać, że Huntera i ją łączy coś więcej niż tylko znajomość.

– Dobrze… Obiecuję – oświadczyła, trzymając kciuki i po cichu modląc się, żeby Hunter zadzwonił.

– A jeżeli się nie odezwie, cóż… Może nie jest wart tego, żeby się o niego martwić. – Podrapał się w szyję, aż nieogolona skóra zachrzęściła. – Panno Holland, jest wiele rzeczy, których pani jeszcze nie wie, rzeczy, o których ten dzieciak wstydziłby się komukolwiek powiedzieć. Ale był chłopczykiem mamusi. Dla mnie też był dobry.

Mirandzie zaschło w gardle.

– Co to takiego, czego nie wiem?

– To nic dobrego. – Znów zajął się sprzątaniem. – Miał w sobie taką żyłkę… – lekko się skrzywił -…którą pastor Thatcher kiedyś nazwał… diabelską.

– O nie…

– Możliwe, że pastor ocenił go pochopnie, zbyt surowo, ale Hunt rzeczywiście bywa narwany, a wtedy nic go nie powstrzyma.

– Nie wierzę – powiedziała i odwróciła twarz. Zgarbiła się, a serce jej mocno biło.

– Proszę uważać, panienko – wyszeptał, odchodząc, ale nie była pewna, czy to przypadkiem nie złudzenie. Mógł to być poszum wiatru, który zamiatał zeschłe liście w głąb lądu.

– Z tego, co słyszałam, włóczył się po wybrzeżu z jakąś czternastolatką.

– Czternastolatką? – powtórzyła Miranda, nieprzytomnie wpatrując się w Crystal.

Nie mając od Huntera żadnych wieści przez dwa tygodnie, Miranda pojechała do miasta i niespokojnie krążyła po ulicach, aż w końcu zatrzymała się przy koktailbarze, żeby się napić coli. Tam spotkała Crystal, która najwyraźniej nie miała ochoty spojrzeć jej w oczy. Jednak Mirandy nie odstraszyły urazy Crystal z powodu brata czy zazdrości, że jedna z sióstr Holland odbiła jej Westona. Crystal oraz jej matka chętnie słuchały plotek. A Mirandzie nie dawało spokoju to, o czym wspomniał Dan, więc siadła na wolnej ławeczce naprzeciwko Crystal i spytała o Huntera i co ludzie o nim mówią.

Zamrażarki szumiały za ladą, kasa pobrzękiwała, a mikser furkotał, mieszając kolejną porcję koktajlu mlecznego. Miranda siedziała przy żółtym plastikowym stoliku naprzeciwko Crystal i sączyła colę. Czekała.

– Podobno dziewczyna Huntera zaszła w ciążę, a on zażądał aborcji. Ale ona jest niepełnoletnia.

Miranda poczuła, że cała krew jej odpływa z głowy. O mało nie upuściła kubka z colą.

– Jej matka ma bzika na punkcie religii, to taka fanatyczna, nowo nawrócona chrześcijanka, która absolutnie nie uznaje aborcji. W każdym razie ta dziewczyna wygadała się, że będzie miała dziecko, a matka o mało zawału nie dostała.

– Niemożliwe. – Miranda pobrzękiwała kostkami lodu w tekturowym kubeczku. Pokręciła głową, jednak powoli zaczęły ją nachodzić wątpliwości i traciła resztkę wiary w chłopaka, którego kochała. – Nie… nie mogę w to uwierzyć, że Hunter… – Z trudem przełknęła ślinę, zmagając się z ostrym atakiem nudności.

– Hej – wtrąciła Crystal, zanurzając frytkę w ketchupie. – Ja tylko ci powtarzam to, co słyszałam. Nie wiem, czy to prawda.

– Hunter nie mógłby… – A może mógłby? Poczuła ucisk w gardle. Ogarnęła ją panika. – Co to za dziewczyna? Jak się nazywa?

Crystal wzruszyła ramionami.

– Nie wiadomo.

Miranda postanowiła za wszelką się tego dowiedzieć.

– Moim zdaniem to czcze wymysły.

– Może. – Crystal skrzywiła się. – Któż to wie?

– Ktoś pewnie wie.

– No tak, Hunt.

– Oraz ta dziewczyna. Jeśli istnieje. Kto ci opowiedział tę historię?

– Mama. Usłyszała ją od pewnej kobiety, z którą gra w karty. A ta pani twierdzi, że mąż jej to opowiedział, bo poprzedniego wieczoru była o tym mowa w barze Westwind.

– Ale… – Ale przecież jeszcze kilka dni temu spędziła noc z Hunterem. Skąd ktokolwiek mógł się o tym dowiedzieć? Miranda postanowiła za wszelką cenę dojść prawdy. Łyknęła resztę coli. – Dzięki. Wiesz, jak mi przykro z powodu Jacka.

Crystal opuściła wzrok i spojrzała w dal, jakby zobaczyła coś dla innych niedostrzegalnego.

– Wtedy… on tak sam z siebie nie stoczył się w dół – oświadczyła beznamiętnie. – Milion razy chodził tą ścieżką. – Odsunęła frytki i w zamyśleniu gryzła dolną wargę. – Ani nie spadł dlatego, że był pijany.

Miranda słyszała, że kiedy Jack został zwolniony z tartaku Taggertów, spił się mocnym alkoholem, wszedł na szczyt i kiedy szedł starym indiańskim szlakiem, spadł z urwiska i zabił się.

– Ktoś go zepchnął – oświadczyła Indianka pewnym głosem. Miranda poczuła skurcz w żołądku.

– Zepchnął? – Znów o mało nie zwymiotowała. – Czyli ktoś go zamordował?

Crystal otarła łzę z kącika ust.

– Ani ja, ani moja matka nie mamy co do tego wątpliwości. Tylko że na razie nie potrafimy tego udowodnić. Ale to tylko kwestia czasu.

– To powodzenia. – Miranda nagle się poczuła dziwnie nieswojo. – Wiesz, brakuje nam Ruby.

– Naprawdę? – Crystal parsknęła śmiechem i przeszyła Mirandę ostrym spojrzeniem. – A może raczej brakuje wam niewolnika w postaci żony Indianina?

– Ruby jest dla nas członkiem rodziny – powiedziała Miranda, wstając.

– To dlaczego twój tata nie wyłoży trochę śmierdzącego szmalu na najlepszego prywatnego detektywa, żeby się dowiedzieć, co tak naprawdę było przyczyną śmierci Jacka?

– Myślałam, że policja ustaliła, że to był…

– Mm-hm. Wypadek. I myśleli, że nam oszczędzą wstydu, jeśli przemilczą domniemane samobójstwo. Samobójstwo! Coś takiego! Nie było drugiego człowieka na świecie, który by tak kochał życie jak Jack.

– Przykro mi…

– To zrób coś. Przecież chyba planujesz zostać pieprzonym prawnikiem czy kimś w tym rodzaju?

– Kiedyś.

Wargi Crystal zadrżały. Dziewczyna zasłoniła twarz dłońmi.

– Niech to wszystko diabli wezmą!

Była zbyt dumna, żeby płakać na oczach innych ludzi, więc wstała od stolika i wybiegła na zewnątrz. Miranda poczuła się tak, jak gdyby ktoś jej plunął w twarz. Wyszła za Crystal i schylając się przed silnym wiatrem, szła w stronę samochodu. Crystal nie myliła się co do jednej rzeczy: Miranda zamierza zostać prawnikiem, najlepszym, jakiego widziało to miasteczko, i musi być na tyle sprytna, żeby przechytrzać adwokatów przeciwnej strony. Zatem wykrycie prawdziwej przyczyny śmierci Jacka i wyjaśnienie, co stało się z Hunterem, nie powinno jej sprawić większych trudności.

Pod warunkiem że podźwignie się z załamania nerwowego. Opowieść Crystal na temat Hunta i ostrzeżenie Dana mocno podkopały jej wiarę w miłość i zaufanie do ukochanego.

Przestań, upomniała samą siebie. Trzeba porozmawiać z Hunterem i oddzielić ziarno prawdy od plew. Trzeba go odnaleźć. Nic więcej. Czy to takie trudne?

Wzięła sobie do serca sugestię Crystal i zatrzymała się przy budce telefonicznej. Przeglądała postrzępione żółte strony z listą prywatnych detektywów. Z góry na dół przebiegała palcem po kolumnie, aż znalazła mężczyznę z Manzanity. Sięgnęła do torebki po monetę.

Tak czy inaczej znajdzie Huntera i spojrzy prawdzie w oczy. Nieważne, jak smutna będzie to prawda. Jest to winna swojemu dziecku.

Wentylatory na suficie łopotały w rytm piosenki BeeGeesów, po drugiej stronie lady brzęczały sztućce. Kasa wydzwoniła kolejne zamówienie na hamburgery z frytkami.

Paige wylizała ostatnią łyżeczkę bitej śmietany ze swoich lodów i wysunęła nogi spod stolika miejscowego koktailbaru. Widziała, jak Miranda Holland siedzi z Crystal Songbird przy stoliku za rogiem. Skryła się za drewnianą kratą, która oddzielała jedną część baru od drugiej. Dziewczyny rozmawiały o czymś smutnym i Paige oddałaby swoje dwumiesięczne kieszonkowe, żeby się dowiedzieć, co było tematem ich rozmowy, ale przycupnęła za ścianką działową i czekała, dopóki nie wyszły. Zastanawiała się, czy przypadkiem nie mówiły o Westonie. Być może. Crystal to takie żałosne stworzenie.

Jednak teraz nie chciała myśleć ani o Crystal, ani o Westonie, ani o nikim innym prócz siebie. Bransoletka-amulet zwisała z jej nadgarstka. Podobało jej się, jak pobrzękiwała przy każdym ruchu i przypominała, że Kendall nadal ją lubi. To dawało poczucie bezpieczeństwa, podobnie jak pistolet w torebce. Uśmiechnęła się w duchu. Ale by tu wszyscy trzęśli portkami, gdyby wiedzieli, że ma przy sobie broń palną!

Odkąd Kendall dała do zrozumienia, że chętnie widziałaby Claire martwą, Paige podjęła się misji zlikwidowania jej. Nie była jednak aż tak głupia, żeby po prostu zastrzelić jedną z córek Hollanda. Nie, policja by to wykryła. Poza tym Paige nie była pewna, czy w ogóle potrafi kogokolwiek zastrzelić. Jest wielka różnica pomiędzy życzeniem komuś śmierci i zabiciem tego kogoś. Szczerze mówiąc, Paige zaliczała się do osób raczej wrażliwych. To, że miała przy sobie broń, nie znaczyło, że naprawdę potrafiłaby pociągnąć za spust. Ale może udałoby się jej troszeczkę nastraszyć Claire, sprawić, żeby zeszła z drogi. Albo – jeszcze lepiej – może zdołałaby przestraszyć Harleya… To nie powinno być aż takie trudne.